Dla nas obojga robotnicze strajki i demonstracje w Ursusie, Płocku i Radomiu w czerwcu 1976 r. oraz powstanie KOR-u we wrześniu tegoż roku jako rezultat masowych represji reżimowych wobec robotników, były ogromnym przeżyciem. Wszak żyliśmy tu na emigracji w głębokim przeświadczeniu, że komuniści robotników polskich nie zdobędą, że to oni właśnie będą siłą, która narzucony i znienawidzony system obali. Staliśmy się entuzjastycznymi zwolennikami KOR-u i pamiętam dobrze naszą radość, gdy pod założycielskim apelem KOR-u na czternastu założycieli znaleźliśmy pięciu pepesowców, a wśród nich najbliższych przyjaciół. Pod apelem był też podpisany nasz gość, Jan Józef Lipski. Zdobył nas sobie gruntownie nie tylko inteligencją i zasobem wiadomości przywiezionych z Polski, ale przede wszystkim głębią uczucia, z jaką podchodził do robotników Ursusa czy Radomia, gdy o tych zajściach mówił. Czytaj dalej →
Ludowcy z Królestwa, jako ludzie, których idealizm ideowy doskonale się godzi ze zdrowym chłopskim rozumem, nie czekając na sprzyjające warunki do szerszej akcji społeczno-politycznej, podejmują wszędzie po wsiach zadania ekonomiczno-społeczne, kulturalne, oświatowe, które i w obecnych opłakanych warunkach, przy wytężonej a wytrwałej woli są możliwe nawet u nas do zrealizowania. I oto w chwili, gdy warstwy górne, inteligencja miejska i robotnik miejski przeżywają okres apatii, chłop polski, skupiony pod sztandarem sprawy ludowej, organizuje się, tworzy setki potrzebnych mu instytucji i dochodzi do wpływu tak znacznego przez te instytucje swoje, pisma i szkoły dla młodzieży dorosłej, że poczyna rzucać ważkie słowo swej opinii i czynu wszędzie tam, gdzie dotąd umiał tylko potulnie słuchać i pełnić słowa komendy narzuconej mu z góry przez tych, co jeno z interesu materialnego lub partyjnego na przewodników mu się narzucili. I wpływ tych światlejszych, świadomych dobrze swego celu chłopów, na zebraniach kółek, spółek, kooperatyw, na zebraniach gminnych, posiedzeniach zarządów parafialnych zaczyna być tak mocny, że bije w oczy oślepiającym światłem, nieraz brutalnie jaskrawym, tych odwiecznych oświecicieli ludu. Odwaga cywilna nowych ludzi spod strzech, ich krytycyzm prosto a dosadnie wyrażony, ich wytrwałe dążenie do raz postawionego celu, poczyna niepokoić tych, którzy dotąd żyli błogo i zacisznie wśród ludu i z ludu, nie licząc się ani z jego opinią, ani z nowymi jego potrzebami, kierując ciemnymi, bezkrytycznymi masami leniwą dłonią, jak sternicy łodzią po spokojnej wodzie płynący. Czytaj dalej →
Z chwilą, kiedy delegaci robotników zakomunikowali zebranym odpowiedź dyrektora Markiewicza, że zaliczki nie będzie, a jej wypłata odbędzie się dopiero w poniedziałek dnia 7 kwietnia b.r., wówczas zebrani przyjęli tę odpowiedź okrzykami niezadowolenia i oburzenia, w odpowiedzi na okrzyki policja konna z uliczki rozpoczęła szarżę na bezbronny tłum, robotnicy nie mogąc się cofnąć, gdyż za nimi stał szpaler policji pieszej z najeżonymi bagnetami, usiłowali krzykiem powstrzymać szarżę konnej policji, konie zestraszone krzykiem, a być może, że padło pomiędzy nie i kilka kamieni, zaczęły się odwracać, wreszcie na śliskim bruku kostkowym padać, wywołując tym zgiełk i zamieszanie, policjanci potłuczeni przez konie w zdenerwowaniu rozpoczęli strzelaninę z