Józef Zieliński
Z ruchu robotniczego we Francji
[1903]
W obecnych czasach coraz wyraźniej zarysowują się we Francji trzy odmienne kierunki rucha socjalistycznego: reformatorski, pokojowy, którego głównymi przedstawicielami są b. minister Millerand i słynny mówca Jaurès; socjalno-demokratyczny, marksistowski, ortodoksyjny, uosobiony przez Guesde’a i Vaillanta, pierwszych założycieli socjalistycznej partii francuskiej, oraz rewolucyjno-socjalistyczny, stojący na gruncie czysto ekonomicznym, wyłącznie robotniczy, zawodowy.
Pierwszy z tych kierunków, zbliżony do niemieckiego bernsteinizmu, wyłaniał się powoli od lat kilku, od chwili przystąpienia do partii socjalistycznej dawnych liberałów lub radykałów, jak Jaurès, Millerand, Viviani, Pressensé, a zwłaszcza od chwili przyjęcia przez jednego z nich teki ministerialnej. Dopiero jednak na ostatnim kwietniowym kongresie partyjnym w Bordeaux skrystalizował się wyraziście. Spomiędzy trzydziestu dziewięciu federacji departamentalnych politycznych wchodzących w skład partii tej, zwanej Parti socialiste français, dwadzieścia pięć dało swym delegatom mandat rozkazujący wykluczenie Hilleranda. Zarzutów przeciw jego działalności politycznej nie brakło, oskarżano go przede wszystkim o trzykrotne głosowanie w duchu antysocjalistycznym, a mianowicie: za budżetem wyznań, za ściganiem sądowym antymilitarnej broszury oraz przeciw powszechnemu rozbrojeniu. Millerand na kongresie nie tyle tłumaczył się z tych zarzutów, ile uzasadniał racjonalność swego stanowiska politycznego oraz ośmieszał i obniżał swych przeciwników. Dialektyka Milleranda i Jaurèsa odniosła pożądany skutek; nie tylko projekt wykluczenia z partii byłego ministra upadł zupełnie, ale nawet udzielenie mu nagany nie znalazło dostatecznego poparcia. Tak więc uznaną została wśród partii Jauresistów cała zasadnicza polityka Milleranda, cały program mający na celu przekształcenie ustroju społecznego drogą powolnych reform, a odrzucający jako hasła przestarzałe walkę klasową i środki rewolucyjne.
Należy zatem dziś uważać kierunek ten pomimo nazwy socjalistycznej za odcień dawnego radykalnego, którego przedstawicielami są we Francji Clemenceau, Pelletan, Brisson, Bourgeois, a Parti socialiste français pomimo swego powodzenia i rozgłosu – za lewe skrzydło burżuazyjnego stronnictwa. Partia ta neo-socjalistyczna i jej organ „La petite République” znajduje sporo zwolenników wśród małej i wielkiej burżuazji, cieszy się pewnymi względami u rządu i parlamentu, ale natomiast coraz więcej jest opuszczoną przez prawdziwych socjalistów, jako też w ogóle przez uświadomionych robotników – że wystarcza tu wspomnieć oddzielenie się licznej grupy tzw. allemanistów, inaczej Parti ouvrier révolutionnaire.
Drugi kierunek socjalistyczny we Francji opiera się jak dawniej tak i teraz na walce klas, a może nawet dziś z chwilą pozbycia się umiarkowanych żywiołów jest więcej rewolucyjny, niżeli przed kilku laty. Partia ta, nosząca nazwę Parti socialiste de France albo Unité socialiste révolutionnaire i mająca swój organ tygodniowy „Le socialiste” obejmuje tzw. guesdystów tworzących dawniejszy Parti ouvrier français oraz blankistów grupujących się uprzednio pod nazwą Comité central révolutionnaire. Jakkolwiek stoi ona ściśle na gruncie walki klasowej i nie wchodzi w kompromisy z partiami burżuazyjnymi, to jednak popularnością w sferach robotniczych nie cieszy się, a to z przyczyny zbytniego sekciarstwa, ortodoksyjności, jako też ograniczenia swej działalności jedynie do walki politycznej, mającej na celu pochwycenie władzy. Partia ta, a zwłaszcza zwolennicy Guesde’a uważają kwestie klerykalizmu, religii, militaryzmu, oświaty itp. za sprawy drugorzędne, które nie powinny obecnie zaprzątać socjalistów, wszystkie bowiem siły należy skupić i wytężyć dla zorganizowania komitetów wyborczych i dla wyborów do parlamentu tak, iżby posłowie socjalistyczni znalazłszy się w większości mogli zaprowadzić nowy ustrój społeczny, a wtedy wszystkie powyższe kwestie same przez się będą rozwiązane.
