Pamiętam pierwsze spotkanie z Jodką, gdyśmy we trzech, z „Mścisławem”, świętej pamięci [Stanisławem] Styczyńskim, który poległ w legionach, i z „Iwonem” Stanisławem Klepaczem, obecnie pułkownikiem Wojska Polskiego, złożyli mu wizytę, jak nowozaciężni funkcjonariusze partii na „robotę krajową”, nielegalnicy. Egzaminował nas po koleżeńsku, badał stopień naszego wyrobienia politycznego, pytał o języki obce, spisywał wiernie personalia każdego z nas i, śmiejąc się, straszył konsekwencjami nielegalnej roboty. „Michał” mówił nam potem, że egzamin wypadł na naszą korzyść i że „Jowisz” akceptuje nasze kandydatury na funkcje odpowiedzialne. Od „Jowisza” szło się do „Ziuka” [Piłsudskiego] po aprobatę i instrukcje, które następnie „Michał” wpajał z zawziętością starego wygi partyjnego, co to nic młodym nie popuści. Pamiętam ostatnie mieszkanie Jodki w Krakowie, przy ulicy Batorego, bodajże numer 8. Obstawione było szpiclami rosyjskimi, którzy pilnie obserwowali każdego zjawiającego się tam człowieka. Pracowity był. O najwcześniejszej godzinie rannej można było zastać go przy biurku i trudno było poznać, że mało spał tej nocy. Pod tym względem różnił się od Perla, który pracował po nocach, a sypiał do południa i twierdził zawsze, że nawet na rewolucję socjalną nie będzie mógł zbudzić się o godzinie 9 rano. Pamiętam Jodkę jako wykładowcę II Szkoły Bojowej w Krakowie, a następnie jako lektora pierwszej w Polsce Wyższej Szkoły Nauk Politycznych, założonej przez Tytusa Filipowicza. Jego jasny, prosty i pięknie stylizowany sposób przemawiania zdobywał słuchacza i zadziwiał bogactwem perspektywy i barwy. Czytaj dalej →
Mnożą się groby, w których giną dziesiątki, setki ludu górniczego. Nie ma wprost kraju (z kopalniami), żeby śmierć nie zebrała swego plonu. Jeśli od razu nie pozbawi życia całych setek, to chociaż dziesiątki, a nawet pojedyncza jednostki porywa ten nienasycony, wiecznie głodny potwór, jakiemu na imię kopalnia. W ciemne czeluście ziejące wiecznie trującym gazem zjeżdżają na szalach górnicy, zostawiają w głębi swe zdrowie, siły i życie, a potwór wyciąga ustawicznie żelazne łapy po nowe ludzkie mięso. I tak codziennie i tak bez końca odbywa się ta wędrówka górników po śmierć, kalectwa, choroby. Giną jedne pokolenia, a na ich miejsca przychodzą drugie, młode, silne i zdrowe, by po latach kilku, kilkunastu paść masową ofiarą wśród wyziewów kopalnianych lub wrócić kalekami. Baronowie węglowi, Larysche i Guttmani, Potoccy i Rotszyldzi, potrzebują pieniędzy na zabawy i życie wygodne. Że zginie z Was sto, trzysta, tysiąc, Larysch z pewnością łzy jednej nie uroni, tak jak nie uronił, gdy w Karwinej legli śmiercią w kopalni wasi bracia i ojcowie. Po was przyjdą inni, nie dziś, nie jutro, to później, ale przyjdą. Mięso ludzkie jest tanie, a kopalnia wiecznie głodna… Czytaj dalej →
Obchód tegoroczny majowy dla włókniarzy ma specjalne znaczenie, bo znajdujemy się w okresie nieustannej walki w obronie zdobyczy socjalnych, które są łamane przez kapitalistów w sposób haniebny i nowej walki cennikowej o podwyższenie głodowych płac włókniarzy. Dzień 1 Maja musi być wielkim protestem przeciwko wyzyskowi, uciskowi kapitału i bodźcem do nowej walki o wyższe płace i lepsze warunki pracy. Robotnicze święto jest zarazem wielką międzynarodową manifestacją „Braterstwa Ludów” i międzynarodowej solidarności proletariatu. W dniu tym musimy protestować przeciwko uciskowi mniejszości narodowych i domagać się, aby wszyscy obywatele Rzeczypospolitej Polskiej byli równo traktowani i mieli zagwarantowane prawa językowe i kulturalne. Musimy zwalczać nacjonalizm i szowinizm. Związek nasz włókienniczy w imię zasad międzynarodowej solidarności