Najdobitniej jednak zaznaczyli socjaliści swój udział w walkach o Górny Śląsk. Był to obszar szczególny, na którym ukształtowało się zjawisko tzw. etnoklas, czyli pokrywania się podziałów narodowościowych ze społecznymi. W postfeudalnej strukturze społecznej Górnego Śląska ziemiaństwo i mieszczaństwo było niemieckie, co sprawiało, że awans społeczny automatycznie wiązał się z germanizacją. Tę klarowną regułę zaburzył dynamicznie rozwijający się proletariat – wywodzący się ze wsi górnicy i hutnicy nie tylko nie wyrzekali się swego języka, ale bardziej niż chłopi byli skłonni identyfikować się z polskością. Działacz plebiscytowy Teodor Tyc pisał: „Na żadnym obwodzie przemysłowym świata nie ciąży tak wyraźne piętno dwoistości sił, które do jednej pracy są tu sprzężone – dwoistości świata panów i niewolników. Nie ma tu świadomej pracy jednego narodu. Akcjonariuszem, dyrektorem, inżynierem, dozorcą – słowem frakowcem, śmietanką, jaśnie panem jest Niemiec. Polak może być robotnikiem, szleperem, proletariuszem, pariasem, chacharem”. Nic dziwnego, że Górny Śląsk odgrywał pierwszoplanową rolę w programie polityki zagranicznej PPS – o ile socjaliści dystansowali się od ekspansji na wschodzie, postrzeganej jako obrona majątków polskich obszarników, to w pełni solidaryzowali się z postulatem przyłączenia do Polski proletariackiego Śląska. Czytaj dalej →
Polityka socjalistyczna jest na błędnej drodze, jeżeli sądzi, że współczesna, na wskroś intelektualistyczna propaganda socjalizmu, doprowadzi do pozytywnych rezultatów, albowiem bez rewolucji moralnej żaden nowy ustrój pojawić się nic może. Według Abramowskiego każde przejście od jednego ustroju społecznego do innego rozpada się na trzy etapy: pierwszy to przeobrażenie ekonomiczne, drugi to przeobrażenie się sumienia (rewolucja moralna), trzecie wreszcie, będące tylko dopełnieniem natury formalnej, to przeobrażenie prawodawczo-polityczne. Teoria jakobinizmu przeskakuje niejako etap środkowy, tj. przeobrażenie moralne. Etapu tego nie można jednak ominąć, gdyż żadna instytucja społeczna nie może istnieć bez swego równoważnika psychicznego w sumieniu ludzkim. Dla ilustracji tego Abramowski przedstawia następujący obraz: „Przypuśćmy na chwilę, że zjawia się jakaś opatrzność rewolucyjna, grupa spiskowców, wyznających ideały socjalizmu, której udaje się szczęśliwie zawładnąć mechanizmem państwowym i za pomocą policji, przebranej w nowe barwy, wprowadzić urządzenia komunistyczne. Przypuśćmy, że świadomość ludu nie bierze w tej sprawie żadnego udziału i że wszystko odbywa się siłą samego biurokratyzmu. Cóż się wtedy dzieje... Nowe instytucje usunęły fakt prawnej własności, lecz pozostała własność, jako potrzeba moralna ludzi; usunęły wyzysk oficjalny z dziedziny produkcji, lecz zachowały się wszystkie czynniki zewnętrzne, z których powstaje krzywda ludzka, a dla przejawienia się których pozostałoby zawsze dostatecznie szerokie pole, jeżeli nie w dziedzinie ekonomicznej, to we wszystkich innych sferach stosunków ludzkich. Dla stłumienia interesów własnościowych organizacja komunistyczna musiałaby używać szerokiej władzy państwowej; policja musiałaby zastępować miejsce tych naturalnych potrzeb, dzięki którym żyją i rozwijają się swobodnie instytucje społeczne; przy tym obrona nowych instytucji mogłaby tylko należeć do państwa ugruntowanego na zasadach absolutyzmu biurokratycznego, gdyż wszelka demokratyzacja władzy w społeczeństwie wepchniętym przemocą w nowy ustrój groziłaby natychmiastowym rozpadnięciem się tego ustroju i wznowieniem tych wszystkich praw społecznych, które by żyły w duszach ludzkich nietkniętych przez rewolucję. Tym sposobem komunizm byłby nie tylko czymś ogromnie powierzchownym i słabym, lecz co więcej, przeistoczyłby się w państwowość gnębiącą swobodę jednostki, a zamiast dawnych klas wytworzyłby dwie nowe: obywateli i urzędników, których antagonizm wzajemny przejawić by się musiał we wszystkich dziedzinach życia społecznego. Jeżeliby więc komunizm w tej sztucznej postaci, bez przeobrażenia się moralnego ludzi, mógł się nawet utrzymać, to w każdym razie zaprzeczałby samemu sobie i byłby takim potworem społecznym, o jakim nie marzyła nigdy żadna klasa uciskana, a tym bardziej proletariat, broniący praw człowieka i przez samą historię przeznaczony do jego wyzwolenia”. Do takich rezultatów musiałaby doprowadzić rewolucja socjalistyczna, która byłaby wyłącznie rewolucją prawodawczo-polityczną, a nie byłaby poprzedzona przez rewolucję moralną. Czytaj dalej →