karabinów, w odpowiedzi, zagrzmiały salwy policjantów pieszych stojących szpalerami i kule z jednej i drugiej strony przeszyły zebrany tłum robotników. Rezultat tej dzikiej strzelaniny był tragiczny, na placu zostało: l robotnik nazwiskiem Stelmaszczyk na miejscu zabity, 7 śmiertelnie rannych, przeważnie rany postrzałowe w piersi, dotąd 3 już z nich zmarło; 6 lżej rannych, oraz wycofało się z tłumu do domu 23 lżej rannych, ogółem 37 ofiar ze strony robotników, ze strony policji l ciężko ranny od pogniecenia klatki piersiowej przez konia i kilku lżej rannych, potłuczonych przy spadaniu z koni. Czytaj dalej →
W Radzie Narodowej od września 1918 r. do sierpnia 1920 r. socjaliści odgrywali przodującą rolę z tow. Regerem, Kunickim i Kłuszyńską na czele. Dysponowali sprawną organizacją polityczną, zawodową i oświatową i robotnicy, w pierwszym rzędzie górnicy i hutnicy, zdolni byli do obrony Śląska, a zwłaszcza zagłębia węglowego. We wszystkich przedsiębiorstwach zaprowadzono 8-godzinny dzień roboczy, rozszerzono ustawodawstwo ochronne robotników, ale walka narodowościowa rozpoczęta przez Czechów nie pozwalała na dalszą owocną pracę; cały wysiłek skierowany był na obronę, zapanowały walki nieustające, w każdej gminie. Powstanie rządu robotniczo-chłopskiego w Lublinie i później w Warszawie powitano na Śląsku bardzo gorąco, zwłaszcza robotnicy oświadczyli gotowość popierania go z całej siły, czemu dano wyraz na 23 zgromadzeniach, zwołanych w większych miejscowościach 1 grudnia 1918 r. W rezolucji uchwalonej powiedziano, że lud polski zamieszkujący Ziemię Śląską uważa ją za nierozerwalnie związaną z państwem polskim i postanowiono wziąć udział w wyborach do Sejmu w Warszawie. Na uwagę zasługuje bohaterska walka górników zagłębia karwińsko-ostrawskiego. Przez sześć tygodni trwali w strajku politycznym, nie wykuwając żadnych żądań ekonomicznych, wyłącznie przyłączenia całego Śląska do Polski. Czytaj dalej →
"Wchodzę do okrągłej, biednej sali. Nikt się nie tłoczy. Wszyscy są uprzedzająco, aż śmiesznie grzeczni dla siebie. Miejsca są bardzo tanie: po złotemu pierwsze rzędy. Lecz przedstawienie nie zaczyna się jeszcze. Rozmowy rozpierają teraz, wprost rozświetlają mroczną salę proletariackiego teatru. W holu robotnicy niosą worki, po schodach, w prawo. Po lewej stronie urzędnik młyna, garbaty Josef, odprawia z niczym gromadę zredukowanych tragarzy, którzy nieśmiało, a potem groźnie protestują. Wpada policjant i przepędza ich. Wybuchają śmiechem trzej kupcy, którzy pod ścianą czekają na właściciela. „Więcej worków!” – woła dozorca do tragarzy, a sam uprowadza w ciemny kąt jedną z pracownic. – „Wy, socjaliści, szmocjaliści!” – woła Josef za zredukowanymi, którzy odchodzą, złorzecząc sługusowi kapitału. A na górze widzimy inną tragedię w przekroju młyna. Estera, córka jednego z tragarzy, Głuchego, skarży się swojemu uwodzicielowi, synowi właściciela, że jest w ciąży. Czołga się u jego kolan, lecz on śmieje się z niej i ucieka przed jej lamentem. Dwie te akcje, splecione z sobą, rozwijają się z zawrotną szybkością. Raz po raz ukazują się to robotnicy walczący o swoje prawa, to na razie zwycięski i szyderczy kapitalista. Podły, wstrętny Josef, dowiedziawszy się od tragarzy, że Estera jest w ciąży, przy pierwszej sposobności wykrzykuje tę tragiczną wiadomość w niesłyszące uszy Głuchego. Cieszy go przerażenie malujące się na twarzy starca. Chichocze. Głuchy ucieka nieprzytomnie i ulega wypadkowi. Poranione jego ciało składa tłum u stóp młynarza, z okrzykiem „Tyś to sprawił!”