proletariatu położył pierwszą podwalinę wspólnej walki robotników bez różnicy narodowości. Związek ten w swoich szeregach mieści robotników niemieckich i żydowskich, uwzględniający potrzeby językowe i kulturalne tychże robotników, jako związek centralny, czyniący zadość potrzebom wszystkich robotników. W myśl powyższych haseł wzywamy wszystkich włókniarzy do obchodu święta 1 Maja. Niech dzień ten będzie wielką manifestacją na rzecz wyzwolenia klasy robotniczej Pokażcie całej reakcji i rekinom kapitalistycznym, że ucisk, głód i nędza hartują wasze dusze do nowych walk i zwycięstw klasy robotniczej! Czytaj dalej →
W końcu, co jest najważniejszym, przez skrócenie czasu pracy robotnik uzyska czas do organizowania się, do walki tak o płacę, jak i o polityczne prawa. Dzisiejszych swoich klasowych interesów i interesów przyszłości nie będzie on w stanie bronić tak długo, jak długo śmiertelnie znużony pada na swoje posłanie, wróciwszy wprost z warsztatu. Dopiero więcej ludzki byt, więcej swobodnego czasu umożliwi mu zdobyć wiedzę, naukę i zorganizować się. Nadmierna praca skazuje klasę robotniczą na zwyrodnienie fizyczne i umysłowe nie tylko na dzisiaj, ale pozbawia go także zdolności, aby mógł się podnieść z niedoli w przyszłości. A ponieważ chcemy, aby robotnicza klasa wyzwoliła się z więzów ekonomicznej zależności, z ciemnoty umysłowej, ze stanu pozbawionego praw politycznych – dlatego, w imię wyzwolenia proletariatu, żądamy ośmiogodzinnego dnia roboczego. I dojdziemy do celu! Międzynarodowa socjalna demokracja, w imieniu międzynarodowego proletariatu, postawiła na porządku dziennym całego cywilizowanego świata sprawę ośmiogodzinnego dnia pracy i nie spocznie ona, dopóki go nie wywalczy. Miliony proletariatu na obu półkulach ziemi podnoszą Pierwszego Maja swe dłonie w górę i przysięgają uroczyście: nieustraszenie i bez spoczynku walczyć, dopóki najważniejszy cel postępu nie będzie uzyskany, dopóki ośmiogodzinny dzień pracy nie stanie się prawem! Czytaj dalej →
Delegat polski na kongresie socjalistycznym posybilistów, w myśl swoich mocodawców, starał się w swoich przemówieniach uwydatnić, że socjaliści polscy, aczkolwiek podzielają przekonania wspólne całemu stronnictwu socjalistycznemu co do przeobrażenia porządku społecznego, to wszakże jako Polacy poczuwają się do wspólnego obowiązku narodowego: odzyskania niepodległości politycznej. I tak po przeprowadzonej bardzo szczegółowej dyskusji w sprawie ograniczenia dnia normalnego pracy do ośmiu godzin i w ogóle w sprawie międzynarodowego prawodawstwa fabrycznego, delegat polski zabrał głos i w ten sposób przemówił: Nie mam zamiaru przemawiać przeciwko wnioskom tu postawionym, owszem uważam je za dobre, ale dla nas Polaków w naszym dzisiejszym położeniu, zwłaszcza tam, gdzie największa jest siła narodu polskiego, to jest w zaborze rosyjskim, przedstawiają się one jako piękne marzenie, o urzeczywistnieniu którego obecnie nie ma co myśleć. Nam, obywatele, nie chodzi o polepszenie życia, ale o samo życie. Rządy najezdnicze, szczególnie w zaborze rosyjskim i pruskim, wszelkimi środkami dążą do zniweczenia, zabicia naszej narodowości. W tym celu obniżają one poziom umysłowy naszego narodu, tłumią w nim poczucie samodzielności, rujnują ekonomicznie cały kraj. Nasze szkoły, a zwłaszcza ludowe, a więc w naszym rozumieniu najważniejsze, nie mają na celu rozwijania i kształcenia umysłu, ale służą najeźdźcom do wynaradawiania naszych dzieci i zabijania w nich uczucia godności ludzkiej. Cobyście powiedzieli, gdyby w waszych szkołach uczono dzieci wasze nie w języku ojczystym, np. tu we Francji w języku francuskim, lecz w języku niemieckim lub rosyjskim? Czy odnosiłyby wasze