To wąskie jednostronne pojmowanie socjalizmu, to zasklepienie się w walce politycznej, jest przyczyną, że partia marksistowska we Francji, Parti socialiste de France, niezbyt się rozwija, zwłaszcza w wielkich centrach jak Paryż lub Lyon, a uświadomieni robotnicy francuscy, choć często głosują za jej kandydatami, to jednak trzymają się od niej z dala, i walczą o swe wyzwolenie na innym polu, w innym środowisku.
O tym właśnie trzecim kierunku ruchu socjalistycznego, stojącym na gruncie wyłącznie ekonomicznym, pragnąłbym dłużej pomówić, gdyż prasa zagraniczna i nasza rozpisuje się tylko szeroko o działalności partii neo-socjalistycznej Milleranda i Jaurèsa, wspomina często o socjal-demokratycznej partii guesdystów i dawnych blankistów, ale przemilcza jakby z umysłem o ruchu francuskim trzeciej kategorii.
Robotnicze syndykaty francuskie – to nie pozostałości cechów, które we Francji zniesiono jeszcze w roku 1791, to nie przeobrażone zawodowe związki wyznaniowe, lecz całkiem odrębne organizacje robotnicze, które po części jeszcze za cesarstwa zostały założone, zwłaszcza po wydaniu w roku 1864 prawa o wolności stowarzyszania się i w 1868 roku – o wolności zebrań, które to organizacje uzyskały moc prawną znacznie później, za czasów teraźniejszej rzeczypospolitej, na podstawie prawa o syndykatach z 1884 roku. Miały czas wyszkolić się i wyrobić. Wprawdzie rok 1871 komuny był strasznym dla nich ciosem. Zdawało się wówczas, że wycieńczony utratą krwi proletariat francuski będzie długo znosił cierpliwie jarzmo swych oprawców, a stowarzyszenie kapitalistów pn. Narodowy związek handlu i przemysłu będzie wszechwładnie określało długość pracy i płacę.
Tymczasem pomimo drakońskich praw liczba robotniczych syndykatów wzrastała, choć z wolna, wkrótce powstała nawet ich federacja, którą po kilku miesiącach rozwiązał rząd republikański. W roku 1875 było już 135 robotniczych syndykatów, a w 1876 roku miał miejsce pierwszy kongres robotniczy, złożony z 360 delegatów, którzy acz z pewną obawą, występowali jednak przeciw uciskowi pracobiorców, żądając ośmiogodzinnej pracy, równej płacy dla kobiet, zniesienia praw ograniczających stowarzyszenia itp.
Następny kongres odbył się w 1878 roku w Londynie – można go uważać za początek nowego okresu we francuskim ruchu robotniczym. Gdy bowiem dotychczas związki zawodowe i zjazdy robotnicze stały na gruncie pokojowym i miały na celu doraźne polepszenie bytu, czy to przez towarzystwa wzajemnej pomocy, czy to przez domaganie się zmniejszenia godzin pracy, powiększenia płacy itp. – od czasu kongresu londyńskiego stają one na gruncie socjalistyczno-rewolucyjnym, a ideały i dążenia ich są daleko szersze, nie ograniczają się na zmniejszeniu osobistej nędzy.
Przez pierwsze lata znajdują się one pod silnym wpływem tzw. guesdystów, uznających walkę polityczną za najważniejszą, jedynie prowadzącą do celu, tj. do wywłaszczenia kapitalistów oraz uspołecznienia narzędzi pracy i ziemi. W miarę jednak coraz większego rozwoju, w miarę przekonywania się, jak złudnym jest parlamentaryzm nawet przy powszechnym tajnym głosowaniu, jak uganianie się o krzesła poselskie niweczy często najlepsze siły i zmusza do ustępstw i kompromisów, znaczna część robotników powoli wyzwala się spod jarzma swych przewódców Guesde’a, Lafargue’a, Allemane’a, Brousse’a, walczących wciąż z sobą i traci ufność do walki parlamentarnej.
