Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Maria Kirstowa

Robotnice fabryczne

[1936]

Jak widać z poprzednich rozdziałów wizytacje z 1926-28 roku odbywałam w okresie powstawania i organizowania się kobiecej inspekcji pracy.

Poszukiwała ona wówczas jeszcze po omacku dróg dla jak najbardziej celowej i wydajnej ochrony pracy najemnej kobiet i młodocianych. Stopniowo droga ta zarysowywała się coraz wyraźniej i kroki stawiane na niej były coraz śmielsze i pewniejsze.

Dzisiejsze sprawozdania kobiecej inspekcji pracy są najlepszym dowodem, jak mocne podwaliny dla jej działalności zostały założone w pierwszym etapie jej rozwoju. Wszystko, co się dziś w tej dziedzinie robi, było już wówczas przez [Halinę] Krahelską zapoczątkowane: i badanie wysiłku robotnicy przy pracy, i walka z nadmiernym znużeniem jej, i udogodnienie pozycji przy pracy. Te aktualne dziś zagadnienia zakorzeniły się w początkowym okresie i dały dzisiejszym inspektorkom pracy kobiet i młodocianych spory zasób doświadczenia, ustalone metody postępowania, wyraźne wytyczne i zakres działania.

Co do mnie, pracowałam we właściwej inspekcji kobiecej niecały rok, od końca 1927 r. do połowy 1928 r., przedtem zaś jedynie z zamiłowania towarzyszyłam niejednokrotnie Krahelskiej w jej wizytacjach i brałam udział w jej badaniach. Nie miałam więc możności należytego zgłębienia tej dziedziny, całkowitego opanowania jej i wykazania mej pracy, tym bardziej że gdy zostałam inspektorką pracy kobiet i młodocianych, dużo czasu poświęciłam młodocianym robotnikom i wcieleniu w życie przepisów dotyczących ich pracy.

Nim jednak przejdę do opisania tego zakresu mej końcowej działalności w Inspekcji Pracy, chciałabym jeszcze, jako pewnego rodzaju zakończenie mych wspomnień z wizytacji, skonkretyzować me ówczesne spostrzeżenia natury ogólnej o pracy kobiet i o kobietach zatrudnionych w przemyśle.

Jak już wspominałam, od samego początku mej pracy inspekcyjnej miałam uwagę zwróconą na robotnice. Badałam rodzaj i warunki ich pracy, a jednocześnie analizowałam charakterystyczne cechy odróżniające je od ogółu robotników, mężczyzn.

Specjalne to zamiłowanie uwidoczniłam w 1925 r. przy opracowywaniu wspomnianej ankiety o pracy kobiet. Umieściłam w niej, poza szczegółową analizą pracy robotnicy fabrycznej, najznamienniejsze właściwości jej usposobienia. I jeżeli dziś nie przytaczam żywcem odnośnych urywków, to jedynie dlatego, że doświadczenie następnych lat każe mi poddać skrupulatnej krytyce me ówczesne rozmyślania na ten temat.

Zasadniczym założeniem mej pracy ówczesnej było twierdzenie, że praca kobiet w przemyśle nie jest należycie ocenioną i oszacowaną ani przez pracodawców, ani przez ogół robotników. Twierdzenie to jest zupełnie słuszne. Doświadczenie lat późniejszych wzmocniło we mnie jeszcze to przekonanie.

Wykwalifikowanemu robotnikowi osładza przeważnie pracę miłe samopoczucie wypływające z przeświadczenia o swej nieodzowności dzięki nabytym kwalifikacjom. Robotnica tego uczucia nie zna, nie tylko szara robotnica, ginąca w tłumie, ale i wprawna, przyuczona, do pewnego stopnia wykwalifikowana. W przeciwieństwie do mężczyzn nie jest ona wyodrębniona spośród ogółu. Pomimo nabytej wprawy nie jest zaliczona do wyższej kategorii pracownic i przeważnie pobiera nadal prawie tę samą płacę, którą otrzymywała przystępując do pracy.

Wiek robotnicy również nie odgrywa wyraźnej roli w rodzaju wykonywanej przez nią pracy oraz w wysokości pobieranej płacy. Wprawdzie najmłodsze, zwłaszcza w przemyśle odzieżowym lub drobnym włókienniczym, są używane do posług i na posyłki i przeważnie pracują bezpłatnie, ale od jakich 16 lat wieku praca młodszych robotnic fabrycznych właściwie mało się różni od pracy starszych. I młodsze, i starsze przystępują do pracy jako tzw. pomoc (termin utarty w przemyśle) lub podręczna. Gdy nabiorą wprawy, otrzymują nazwę wskazującą rodzaj wykonywanej przez siebie pracy, czasem nawet nieco wyższą płacę, lecz stanowią nadal jedną wielką grupę niewykwalifikowanych robotnic danej fabryki. Przyuczenie i wprawa ma więc wpływ na dalszą karierę robotnicy tylko w wyjątkowych wypadkach lub przy niezwykłym uzdolnieniu jej.

Pobierana przez wprawne robotnice fabryczne płaca jest nieproporcjonalna do rodzaju i jakości wykonywanej przez nie pracy, częstokroć bywa nawet niższa od płacy najniższej kategorii placowych robotników w tym samym przemyśle. Przy tych samych zaś lub analogicznych pracach mężczyźni pobierają znacznie wyższe normy płac niż kobiety.

