Jan Stapiński
Przemówienie sejmowe w sprawie reformy rolnej
[1919]
Wysoki Sejmie! Na podstawie obrad przeprowadzonych w Komisji Rolnej, a także na podstawie dotychczasowego przebiegu rozpraw w Sejmie i na podstawie głosów prasy obawiam się, że nawet tak skromna reforma rolna, jaką przedstawia wniosek większości Komisji Rolnej, może nie dojść do skutku. Lękam się takiego wyniku dlatego, że mam przekonanie, iż odrzucenie nawet tak skromnej reformy rolnej przez Sejm zmusi lud rolny w całej Polsce do poszukania innej drogi, pozasejmowej, dla osiągnięcia celu, tj. dla zdobycia ziemi polskiej na własność tych, którzy na niej pracują. Wiem, że dążenie ludu do tego celu jest niezłomne i żadne przeszkody czy ofiary z tej drogi sprowadzić czy zawrócić rzeszy ludowej nie potrafią.
Taki jest stan umysłów chłopów w całej Polsce. Ale wbrew temu widzę, że wielka ilość posłów inaczej się na to zapatruje i zupełnie inaczej stan rzeczy w państwie osądza. Posłom wszechpolskim, klerykalnym i konserwatywnym, wnosząc z ich postępowania, zdaje się, że reforma rolna wcale nie jest tak pilna, że chłopi w Polsce są po dawnemu potulnymi barankami obszarników i księży, więc że można tu uchwalać, co się obszarnikom i księżom podoba, a chłopi i tak będą spokojni, choć się im reformy rolnej nie uchwali i ziemi nie da.
To stanowisko posłów wszechpolskich i klerykalnych uważam za największe nieszczęście, jakie w tej chwili zagraża całości, a nawet istnieniu zmartwychwstałej Ojczyzny naszej.
Przypominam, że wojna się nie skończyła. Ojczyzna nasza znajduje się w wojnie na wszystkich frontach, a ciągle jesteśmy w obawie, że tych frontów nam jeszcze przybędzie, a tedy, że Ojczyzna nasza znajduje się w tym położeniu, iż pewne sprawy nie pod innym kątem rozpatrywać jesteśmy obowiązani, jak pod tym jednym, abyśmy Ojczyźnie naszej przyszli z pomocą. Trzeba koniecznie, abyśmy utrzymali w Ojczyźnie spokój dla doprowadzenia nieszczęsnych wojen do pomyślnego końca. Powinniśmy przy tym pamiętać, że nie jest to zadanie łatwe, ponieważ oprócz wojen dzieją się jeszcze przewroty społeczne, a w naszym kraju jest nie bieda, ale skrajna nędza i głód. Głód dokucza ludności w wielkich masach. Mamy niezliczone masy inwalidów bez zaopatrzenia, czekają one zmiłowania od Sejmu z dnia na dzień z coraz to mniejszą cierpliwością. A nie wolno nam także zapominać, że na krocie tysięcy liczą się zastępy ludzi w naszym kraju, którzy brali udział w gwałtownych reformach agrarnych. Z samej Rosji przybyłych jeńców znajduje się w Galicji co najmniej 300 tysięcy ludzi. Tym ludziom brakuje zarobku, pracy, w ogóle zajęcia w kraju, a poza kraj ruszyć się nie mogą, gdyż granice są zamknięte przez wojnę. Toteż sytuacja jest naprawdę krytyczna i każdy, kto nie frazesem, ale czynem chce służyć Ojczyźnie, powinien się z tym wszystkim liczyć i mieć to na uwadze przy omawianiu reformy rolnej.
Jedynym wyjściem z tego nieszczęśliwego położenia, jeżeli się chce uniknąć rewolucji, jest to dać ludziom pracę na dzisiaj, dać widoki lepszej egzystencji na przyszłość, jednym słowem trzeba ludziom dać ziemię przez uchwalenie reformy rolnej.