Obok politycznych kongresów robotniczych, urządzanych corocznie przez różne partie socjalistyczne – guesdystów, allemanistów i broussistów, od roku 1886 zaczęły się odbywać co rok kongresy robotniczych syndykatów, gdzie początkowo wielkim jeszcze wpływem cieszyli się guesdyści. Dopiero w 1888 roku na trzecim kongresie syndykalnym pod Bordeaux, oraz na następnych w Calais i Marsylii zsyndykowani robotnicy okazali całą swą niezależność, podnosząc sprawę strajku powszechnego i głosując za nią niemal jednomyślnie wbrew wyraźnej woli i żądaniom „polityków”. Na zjeździe zaś w Nantes w 1894 roku, gdzie były reprezentowane aż 1662 syndykaty, nastąpiło ostateczne zerwanie z guesdystami i od tego czasu datować można we Francji nowy ostatni okres ruchu robotniczego. Zorganizowani robotnicy francuscy stają się socjalistami rewolucjonistami, ale poznawszy przez całe lata jałowość parlamentaryzmu i nie chcąc być nadal wyłącznie narzędziem przy wyborach, prowadzą odtąd walkę na gruncie czysto ekonomicznym, głoszą w swych syndykatach i giełdach pracy „precz z polityką”, nie zabraniają jednak swym członkom brać udziału w walce politycznej poza organizacjami robotniczymi, stawiać nawet kandydatury do Izby lub Senatu.
Mylnym byłoby sądzić, że to nie nowy okres rozwoju świadomości klasowej, że to cofanie się wstecz, powrót do pierwszej fazy, zasklepianie się na podobieństwo trades-unionów w walce o podniesienie zarobku lub zdobycie ochłapów wolności. Dość przejrzeć uważnie historię ruchu robotniczego we Francji za ostatnie lat osiem: sprawozdania z ich zebrań i zjazdów, ich pisma i broszury, ich strajki i manifestacje, a każdy bezstronny badacz musi przyznać, że ruch ten wzniósł się na niebywałe jeszcze wyżyny, nie tylko ogarnął szerokie kręgi, lecz pogłębił się znacznie.
Na kilka jeszcze lat przed kongresem syndykatów w Nantes, kiedy powaśnione z sobą różne frakcje socjalistyczne ubiegały się jedna przed drugą o zdobycie hegemonii w związkach robotniczych, zaczęły się tworzyć we Francji w cichości, bez rozgłosu nowe, nieznane dotąd organizacje robotnicze, tzw. giełdy pracy. Pierwsza z nich założona została w Paryżu w 1887 roku dzięki staraniom i energii paryskiej rady miejskiej, w większości wówczas socjalistycznej, w ślad za nią powstały w Lugdunie, Tuluzie, Nimes, Bordeaux itd. Dziś jest ich ogółem 88, w samym departamencie Sekwany pięć. Na założenie ich rady miejskie i departamentalne wydały dotychczas około 3 200 000 franków, a na utrzymanie dają rocznie przeszło 430 000 franków subwencji.
Od pierwszej chwili giełdy pracy stały się punktem zbornym robotników, znakomitą spójnią w danej miejscowości wszystkich związków zawodowych – dziś należy do nich 446 368 pracowników najprzeróżniejszych fachów, zgrupowanych aż w 2054 syndykatach. Robotnik nie tylko szuka w nich pracy; wszelkich informacji, często nawet pomocy materialnej, ale i uświadamia się, przyucza do solidarności, zaprawia do boju ze swym wyzyskiwaczem, przygotowuje do przyszłego sprawiedliwego ustroju. Są one niejako praktyczną szkolą społeczną dla robotników, całkiem prawie niezależną pomimo subwencji, prawdziwą świątynią łączącą ich żelaznym ogniwem. Na właściwą socjalno-rewolucyjną drogę wstąpiły zwłaszcza w 1892 roku po założeniu ich związku Fédération des bourses du travail, który corocznie zwołuje zjazdy w różnych miastach Francji, a główne swe siedlisko ma w Paryżu, gdzie przebywa komitet związkowy złożony z przedstawicieli wszystkich sfederowanych giełd.
Najwięcej przyczynił się do ich rozwoju F. Pelloutier, autor „La vie ouvrière”, redaktor miesięcznika „Ouvrier des deux mondes”, sekretarz związkowego komitetu od roku 1895 aż do swej śmierci w 1901 roku. Godnym jego następcą na stanowisku sekretarza jest dziś skromny zecer Yvetot, mniej od niego wykształcony, ale równie gorąco oddany sprawie, równie energicznie walczący słowem i pismem.