Dla przykładu przytoczę porównawcze zestawienie płac mężczyzn i kobiet w fabrykach przeze minie wizytowanych: a więc w fabryce wstążek Braci Reicher w 1925 roku minimalny lon wprawnych robotnic stanowił 6,50 zł, mężczyzn zaś 8,50 zł. W fabryce „Wola” najbardziej wykwalifikowane robotnice pobierały w 1925 roku maksymalnie 5 zł, mężczyźni zaś przeciętnie 8,50 zł, w 1927 roku kobiety maksymalnie 4,70 zł, mężczyźni przeciętnie 6 zł. W fabryce tapet Franaszka w 1925 roku minimalny lon kobiety wynosił 2 zł, mężczyzny 5,53 zł, w firmie „Dobrolin” w 1925 r. kobiety 3-4,50 zł, mężczyzny 5-8 zł. W fabryce pudełek tekturowych Głowińskiego w 1924 r. kobiety pobierały 2,65-5,15 zł, mężczyźni zaś przeciętnie 10,10 zł. W fabryce stalówek Wasilewskiego mężczyźni 6-12 zł, kobiety przeciętnie 3,60 zł.

Dane te są zaczerpnięte z poszczególnych moich wizytacji. Gdybym chciała sięgnąć do danych, które posiada Inspekcja Pracy, mogłabym znacznie rozszerzyć to zestawienie. Lecz chyba to wystarczy. Dodam tylko, że stosunki te nie uległy dziś zmianie. W sprawozdaniu ochrony pracy kobiet i młodocianych z 1932 r. widzę, że w kaflarniach i cegielniach tzw. strycharki przy ręcznym formowaniu cegieł (wyrabiają one do 3000 cegieł dziennie) i robotnice zatrudnione bardzo ciężkim przecinaniem gliny na prasach oraz formowaniem cegły i ściąganiem jej z placu przy maszynowym wyrobie cegieł, pobierają od 1 do 1,50 zł dziennie, robotnicy placowi zaś, brani z ulicy w miarę potrzeby, otrzymują od 1,50 zł do 3 zł dziennie.

Czy ta duża różnica w wysokości płacy między robotnikiem a robotnicą w przemyśle jest czymkolwiek usprawiedliwiona? Twierdzę kategorycznie, że nie. Ani niedocenianie nabytej przez robotnice wprawy, ani niskie oszacowanie ich robocizny przy sprawnym wykonywaniu czynności nie jest słuszne.

Mężczyzna ma więcej siły, może więc lekko wykonywać prace uznane za zbyt ciężkie dla kobiety, np. w przemyśle maszynowym lub mechanicznym. Nie oznacza to jednak, by kobiety nie mogły im podołać. W tokarniach fabryki amunicji „Pocisk” kobiety równorzędnie z mężczyznami podnoszą i zakładają 20-kilowe ciężary. Kobiety mogą wykonywać wszystkie bez wyjątku prace i niejednokrotnie wykonują najcięższe, pomimo ochrony ich pracy przez specjalnie do tego celu powołane inspektorki pracy. Wobec tego jednak, że nowoczesne ustawodawstwo wzbrania kobietom wykonywania całego szeregu szkodliwych dla nich z wyżej wymienionych względów czynności, faktycznie praca mężczyzn w fabrykach współczesnych jest bardziej niebezpieczną, szkodliwszą dla zdrowia i ryzyko jego zawodowe jest większe niż jego współtowarzyszek pracy. Ale za to vice versa kobieta wykonuje prace nieodpowiednie lub trudne dla mężczyzn z powodu właściwości jego bardziej, że się tak wyrażę, ciężkiego ustroju fizycznego. Dlaczego nie ma to być ocenione i należycie oszacowane?

Przemysłowcy doskonale wiedzą, że kobieta jest niezastąpiona przy stałym i równomiernym wysiłku fizycznym, wiedzą, że mężczyzna prędzej i łatwiej się od niej wyczerpuje, że w pracy jest cierpliwa, systematyczna, zręczna, że ma nieodzowną przy wykonywaniu niektórych czynności sprawność i lekkość. Wiedzą, że kobieta robotnica jest niezastąpiona przy wykonywaniu pracy, która wymaga tych wrodzonych jej właściwości, natomiast nie wymaga nadmiernego wysiłku.

W przemyśle bawełnianym pracują kobiety jako prządki, a mężczyźni jako przędzarze. Prządki są niezastąpione i żadnemu przemysłowcowi nie przyszłoby pewnie do głowy postawienie na ich miejscu mężczyzny, mniej giętkiego i zręcznego. Natomiast przy samoprząśnicach wózkowych selfaktorach kobiety dorównać mężczyznom nie mogą, gdyż posuwanie się i cofanie w pozycji przegiętej przez kilka godzin jest dla nich zbyt uciążliwe.

W fabrykach amunicji, jak to już wspominałam, kobiety pełnią funkcje kontrolerek niezwykle delikatnych automatów nabojowych. Widocznie nadają się do tej pracy. Tak samo widocznie kobiety nadają się w fabrykach żarówek do bardzo odpowiedzialnego mierzenia, czyli fotometrowania światła, do sprawdzania żarówek w tablicy próbnej (tzw. wypadaczki na ramie), do wypompowywania powietrza z żarówek (pompierki), bo wyłącznie kobiety są zatrudnione w tych działach produkcji.

W jednej z fabryk elementów galwanicznych zatrudniającej w 1924 r. 34 kobiety i 10 mężczyzn, prawie cała praca wykonywana była przez kobiety, przy tym praca zorganizowana była w ten sposób, że kobiety miały nie jedną jakąś mechaniczną czynność, lecz całość, począwszy od lutowania elementu, aż do opakowania już gotowego.

W fabrykach perfumeryjno-kosmetycznych i farmaceutycznych pracują prawie wyłącznie kobiety. Spotyka się tam wykwalifikowane kontrolerki, które badają zawartość przetworów leczniczych lub sprawdzają dawki zastrzyków w szczepionkach.

Ale może wydajność pracy robotnicy jest znacznie mniejsza od wydajności pracy robotnika, może jest ona od niego znacznie powolniejsza? Otóż nie. Badałam i to zagadnienie w czasie wizytacji i stwierdziłam, że wydajność pracy kobiet na ogół nie jest mniejsza od wydajności pracy mężczyzny. Jeżeli zaś w poszczególnych wypadkach jest nawet mniejsza, to jednak nie o tyle, by zaważyło to na kalkulacji w danej fabryce.