Program ZSP to program radykalnej lewicy, ale – i to trzeba od razu podkreślić – tego odłamu polskiej lewicy, która widziała realizację swoich postulatów tylko w warunkach niezawisłości i niepodległości państwowej. Jest to ideologia Państwa uspołecznionego. „...program nasz budujemy na podstawie, dynamice i moralności zbiorowości, na pracy w zespole. Za bryły naszej konstrukcji ideowo-społecznej uznajemy – w szeregu wzrastającym – człowieka, rodzinę, grupę zawodową, klasę, Naród, dążąc zresztą do społeczeństwa bezklasowego, do zorganizowanego społeczeństwa pracy [...] Stwierdzamy konieczność narodową, państwową i społeczną zastąpienia ustroju kapitalistycznego zorganizowaną, planową gospodarką społeczną, opartą o uspołecznione warsztaty produkcji. Uspołecznienie to widzimy praktycznie, jako przedsiębiorstwa skomercjalizowane, z zarządem złożonym z przedstawicieli organizacji zawodowych, spożywców, rządu i samorządu [...] Ustrój państwowy opierać się winien na organizacjach społecznych, grupujących obywateli na podstawie ich działalności i bliższych zainteresowań, to znaczy opierać się winien na związkach zawodowych”. W tym rozumieniu organizacje zawodowe nie miały już tylko bronić interesów zawodowych, ale przede wszystkim zajmowały się całokształtem aktywności życiowej obywateli. Czytaj dalej →
Pamiętam pierwsze spotkanie z Jodką, gdyśmy we trzech, z „Mścisławem”, świętej pamięci [Stanisławem] Styczyńskim, który poległ w legionach, i z „Iwonem” Stanisławem Klepaczem, obecnie pułkownikiem Wojska Polskiego, złożyli mu wizytę, jak nowozaciężni funkcjonariusze partii na „robotę krajową”, nielegalnicy. Egzaminował nas po koleżeńsku, badał stopień naszego wyrobienia politycznego, pytał o języki obce, spisywał wiernie personalia każdego z nas i, śmiejąc się, straszył konsekwencjami nielegalnej roboty. „Michał” mówił nam potem, że egzamin wypadł na naszą korzyść i że „Jowisz” akceptuje nasze kandydatury na funkcje odpowiedzialne. Od „Jowisza” szło się do „Ziuka” [Piłsudskiego] po aprobatę i instrukcje, które następnie „Michał” wpajał z zawziętością starego wygi partyjnego, co to nic młodym nie popuści. Pamiętam ostatnie mieszkanie Jodki w Krakowie, przy ulicy Batorego, bodajże numer 8. Obstawione było szpiclami rosyjskimi, którzy pilnie obserwowali każdego zjawiającego się tam człowieka. Pracowity był. O najwcześniejszej godzinie rannej można było zastać go przy biurku i trudno było poznać, że mało spał tej nocy. Pod tym względem różnił się od Perla, który pracował po nocach, a sypiał do południa i twierdził zawsze, że nawet na rewolucję socjalną nie będzie mógł zbudzić się o godzinie 9 rano. Pamiętam Jodkę jako wykładowcę II Szkoły Bojowej w Krakowie, a następnie jako lektora pierwszej w Polsce Wyższej Szkoły Nauk Politycznych, założonej przez Tytusa Filipowicza. Jego jasny, prosty i pięknie stylizowany sposób przemawiania zdobywał słuchacza i zadziwiał bogactwem perspektywy i barwy. Czytaj dalej →