W trzy lata po założeniu Związku giełd pracy niezależnie od niego, lecz bynajmniej nie w przeciwieństwie z nim powstała w r. 1895 druga wielce ważna ogólna organizacja robotnicza pod nazwą Powszechnego związku pracy, Confédération générale du Travail. Ma ona również swe siedlisko w Paryżu i także prawie corocznie urządza kongresy w tych samych często miastach co giełdy i w kilka dni po ich zjazdach, aby tym sposobem móc razem z delegatami tych ostatnich roztrząsać kwestie żywo obchodzące cały świat robotniczy. W skład jej wchodzą przeważnie związki syndykatów, należących do jednego i tego samego rzemiosła a rozsianych w stolicy i na prowincji, oraz federacje syndykatów należących do pewnych gałęzi przemysłu, wyjątkowo tylko oddzielne syndykaty, które nie mogły jeszcze przyłączyć się do żadnego związku.
Głownem zadaniem i dążeniem Confédération du Travail jest nie tyle tworzyć nowe robotnicze syndykaty, ile łączyć dawne według rzemiosł w związki, albo jeszcze lepiej w wielkie federacje przemysłowe, jak federacje metalowców, robotników budowlanych, przewozu żywności itp. Obecnie we Francji na 3680 czysto robotniczych (przemysłowych i handlowych) syndykatów, do których należy 614 204 członków, znakomita ich większość, bo aż 2025, liczących 574 145 członków, wchodzi w skład 121 różnych związków i federacji. Znaczna część federacji rzemiosł i przemysłu, bo aż 48 należy do coraz więcej się rozwijającego powszechnego związku pracy; delegaci ich stanowią komitet federacyjny, który dzieli się na komisję administracyjną i inicjatywy, komisję strajków częściowych i strejku powszechnego, oraz komisję propagandy i wydawnictw.
Pozornie może się wydawać, że komitety Związku giełd pracy i Powszechnego Związku stanowią jakąś naczelną centralną władzę i mogą tamować rozwój oddzielnych grup i stowarzyszeń, zabijać ich indywidualność. Są to jednak tylko złudne pozory. Oba komitety, wybierane corocznie, są jedynie statystycznym biurem, niejako maszyną pośredniczącą między oddzielnymi związkami i syndykatami, wykonawcami uchwał zapadłych na dorocznych zjazdach i organizatorami referendum w kwestiach ważnych a spornych. Każdy syndykat zachowuje swą niezależność, posiada też swą kasę, nieraz swą bibliotekę, odbywa posiedzenia i zwołuje corocznie fachowe zjazdy; do komitetu składa jedynie minimalne opłaty i wysadza swego delegata.
Należy też jeszcze raz zauważyć, że wbrew tendencyjnie rozsiewanym wieściom Fédération des Bourses du Travail i Confédération du Travail – dwie te wielkie współrzędne organizacje – nie są bynajmniej wrogimi, lecz uzupełniają się wzajemnie. Obydwie chcą uświadomić najmitę, zaprawić i przygotować do ostatecznej walki, tylko że jedna stara się łączyć solidarnym węzłem w danej miejscowości wszystkich wyzyskiwanych, a ku temu celowi służy doskonale giełda pracy, druga zaś dąży do łączenia robotników z różnych miast i okolic według rzemiosł i fachów pokrewnych w wielkie związki i federacje przemysłowe.
Zresztą w r. 1902 na wrześniowym kongresie obu tych organizacji nastąpiła jeszcze ściślejsza ich unia. Odtąd jest tylko związek pracy Confédération du travail, mający dwie sekcje niezależne: sekcję federacji rzemiosł, przemysłu i oddzielnych syndykatów, oraz sekcję federacji giełd pracy.