Najłatwiej to stwierdzić, gdy zarówno mężczyźni, jak i kobiety pracują przy tej samej pracy akordowej. A więc np. polerowniczki, pracujące na akord w fabrykach wyrobów srebrnych i platerowanych, osiągały w 1925 roku te same tygodniowe zarobki co mężczyźni, oczywiście tam, gdzie normy płacy określonej jednostki były jednakowe dla mężczyzn i kobiet (Fraget i Norblin). W zakładach państwowych, gdzie mężczyźni i kobiety pobierali tę samą akordową płacę, w 1925 r. jedynie przy sztancowniach i tokarniach wydajność pracy kobiet była o jakieś 10% niższa od wydajności pracy mężczyzn. W dobie kryzysu 1925 r. w czasie masowej redukcji zwalniane były przeważnie kobiety. Jeżeli jednak były później znów przyjęte i pracują dotychczas pomimo bezrobocia i dużej podaży rąk męskich do tej pracy, widocznie mimo nieco mniejszej wydajności pracy, praca ich jest pożądana i opłaca się.

Dowodzi tego również wprost odwrotne posunięcie w jednej z fabryk pudełek blaszanych w jesieni 1924 roku. W czasie zastoju zredukowano mężczyzn zatrudnionych przy maszynach automatycznych, pozostawiono zaś kobiety. Przekonano się bowiem, że wydajność pracy mężczyzn i kobiet była jednakowa, lon kobiety zaś był o 50% mniejszy, dlatego więc fabryce praca kobieca lepiej się kalkulowała w czasie kryzysu niż praca mężczyzn.

Jak już wspominałam w rozdziale o wizytacjach, w jednej z fabryczek przemysłu szklanego, zatrudniającej więcej kobiet niż mężczyzn, i mężczyźni, i kobiety pobierali w 1925 roku jednakowy lon. Widocznie fabryka nie traciła na tym: kobiety musiały równie wydajnie pracować jak mężczyźni. A teraz – czy słusznie jest utarte zdanie, że praca kobiet nie wymaga zawodowego przygotowania? Nie będę poruszała przemysłu odzieżowego, uważanego za najodpowiedniejszy dla kobiet. Nikt bowiem chyba nie wątpi, że szwaczki, modystki, prasowaczki, praczki itp. są wykwalifikowanymi robotnicami, trudnymi do zastąpienia i wymagającymi zarówno uzdolnienia, jak przyuczenia i wprawy. Nawet w dużych pralniach, jak „Asko”, nowo przyjęte robotnice muszą przejść kurs nauki i praktykę, nim się je dopuści chociażby do samodzielnego prasowania kołnierzyków lub koszul męskich. Ale i w przemyśle włókienniczym tkaczki i prządki, gdy idą do pracy, muszą posiadać kwalifikacje równorzędne z męskimi.

W innych zaś działach pracy, odpowiadającym i kobietom, i mężczyznom, muszą one również nabrać wprawy, nim obejmą samodzielny dział pracy. Potrzebny na to czas zależny jest od uzdolnienia, inteligencji, spostrzegawczości i uwagi poszczególnej robotnicy oraz od takich właściwości fizycznych jak giętkość palców, elastyczność ruchów, gibkość całej figury, a czasem nawet od poczucia estetyki (np. malowanie na porcelanie, wykonywane przeważnie przez kobiety). Te właściwości mają więc to samo znaczenie w ich pracy, co siła w pracy mężczyzn.

Przekonałam się w czasie wizytacji, że są nawet w poszczególnych fabrykach wyjątkowo wykwalifikowane robotnice. Te oczywiście były wyróżnione i odpowiednio ocenione. W jednej z fabryk tiulu i koronek np. była pakowaczka uznawana przez firmę za niezastąpioną z powodu niezwykłej umiejętności i wprawy w dzieleniu, rozcinaniu i składaniu dużych sztuk towaru. W jednej z fabryk metalowych kobieta pełniła trudną funkcję majstra-lakiernika. W jednej z drukarni pracowała w 1924 roku zecerka z płacą równą zecerowi. Był to zresztą wyjątek, na ogół nie spotyka się kobiet zecerek i odlewaczek czcionek, gdyż praca w zecerniach jest kobietom ustawowo wzbroniona.

Nie ulega też wątpliwości, że w przemyśle farmaceutycznym kobiety muszą nabyć kwalifikacji. Dowodem tego może służyć firma Spiess, gdzie pracowały za moich czasów w charakterze praktykantek uczennice szkoły wieczorowej.

Czemu więc przypisać ogólnie przyjęte twierdzenie, że w fabrykach pracują niewykwalifikowane robotnice i że nie potrzebują one nawet krótkiego zawodowego przeszkolenia?

Postaram się to wytłumaczyć. Nie będę brała pod uwagę specjalnie uzdolnionych pracownic, zarówno zecerka, jak kobieta lakiernik, jak umiejętna pakowaczka, były wyjątkami i miały należny im tytuł i płacę. Wezmę przeciętne przyuczone, jak się dziś mówi, robotnice w dużych fabrykach.

Gdy zwrócić na nie specjalną uwagę, rzuca się w oczy przede wszystkim duża podaż rąk kobiecych do pracy, łatwość nabycia przez nie potrzebnej wprawy i masowość tych wykwalifikowanych robotnic w poszczególnej fabryce – i to chyba stanowi główną przyczynę lekceważenia ich pracy. Poza tym dużą rolę gra usposobienie kobiet, a raczej pewne charakterystyczne cechy ich psychiki.

Podaż męskich rąk do pracy jest także duża, ale rąk niewykwalifikowanych fachowców jest mało i nieraz podkreśla się brak ich w tej lub innej gałęzi pracy, np. mało jest tkaczy w fabrykach firanek i garbarzy w przemyśle garbarskim [1].