Delegat polski na kongresie socjalistycznym posybilistów, w myśl swoich mocodawców, starał się w swoich przemówieniach uwydatnić, że socjaliści polscy, aczkolwiek podzielają przekonania wspólne całemu stronnictwu socjalistycznemu co do przeobrażenia porządku społecznego, to wszakże jako Polacy poczuwają się do wspólnego obowiązku narodowego: odzyskania niepodległości politycznej. I tak po przeprowadzonej bardzo szczegółowej dyskusji w sprawie ograniczenia dnia normalnego pracy do ośmiu godzin i w ogóle w sprawie międzynarodowego prawodawstwa fabrycznego, delegat polski zabrał głos i w ten sposób przemówił: Nie mam zamiaru przemawiać przeciwko wnioskom tu postawionym, owszem uważam je za dobre, ale dla nas Polaków w naszym dzisiejszym położeniu, zwłaszcza tam, gdzie największa jest siła narodu polskiego, to jest w zaborze rosyjskim, przedstawiają się one jako piękne marzenie, o urzeczywistnieniu którego obecnie nie ma co myśleć. Nam, obywatele, nie chodzi o polepszenie życia, ale o samo życie. Rządy najezdnicze, szczególnie w zaborze rosyjskim i pruskim, wszelkimi środkami dążą do zniweczenia, zabicia naszej narodowości. W tym celu obniżają one poziom umysłowy naszego narodu, tłumią w nim poczucie samodzielności, rujnują ekonomicznie cały kraj. Nasze szkoły, a zwłaszcza ludowe, a więc w naszym rozumieniu najważniejsze, nie mają na celu rozwijania i kształcenia umysłu, ale służą najeźdźcom do wynaradawiania naszych dzieci i zabijania w nich uczucia godności ludzkiej. Cobyście powiedzieli, gdyby w waszych szkołach uczono dzieci wasze nie w języku ojczystym, np. tu we Francji w języku francuskim, lecz w języku niemieckim lub rosyjskim? Czy odnosiłyby wasze dzieci jaką korzyść z takiego nauczania? Czy cała nauka nie ograniczałaby się na mechanicznym powtarzaniu wyuczonych rzeczy, bez zrozumienia ich treści? W ten sposób uczą papugi, lecz nie dzieci ludzkie. Otóż, w naszych szkołach odbywa się takie nauczanie, i musimy przy tym za nie drogo płacić, albowiem rządy najezdnicze są hojne, ma się rozumieć naszym kosztem, dla tych, co pozbywszy się ludzkich uczuć, są ślepym i posłusznym ich narzędziem. Nauczanie takiego rodzaju, wykonywane przez ludzi niesumiennych, zabija samodzielność, i istoty ludzkie przerabia na maszyny, narzędzia. W kim jednak buntuje się ludzkie uczucie, na tego są surowe kary. Wszelki objaw niezależności, w oczach rządów najezdniczych jest występkiem, zbrodnią i bywa ukarany zwichnięciem całego życia, odebraniem środków istnienia, wygnaniem z kraju ojczystego. Czytaj dalej →
W ciągu ostatnich tygodni potworne wiadomości doszły nas z Polski: o męczeńskiej śmierci Antoniego Zdanowskiego i Janiny Pajdak. To ostatnie nazwisko mało jest znane. Żona starego działacza PPS, który, aresztowany wraz z piętnastoma przywódcami Polski Podziemnej, cierpi męki więzienia sowieckiego, weszła do szeregów walczących dopiero podczas konspiracji i uwięziona została w czasie aresztowania starej gwardii PPS. Za to Antoniego Zdanowskiego znała cała klasa robotnicza w Polsce przed wojną i po wojnie jako niezmordowanego pracownika dla sprawy robotniczej. Dziś stoimy wobec wstrząsającej tragedii śmierci tych dwojga ludzi z rąk oprawców Bezpieki. Bezpieka warszawska mówi o samobójstwie Zdanowskiego. Bezpieka krakowska tak samo opowiada, że Pajdakowa wyskoczyła z okna w czasie badania. Wobec tych twierdzeń pozostaje tylko: albo tortury zastosowane przez katów Radkiewicza były tak straszne, że ofiary ich nie przeżyły, albo też udręka badań w kazamatach urzędów bezpieczeństwa jest tak potworna, że doprowadza ludzi do samobójstwa. A nie byli to ludzie słabi. Przeszli całe piekło okupacji niemieckiej, nie opuszczając na chwilę szeregów walczących, nie dając się złamać ani grozie codziennych rozstrzeliwań, ani też nastrojom beznadziejności, jakie ogarniały nieraz nasz kraj w czasie triumfów Hitlera. Byli to ludzie silni i wierzący w ostateczne zwycięstwo. Czytaj dalej →