. Nigdy dotąd nie widziałem takiego teatru. Ani takiego widza, ani takiego aktora. Widz chłonie słowa aktorów, mimo woli naśladuje gesty, skamieniały w zasłuchaniu, płonący w podnieceniu. Gra aktorów niezwykle bezpośrednia, naturalna, jarzmiąca. Ubrani tak, jak się ubierają współcześni proletariusze żydowscy. Nie ma wśród nich zawodowych aktorów. Oni stali się aktorami, bo to jest jeszcze jeden sposób walki." Czytaj dalej →
Wspólny niepokój, co się dzieje 1 maja na mieście i w całym kraju, i żal, że się nie jest razem z partią na wolności, jednoczyły nas 1 maja. Świętowanie zaczęłyśmy od zgromadzenia w najobszerniejszej celi na II piętrze, w której mieszkały tow. Uzięblina i Hanna Gomolińska. Najdłuższy referat o znaczeniu 1 maja wygłosiła Feinsteinówna (SDKPiL), a potem przedstawicielki każdej partii w mniej lub więcej krótkim przemówieniu uczciły święto. Trochę podyskutowałyśmy, ale bez zaciekłości. Potem z rozwiniętym czerwonym sztandarem z napisem: „Niech żyje 1 maja!” urządziłyśmy milczący pochód po korytarzach, zatrzymałyśmy się na II piętrze przy oknie, które wychodziło jednocześnie na ulicę i na Pawiak i wychyliłyśmy sztandar za okno. Honor trzymania sztandaru oddałyśmy „bezpartyjnej” 4-letniej Wandzi Frenklównie. Mała zacisnęła sztandar mocno w piąstkach z miną wielce poważną i namaszczoną. Towarzysze z Pawiaka, którzy mieli mniej szeroką konstytucję, niż my na Serbii, i nie mieli sztandaru, uśmiechem i ukłonami witali nasz sztandar. Uciecha ta trwała zaledwie parę minut, wkrótce bowiem ujrzałyśmy skierowane w okno lufy karabinów. Sztandar schowałyśmy, a same rozpierzchłyśmy się po korytarzach i celach. Czytaj dalej →
Szczególnie do żywego dotknął Hołówkę przebieg audiencji u Trockiego, komisarza spraw wojskowych. Sens jej sprowadzał się do jednego: Trocki nie zgadza się na tworzenie odrębnych wojskowych jednostek narodowościowych. Na zapytanie, dlaczego istnieją łotewskie oddziały wojskowe – odpowiedział, że wynika to z zaufania, jakie ma do Łotyszów; do Polaków tego zaufania nie ma. Na tym audiencja się skończyła. Byliśmy też u Lenina. Trafiliśmy na dość ucieszny moment bytności delegacji z fabryki Sormowskiej pod Niżnym Nowogrodem. Delegacja przyjechała z tzw. pokłonem. Lenin pytał ich, jak idzie produkcja armat małokalibrowych – odpowiedzieli, że miesięcznie fabryka wypuszcza dwie armaty. Na to Lenin: a ile produkowano za caratu; odpowiedź – 60; a przy Kiereńskim – odpowiedź – 12; Lenin: – ja was sukinsyny zmuszę, że będziecie produkować co najmniej 10 armat miesięcznie. A teraz – won! Właśnie na tę scenę wyrzucania patrzyliśmy. Czytaj dalej →