Toteż faktycznie wyszkolone pracowniczki nie żądają wyodrębnienia i podwyżki z tytułu nabytej wprawy. Wiedzą, że zastąpienie ich jest łatwe, że dużo jest zredukowanych i bezrobotnych, które w tej chwili gotowe są miejsce ich zająć. Wiedzą również, że wyszkolenie się w zawodzie ich nie jest trudne, że opłaca się fabrykantowi przyjąć chociażby z ulicy nowe tańsze robotnice, które bardzo prędko do wprawy dojdą. Fach ich nie wymaga długiego szkolenia, jest nieskomplikowany. Wymaga jedynie trochę zręczności i wprawy. Chociażby zawijaczki w fabrykach cukierków. Ze zdumieniem się patrzy, jak migają im wprost palce przy zawijaniu cukierków, ale one wiedzą, jak automatycznie do tego doszły. Albo lutowaczki w zakładach przemysłu chemicznego. Wypełniają ampułki, zatapiają i lutują pudełka blaszane, niczym automaty mechaniczne. Ale czy nie potrafią równie sprawnie tego wykonywać po jakimś czasie nowo przyjęte robotnice?

Złudzeniem jest, że w dzisiejszej zmechanizowanej produkcji w ogóle potrzebne jest długoletnie szkolenie, potrzebne jest tylko „przyuczenie”, termin lepiej nadający się jako określenie wprawy nabytej przez robotników czy robotnice w fabryce niż dawniejsze „wykwalifikowanie”, które datowało się z czasów ręcznej pracy rzemieślniczej. Jako przyuczone też pracują przeważnie kobiety w fabrykach wszelkiego typu, tylko płacę pobierają jako zwykłe placowe, przyjęte do pierwszej pracy robotnice.

Masowość zatrudnienia elementu wykwalifikowanego w wielu działach przemysłu ma też osłabiające wrażenie. Jeżeli siedzi w fabryce gilz przy jednym stole kilkadziesiąt dziewcząt i wszystkie równomiernie skręcają lub kleją bibułki, mimowolnie na myśl przychodzi, że jednak nie musi to być tak trudne do wykonania.

To jest więc jeden z powodów braku należytej oceny wprawy robotnic przy pracy. A teraz drugi.

Kobiety są w pewnym stopniu same winne, że pracodawca traktuje je odmiennie niż mężczyzn. Oczywiście jeżeli w ogóle można winić człowieka za skutki wypływające z właściwości jego natury i jego usposobienia, będącego bezpośrednim wynikiem ciężkiego życia, twardych okoliczności życiowych i całego układu społecznego doby dzisiejszej. Wina ich wypływa ze stosunku ich do wykonywanej pracy i z braku uspołecznienia oraz zmysłu organizacyjnego.

Kobieta w przeważającej większości nie dba o rodzaj wykonywanej pracy i nie interesuje się nią. Nie dba o tytuł, który jej nadają w fabryce, tak samo jak o nazwę, którą dział pracy jej nosi. Bardzo często nie odróżnia jednego działu pracy od drugiego i nie wie, jaki rodzaj pracy wykonywany jest w sąsiedniej sali. Jeżeli wykonuje jakąś czynność automatyczną, nie zastanawia się, jaki jest cel tej czynności i jaki jest dalszy los wyprodukowanej przez nią części przedmiotu produkcji. Bywa, że robotnica nie zna nazwy maszyny, którą obsługuje od dłuższego czasu. Ile razy pytałam się w fabryce metalowej robotnice o nazwę maszyny, przy której cały dzień stoi, wzruszała ramionami i lekceważąco się uśmiechała.

Jest to tym bardziej charakterystyczne, że chłopcy wręcz odwrotnie są często karani w fabrykach za oglądanie maszyn, rozbieranie ich, rozkręcanie, a nawet puszczanie samowolnie w ruch. Konstrukcja maszyn ich interesuje i zaciekawia. W 1925 roku spotkał chłopca w garbarni Gąsiorowskiego wypadek przy pracy właśnie z powodu samowolnego puszczenia w ruch maszyny w czasie nieobecności maszynisty.

Co prawda to widoczne zainteresowanie się młodocianego robotnika stroną techniczną fabrykacji ma swe źródło również w tym, że jest on przecież tym przyszłym robotnikiem, który ma stanąć przy tej maszynie. Ale często jest wprost nieświadomym zamiłowaniem, wypływającym z właściwości jego usposobienia.

Przyczyna tej właściwości dzisiejszej robotnicy fabrycznej tkwi nie tylko we współczesnej zmechanizowanej pracy, ale i w stosunku robotnicy do pracy zarobkowej, jest naturalnym wynikiem całego jej życia i przeznaczenia.

Mężczyźni uważają swoją pracę za zawód życiowy, nie przewidują żadnej zmiany w swym życiu, usiłują jedynie wywalczyć sobie lepsze warunki pracy, wkładają więc w nią dużo zainteresowania i ambicji zawodowej. Praca kobiet zaś wywołana jest często okolicznościami życiowymi, które mogą ulec zmianie, jest częstokroć czymś przejściowym, większość robotnic nie ma więc tej męskiej ambicji zawodowej ani tego zainteresowania samą pracą.

Z tej samej przyczyny robotnice fabryczne (i większość pracujących kobiet) bywają obojętne dla spraw społecznych i politycznych i dla swych organizacji zawodowych. Nie wszystkie należą do związków zawodowych, a te, które należą, nie biorą przeważnie żywego udziału w pracach związków, nie przychodzą na zebrania, nie interesują się rozwojem związku. Wprawdzie spotykałam niejednokrotnie w czasie wizytacji i miałam do czynienia w czasie akcji rozjemczej z bardzo wyrobionymi i uświadomionymi robotnicami, ale te uważałam za wyjątki, na których nie można się wzorować, mówiąc o ogóle robotnic. Tak samo jak nie można sądzić o kwalifikacjach zawodowych ogółu robotnic w fabrykach na zasadzie wysokich kwalifikacji specjalnie uzdolnionych jednostek.