dzieci jaką korzyść z takiego nauczania? Czy cała nauka nie ograniczałaby się na mechanicznym powtarzaniu wyuczonych rzeczy, bez zrozumienia ich treści? W ten sposób uczą papugi, lecz nie dzieci ludzkie. Otóż, w naszych szkołach odbywa się takie nauczanie, i musimy przy tym za nie drogo płacić, albowiem rządy najezdnicze są hojne, ma się rozumieć naszym kosztem, dla tych, co pozbywszy się ludzkich uczuć, są ślepym i posłusznym ich narzędziem. Nauczanie takiego rodzaju, wykonywane przez ludzi niesumiennych, zabija samodzielność, i istoty ludzkie przerabia na maszyny, narzędzia. W kim jednak buntuje się ludzkie uczucie, na tego są surowe kary. Wszelki objaw niezależności, w oczach rządów najezdniczych jest występkiem, zbrodnią i bywa ukarany zwichnięciem całego życia, odebraniem środków istnienia, wygnaniem z kraju ojczystego. Czytaj dalej →
W ciągu ostatnich tygodni potworne wiadomości doszły nas z Polski: o męczeńskiej śmierci Antoniego Zdanowskiego i Janiny Pajdak. To ostatnie nazwisko mało jest znane. Żona starego działacza PPS, który, aresztowany wraz z piętnastoma przywódcami Polski Podziemnej, cierpi męki więzienia sowieckiego, weszła do szeregów walczących dopiero podczas konspiracji i uwięziona została w czasie aresztowania starej gwardii PPS. Za to Antoniego Zdanowskiego znała cała klasa robotnicza w Polsce przed wojną i po wojnie jako niezmordowanego pracownika dla sprawy robotniczej. Dziś stoimy wobec wstrząsającej tragedii śmierci tych dwojga ludzi z rąk oprawców Bezpieki. Bezpieka warszawska mówi o samobójstwie Zdanowskiego. Bezpieka krakowska tak samo opowiada, że Pajdakowa wyskoczyła z okna w czasie badania. Wobec tych twierdzeń pozostaje tylko: albo tortury zastosowane przez katów Radkiewicza były tak straszne, że ofiary ich nie przeżyły, albo też udręka badań w kazamatach urzędów bezpieczeństwa jest tak potworna, że doprowadza ludzi do samobójstwa. A nie byli to ludzie słabi. Przeszli całe piekło okupacji niemieckiej, nie opuszczając na chwilę szeregów walczących, nie dając się złamać ani grozie codziennych rozstrzeliwań, ani też nastrojom beznadziejności, jakie ogarniały nieraz nasz kraj w czasie triumfów Hitlera. Byli to ludzie silni i wierzący w ostateczne zwycięstwo. Czytaj dalej →
Pierwsi nas szczują, drudzy demoralizują. Pierwszym i drugim Niepodległa Rzeczpospolita Ludowa nie jest potrzebną. Ale my, których zrodziła rewolucja o Niepodległość Narodu, ale my, wychowani przez rewolucyjny militaryzm, nie pozwolimy użyć się za narzędzie jednym i drugim. I wielki okrzyk wznosi się ponad naszymi zbroczonymi krwią szeregami: „Walczymy dla Ludu!”. Okrzyk ten, potężnym echem lecąc poprzez wsi, miasteczka i miasta, poprzez pola i lasy nasze, zabłądzi pod strzechy rodzime, do chaty włościanina, do izby robotników: tam nas zrozumieją. 1920 rok zastał nas w okopach – w polu. Czuwamy – bo najazd ciągle krajowi zagraża. Sąsiedzi radzi by okroić terytorium, na którym tworzy się niepodległe państwo polskie. Wewnątrz nie pomna na nic reakcja z anarchią, podawszy sobie dłonie, próbują raz wraz przeprowadzać swoje, pozornie różne, do jednego zmierzające celu zamiary. Ale myśmy gotowi przeciwstawić się jak jednej, tak drugiej stronie, albowiem ludowi polskiemu musimy dać Ojczyznę – albowiem przez bojowników o wolność narodu jest przepowiedziane, że Polska powstanie z martwych tylko Polską ludową! Więc czuwać i walczyć będziemy dotąd, aż w roku 1920 na czele Rzeczypospolitej Polskiej stanie rząd z przedstawicieli ludu pracującego złożony. Aż najeźdźcy stłumią swoje chęci ujarzmienia nas na nowo, aż wewnątrz kraju lud pracujący, zdobywszy prawo – gospodarzem zostanie. Czytaj dalej →