Stosunki nasze z partiami innych narodów były w rb. bardzo częste i ożywione dzięki 10-letniej rocznicy, Biuletynowi i kongresowi międzynarodowemu. Dyskusja nad wnioskiem naszym, prowadzona w prasie cudzoziemskiej, wszędzie zapoznała towarzyszy z naszymi dążeniami, i intrygi „Sprawy Robotniczej” mimo jej woli wyszły w ten sposób na korzyść naszego programu. Nie zapominając o dalszych towarzyszach naszych, zwrócić winniśmy w roku przyszłym większe baczenie na narodowości związane z nami bezpośrednio walką lub bliskim niebezpieczeństwem caratu. Na polu stosunków międzynarodowych mamy wiele do zrobienia, nie należy bowiem przeoczać, że szowinizm we Francji, brak szerszego rozumienia politycznego w pewnych kołach młodszej generacji socjalizmu niemieckiego, niewyrobienie polityczne towarzyszy Rosjan, są to poważne dolegliwości obozu międzynarodowego. To, cośmy dotąd zrobili, w rb. i po części w drugiej połowie 1895 r., są tylko początki: wzbudziliśmy szerokie zainteresowanie się i odżywiliśmy sympatie starej daty, teraz idzie o pozyskanie nowych sympatii i o zwalczanie wpływów moskalofilstwa we wszystkich jego postaciach, a zwłaszcza w postaci mniej lub więcej radykalnej. Czytaj dalej →
Właściwie nie stanowili oni „dobranej pary” w pospolitym słowa tego znaczeniu. Różnice były duże. On – dziedziczny arystokrata ducha o wysubtelnionej wrażliwości uczuć i skomplikowanej budowie intelektu, spotęgowanego ponadto dużą wiedzą i nauką – fizycznie trochę wątły; ona – robotnicza córka, wyniosła ze swojej sfery prostotę myśli, uczuć i zdrowie fizyczne. Była bardzo przystojna, arystokratycznego umiaru gestów i uczuć nie miała wcale. Może nawet bywała nieco trywialna...A jednak było w niej coś takiego, co ogromnie zjednywało jej serca ludzkie. Owo coś, które tak jednało jej ludzi – była właśnie jej prostota, nie pozwalająca na wahania – serce uczciwe i czyste wskazujące jej właściwe kierunki – i zdrowa silna wola, nie dająca się cofać. U niej „tak” – było „tak” i „nie” było „nie”. W rodzinie swojej Stanisława względnie łatwo pokonała drobne przesądy i uprzedzenia rodziców i wyszła spod ich władzy. Wpływ jej tam był dominujący tak wobec ojca, jak i matki, nie mówiąc już o młodszym bracie, Wacławie. W tym środowisku robotniczo-drobnomieszczańskim rodziny Stanisławy, Edward nigdy by się nie mógł dopasować i nie byłby rozumiany. W rodzinnym jego Stefaninie natomiast – Stanisława byłaby wiecznym dysonansem. O ile jej zdarzało się tam bywać, wzbudzała niepokój i obawy prostotą swoich myśli i postępków. Raz np. poszła pracować w ogrodzie z dziewczętami. To się nie podobało nawet chłopom: „Co to za »pani«, która pracuje, jak chłopka!” – mówili. W całym zaś domu, pomimo jego specjalnie pańskiego demokratyzmu, nie podobało się to ogólnie. Ale oni znaleźli sobie środowisko inne, w którym bardzo do siebie pasowali – środowisko zmagań społecznych i walki politycznej. W tym środowisku dopełniali się wzajemnie, a ze stosunku do siebie wytworzyli idyllę niezrównanej piękności. Czytaj dalej →
Kobiety wracały z takich kursów z zapałem do nowej pracy, mówiąc o sobie, iż wyruszają na „bezkrwawy bój”, zbrojne w energię i wiarę w słuszność sprawy, której służą. Stwierdzały, że wykłady jeden po drugim wykruszały po kawałku mur obojętności w stosunku do spraw społecznych. Mówiły, że ujrzały, poza własnymi sprawami, świat pełen nędzy, nieszczęścia i krzywdy. Niejednokrotnie wierzyły, że spółdzielczość jest tym lekarstwem, które pomoże zwalczać wszystkie bolączki trapiące ludzkość. Liga Kooperatystek była organizacją społeczną, zrzeszała wiele robotnic i żon robotników, pracownice umysłowe i żony pracowników umysłowych, a pośrednio przez sekcje w kołach gospodyń wiejskich – również i chłopki. Do programu swojego wprowadziła krytykę ustroju kapitalistycznego i walkę o pokój. Czytaj dalej →