Jako dowód mego twierdzenia o obojętności społecznej i politycznej wśród większości robotnic służyć mogą zakłady, w których kobiety stanowią większość. A więc np. jedna z pralni, zatrudniająca 102 robotnice w r. 1924, nie należała do żadnego związku zawodowego i nie miała stałej delegacji robotniczej, co utrudniało porozumienie się w czasie częstych zatargów z zarządem pralni. W jednej z farbiarni, zatrudniającej przeszło 50 robotnic, robotnice również nie były zupełnie zorganizowane i masowo występowały, gdy zmuszały je do tego nieodpowiednie warunki pracy. W jednej z fabryk trykotarskich na żądanie dyrekcji przeszło 40 robotnic wykreśliło się ze związku i zrezygnowało z delegacji fabrycznej.

Jeżeli zaś w tego rodzaju zakładzie pracowali oprócz kobiet również mężczyźni i delegacja była, to wybierani byli do niej przeważnie sami mężczyźni, choć stanowili oni mniejszość. Kobiety nie starały się ani wejść do delegacji, ani wybrać do niej dzielniejsze swe koleżanki. Na przykład w fabryce stalówek Wasilewskiego pracowało w 1924 roku 93 kobiety i 22 mężczyzn, później liczba kobiet przekroczyła setkę, delegacja jednak stale składała się z samych mężczyzn. W fabryce wstążek Reichera w 1925 roku pracowało 30 kobiet i 20 mężczyzn, ale delegacja tak samo składała się jedynie z 7 mężczyzn. W fabryce ,,Wola” w 1925 roku pracowało 587 kobiet i 200 mężczyzn i wcale nie było delegacji fabrycznej, w 1924 roku zaś delegację fabryczną stanowili wyłącznie mężczyźni.

A jednak Związek Przemysłu Włókienniczego miał w tym samym czasie dużą siłę, w niektórych fabrykach nawet wyłącznie za jego pośrednictwem odbywało się przyjmowanie i wydalanie robotników. Mógł więc wywierać duży wpływ na swych członków i uświadamiać ich o przysługujących im prawach. Ale na to, by podlegać temu wpływowi i wykorzystywać go dla dobra ogółu w miejscu pracy, trzeba było do tego związku należeć i brać w nim czynny udział.

To bierne ustosunkowanie się kobiet do organizacji zawodowych sprawiało, że pracodawca nie liczył się ze swymi pracownicami. Orientował się on, że nikt za nimi nie stoi, nikt się za nimi nie ujmie, wyznaczał im więc niskie płace i inaczej ustosunkowywał się do ich pracy, jak do pracy robotników mężczyzn.

Robotnicy zaś nie tylko nie starali się wpływać na podniesienie poziomu uspołecznienia wśród swych towarzyszek pracy, ale nawet bywało, że lekceważyli ich wystąpienia, jeżeli nie byli bezpośrednio w nich zainteresowani i w ten sposób utrudniali i paraliżowali działalność robotnic, gdy doprowadzone do ostateczności zdobywały się na zbiorową akcję w obronie odpowiednich warunków swej pracy.

Jako dowód służyć może bardzo przykra sprawa w jednej z fabryk firanek w 1924 r. Szpularki wystawiły żądanie podwyżki płac, a gdy żądanie to nie zostało uwzględnione, ogłosiły strajk. Tkacze nie poparli tego strajku. Fabryka stanęła, gdyż nie mogła prowadzić produkcji bez szpularek. Gdy tylko jednak administracja przyjęła parę nowych szpularek, tkacze przystąpili do pracy i tym zmusili szpularki do przerwania strajku, pomimo nieuwzględnienia przez firmę wystawionych przez nie żądań.

Charakterystyczną również była w tym samym roku sprawa jednej z fabryk tytoniowych, gdzie jedna z robotnic, występująca stale w imieniu ogółu, została usunięta bez dostatecznych motywów. Związek zawodowy robotników tytoniowych zgodził się na usunięcie jej pod warunkiem, że na jej miejsce będzie przyjęta bezrobotna ze związku.

Identyczny wypadek zdarzył się w tym samym czasie w jednej z fabryk pudełek blaszanych. I nie wiadomo było, czemu się więcej dziwić i co potępić, czy związek, który w danym wypadku zajął tak egoistyczne stanowisko, czy ogół robotnic, które przeszły do porządku dziennego nad tą sprawą i nie ogłosiły chociażby demonstracyjnego strajku.

Jakież zupełnie inne było stanowisko robotników budowlanych i ich związku zawodowego, gdy w identycznym wypadku został zwolniony jeden z robotników. Zwolnienie nie miało dostatecznego umotywowania, robotnicy zatrudnieni na budowie, z której towarzysz ich pracy został usunięty, zażądali przyjęcia go z powrotem do pracy. A gdy odnośna firma odmówiła przyjęcia tego żądania, robotnicy przerwali pracę. Strajk ich został poparty przez ogół robotników budowlanych. Zastępowałam sekretarkę okręgową przy protokołowaniu konferencji stron w sprawie tego zatargu. Związek Zawodowy Robotników Przemysłu Budowlanego stał twardo na stanowisku przyjęcia do pracy z powrotem zwolnionego robotnika i nie chciał słyszeć o przerwaniu strajku do chwili, gdy to żądanie zostanie uwzględnione.

Wyżej opisywane fakty niesolidarności ze strony uświadomionych organizacji zawodowych i wykwalifikowanych robotników w stosunku do robotnic nie wywoływały ani ostrego sprzeciwu, ani potępienia ze strony ogółu robotników. Tak samo, co prawda, przechodziły bez echa wypadki niesolidarności ze strony robotnic w stosunku do swych towarzyszy pracy. A zdarzały się one niejednokrotnie w tych czasach.