Jak w Anglii, tak i we Francji, Holandii, Niemczech i Polsce zachodziły strajki już na początku XIV wieku. We Wrocławiu zachodzić musiały głęboko zakorzenione sprzeczności pomiędzy majstrami i robotnikami, bo zakończyły się złożeniem roboty. W roku 1329 stawili się majstrowie posamentowi przed radą miejską i oświadczyli, że „ponieważ czeladnicy postanowili przez cały rok u nich nie pracować, oni ze swojej strony powzięli uchwałę nie przyjmować żadnego z tych czeladników do pracy”. A zatem w roku 1329, sześćset lat temu, już istniał regularny strajk i jeszcze regularniejszy lokaut, pomimo że wówczas związków zawodowych nie było. Jak na dawniejszej polskiej ziemi, Śląsku, tak i na zachodzie zachodziły bezrobocia od niepamiętnych czasów. W Speyer nad Renem złożyli tkacze robotę z powodu niskiego zarobku, oświadczając, że „zarobek za niski, aby na życie wystarczył, więc porzucili pracę”. Majstrowie pojednali się z nimi i aby wyrównać szkody wyrządzone przez złożenie pracy, ustanowili rodzaj taryfy zarobkowej, która miała „na wieki” być miarodajną. Czeladnicy tkaccy mieli zarobek otrzymywać tylko w postaci brzęczącej monety, w sądach procederowych na równi z majstrami brać udział. Czytaj dalej →
"Była ósma wieczór, na schodach siedziała rodzina robotnicza z Podgórza, która została eksmitowana, bo zajęła własnowolnie mieszkanie. Nie chcieli się z powrotem wprowadzać do swego ciasnego i wilgotnego mieszkania. Prosiłem, aby poczekali do jutra, bo o tej porze nie znajdą nikogo w Komisji Lokalowej. Zgodzili się pod warunkiem, że razem z nimi przenocuję. Zgodziłem się i ruszyliśmy do Podgórza. Podczas tej bezsennej nocy doszedłem do wniosku, że jeżeli związki zawodowe nie wezmą się za budownictwo, sprawa mieszkaniowa dla robotników nie ruszy naprzód. Nazajutrz podczas konfliktu z zastępcą kierownika Komisji Lokalowej w sprawie tych wyeksmitowanych, zawołałem w uniesieniu: „Będziemy budowali w Krakowie nowe domy”. I tak zrodziła się inicjatywa zorganizowania Związkowej Spółdzielni Mieszkaniowej. Nasuwała się myśl: jakimi środkami? Następnie gdzie, kto będzie budował i oczywiście skąd wziąć ludzi, którzy chcieliby bezinteresownie kierować tym dużym i odpowiedzialnym dziełem. Rok pobytu w Krakowie pozwolił poznać mi ludzi z różnych środowisk. Znali mnie dobrze robotnicy w fabrykach, miałem znajomości na wyższych uczelniach, w spółdzielczości pracy, wreszcie w magistracie i radzie narodowej. Ludzi tych trzeba było jednak przekonać do spółdzielczości mieszkaniowej, bo miałem nieodparte wrażenie, że dla części partyjnych i związkowych elit prawo do posiadania przez robotników godnych warunków mieszkaniowych było czymś nie do zaakceptowania. " Czytaj dalej →
Czasem powstawały konflikty, a wtedy każdy rozumiał, że sposób ich rozstrzygnięcia będzie pośrednią odpowiedzią na jego pytanie. Raz na przykład, już podczas wojny, plutonowy wywodzący się z obozu „narodowo-niepodległościowego”, zabronił szeregowcom-socjalistom śpiewania podczas marszu „Czerwonego Sztandaru”. Powstała burza. Na razie zakazu usłuchano, ale złożono o tym meldunek i sprawa musiała się oprzeć o najwyższe władze. Nikt nie wiedział jak Piłsudski sprawę rozstrzygnie. Niektórzy sądzili, że zabroni, jak zabronił niedawno śpiewania pieśni rewolucyjnych rosyjskich (zresztą zupełnie słusznie, bo śpiewanie tych pieśni mogło zdezorientować ludność). Ale Piłsudski pozwolił, mówiąc, że w śpiewaniu „Czerwonego Sztandaru” nic złego nie widzi. Wielka była z tego powodu radość. „Dziadek” – mówiono – „nic się nie zmienił”. Toteż, wkraczając na przedmieścia Kielc, używano sobie, śpiewając gremialnie w tych oddziałach, w których socjaliści stanowili przewagę. Wrażenie było dobre. Ludność rozumiała, że to przychodzą jacyś swoi, ci sami, których po roku 1906 nagle w kraju zabrakło, a nie jakieś obce „Sokoły”, o których kozacy tyle opowiadali, jako o dzikusach i krwiopijcach. Czytaj dalej →