W styczniu 1905 r. w „Robotniku” ukazała się wiadomość, że słynny prowokator, Funk, znajduje się w Piotrkowie i pełni obowiązki strażnika przy komorze. Tego ja spokojnie już znieść nie mogłem. Na zebraniach robiłem wprost awantury, mówiąc, że zdemaskowanie Funka w „Robotniku” nie miało sensu. Co to – mówiłem – pomoże demaskowanie takiego człowieka, który oddał świadomie w ręce żandarmów 90 towarzyszy?! Funk już dawno powinien być z tego świata usunięty, gdyż takie demaskowanie tylko odstrasza ludzi od partii, że obowiązkiem jest mianujących się „bojówką” PPS usuwanie takich szkodliwych jednostek jak Funk i że „bojówka” PPS jest tylko w słowie, ale nie w czynie. Wówczas zwrócili na mnie uwagę „Kuroki” i inni, którzy stali na czele owej „bojówki”. W pierwszych dniach lutego r. 1905 przyszedł do mnie do mieszkania „Kuroki” i mówi mi: „Wyście na zebraniach nalegali, aby szkodliwe jednostki terroryzować. Dzisiaj będzie wykonany zamach na jedną z takich szkodliwych jednostek, czy chcecie wziąć udział w takim zamachu?”. Ja na razie nie byłem przygotowany do wykonania jakiegokolwiek zamachu, więc pytam się, czy tylko ja jeden mam wykonać ów zamach? – „Nie, dwóch was będzie go wykonywać; więc zgadzacie się?”. – „Zgadzam się, ale kto drugi ze mną?”. – „Teraz Wam nie powiem, kto. Wy się obaj znacie, gdy pójdziecie na miejsce, gdzie ma być wykonany zamach, to się zobaczycie i będziecie wiedzieli z kim”. Jak się pokazało, miał to być zamach na warszawskiego generał gubernatora, Czertkowa. Miano go wykonać na dworcu kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, o godzinie 4.30 po obiedzie, kiedy Czertkow miał przyjechać z Belwederu. Czytaj dalej →
Obrady 15. Międzynarodowego Kongresu Spółdzielczego odbywały się w wielkiej sali „Palais de la Mutualité”. Ogółem w obradach plenarnych wzięło udział 477 delegatów z 26 krajów. Najliczniej była reprezentowana spółdzielczość brytyjska – 114 osób, francuska – 75 osób, czechosłowacka i niemiecka z Czechosłowacji – 32 osoby, fińska – 30 osób. Nie brakło również delegatów z krajów zamorskich, jak Stany Zjednoczone A. P., Japonia, Indie, Islandia. Delegacja polska, której przewodniczył prof. M. Rapacki, składała się z 10 osób, łącznie z przedstawicielem spółdzielczości ukraińskiej. W uroczystości otwarcia wzięli udział poza tym liczni goście. „Znacie nasze przywiązanie – zakończył swe przemówienie p. E. Poisson – do wielkiej dewizy: Wolność, Równość, Braterstwo, którą stosują spółdzielcy całego świata. Wolność, ponieważ sądzimy, że postęp ludzkości polega na coraz pełniejszym dawaniu, każdemu i wszystkim, możności myślenia i czynu. Równość, ponieważ jesteśmy przekonani, że z punktu widzenia ogólnoludzkiego wszyscy powinni być na tym samym poziomie, jak to ma miejsce w naszych organizacjach spółdzielczych. Braterstwo, ponieważ niemożliwa jest sprawiedliwość, jeśli serce pozostaje obojętne. Spółdzielcy całego świata, Francja was przyjmuje, Paryż was gości, wasi bracia kooperatyści i wasze siostry kooperatystki witają was i, jak podczas naszej Wielkiej Rewolucji, pozwólcie mi odezwać się do was starą formułą francuską powitania i przyjaźni: Pozdrowienie i Braterstwo”. Czytaj dalej →