"O powstaniu nie myślimy, ale to wiemy dobrze, że nastąpić musi i nastąpi niezłomnie taka godzina rewolucyjna, kiedy nie dość będzie bibuły, odezw i demonstracji i oporu łagodnego, kiedy przyjść musi i przyjdzie do gwałtownych starć rewolucyjnych między ludem polskim a rządem carskim i jego siłą. My takich starć gwałtownych bynajmniej się nie zarzekamy. I to już taki rwetes i gwałt uczyniło między panami z Ligi! Okazali oni w swej odezwie taki małoduszny strach przed rewolucją, takie niedołęstwo polityczne w ważnej chwili dziejowej – że nic dziwnego, że od tej chwili ich znaczenie w Polsce zmalało bardzo, choć nigdy nie było zbyt wielkie. Przecie to nie żadna tajemnica, że bardzo wielu ludzi się od nich po tej odezwie odsunęło po wsiach. Boć dla każdego rewolucjonisty jest wysoce wstrętnym takie tchórzostwo i odżegnywanie się od wszelkiej ostrzejszej walki wtedy właśnie, kiedy od takiej walki zależy wszystko, kiedy do niej sama historia pcha ludy państwa rosyjskiego i kędy wszystkie ludy tego państwa przygotowują się do niej! A więc nie o wojnę z Rosją, nie o „powstanie ze zrabowanymi dubeltówkami” idzie, jak to w swój oszczerczy sposób głosi Liga. My socjaliści mamy swoją wyraźną politykę: ta odsuwa myśl o powstaniu, ale nakazuje jak najostrzejszą walkę z rządem. A w tej walce krew nasza i wroga nieraz się będzie lała. I z nami do tej walki pójdzie cały lud pracy, pójdzie cały lud polski i z nami zwycięży wroga! A Liga Narodowa zostanie sobie w bezpieczności, udając trzeźwość polityczną i biadać będzie nad przelewaną krwią polską... A nazajutrz po zwycięstwie, kiedy ziemie polskie dostaną od wroga ustępstwa zdobyte krwią i ofiarą ludu pracującego, panowie i panicze z Ligi Narodowej powypełzają z ukrycia i rzucą się do posad rządowych „polskich”, rzucą się do korzyści i owoców nie swojego zwycięstwa." Czytaj dalej →
Ewangelia Chrystusa była ewangelią ubogich: bogacze mogą dostąpić zbawienia tylko pod tym warunkiem, że wyrzekną się majętności swoich i zrównają się w ten sposób z innymi („Żaden nie może dwóm panom służyć. Nie może służyć Bogu i mamonie”, Mat. VI. 24). Potępienie samolubnych bogaczy stanowi jeden z najczęściej powtarzających się motywów ewangelicznych. W przypowieści o Łazarzu potępienie to wyrażone jest w najsurowszy i najbezwzględniejszy sposób. Bogacz jest tu skazany na męki piekielne, tylko dlatego, że jest bogaczem, że używał zbytków i rozkoszy wtedy, gdy obok niego cierpieli Łazarze. Wyrazem socjalistycznego sposobu życia pierwszych chrześcijan były też codziennie wspólne uczty, na których wierni „Łamiąc chleb po domach, pożywali pokarmy z radością i w prostocie serdecznej” (Dzieje apostoł. II. 46; Ananiasz i Safira VI). Z tego widzimy, że ów socjalizm pierwotnego chrześcijaństwa był socjalizmem nie wytwarzania, lecz używania dóbr. Każdy chrześcijanin na mocy związku bratniego miał prawo do dóbr wszystkich członków całej gminy, a w razie potrzeby mógł żądać, aby zamożniejsi członkowie udzielili mu ze swego majątku tyle, ile potrzebował. Jednakże tego rodzaju gospodarka nie mogła być trwała. Gdyby wszyscy wtedy „sprzedali swoje mienie i rozdali ubogim”, to wszelka gospodarka ustać by musiała. Ludzie przecież musieli wytwarzać, aby mieć co do „rozdawania ubogim”. Ów komunizm spożycia był możliwym tylko w początkach, kiedy chrystianizm miał mało wyznawców, a wszyscy wyznawcy nowej wiary odznaczali się zapałem i poświęceniem bez granic. Daremnie niektórzy ojcowie kościoła, przejęci duchem nauki Chrystusowej, napadali na bogactwo i domagali się wspólnoty dóbr; kazania ich nie mogły przezwyciężyć twardych stosunków ekonomicznych, które wywołały nierówność i egoizm (Św. Bazyli, IV stulecie). Czytaj dalej →