Jak dawniej, tak i teraz jeden i ten sam duch panuje w obu organizacjach, działalność ich nosi takiż sam charakter, dążą one ku jednemu celowi – obie zawsze stały i stoją na gruncie czysto ekonomicznym, socjalno-rewolucyjnym. Nie zapominając nigdy swych ideałów socjalistycznych, stojąc niewzruszenie na gruncie walki klasowej, nie wchodząc w żadne kompromisy z partiami burżuazyjnymi, obie te organizacje, jak zresztą w ogóle uświadomieni francuscy robotnicy, nie wyrzekają się bynajmniej walki o polepszenie teraźniejsze doli proletariatu. Rozumieją jednak, że zdobyć je mogą tylko będąc silnie zorganizowanymi, broniąc solidarnie swych interesów, występując sami energicznie, domagając się a nie prosząc, nie licząc na petycje lub krasomówcze frazesy wygłoszone w parlamencie. Wiedzą, że nie uczucie sprawiedliwości zmusi ich wyzyskiwaczy do ustępstw a prawodawców do ich obrony, ale odgłosy tysiącznej rzeszy wołającej chleba, jej groźna postawa i wytrwałość w walce. Nie dziw więc, że we wszystkich niemal francuskich organizacjach robotniczych jednogłośnie potępiono projekty b. ministra Milleranda o polubownych sądach w razie strajku, o radach pracy, o emeryturze dla robotników itp. Nie dziw, że ostatni strajk górników w r. 1902, nie należących jeszcze wtedy do powszechnego związku pracy i otumanionych przez swych deputowanych Basly i Lamendin, zakończył się tak marnie i nie porwał za sobą innych związków robotniczych.
Najważniejszą bronią dla uświadomionych francuskich robotników jest zawsze strajk, ale prowadzony energicznie przez nich samych, a nie za namową i pod kierunkiem półurzędowych lub parlamentarnych uspokajaczy, których strachem zawsze przejmuje każdy czyn więcej rewolucyjny i którzy czym prędzej śpieszą ugasić żarzące iskry. Prócz strajku używa francuski robotnik jeszcze innych środków dla obrony swych interesów. Od niespełna roku przykłada specjalną swą markę label na wszystkich wytworach pracy wykonanej przez sfederowanych robotników, płatnych wedle taksy syndykalnej. Skoro nadarza się odpowiednia chwila, stawia on na indeks i bojkotuje najgorszych wyzyskiwaczy, oddzielne warsztaty i fabryki. W razie zaś ostatecznym ucieka się do mało jeszcze rozpowszechnionego sabotage (angielskie Go canny): za niedostateczną płacę i przeciąganie dnia roboczego oddaje źle wykonaną pracę, uszkodzony materiał lub narzędzie pracy.
Francuskie giełdy pracy i syndykaty [1] są, jak już powiedzieliśmy, przede wszystkim szkołą, w której robotnik z jednej strony uczy się jak walczyć ze swym pracobiorcą i jaką drogą dążyć do zniesienia prywatnej własności, a z drugiej kształci się w ogóle, rozwija swój umysł, rozszerza swe horyzonty, pozbawia różnych przesądów. Są one, jak powiedział oddany im całą duszą Pelloutier, uniwersytetami dla robotników. Każda „Bourse de travail” posiada swą czytelnię, mniej lub więcej bogatą bibliotekę, jak w Paryżu złożoną z 8000 dzieł przeważnie poważniejszej treści, czasami nawet laboratorium do doświadczeń i rodzaj muzeum pracy. Wszędzie urządzane są systematyczne kursy przemysłowe, czasem nawet praktyczne w celu wydoskonalenia robotników i skrócenia terminatorstwa, w ostatnim roku było ich we Francji ogółem 339. Prócz tego od czasu do czasu w gmachu giełdy odbywają się odczyty ogólniejszej treści, a w niektórych miejscowościach mieszczą one nawet uniwersytet ludowy.
Każda też z nich posiada biuro informacyjne dla robotników, a przy komitecie związkowym w Paryżu utworzono centralne biuro statystyczne, którego zadaniem ma być systematyczne zbieranie z całej Francji wiadomości odnośnie do zapotrzebowania robotników w różnych fachach, oraz jak najśpieszniejsze komunikowanie ich wszystkim prowincjonalnym miastom. Rozwój jego przyczyni się wielce do ułatwienia w znajdywaniu pracy, choć i teraz spora ilość robotników za pośrednictwem giełd ją otrzymuje, jak np. w roku zeszłym 34 160.
Przy syndykatach i giełdach pracy istnieją również instytucje pomocy materialnej, a mianowicie 671 kas wzajemnej pomocy, 580 kas zapomóg w razie braku roboty oraz 534 kas, z których czerpią wędrowni robotnicy. Chcąc usunąć nadużycia i obniżanie płacy przez nowo przybyłych towarzyszy, komitet związkowy ma lada dzień zastąpić te ostatnie przez jedną wspólną instytucję pomocy – viaticum.