W kraju, gdzie każde nieostrożne słowo, w niestosownym wypowiedziane towarzystwie, może pociągnąć za sobą paroletnie więzienie i wygnanie, gdzie najdrobniejsze zgromadzenie jest surowo karanym, a nad każdym mieszkaniem wisi stale miecz Damoklesa – grubiańskie wtargnięcie policji i szpiclów, gdzie, jednym słowem, socjalizm na drodze do umysłów masy ludu pracującego spotyka wszelkie możliwe przeszkody – w takim kraju najłatwiejszym, najmniej ofiar pociągającym, a niekiedy jedynym środkiem oddziaływania na masy jest słowo drukowane. Toteż od czasu upadku pod ciosami żandarmerii carskiej pisma „Proletariat” sprawa pisma socjalistycznego, wydawanego tajnie w kraju, stała dla socjalistów zaboru rosyjskiego na porządku dziennym. Ze wzrostem zaś i rozwojem ruchu, z rozszerzeniem jego na mnóstwo miejscowości w kraju, potrzeba pisma coraz silniej się odczuwać dawała. Dziewięć lat jednak upłynęło od wydania w 1884 r. ostatniego, 5 nru „Proletariatu”, nim nareszcie brak ten w ruchu został usuniętym. Dziewięć lat ruchu, ruchu, liczącego zwolenników na tysiące, ruchu żywotnego, co dzień składającego dowody swej siły i życia, a pomimo to pozbawionego tak naturalnych dla każdego cywilizowanego człowieka środków rozwoju, tak zwyczajnych przejawów swego istnienia, jak własne pismo, czyż to nie jaskrawy dowód barbarzyństwa i zacofania czynników to zjawisko warunkujących. Świadczy to zarazem o ogromie trudności, które partia u nas złamać musiała, by nareszcie choć w części przez założenie „Robotnika” zadowolić wymagania wzrastającego ruchu. Czytaj dalej →
Wśród całego szeregu czynnych wystąpień nastąpiła pierwsza manifestacja uliczna proletariatu radomskiego, która miała miejsce po pasterce w nocy z 24 na 25 grudnia 1904 roku. Manifestacja ta była zarazem jedną z pierwszych w Polsce w zaraniu dojrzewającej Rewolucji. Zorganizowani towarzysze zebrali się na cmentarzu kościelnym przy kościele pobernardyńskim. Gdy ludzie zaczęli wychodzić po pasterce z kościoła, zaintonowano „Czerwony Sztandar” i zaczął się formować pochód. Na czele pochodu, który ruszył obecną ul. Żeromskiego w kierunku dzisiejszego placu 3 Maja, powiewał sztandar Polskiej Partii Socjalistycznej, niesiony przez młodziutkiego, bo zaledwie 17-letniego towarzysza, Wiktora Cymerysa-Kwiatkowskiego. Gdy pochód ruszył, oddziałek bojowy, stanowiący czoło i obronę manifestacji, oddał salwę z 9 rewolwerów velodogów, stanowiących obok kilku sztyletów całe uzbrojenie robotniczej armii Radomia. Stale powiększając się, pochód w ilości już około tysiąca osób dotarł do obecnego placu 3 Maja. Tu dostrzeżono, że z przeciwnej strony (od strony obecnego starostwa) jadą dwie dorożki, a za nimi biegnie oddziałek wojska, liczący pół kompanii. Tłum zwarł się mocno i z okrzykami: „Precz z caratem”, „Precz z mobilizacją” ruszył na spotkanie wojska. Rozległa się komenda: „Towarzysze z bronią naprzód! Brać na oko oficerów!”. Czytaj dalej →