Wstępując do Organizacji PPS, Pużak zgłasza się natychmiast na wyjazd do zaboru rosyjskiego i pod pseudonimami „Popielec” i „Siciński” kilkakrotnie przekracza nielegalnie granice zaborów i spełnia różnorakie misje organizacyjne. Musiał wykazać przy tym cały swój talent organizatorski, gdy w roku 1907 został powołany na członka Centralnego Wydziału Organizacyjnego PPS, kierującego siecią partyjną na terenie Kongresówki i dużych połaci Ukrainy i Rosji, gdzie rozsiane były wówczas różne ośrodki PPS. Był to już okres reakcji, prowokacji i masowych aresztowań. W okresie 1908-1911 roku Pużak pozostawał w pracach organizacyjnych jako jedyny członek Wydziału Organizacyjnego. Wiąże się wówczas z Wydziałem Bojowym PPS. Partia przeżywa tragedię prowokacyjną Tarantowicza – „Albina”. Zapada wyrok zgładzenia prowokatora. Pużak nie cofa się przed spełnieniem tego ciężkiego obowiązku. Odnaleziony w Rzymie kosz z trupem prowokatora i zakończone niczym śledztwo zainteresowanych władz oraz dociekań prasy świadczyły, że ciężka misja ukarania zdrajcy, uniemożliwienia mu dalszego szkodzenia, została wykonana. Czytaj dalej →
Jest dzisiaj dużo jeszcze młodzieży na tyle nieuświadomionej, że wstydzi się przyznać, iż należy do organizacji robotniczej. Czerwony harcerz jest dumnym z tego, i szczerze przyznaje swą przynależność do wielkiej rodziny proletariatu. W razie gdy nieprzyjaciele „czerwonych” wymyślają i ujadają na robotników, to my zupełnie spokojnie przyznajemy się do takowych. Były czasy, kiedy przyznawanie się do socjalizmu było wielkim i odważnym czynem. Robotnik wówczas przyznający się do „czerwonych”, został wydalonym z pracy, a żadne przedsiębiorstwo nie chciało przyjąć go do pracy. Lecz mimo tego znalazło się sporo robotników, którzy z rezygnacją przyjęli na siebie ten los. Ci właśnie stali się „nieznanymi żołnierzami” dla sprawy robotniczej, dla której wiele musieli złożyć poświęcenia. Czytaj dalej →
Pan na Oblęgorku, liwerant wody mocno przeczyszczającej „Ursus” i równie przeczyszczających romansów, zabawił się na stare lata w polityka w stylu Zagłoby. Pan Sienkiewicz wezwał w dziennikach warszawskich „rodaków”, aby składali datki na robotników „narodowych”, chcących podczas strajków pracować, a terroryzowanych przez socjalistów. Pan Sienkiewicz złożył pierwszy na ten cel sto rubli – w imię „wolności pracy”. Szlachecki pisarz, sypiący w swoich powieściach tuzinami morałów, okazał swoim najnowszym występem, jak obcą mu jest etyka robotnicza i jak nieskończenie mało ma zrozumienia dla bohaterskich walk proletariatu w zaborze rosyjskim. Robotnicy strajkujący giną od kul żołdackich i robotnicy zmuszają strajkiem rząd carski do ustępstw politycznych i narodowych, a szlachcic Sienkiewicz patrzy bezmyślnie na tę tytaniczną walkę i w walczącej armii robotniczej widzi tylko czerń, po której karkach chciałby się przejechać, jak niegdyś Skrzetuski, a którą lży i opluwa, jak Zagłoba. Czytaj dalej →
Tragedia dzisiejsza polskich lasów jest tym większa, że ludziom szukającym tam schronienia nie może przyświecać żadna głębsza idea. Jeśli stworzono takie ułudy, to tym gorzej, bo każdy dzień poza cierpieniami fizycznymi, związanymi z życiem leśnym, przynosi jeszcze cierpienia płynące z rozczarowania i poczucia beznadziejności położenia. W czerwcu 1945 roku kierownictwo Polski Podziemnej i Armii Krajowej zarządziło likwidację walki zbrojnej. Wezwało ludzi do wyjścia z lasów na normalne tory pracy dla kraju i dla siebie. Z tą chwilą ustał polityczny sens oddziałów leśnych. Ale postarano się, żeby nie poszło za tym całkowite rozładowanie lasów. Tym staraniom zawdzięczamy, że tragedia lasów rozwija się nadal. Działanie było dwustronne. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej, wbrew swemu mianu i przyjętym zobowiązaniom, z amnestii ogłoszonej zrobił narzędzie wybierania spośród ujawniających się żołnierzy AK miłych i niemiłych. Areszty całych oddziałów i poszczególnych ludzi zniszczyły zaufanie do tego aktu, który powinien posłużyć do całkowitego wyjścia ludzi z lasów. Przeciwnie, wielokrotne nadużycie zaufania do amnestii zaczęło z powrotem pchać ludzi do lasu. Terror nieustający dostarczył nowe kontyngenty dla zielonej armii. Z drugiej strony nieodpowiedzialna agitacja niektórych elementów, najczęściej społecznie i politycznie reakcyjnych, stworzyła legendę fałszywą o wojnie, która ma nadejść lada chwila i przez to dała ułudę politycznego znaczenia zachowania sił zbrojnych w lasach. Obustronne działania tych wysiłków dało to, na co patrzeć musi z największym bólem i obawą każdy rozsądny człowiek w Polsce. Czytaj dalej →
Z wielu stron nadchodzą korespondencje towarzyszek, uskarżające się na zaniedbanie przez miejscowych agitatorów roboty wśród kobiet oraz na lekceważenie, a nawet na pogardliwe jej traktowanie w ogóle przez towarzyszy. Zażalenia te są przeważnie słuszne i dowodzą, niestety, że i nad naszymi szeregami ciążą jeszcze niektóre przesądy uświęcone przez dzisiejszy ustrój społeczny. Widać, że i socjaliści nie zawsze mogą się wyłamać spod wielowiekowej a szkodliwej tradycji usuwania kobiet od życia politycznego i społecznego. Ale, towarzysze, my spod tego przesądu wyłamać się musimy. Socjalizm zwraca się z hasłem wyzwolenia do całego proletariatu bez jakichkolwiek wyjątków, do wszystkich gnębionych i wyzyskiwanych bez względu na różnice czy to religii, czy języka, czy płci. Ani w założeniach, ani w dążnościach socjalistycznych różnica między mężczyzną a kobietą nie gra żadnej roli. A jeżeli dziś, w tym łzami i krwią ludzi stojącym ustroju kapitalistycznym, robotnica w porównaniu z robotnikiem jest jeszcze upośledzona jako kobieta, to tak nie powinno być dla nas, nieprzejednanych wrogów tego ustroju. Nawołując klasę robotniczą, której członkami jesteśmy, do wyzwolenia się o własnych siłach, niczym nie moglibyśmy usprawiedliwić zaniedbania agitacji wśród całej połowy tej klasy – wśród kobiet. A agitacja wśród kobiet tym jest ważniejsza, że one muszą być wyzwolone podwójnie, jako robotnice spod panowania klas posiadających i jako kobiety spod panowania mężczyzn. Czytaj dalej →
Lecz dlaczego kobiety chcą tak tanio pracować? Dlaczego wszędzie jest to uznane, że im się mniej płaci? Dlaczego towarzysze uświadomieni także mówią o tym, jak o sprawie najnaturalniejszej w świecie? Kobiety są pokorne, cierpliwe, rzadko się buntują, a przede wszystkim słabo się organizują. Potęgą robotników są związki zawodowe. One to łącznie z partiami politycznymi wywalczyły wszystkie ustępstwa dla klasy robotniczej. Gdyby nie związki, praca trwałaby po 16, 18 godzin w najgorszych warunkach, jak przed stu laty. W książce Krahelskiej znajdujemy cyfry mówiące, jak mało kobiet zapisuje się do związków zawodowych. W roku 1929 na 100 ubezpieczonych wypadało 10 kobiet w klasowych związkach zawodowych. W tym czasie wśród ubezpieczonych w Kasie Chorych na 100 osób było 30 kobiet. Stąd wynika, że zaledwie jedna na 3 robotnice zapisuje się do związku. A wiemy przecież, że tylko solidarnością robotnicy dojść do czegoś mogą. Krahelska podaje ciekawe szczegóły o tym, jak w różnych krajach robotnicy zgodnie ze starorzemieślniczą tradycją nie chcieli przyjmować kobiet do związków. W Stanach Zjednoczonych jeszcze w 1927 r. odlewnicy, fryzjerzy i cieśle nie zapisywali kobiet. Oczywiście niechętne stanowisko mężczyzn do kobiet w związkach niemało wpływa na ich słaby udział. A traci na tym cała klasa robotnicza, zyskuje zaś najwięcej kapitał, zarabiając na każdej robotnicy znacznie więcej, niż na robotniku. Kiedyż zacznie się prawdziwa walka, podjęta przez wszystkich robotników i przez wszystkie robotnice o urzeczywistnienie hasła, które Wydział Kobiecy PPS ciągle przypomina: Za równą pracę równa płaca. Czytaj dalej →