Nie ulega wątpliwości, że strona finansowa organizacji robotniczych francuskich jest najsłabszą, bynajmniej jednak nie jest to dowodem ich bezsilności lub niższości w porównaniu z innymi krajami. Robotnik bowiem francuski nie szuka w swych syndykatach towarzystw wzajemnej pomocy, bo te już od dawna istnieją całkiem oddzielnie i doskonale się rozwijają – samych robotniczych jest 2350, posiadających 400 000 członków. Pojmuje on dobrze, że uganianie się za wzbogaceniem kasy związkowej nie jest jeszcze dowodem większej świadomości społecznej lub rewolucyjności, bo przecież najbogatsza federacja drukarzy francuskich, posiadająca w banku do 100 000 franków, jest najkonserwatywniejszą.
Jeśli francuski Związek giełd pracy oraz Powszechny Związek i w ogóle większość syndykatów pod względem materialnym ustępują niemieckim, belgijskim i angielskim związkom zawodowym, jeśli nawet rozpowszechniają mniejszą ilość egzemplarzy swych czasopism (a jest tych pism czysto fachowych robotniczych 90) – to za to francuskie organizacje robotnicze są najwięcej uświadomione, prowadzą propagandę najżywotniejszą i najgłębszą, nie schodzą nigdy z drogi socjalno-rewolucyjnej.
Niemal pierwsze we Francji zwróciły się do budzenia i organizowania rybaków, marynarzy, drwali, zaczęły formować czysto robotnicze syndykaty rolne obok dawniej istniejących – w liczbie przewyższającej 2000 – wstecznych, mieszanych. Wszędzie niosły pochodnię światła wysoko, nie ukrywały najkrańcowszych haseł. Wbrew zdaniu doktrynerów guesdystów wzięły się z zapałem do zakładania na nowych podstawach socjalistycznych towarzystw spółdzielczych, mając na względzie, że rozwijają one uczucie solidarności i obok syndykatów mogą być zawiązkiem przyszłego ustroju.
Zrozumiały, że chcąc mieć uświadomionych, wyrobionych robotników, trzeba od lat dziecinnych na nich wpływać, nie dać się zagnieździć w mózgu i sercu przesądom, przyuczyć zawczasu do organizacji robotniczych. Utworzyły przeto w tym celu komisję wychowawczą i zaczęły rozpowszechniać odpowiednią dla młodzieży literaturę, jako też urządzać dla niej zebrania i odczyty.
Poznawszy jak wielką przeszkodą dla wydobycia się spod ucisku kapitału jest militaryzm, robotnicy francuscy, a zwłaszcza ich najważniejsze organizacje Fédération des Bourses du Travail i Confédération du Travail zwalczają go od lat kilku z niesłychaną energią i odwagą. Staraniem ich powstało towarzystwo pomocy dla żołnierzy „Sou du soldat”, urządzają dla nich w giełdach pracy pogawędki i odczyty, wydają pisma antymilitarne, jako też specjalną jednodniówkę dla nowobrańców. W wigilię ich odjazdu w większych miastach jak Paryż, Bordeaux urządzają dla nich przedstawienia w duchu antymilitarnym, uzupełnione odpowiednimi przemówieniami. W r. b. wydano również i rozpowszechniono w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy broszurkę pt. „Nouveau manuel du soldat”, której wydanie zostało uchwalone na wrześniowym kongresie Związku giełd pracy, a traktującą pokrótce kwestie ojczyzny, armii i wojny. Prócz tego korzystają z każdej niemal okoliczności – czy to z odwiedzin zagranicznych delegacji robotniczych, czy to z jakiego obchodu – ażeby publicznie zamanifestować swą nienawiść do wojny i armii, a miłość pokoju i solidarności międzynarodowej.
Z równym też zapałem, z niebywałą wytrwałością i Związek giełd pracy i Związek powszechny szerzą ideę strajku powszechnego. Od lat przeszło dziesięciu idea ta toruje sobie drogę we Francji i dziś setki tysięcy robotników uważają tę broń za najskuteczniejszą, niemal jedyną dla wyzwolenia proletariatu. Nie ma obecnie miasta, nie ma prawie gminy, gdzie by nie znano i nie broniono kwestii strajku powszechnego, tyle już bowiem odczytów urządzono, tyle tysięcy broszur i odezw rozpowszechniono, tak nieustannie walczy o to organ Confédération du Travail, wychodzący co tydzień pt. „Le voix du peuple”. Na nic się zdały doktrynerskie zarzuty, ośmieszanie i potępianie, a wstręt i oburzenie wywołały osobiste wycieczki i potwarze organu Milleranda „La petite République”, skierowane przeciw członkom komitetu federacji związków robotniczych. Zaledwie nieznaczna część syndykatów – kilkadziesiąt na 8680 – dała się wciągnąć do politycznych tzw. ministerialnych organizacji socjalistycznych, znakomita zaś ich większość pozostała wierną rewolucyjnemu sztandarowi, na którym zdała widnieje napis: Vive la grève générale.