Kobiety były na czerwcowych barykadach łódzkich w 1905 roku. Kobiety szły na czele pochodów. Dziełem ich rąk był las sztandarów czerwonych, który łomotał nad wielotysięcznymi pochodami w niezapomniane „dni wolnościowe”. W dniach klęski – aresztowane, bite, prześladowane – dawały przykład hartu i męstwa. Szpiclostwo i prowokacja prawie nie imały się kobiet. W podstępny sposób badane, zasypywane gradem pochlebstw i insynuacji – dawały żandarmom zimną i pogardliwą odprawę. Pewni bezkarności oprawcy, często wpadali w wściekłość. Podziemne karcery zaklęły w swych murach jęki torturowanych, a nawet gwałconych kobiet, których kości, tu i ówdzie, jak np. w Łodzi, zebrane zostały po odzyskaniu niepodległości jak relikwie i pochowane we wspólnej mogile Nieznanego Żołnierza Rewolucji. Masowe aresztowania po zdławieniu rewolucji 1905 roku tłumnie zapełniły więzienia kobiece. Zachowanie robotnic wobec władz więziennych było pełne godności, a nawet dumy. Czytaj dalej →
Jakże się zachowali wobec tego strajku panowie fabrykanci oraz wszyscy ci, którzy żyją z pracy robotników? A na początku, jak im się wydawało, że strajk to będzie tylko jako demonstracja polityczna, wymierzona przeciwko rządowi carskiemu, nie opierali się bardzo. Niektórzy owszem cieszyli się, że robotnicy tak jednogłośnie występują przeciwko rządowi, który wszystkim jednakowo obrzydł. Ale jak się okazało, że robotnicy wszędzie stawiają żądania zwiększenia płacy i skrócenia dnia roboczego, to fabrykanci oraz ich sojusznicy, którzy się przy nich karmią, podnieśli wielki gwałt, że robotnicy gubią Polskę i polski przemysł, że zamiast walczyć z rządem walczą z własnymi „braćmi”. Ładny mi brat, który nas robotników gnębi i krwawo wyzyskuje, ładny mi brat, który posługuje się nieraz policją i wojskiem rosyjskim przeciwko polskim robotnikom! Otóż już w drugim tygodniu strajku powszechnego zaczęła się walka z panami fabrykantami: trzeba było zajadłe, o głodzie i pod atakami wojska walczyć o każdy grosz zwiększenia płacy, o każdą minutę skrócenia dnia roboczego. Nic nam nie chciano ustąpić. Polskę to by nasi kapitaliści chcieli mieć, ale byleby im nie kazano nic z lichwiarskich zysków ustąpić. Wolność polityczną też by radzi widzieli, ale zdobytą krwią i pracą ludu bez własnej swojej fatygi. A my według naszej socjalistycznej nauki walczyliśmy podczas strajku zarówno przeciwko rządowi obcemu o wolność polityczną, jak i przeciwko polskim kapitalistom o polepszenie naszego nędznego robotniczego bytu. Czytaj dalej →
Zjazd paryski, od którego liczymy historię PPS, był ostatnim ogniwem w długim łańcuchu usiłowań i zawodów socjalistów polskich. Socjalizm w Polsce datuje się nie od roku 1892. Socjalizm ma w Polsce długą i świetną historię. I data 17 listopada 1892 r. pozostanie datą historyczną, od tej chwili historycznej socjalizm polski staje się żywą siłą kształtującą dzieje polskie. Nie studenckim przedsięwzięciem szalonym, nie marzeniem poety, nie tylko tęsknotą niewolnika: staje się żywą siłą dziejową, która staje do walki z innymi o prawo do życia nasamprzód, o prawo do władzy – następnie. Tak czy inaczej – wpływa na bieg wypadków historycznych, w granicach możności kształtuje te wypadki. Socjalizm staje się odtąd ruchem masowym, wyznaniem wiary zorganizowanej, świadomej, coraz bardziej świadomej praw i obowiązków swoich, coraz bardziej odczuwającej odpowiedzialność za losy kraju klasy robotniczej. I cześć niechaj będzie tym mężnym rycerzom, którzy, jak mówi wielki poeta, „przynieśli do ziemi niewoli deklarację praw świętego Proletariusza, która zdepcze przemoc bogaczów”. Czytaj dalej →