Pod koniec ubiegłego roku nakładem wydawnictwa „Kto jest Kim” ukazała się publikacja Przemysława Prekiela „Stanisław Dubois (1901-1942)”. To w zasadzie pierwsza po 1990 roku próba przybliżenia biografii tego zasłużonego i często niedocenianego socjalisty. Trudne to przedsięwzięcie, bowiem Dubois w okresie PRL, a nawet już na etapie tworzenia PPR, został wykorzystany w działaniach propagandowych jako „jednolitofrontowy socjalista” – czytaj: socjalista wzywający do jednolitego frontu z komunistami. Niestety nie mógł się bronić, bowiem 21 sierpnia 1941 został rozstrzelany w Auschwitz. Jak napisał później Adam Ciołkosz, „Nieboszczycy są o tyle wygodni, że cokolwiek o nich się powie i napisze – nie mogą zgłosić sprostowania”. Jak byłoby po wojnie, nie wiemy. Wiemy natomiast – jak pisał Ciołkosz – że gdy Marchlewski i Dzierżyński, z którymi stawiano go w jednym rzędzie, szli w 1920 na Warszawę, Dubois bronił jej z karabinem w ręku. Czytaj dalej →
Dojście do tego ustroju społeczeństwa widzą anarchiści w akcji bezpośredniej, względnie w jej żywiołowym przejawie – rewolucji, AFP uważa jednak, iż „wszystkie dotychczasowe rewolucje, aczkolwiek miały w mniejszym lub większym stopniu podłoże i charakter społeczny, nie zasługują na nazwę rewolucji społecznych gdyż, pozostawiając przy życiu instytucje państwowe i tym samym przywilej pewnej klasy, nie osiągnęły one ani politycznej ani ekonomicznej równości”, a prawdziwą rewolucją – według jej poglądów – tylko taka będzie, która zmieni ustrój społeczny nie tylko pod względem swych form zewnętrznych ale i pod względem treści społecznej, a więc taka, która zniesie zarówno instytucje państwowe, jak i podział [na] klasy, która ustanowi zarówno wolność polityczną, jak i ekonomiczną. O ile chodzi o istniejące partie polityczne, uważa AFP, iż wszystkie one stoją na stanowisku prywatnego lub państwowego kapitalizmu i współczesnego państwa klasowego, zwalcza nawet dyktaturę proletariatu jako nową formę instytucji państwowej, opierającej się na jednej klasie lub grupie nielicznej w stosunku do całego pozostałego społeczeństwa, przeciwstawiając partiom hasło jednolitego frontu robotniczego na terenie ekonomicznym, natomiast rzuca hasło tworzenia w każdej fabryce, każdym warsztacie pracy przemysłowej czy rolnej, komitetów obejmujących robotników danego przedsiębiorstwa bez różnicy przekonań politycznych i narodowości, dalej ścisłe związanie kooperatyw ze wspomnianymi komitetami ewentualnie ich federacja, jako kas oporu, mających za zadanie udzielanie strajkującym robotnikom pomocy pieniężnej lub w naturze. Czytaj dalej →
Dzień 1 maja jest najściślej związany z pojęciem Czerwonego Sztandaru. Wszystko w tym dniu kąpie się w czerwieni. Nad tłumami płyną chorągwie czerwone, w butonierkach tkwią czerwone goździki, dzieci robotnicze powiewają czerwonymi proporczykami, trybuny wiecowe oplecione są czerwienią. Uzasadnienie barwy robotniczego sztandaru mamy w słowach pieśni: „A kolor jego jest czerwony, bo na nim robotnicza krew”. To jest proste i jasne i nie wymaga tłumaczenia. Legenda Czerwonego Sztandaru opiera się nie na słowach pieśni, ale na żywym fakcie przelewanej przez robotników krwi. Tyle krwi widziała robotnicza klasa, swojej serdecznej krwi, przelanej w walkach o swój byt, że w oczach robotniczych każda czerwona chorągiew ubarwiona jest nie w drodze chemicznych procesów w fabryce, ale zaczerwieniła ją krew ludzka – każdy żołnierz wie, że nic nie łączy tak bardzo, jak wspólnie przelana krew. Przelana krew klasy robotniczej całego świata powiewa nad nami na naszych sztandarach – oto jest mocniejsze od śmierci wiązadło milionów! Czerwony Sztandar powiewa dziś nad nami. Jedni upstrzyli go swymi „dodatkami”, komunistycznym sierpem i młotem. Inni go splugawili faszystowską swastyką. Jeśli sztandar ten ma zwyciężyć, musi odrodzić się w swoim pierwotnym wyglądzie, bez dodatków i przeróbek. Prosty, czerwony – jeden sztandar jednej klasy robotniczej. Czytaj dalej →