Rynek prywatny, szczególnie w nowych dzielnicach miast, gdzie się przenosi każdy, kto tylko może, stał się rentowny. Popłynęły ku niemu kapitały, zwabione wysoką zyskownością lokaty, tym bardziej, że przebudowane korzystały jeszcze z wielkiej premii podatkowej. Koleją normalnej oscylacji podaż przewyższyła nawet popyt. Teraz musi się odbyć równoważący proces przystosowawczy: muszą spaść nieco ceny, na rynek wejdzie część tych, którzy po dotychczasowych cenach nie mogli wynająć sobie trzy- i czteropokojowego mieszkania w luksusowym domu, rynek mieszkaniowy stanie się mniej rentowny (zwłaszcza w związku z przewidzianą likwidacją ulg podatkowych dla przebudowanych kapitałów prywatnych) – i nastąpi zrównoważenie, na nowym poziomie. Mieszkań nie będzie już za dużo. Ale jest jeszcze inny rynek mieszkaniowy. Na rynku tym stoją nędzarze z przedmieść, za nimi wloką się beznadziejnie mieszkańcy baraków i bezdomni. Ludzie ci mogą zaofiarować za mieszkanie bardzo mało – jeśli w ogóle mogą dać cokolwiek – bo w procesie podziału dochodu społecznego przypadł im bardzo mały kąsek. Ten rynek nie jest rentowny. Na tym rynku nie lokuje prywatny kapitalista. Potrzeby tego rynku zaspokajają stare rudery i na wpół rozwalone domki, nieprawdopodobnie przeludnione. Potrzeby tego rynku zaspakaja też aż nazbyt często barak lub miejsce pod filarem mostu. Szaleje na tym rynku gruźlica, śmiertelność dzieci wyraża się w zawrotnych cyfrach. Na tym rynku potrzeby są wprawdzie olbrzymie, ale popyt bardzo niewielki, bo za potrzebami tymi nie stoi odpowiednia siła nabywcza, odpowiednia ilość pieniędzy. A jeśli popyt jest mały, to jakiż sens ma dla prywatnego kapitalisty formowanie podaży, budowanie tanich mieszkań robotniczych? Czytaj dalej →
Zapytał mnie, czy jestem partyzantem. Odpowiedziałem nieufnie, że jestem Polakiem. On znów: czy jestem partyzantem – ja że jestem Polakiem – i tak w kółko. No i w końcu wyjaśnił, że nie mówi: Banditen, tylko Partisanen, bo bandyci to jesteście nie wy, Polacy, ale my, a prawdziwymi bandytami są ci z Szucha (używał oczywiście niemieckich nazw ulic). To nie jest praca dla ciebie i nie dla twoich kolegów – mówił dalej. Ty będziesz pracował rąbiąc drzewo na opał dla samochodów (brakowało Niemcom benzyny, więc używali jako paliwa gazu produkowanego przez spalanie drewna w specjalnych piecach umieszczonych za szoferkami ciężarówek). Zapytał, czy nie jesteśmy głodni. Odpowiedziałem, że owszem, od dwóch tygodni żywiliśmy się tylko tym, co znaleźliśmy w opuszczonych ogródkach. Wysłał zatem podwładnego, jeńca-Rosjanina Aleksa do oficerskiej kantyny po zupę, a później zadbał o mleko i czekoladę dla dzieci. Doradził, żebyśmy sprowadzili tu rodziny, bo w takich czasach lepiej być razem. Powiedzieliśmy, że się ukrywają, więc za naszą zgodą zorganizował ich „nakrycie” przez jego ludzi. Odbyło się ono dla niepoznaki z całym hitlerowskim sztafażem: wrzaskami, strzałami (w powietrze jednak tylko) itp. Jakież było zdziwienie naszych kobiet, gdy w pewnym momencie zobaczyły mnie stojącego pod rękę z podoficerem niemieckim. Czytaj dalej →