Program rządu ujmował manifest z dnia 7 listopada 1918 r. Najczynniejszy udział w jego redagowaniu brali Daszyński, Thugutt i Hołówko. Manifest, napisany w rewolucyjnej atmosferze, której prądy szeroko się wówczas rozchodziły po świecie, wyrażał ideologię, pragnienia i postulaty mas chłopskich i robotniczych i radykalnej inteligencji. Będąc dokumentem chwili, zawiera on zarazem wytyczne, którymi kierować się będzie stale demokracja polska. Z różnych stron przychodziły wieści świadczące o tym, że chłopi i robotnicy z entuzjazmem witają powstanie Rządu Ludowego. Wyrazem tego w Lublinie były dwa ogromne wiece w dniu 10 listopada, po których połączony tłum robotników i chłopów przeciągnął przed siedzibą rządu. Do wielotysięcznego tłumu przemówił Daszyński, otoczony członkami rządu. Czytaj dalej →
Dziesięć lat mija od owej wiekopomnej chwili, kiedy dzisiejszy marszałek Sejmu tow. Ignacy Daszyński obwieścił manifestem swym w dniu 7 listopada 1918 r. całemu światu, iż Polska ludowa powstała, by żyć. Jak iskra elektryczna podziałał on na warstwy pracujące miast i wsi, które z zapałem i ofiarnością bez granic twardymi, spracowanymi dłońmi jęły się budowy gmachu wielkiej, potężnej i niepodległej Polski. W potarganych mundurach, częstokroć bez butów, o głodzie i chłodzie walczyły szare masy synów ludu roboczego na odcinkach wszystkich frontów, wstrzymując piersiami swymi nawałę wrogów, żywiąc się nadzieją, że warto się bić za tę Polskę, bo będzie Ona dla nich matką, a nie macochą. Wiara ta i nadzieja była uzasadnioną. Pierwszy Rząd Ludowy w Lublinie dawał masom pracującym rękojmię, że twardo stać będzie na straży praw ludu i straż tę przekazał rządowi następnemu. Lecz niestety, już trzeci z kolei rząd, rząd Paderewskiego, poszedł starą drogą Polski przedrozbiorowej, udzielając opieki swej sferom obszarniczym, kapitalistycznym i klerykalnym. Czytaj dalej →
Takim mocnym, choć żałobnym dźwiękiem, który wdarł się w ciszę Łodzi odpoczywającej po wyborach, była wiadomość o śmierci tow. Wacława Szmalca w dniu 2 bm. Tow. Szmalec został postrzelony przez bojówkę endecką 11 grudnia ub. r. podczas rozklejania afiszów. Przewieziony do szpitala i poddany natychmiastowemu zabiegowi operacji, walczył ze śmiercią przez 3 tygodnie. Doszła więc do niego jeszcze radosna wiadomość o zwycięstwie wyborczym w dniu 18 grudnia ub. r. W dwa tygodnie po tym, wyczerpany dotychczasowym proletariackim trybem życia organizm odmówił posłuszeństwa i uległ śmierci. Żałobna wieść lotem błyskawicy obiegła miasto. Spotęgowały jeszcze wrażenie czarne klepsydry, wydane przez Główny Komitet Wyborczy listy PPS i klasowych związków zawodowych. Toteż gdy nadszedł piątek – dzień pogrzebu – ilość robotników, zdążających, mimo mrozu, wszystkimi drogami z wszystkich dzielnic Łodzi w stronę Chojen, przypomniała najbardziej udane manifestacje pierwszomajowe. Dzień przed tym przed trumną Wacława Szmalca, w domu żałoby przy ul. Wysokiej 4 przedefilowały tysiączne rzesze robotników. Przez całą noc z czwartku na piątek i w piątek do godz. 2 po południu tłum robotników oddających hołd zwłokom ofiary endeckiego mordu ani na chwilę nie rzedniał. Gdy czoło pochodu znalazło się po przebyciu kilku kilometrów trasy w bramie cmentarza, sprzed domu przy ul. Wysokiej jeszcze nie ruszyła trumna ze zwłokami. Według zgodnych obliczeń wszystkich uczestników pogrzebu, w pochodzie żałobnym wzięto udział około 30 tysięcy osób. Czytaj dalej →