W jednej z fabryk firanek, w tym samym 1924 roku, tkacze rzucili pracę z powodu nieuwzględnienia przez firmę ich żądania podwyżki. Kilkaset robotnic przez kilka miesięcy musiało brać udział w strajku, pomimo iż w żądaniu podwyżki nie brały udziału. Wreszcie wyczerpała się ich względność. Zwróciły się bez wiedzy strajkujących do Inspekcji z prośbą o zmuszenie ich do przerwania strajku lub o wywarcie wpływu na fabrykę, by wznowiła produkcję poza strajkującymi. Robotnice w danym wypadku doskonale orientowały się w karygodnym, z punktu widzenia solidarności robotniczej sposobie postawienia przez nie sprawy, ale były głuche na wszelkie perswazje i namowy do wytrwania. Akcja ich nie dała jednak pożądanego skutku, gdyż fabryka zatrudniała kilkudziesięciu tkaczy, a w związku zawodowym, który dostarczał fachowców fabryce, nie było innych kandydatów.

Głośną też była w Inspekcji sprawa niesolidarności robotnic w jednej z fabryk łańcuszków. Robotnicy tej fabryki zażądali zapłaty za przymusową przerwę w pracy. Przerwa nie była wywołana siłą wyższą, która uprawnia do nieopłacania jej. Robotnice nie poparły akcji robotników. Obawiały się zwolnienia. Sprawa zakończyła się w sposób nieoczekiwany: robotnicy otrzymali żądaną zapłatę. Wówczas robotnice przyszły do Inspekcji z prośbą o interwencję w sprawie wypłacenia im również należności za wzmiankowaną przerwę w pracy. Nie mogłam im pomóc. Zrzekły się dobrowolnie należności, straciły więc prawo do niej.

Na moje pytanie o przyczynę niekoleżeńskiego stanowiska, robotnice w każdym podobnym wypadku składały winę jedna na drugą. I prawie zawsze okazywało się, że większość winowajczyń była obarczona dziećmi, była ich jedyną żywicielką.

Dobrze, że się tak skończyło – powiedziała mi raz jedna z robotnic po skończonym strajku, którego robotnice nie poparły – ale kto mógł wiedzieć, a gdyby tak firma uparła się i zwolniła wszystkich? Przecież groziła, że ani jednego robotnika nie wpuści do fabryki, że fabrykę zamknie. A wtedy choć do Wisły się rzucić razem z dziećmi. Robotnica ta była opuszczona przez męża i miała kilkoro drobnych dzieci.

I to jest może niejednokrotnie najważniejszą przyczyną wstrzymywania się ogółu robotnic od tłumnych wystąpień. Przecież do pracy idą te, które najbardziej jej potrzebują [2]. A więc między innymi wdowy i opuszczone kobiety, obarczone dziećmi, żony bezrobotnych, sieroty, mające młodsze rodzeństwo itp. Los okrutnie się z niejedną z tych robotnic obszedł, przeszła dużo biedy, nędzy, poniewierki, wreszcie spokojniej odetchnęła, gdy trafiła jej się praca. Drży o to, by jej nie stracić, a jednocześnie nie ma tej śmiałości i pewności siebie, jaką mają wykwalifikowani robotnicy. Więc w razie zatargu unika zbiorowych wystąpień, a gdy uniknąć ich nie może, stara się wpłynąć na towarzyszki pracy, by jak najmniej się narazić swemu pracodawcy.

Zdarzyło mi się parę razy, że robotnice, które zgłosiły poufne zażalenie przeciwko fabryce do Inspekcji, nie tylko nie potwierdzały go w czasie wizytacji, lecz przeciwnie świadczyły, że tego rodzaju okoliczność nie miała miejsca. Zdarzało się jeszcze częściej, że gdy stwierdziłam w fabryce jakąś krzywdę robotnic, np. nieopłacenie godzin nadliczbowych według ustawy, zapytywane robotnice nie miały odwagi tego potwierdzić, a tylko mrugały znacząco, tak by kierownik tego nie zauważył.

Raz w jednej z fabryk żarówek, gdy przechodziłam koło grupy robotnic, jedna z nich szeptem, nie przestając pracować i nie patrząc na mnie, zwróciła moją uwagę na to, że mają one zniszczone palce gumowe, wobec czego kwasy fluorowe niszczą im ręce przy matowaniu lampek. Gdy zwróciłam uwagę dyrektora na zniszczone palce gumowe, dyrektor zapytał robotnice, czy używane przez nie palce gumowe, mimo pozornego zniszczenia, dostatecznie zabezpieczają je przy pracy. Odpowiedziały, że dostatecznie. Tylko znaczące spojrzenie ukradkowe jednej z nich w moją stronę przekonało mnie, że boją się zaprzeczyć. Wpisałam do księgi uwag żądanie sprawienia nowych palców i przy następnej wizytacji stwierdziłam, że zostało ono wykonane.