Tak się przedstawia fizjognomia PPS, która wobec wojny rosyjsko-japońskiej i wywołanego przez nią kryzysu politycznego w Rosji wysunęła się na czoło akcji antyrządowej w zaborze rosyjskim. Działalność PPS w tym okresie czasu potęguje się coraz bardziej. Od odezw, w ogólnikowy sposób nawołujących robotników do walki na początku wojny, PPS przechodzi do coraz ostrzejszych wystąpień, jednocześnie starając się o zadzierzgnięcie węzłów sojuszu z innymi partiami (wspólne odezwy z LSD, Białoruską rewolucyjną Hromadą i Socjalną demokracją litewską; udział w znanej konferencji paryskiej; odezwa, wspólnie wydana z socjalistami rewolucjonistami rosyjskimi i socjalistami gruzińskimi). Manifestacje uliczne we wszystkich prawie miastach Królestwa, zakończone historyczną już dziś demonstracją zbrojną 13 listopada, i walka z mobilizacją, nie cofająca się i przed użyciem dynamitu, przygotowały do wspaniałego strajku powszechnego 400 000 robotników, w którym PPS odegrała rolę kierowniczki, gdzie to tylko było możliwe ze względu na jego żywiołowość. W ostatnich czasach PPS weszła na drogę walki terrorystycznej, rażąc bombami najbardziej znienawidzonych i unię robotniczą uciskających siepaczy carskich. Czytaj dalej →
Od 1792 roku na śląską wieś zaczęły docierać informacje o rewolucji we Francji i o uchwaleniu Konstytucji 3 Maja w Polsce. W atmosferze podminowanej przez handel ziemią i ludźmi doszło w 1793 roku do krwawych rozruchów niemal we wszystkich powiatach górnośląskich. Dworom odmawiano pracy i płacenia podatku gruntowego, odbijano i uwalniano aresztantów, znęcano się nad urzędnikami dworskimi nieludzko postępującymi z chłopami, żądano wydalenia ich. Podobnie zachowano się w stosunku do wójtów uległych panom, odgrażano się szlachcie, obijano chętnych do pracy. Zaczęto nieprawnie korzystać z pastwisk dworskich i niszczyć dworskie zagajniki. Wybuchały protesty przeciw zbyt częstemu zamykaniu ludzi w areszcie, nędznemu odżywianiu i opłacaniu czeladzi dworskiej. Chłopom marzyła się równość stanów, podział gruntów pańskich i to, żeby wojsko nie występowało przeciwko nim. Czytaj dalej →
W Warszawie partia też już stała na całego. Na jeden z pierwszych dni listopada a może ostatnich października wyznaczono strajk, a na popołudnie demonstrację. Strajkowi sprzeciwiały się SDKPiL i lewica PPS, no i oczywiście partie mieszczańskie. W ostatniej chwili stronnictwa burżuazyjne zmieniły front i same wezwały do demonstracji, oczywiście we własnych szeregach. Strajk się udał, a po południu odbył się szereg manifestacji. Władze niemieckie odniosły się tolerancyjnie do wszystkich wystąpień z wyjątkiem demonstracji PPS, którą zaatakowano z dwóch stron i rozpędzono bagnetami na Placu Teatralnym. Jednak uczestnicy udali się grupami pod pomnik Mickiewicza, gdzie się uformował nowy pochód, który Marszałkowską dotarł aż do rogu Koszykowej. Tu się rozwiązał po krótkim przemówieniu wzniesionego na ramionach Hołówki. Partia nawołuje do ponownych, tym razem już zbrojnych w dniu 10 listopada wystąpień. Już nie idzie o zamanifestowanie nastrojów, ale o jawny bunt przeciw okupantom i Radzie Regencyjnej. Dowodzi tego wstępny artykuł w ostatnim numerze „Jedności Robotniczej” pióra Libkinda, zatytułowany „Dwie rocznice”, kończący się wezwaniem: „Robotnicy Warszawy! Nie przestraszyliście się bagnetów żołdaków Czertkowa, nie zlękniecie się trzech bezsilnych starców, którzy odziani w purpurę próbują ma Zamku władzę sprawować”. Zbrojna demonstracja nie obyła się bez rozlewu krwi, chociaż, skonsternowani wiadomością o przewrocie Niemcy, zachowywali się poprawnie. Do starcia doszło w Al. Jerozolimskich, żołnierz niemiecki jadący tramwajem mimo nawoływań nie odsłonił głowy przed czerwonym sztandarem. Ktoś z tłumu podskoczył i zrzucił mu czapkę, na co żołnierz odpowiedział wystrzałem. Wywiązała się kanonada, od której po stronie Niemców padł żołnierz i jakiś urzędnik, po stronie demonstrantów sekretarz Związku Zawodowego Fryzjerów. Pochód przez nikogo nie zatrzymywany przeszedł Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem na Królewską, gdzie z jakiegoś podwyższenia wygłosił krótkie przemówienie Feliks Perl i dalej przez Marszałkowską na Moniuszki pod dom, w którym zamieszkał Piłsudski. Wśród entuzjazmu tłumu udała się do Piłsudskiego delegacja z Feliksem Perlem na czele. Entuzjazm nie miał granic, gdy w oknie mieszkania Piłsudskiego ukazała się czerwona chorągiew, którą demonstranci uważali za odpowiedź. W rzeczywistości machał nią towarzyszący Perlowi Tadeusz Szturm de Sztrem. Tak zakończyła się ostatnia demonstracja PPS za panowania zaborców. Nazajutrz zaczęło się rozbrajanie Niemców Czytaj dalej →