Jak w Anglii, tak i we Francji, Holandii, Niemczech i Polsce zachodziły strajki już na początku XIV wieku. We Wrocławiu zachodzić musiały głęboko zakorzenione sprzeczności pomiędzy majstrami i robotnikami, bo zakończyły się złożeniem roboty. W roku 1329 stawili się majstrowie posamentowi przed radą miejską i oświadczyli, że „ponieważ czeladnicy postanowili przez cały rok u nich nie pracować, oni ze swojej strony powzięli uchwałę nie przyjmować żadnego z tych czeladników do pracy”. A zatem w roku 1329, sześćset lat temu, już istniał regularny strajk i jeszcze regularniejszy lokaut, pomimo że wówczas związków zawodowych nie było. Jak na dawniejszej polskiej ziemi, Śląsku, tak i na zachodzie zachodziły bezrobocia od niepamiętnych czasów. W Speyer nad Renem złożyli tkacze robotę z powodu niskiego zarobku, oświadczając, że „zarobek za niski, aby na życie wystarczył, więc porzucili pracę”. Majstrowie pojednali się z nimi i aby wyrównać szkody wyrządzone przez złożenie pracy, ustanowili rodzaj taryfy zarobkowej, która miała „na wieki” być miarodajną. Czeladnicy tkaccy mieli zarobek otrzymywać tylko w postaci brzęczącej monety, w sądach procederowych na równi z majstrami brać udział. Czytaj dalej →
"Była ósma wieczór, na schodach siedziała rodzina robotnicza z Podgórza, która została eksmitowana, bo zajęła własnowolnie mieszkanie. Nie chcieli się z powrotem wprowadzać do swego ciasnego i wilgotnego mieszkania. Prosiłem, aby poczekali do jutra, bo o tej porze nie znajdą nikogo w Komisji Lokalowej. Zgodzili się pod warunkiem, że razem z nimi przenocuję. Zgodziłem się i ruszyliśmy do Podgórza. Podczas tej bezsennej nocy doszedłem do wniosku, że jeżeli związki zawodowe nie wezmą się za budownictwo, sprawa mieszkaniowa dla robotników nie ruszy naprzód. Nazajutrz podczas konfliktu z zastępcą kierownika Komisji Lokalowej w sprawie tych wyeksmitowanych, zawołałem w uniesieniu: „Będziemy budowali w Krakowie nowe domy”. I tak zrodziła się inicjatywa zorganizowania Związkowej Spółdzielni Mieszkaniowej. Nasuwała się myśl: jakimi środkami? Następnie gdzie, kto będzie budował i oczywiście skąd wziąć ludzi, którzy chcieliby bezinteresownie kierować tym dużym i odpowiedzialnym dziełem. Rok pobytu w Krakowie pozwolił poznać mi ludzi z różnych środowisk. Znali mnie dobrze robotnicy w fabrykach, miałem znajomości na wyższych uczelniach, w spółdzielczości pracy, wreszcie w magistracie i radzie narodowej. Ludzi tych trzeba było jednak przekonać do spółdzielczości mieszkaniowej, bo miałem nieodparte wrażenie, że dla części partyjnych i związkowych elit prawo do posiadania przez robotników godnych warunków mieszkaniowych było czymś nie do zaakceptowania. " Czytaj dalej →
Czasem powstawały konflikty, a wtedy każdy rozumiał, że sposób ich rozstrzygnięcia będzie pośrednią odpowiedzią na jego pytanie. Raz na przykład, już podczas wojny, plutonowy wywodzący się z obozu „narodowo-niepodległościowego”, zabronił szeregowcom-socjalistom śpiewania podczas marszu „Czerwonego Sztandaru”. Powstała burza. Na razie zakazu usłuchano, ale złożono o tym meldunek i sprawa musiała się oprzeć o najwyższe władze. Nikt nie wiedział jak Piłsudski sprawę rozstrzygnie. Niektórzy sądzili, że zabroni, jak zabronił niedawno śpiewania pieśni rewolucyjnych rosyjskich (zresztą zupełnie słusznie, bo śpiewanie tych pieśni mogło zdezorientować ludność). Ale Piłsudski pozwolił, mówiąc, że w śpiewaniu „Czerwonego Sztandaru” nic złego nie widzi. Wielka była z tego powodu radość. „Dziadek” – mówiono – „nic się nie zmienił”. Toteż, wkraczając na przedmieścia Kielc, używano sobie, śpiewając gremialnie w tych oddziałach, w których socjaliści stanowili przewagę. Wrażenie było dobre. Ludność rozumiała, że to przychodzą jacyś swoi, ci sami, których po roku 1906 nagle w kraju zabrakło, a nie jakieś obce „Sokoły”, o których kozacy tyle opowiadali, jako o dzikusach i krwiopijcach. Czytaj dalej →