W tej samej fabryce wypadaczki na ramie przysłały do Inspekcji Pracy jedną z robotnic z prośbą o przenoszenie ich od czasu do czasu do innego działu pracy, gdyż ciągła zmiana siły światła źle wpływa im na nerwy i powoduje silne bóle głowy. Gdy przyszłam do fabryki, pomimo iż przeszłam wszystkie inne działy, nim do nich przyszłam i starałam się udawać zupełnie niepoinformowaną, na moje zapytanie, czy nie szkodzi im na zdrowie rodzaj ich pracy, jedna z nich odpowiedziała, że ciemne okulary łagodzą siłę światła, więc zupełnie nie razi ich ciągła zmiana nasilenia światła. Pomimo wszystkich dyplomatycznych moich wysiłków nic bym z nich nie wyciągnęła, gdyby nie jedna z młodych robotnic, która choć wyglądała zdrowiej od pozostałych, zauważyła od niechcenia, że bardzo często spać nie może, tak ją głowa boli po całodziennej pracy. Uchwyciłam się tego oświadczenia i zaproponowałam dyrektorowi przenoszenie robotnic, zatrudnionych w tym dziale produkcji, od czasu do czasu do innych działów. Bo przecież jeżeli silna młoda dziewczyna odczuwa tego rodzaju dolegliwości, co mówić o pozostałych, mniej od niej odpornych pod względem fizycznym. Okazało się to zupełnie wykonalne i zostało w czyn wprowadzone. Ale moja młoda informatorka po jakimś czasie otrzymała wymówienie pracy. Wprawdzie naraziła się jeszcze kierownikowi tego działu, ale przypuszczam, że uwaga już na nią była zwrócona i szukano tylko pretekstu. Zwolnienie przyjęła spokojnie i nawet nie przyszła do Inspekcji z zażaleniem. Robotnice mówiły mi, że wyszła za mąż, lecz nie sprawdziłam, czy tak było rzeczywiście.

Wszystkie przytoczone w tym rozdziale fakty wskazują, że kobiety przez wrodzoną nieśmiałość, zakorzenioną bierność, brak uspołecznienia i obawę utraty pracy nie zawsze zdobywają się na protest przeciwko złym warunkom pracy i niechętnie rozpoczynają akcję zbiorową. Nie ulega jednak, przynajmniej dla mnie, najmniejszej wątpliwości, że ten stan rzeczy z czasem ulegnie radykalnej zmianie.

Dziś robotnica zaciska zęby i milczy, należy to przypisać ciężkim warunkom ekonomicznym, w jakich kobiety pracują, szczególnie gdy pracą swą utrzymują całą nieraz rodzinę. Głęboka troska o los najbliższych każe im znieść nieraz bardzo wiele.

W analogicznych warunkach mężczyzna nawet najbardziej przywiązany do domu i rodziny mniej bierze te rzeczy do serca. Miłość własna, ambicja, obawa przed opinią delegatów są często dominującym motorem jego postępowania. Los rodziny schodzi na drugi plan. Ryzykuje nieraz jak najbardziej zdecydowane posunięcie, pocieszając się w osobistych sprawach utartym: „Jakoś to będzie”. I mimo ciężkiej pracy, podmywającej jego organizm, gdy praca jego jest oceniona, gdy czuje się niezastąpionym, pracuje z zamiłowaniem i ma chwile zupełnego zadowolenia.

Gorzej jest z robotnicą obarczoną rodziną, której jest jedyną żywicielką. Dom, który ma na głowie, skupia wszystkie jej zainteresowania. Tam lecą jej myśli w chwili najintensywniejszej pracy.

Niezwykle subtelnie i obrazowo odtwarza ten stan psychiczny robotnicy-matki Gustaw Morcinek w nowelce pt. „Zawzięte maszyny” przy opisie wyławiania w kopalni przez kobiety, chłopców i inwalidów przemysłowych kamieni z przesuwającego się przed nimi wagonika z węglem.

Kobiety, chłopcy i inwalidzi przemysłowi wyławiali kamienie z przesuwającego się przed nimi węgla. „Zgrzytały walce, dudniły wagoniki, piszczały osie, świszczały rozcierane płyty stalowe, a zawzięte maszyny mordowały się z ciężarem, chrapały z wysiłku i stękały boleśnie”.

Młoda Kozubowa, wdowa z dwojgiem dzieci, „nie słyszała jednak nic wśród pracy prócz własnych myśli”, które „snuły się w tamtym zgiełku jak cisi ludzie, mówiący do siebie szeptem”. Pracowała machinalnie, a myśli jej krążyły dookoła tego, co robią w tej chwili jej dzieci. Krążyły tak uporczywie, że najdrobniejsze szczegóły zarysowywały się niezwykle plastycznie w jej wyobraźni. Widziała swą małą Maryjkę jak „pasie teraz chudą kozę na Kabusowym łęgu pod lasem” i lęk ją ogarniał, by koza nie weszła w ziemniaki. Ale uspokajała ją myśl, że Maryjka jednak jest sprytna, więc sobie poradzi. I zaraz pełna niepokoju wyobraźnia podsuwała jej znów synka Hanyśka, który ,,na pewno siedzi teraz na hałdzie i zbiera odpadki węgla. Hałda pali się u dołu i kopci szkaradnie, że aż dech zatyka. Rzadki, niebieskawy dym bije z hałdy, toczy się po stoku, sięga wysoko pod niebo. Ludzie wędzą się w nim i krztuszą, ale nie odchodzą, bo między rumowiskiem można znaleźć bryłki czystego węgla”.

„Jeżeli Hanysek wytrzyma w dymie do południa – myśli ona z troską – nazbiera spore brzemię węgla. Ale jeżeli wytrzyma. Bo czasem nie wytrzyma. Głowa go rozboli, a wtedy schodzi jak pijany pod hałdę i wymiotuje. A potem wraca na próżno do domu i zatacza się jak pijany. Wtedy czad go zamroczył”.

„Przesuwają się kęsy węgla i przesuwają, a każdy kęs omota na drobną chwilkę znużone spojrzenie Kozubowej. Żeby tych kęsów było jak najwięcej i żeby przesuwały się przed nią jak najdłużej, bo wtedy może być większy zarobek. Przyjdzie taki dzień, że na drobną, chudą, spracowaną dłoń wysypią się srebrne krążki monety. Tyle a tyle złotych zarobku. Rozłoży skąpą gromadkę monet na stole: palcem będzie liczyła. Za tyle kupi dzieciom przyodziewkę, za tyle znów sobie, to pójdzie na mieszkanie, reszta zaś na chleb, fasolę, mleko, ziemniaki i drobinkę mięsa. Może wystarczy do następnej wypłaty. A jeżeli nie wystarczy, trzeba będzie mniej jeść. Dzieci nie, ale ona. Dzieci muszą jeść, ale ona wytrzyma jakoś...”.