Skoro jednak padło hasło połączenia wszystkich polskich sił socjalistycznych, trzeba było zapomnieć o dawnych urazach i pretensjach. Udano się więc i do Limanowskiego w listopadzie 1892 roku, na czas krótki przed rozpoczęciem zjazdu, który miał to połączenie zrealizować. Dwaj delegaci, przybyli z kraju, zaprosili Limanowskiego na zjazd, wyjaśniając mu jego cele. Cele te powitał z sympatią, ale miał pewne zastrzeżenia. Przede wszystkim oświadczył, że nikogo, prócz samego siebie, nie może na zjeździe reprezentować. Złożyło się bowiem tak, że paryska Gmina Narodowo-Socjalistyczna, do której w ciągu trzyletniego pobytu w Paryżu należał, rozpadła się „raczej z osobistych, niż z zasadniczych powodów” na dwa nieprzyjazne obozy. Nie chcąc uczestniczyć w tej waśni, Limanowski odosobnił się i stał na uboczu, jak pisze w swoich wspomnieniach. Drugie zastrzeżenie było poważniejsze. „Wiecie, towarzysze” – mówił – „o naszych sporach i zatargach przekonaniowych, a, sądząc z pism, w większości krajowej mam przeważnie przeciwników. Zakłóciłbym więc tylko na waszym zjeździe tak potrzebną zgodność, ażebyście mogli wasz zamiar doprowadzić do skutku...”. W końcu stanęło na tym, że Limanowski w każdym razie na pierwsze posiedzenie zjazdu przyjdzie. I jakież było jego zdziwienie, kiedy zjazd, w którym uczestniczyli najwięksi jego przeciwnicy (do nich zaliczał przede wszystkim Stanisława Mendelsona), obrał go na swego przewodniczącego, później zaś uchwalił program, pod którym i on mógł się bez zastrzeżeń podpisać. W ten sposób najstarszy z socjalistów polskich stanął u kolebki Polskiej Partii Socjalistycznej, której odtąd pozostał do ostatniego tchnienia wiernym. Czytaj dalej →
Ale kierownictwo spoczywało w silnych rękach Ignacego Daszyńskiego. Doskonały polityk i zdecydowany mąż stanu rzucił na szalę swój autorytet, przełamał niezdecydowanie i oto 7 listopada rano ukazał się manifest dekretujący powstanie Republiki Ludowej i szereg praw zasadniczych dla robotników i chłopów, jednocześnie w specjalnej odezwie Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej – taką bowiem nazwę przyjął rząd Ignacego Daszyńskiego – mianował komendantem naczelnym wszystkich wojsk polskich pułkownika Edwarda Rydza-Śmigłego. Rozpoczęła się wielka praca budowania Republiki pod względem administracyjnym i wojskowym. Manifest Rządu Ludowego stał się zapowiedzią Polski nowej, Polski robotników i chłopów. Wszystkie knowania, zmierzające do zachowania jakiejś monarchii czy rządów szlachecko-fabrykanckich, zostały przekreślone. Powszechne prawo wyborcze stało się fundamentem odrodzonego państwa. 8-godzinny dzień pracy i ustawodawstwo socjalne przyniósł Manifest jako niezniszczalną zdobycz mas pracujących. I wszystko to, związało się raz na zawsze z imieniem Ignacego Daszyńskiego, wieńcząc tą chwilą triumfu niezmordowaną Jego pracę dla sprawy robotniczej, dla sprawy wolności. Czytaj dalej →
Cyrankiewicza później przewieziono z Oświęcimia do obozu w Mauthausen. Po oswobodzeniu przez wojska amerykańskie, udał się natychmiast do Krakowa, a stamtąd do Warszawy gdzie odbył rozmowę z Bierutem i włączył się do prac fałszywej PPS, obejmując w niej stanowisko sekretarza generalnego. Tu zatem mamy nitkę, która nas doprowadzi do kłębka. Tu znajdziemy jedyną logiczną odpowiedź na zapytanie, jakie to bardzo ważne sprawy organizacyjne zatrzymały Cyrankiewicza 22 czerwca 1944 w obozie w Oświęcimiu, tak że nie mógł przybyć na umówiony punkt w Ryczowie, gdzie czekał na niego Rysiewicz. Te sprawy organizacyjne