Widząc jak idea ta coraz więcej zyskuje zwolenników nawet zagranicą, jak zdolną jest zelektryzować masy, a śmiertelnym strachem przejąć burżuazję, propagują dziś ją francuskie organizacje robotnicze z gorętszą jeszcze wiarą, z większą energią. Inaczej ją jednak pojmują jak Vanderwelde lub Bernstein. Nie tyle myślą używać tej broni dla zdobycia jakiegoś prawa, ile dla ostatecznego obalenia dzisiejszego ustroju; nie uważają jej za środek pokojowy, lecz za prolog rewolucji społecznej; nie sądzą, ażeby godzina jej wybiła lada chwila, ale wiedzą, że tysiączne wypadki mogą ją przyśpieszyć. Nie łudzą się, ażeby proletariat był już gotów, zachowują jednak w pamięci prawdę historyczną, że zawsze mniejszość przebojem toruje ścieżki postępu i wolności. Dziś szykują tylko armię, zapoznają żołnierzy z nowym orężem, ostrzą swą broń w małych potyczkach, przygotowują plany do kampanii, zawczasu obmyślają jak zapobiec kontrrewolucji, ale nikt nie bawi się w wyrocznie, kiedy zagra pobudka do ostatecznego boju...
Józef Zieliński Paryż, w maju 1903 r.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w dwóch częściach w miesięczniku „Krytyka”, numery 6 i 7 z roku 1903. Opatrzono go odredakcyjnym komentarzem: „Artykuł ten podajemy jako informacyjny, odpowiedzialność za dane i tendencję pozostawiając autorowi”. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, ze zbiorów Remigiusza Okraski. „Krytyka” była postępowo-lewicowym czasopismem społeczno-kulturalno-literackim, sympatyzującym z niepodległościowym nurtem polskiego ruchu socjalistycznego.Publikowaliśmy już kilka tekstów Józefa Zielińskiego i o nim:
- Stanisław Posner: Dr Józef Zieliński [1927]
- Ludwik Krzywicki: Józef Zieliński [1929]
- Józef Zieliński (?): Praca fizyczna a sporty [1925]
- Józef Zieliński: Bojowe robotnicze związki zawodowe [1906]
- Józef Zieliński: Czy w Polsce anarchizm ma rację bytu? [1906]
- Józef Zieliński: Kwestia kobieca [1893]
- Józef Zieliński: Higiena pracy: jej zadania, stan obecny i środki [1929]
Przypis:
1. Mówimy naturalnie wciąż o tzw. czerwonych syndykatach, gdyż tzw. żółte są po większej części mieszane, złożone z robotników nieuświadomionych, majstrów i fabrykantów. Pomimo usiłowań i zapomóg fabrykantów rozwijają się one nader słabo w Paryżu, a na prowincji powstają zwykle w chwili strajku ze wszelkiego rodzaju strajkbrecherów. Dziś po 2 i pół latach widać jasno, że nie mają one we Francji podatnego gruntu, w każdym bowiem ważniejszym wypadku ponoszą porażkę i tak np. pracodawcy z głębokim żalem musieli im odmówić prawa uczestniczenia w obradach na równi z syndykatami czerwonymi w roku zeszłym przy strejku górników, toż samo miało miejsce w roku bieżącym przy strajku robotników portowych w Marsylii. Tygodnik ich „Union ouvrière”, pełen wymysłów na socjalistów i niedorzeczności, przestał wychodzić od 1 czerwca, a na jego miejsce pojawi się już tylko miesięcznik „La Revue jeune”. Ich „Niezależne giełdy pracy” są uczęszczane więcej przez majstrów i fabrykantów, niżeli przez prawdziwych robotników, a generalny ich sekretarz i naczelny redaktor pisma Lanoir to notorycznie znany dawny agent policyjny.