Piękny ten urywek tak dobrze oddaje troskę myślową matki-robotnicy o dzieci i dom, pozostawiony na ich opiece, oraz o zarobek, za pomocą którego tym dzieciom daje nieodzowne utrzymanie, że po przeczytaniu go przestaje dziwić, że takie matki są najmniej skore do występowania przeciwko swemu pracodawcy i są najcierpliwsze w znoszeniu nieodpowiednich warunków pracy lub przekroczeń przeciwko ochronnemu prawodawstwu.

A jednak nieraz przebiera się miarka ich ustępliwości i cierpliwości. Wspominałam w poprzednich rozdziałach o zbiorowych wystąpieniach robotnic. W czasie likwidowania zatargów na ich tle widziałam do czego są zdolne kobiety doprowadzone do ostateczności. Rozwaga, bojaźń, nieśmiałość, stosunki rodzinne, wszystko znika z ich pamięci. Nie panują już nad sobą, zdolne są do wszystkiego. I wtedy przewyższają mężczyznę zapalczywością.

Dowodem służyć mogą gwałtowne wystąpienia robotnic fabryki „Wola”, zbiorowe wystąpienia, których byłam świadkiem. Krew ścinała się w żyłach, gdy się pomyślało, do czego można było doprowadzić w tej chwili ten nieopanowany tłum jednym niepomyślanym słowem, które by jak iskra, rzucona na materiał łatwopalny, wybuch spowodowało.

Dzisiejsze kobiety-robotnice nie walczą jeszcze systematycznie o należytą ocenę swej pracy oraz o uzyskanie niezbędnych i odpowiednich warunków pracy. Słabsze siły fizyczne, ciężary rodzinne, jakie większość dźwiga na swych barkach, i wymienione właściwości psychiczne paraliżują ich wysiłki. Nie mają silnych organizacji zawodowych w większości gałęzi przemysłu, w których pracują, a w tych co są, biorą jeszcze zbyt słaby udział.

Za czasów mej pracy w Inspekcji wszystkie inspektorki starały się, gdy było to tylko możliwe, pobudzać istniejące związki zawodowe do oddziaływania na robotnice w kierunku organizacyjnym i uczestniczyły niejednokrotnie w zebraniach, mających na celu uświadomienie robotnic o ich prawach i obowiązkach społecznych.

[Zofia] Praussowa w latach 1919-1920, gdy inspektor nie miał jeszcze ściśle rozgraniczonych kompetencji, szła nawet dalej i osobiście uświadamiała robotników pod względem konieczności organizowania się w silne związki zawodowe i z własnej inicjatywy dopomagała kobietom w ich organizacyjnych dążeniach. Rezultaty jej wpływu na robotnice były bardzo widoczne. Zorganizowane robotnice traciły właściwe im onieśmielenie, nabierały pewności siebie.

Toteż nie ulega dla mnie wątpliwości, że gdy ruch kobiecy obejmie cały pracujący świat kobiecy, poczują one jaką siłą jest organizacja i zatracą ujemne cechy krępujące wystąpienia.

Niech tylko pracujące matki będą zwolnione w godzinach pracy zawodowej od dominującej troski o pozostawione bez opieki dzieci, niech powstanie dostateczna liczba żłobków, domów dziecka, świetlic i tym podobnych instytucji, którym by mogły one z całym zaufaniem powierzyć wychowanie i wyżywienie swych dzieci. A wówczas zobaczymy, czy kobiety będą ustępowały mężczyznom w ich walkach klasowych i czy przemysłowcy nie będą musieli się liczyć ze swoimi lekceważonymi dziś częstokroć robotnicami. Te najbardziej, że wytrącona z równowagi kobieta, zwłaszcza w dużym zespole, nie zna tamy i staje się żywiołem, którego żadna siła powstrzymać nie zdoła...

Maria Kirstowa


Powyższy tekst jest rozdziałem książki: Maria Kirstowa, Halina Krahelska i Stefan Wolski – „Ze wspomnień inspektora pracy”, Wydawnictwo M. Fruchtmana, Warszawa 1936, tom I, od tamtej pory nie wznawianej, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.

  Publikowaliśmy już dwa inne teksty Marii Kirstowej z tej samej książki: 

Warto przeczytać także:

Halina Krahelska: O rzeczywistą ochronę pracy kobiet [1932]

Przypisy:

  1. W przemyśle garbarskim za moich czasów utarte było przekonanie, że do wyrobu skór musi być używany fachowiec posiadający co najmniej cechowe zaświadczenie czeladnika. Wygodne to dla fachowców garbarskich przekonanie utrzymywało się dzięki ich solidarności. Usilnie pilnowali oni, aby nie było nadmiaru fachowców garbarskich oraz nie dopuszczali do maszyn i produkcji w przemyśle garbarskim daleko tańszego niewykwalifikowanego robotnika.

  2. Przeprowadziłam w okresie ankiety na małą skalę badanie stanu rodzinnego 320 kobiet spomiędzy zgłaszających się do naszego obwodu. 144 spośród nich (45%) były to mężatki, przy czym 47% tych mężatek były to kobiety porzucone przez męża lub wdowy. Spośród 176 niezamężnych robotnic – 45 (25%) stanowiły sieroty lub pół-sieroty, które samodzielnie prowadziły gospodarstwo domowe (tylko 6 przyznało się do macierzyństwa, lecz na pewno było ich więcej). Na wszystkie więc zbadane 320 kobiet zaledwie 131 (48%) były to dziewczyny mające tylko siebie na utrzymaniu.

↑ Wróć na górę