to powiązania z komunistami, w szczególności był Cyrankiewicz już wówczas ściśle związany z komunistą austriackim Ernestem Burgerem. Burgerowi i innym komunistom był Cyrankiewicz bardzo potrzebny. On bowiem, drogami podziemnej łączności WRN, zapewniał im kontakt ze światem zewnętrznym i pomoc z Krakowa. Oto więc przyczyna, dla której nie pozwolili mu opuścić Oświęcimia, z drugiej zaś strony wyjaśnienie, dlaczego Cyrankiewicz zaraz po oswobodzeniu skierował swe kroki w stronę Bieruta. Hipoteza ta nie zwalnia nas od postawienia zapytania, dlaczego wciąż zataja się te trzy litery WRN i stworzoną przez WRN organizację pomocy dla więźniów Oświęcimia PWOK? Dlaczego głuche milczenie otacza po dzień dzisiejszy wszystko co łączyło się z tą akcją i z ucieczkami organizowanymi przez WRN? Dlaczego nie ma o tej akcji ani słowa w albumie wydanym przed trzema laty przez Państwowe Muzeum w Oświęcimiu? Dlaczego nie ma żadnej książki, opisującej tę wielką, pełną bezgranicznego poświęcenia pracę, dlaczego nie ma zbioru relacji uczestników owych przejść i wydarzeń? Czy tylko dlatego, że byli oni związani z WRN i działali z ramienia WRN ma pójść w niepamięć poświęcenie w akcji pomocy dla więźniów Oświęcimia ludzi takich jak Nosal, zakatowany wraz z żoną na śmierć w obozie oświęcimskim, albo Emil Gołczyk, pseudonim Jantar, który po ucieczce Edwarda Hałonia odgrywał doniosłą rolę jako łącznik w Brzeszczach i którego całą rodzinę hitlerowcy wymordowali, albo jak Łapczyńska, która zginęła od niemieckiej bomby w Krakowie, albo jak Rysiewicz (Teodor), który był duchem-czynicielem całej akcji pomocy dla więźniów katowni oświęcimskiej i który swój udział w tej akcji przypłacił życiem? Czytaj dalej →
W szeregach armii ludowej walczyli ochotnicy z Ameryki (biali, Murzyni, Indianie), z Anglii, Francji, Austrii, Niemiec, Czechosłowacji i innych krajów, nie wyłączając ochotników z Polski i z emigracji. Ochotnicy polscy stworzyli własne oddziały, legiony polskie, z których jeden był imienia Mickiewicza, drugi imienia Dąbrowskiego. Obydwa, jak wynika z relacji bezpośrednich, walczyły bohatersko w obronie praw ludu hiszpańskiego, potwierdzając raz jeszcze wspaniałą tradycję Polaków miłujących wolność i oddających krew za nią. Pod tą samą Somossierą, którą na rozkaz Napoleona zdobywali ongiś ułani polscy, zakochani w czczych obietnicach francuskiego „boga wojny”, znaleźli się teraz robotnicy polscy, dobrowolni żołnierze innego zaciągu, i potwierdzili wierność hasłu „za naszą wolność i waszą”. Ale cóż z tego? Wysiłki, ofiary i krew – poszły już teraz na marne. Nie utraciły i nie utracą one moralnego znaczenia, które krzepić będzie serce każdego proletariusza, wierzącego w solidarność międzynarodową w walce z kapitalizmem, faszyzmem i hitleryzmem, wrogami demokracji. Ale walka z faszyzmem w Hiszpanii, walka orężna, została dziś niestety przez rząd demokratyczny przegrana. Czytaj dalej →
Rzucił bomby do cyrkułu policyjnego, lecz rażony odłamkiem, dostaje się po dłuższej walce w ręce siepaczy. Od tej chwili, aż do stracenia, Stefan Okrzeja wykazuje niezłomną siłę swego charakteru, charakteru Wielkiego Bojownika, wspartego o hasła i idee Socjalizmu. Na całym przewodzie sądowym przejawia wobec prześladowców wielką dumę z wykonanego przezeń czynu. Stwierdza wyraźnie, iż jest żołnierzem PPS i przyszłej Polski Socjalistycznej. Walki się nie wyrzeknie. Jeśli nawet zginie, to na miejsce Jego staną miliony nowych bojowników, którzy, jak On, w walce nie ustąpią, aż do zwycięstwa. Ponoć swym bohaterskim zachowaniem zadziwił swych oprawców. Sąd skazał Go na śmierć przez powieszenie. Gdy mu proponowano, aby prosił o łaskę cara, odrzekł: „Rewolucjoniści rosyjscy cara nie proszą o łaskę, tym bardziej polski rewolucjonista prosić nie będzie, byłoby to poniżej godności robotnika”. Zawisł na szubienicy z uśmiechem, wierząc, iż spełnił swój obowiązek robotnika polskiego do końca. Czytaj dalej →