Innego wyjścia nie widzę. Przemysłu fabrycznego, który by dał pracę i egzystencję milionom ludzi, natychmiast stworzyć nie można z braku surowców, maszyn, fabryk itp. Długie to potrwa lata, zanim Polska stanie się krajem przemysłowym. Poza granice Polski posyłać robotników nie chcemy, gdyż Polska może i musi mieć dość miejsca, pracy i chleba dla wszystkich swoich obywateli. A gdyby nawet stało się to, o czym dzienniki donoszą, że mianowicie z Francją już nawiązano targ o wywóz 100 czy 200 tysięcy robotników z Polski, to ów haniebny handel ludźmi nie może się tak rychło rozwinąć z braku środków transportowych. Jedynym tedy sposobem zadowolenia milionowych rzesz chłopskich jest reforma rolna, stworzenia miliona warsztatów pracy dla bezrolnych i małorolnych rodzin chłopskich. Kto się sprzeciwia natychmiastowemu, jak najszybszemu, radykalnemu przeprowadzeniu reformy rolnej, ten winien być świadom, że przyczynia się do stworzenia wielkich niebezpieczeństw dla spokoju w Polsce, ten ponosi odpowiedzialność za te konsekwencje, jakie opóźnianie tej sprawy za sobą pociągnąć może.
Rząd polski przede wszystkim jest obowiązany do pomagania z całych sił w przeprowadzeniu reformy rolnej, albowiem on jest odpowiedzialny nie tylko za utrzymanie spokoju na dzisiaj, ale także jest odpowiedzialny za takie urządzenia w państwie na przyszłość, iżby Ojczyzna nasza była wiecznotrwała. Wiadomo Rządowi i tego nikt zaprzeczyć nie potrafi, że skoro podstawą państwa, jego rozwoju i pomyślności jest przede wszystkim ziemia, to oprócz społecznych względów także i ten wzgląd polityczny powinien Rząd przynaglić do jak najskuteczniejszego popierania reformy rolnej, ponieważ Rządowi z pewnością dobrze wiadomo, że najlepszym stróżem ziemi polskiej i najczulszym piastunem tejże ziemi jest chłop polski. Rząd powinien w imię Państwa Polskiego całą siłą dopomóc do tego, aby jak najwięcej ziemi polskiej dostało się chłopu. Albowiem nie tylko dawna historia, lecz i ta z ostatnich czasów poucza nas, że w innych rękach ziemia nie jest tak bezpieczna.
Na Śląsku to zostało polskie, co było w rękach polskiego chłopa i robotnika. A wszystko inne, co było w rękach magnatów polskich, to dawno zostało zgermanizowane i przepadło dla Polski.
W Galicji przed wojną były powiaty, gdzie już 42% obszarów dworskich przeszło w ręce właścicieli nie-Polaków; jeżeli się doda do tych właścicieli nie-Polaków jeszcze te ziemie, które także nie-Polacy dzierżawili, to były powiaty w Galicji, gdzie 80% wielkiej własności ziemskiej pozostawało faktycznie w rękach niepolskich. Ci niepolscy właściciele i dzierżawcy nie poczuwali się do obowiązku pracy w imię idei polskiej. Ich praca czyniła często imię polskie znienawidzonym w oczach ludu osobliwie ruskiego, który wyzysk żydowski czy inny zaliczał na rachunek Polski.
Panowie obszarnicy polscy, zaprzątnięci staraniami o bonifikacje gorzelniane, o synekury w rozmaitych instytucjach krajowych i zagranicznych, a wreszcie z wielkopańskiego nałogu, próżniactwa i dla hulanki po świecie, nie mieli chęci zajmować się rolnictwem. Zostawiali to dzierżawcom i oficjalistom, a sami jechali w świat marnować owoce krwawej pracy ludu rolnego. W Monte Carlo i indziej było pełno polskich panów obszarników. Rzemieślnikowi i rolnikowi w kraju skąpili zapłaty, ale dla ladacznic zagranicznych były kasy otwarte; i kto wie, o ile jeszcze więcej ziemi polskiej w Galicji byłoby przeszło w ręce obce, gdyby nie chłopi polscy, którzy za krwawo zapracowane po świecie grosze ziemie kupowali przy częściowych parcelacjach. W ciągu ostatnich 25 lat wykupili chłopi w Małopolsce w ten sposób przeszło 400 tysięcy morgów ziemi dworskiej.
Zabór pruski przedstawia się nam jako wzór do naśladowania pod względem stosunków rolnych. Otóż wyznaję otwarcie, uchowaj Boże Polskę przed tym, aby ona miała tak wydziedziczać i precz z Ojczyzny wypędzać dzieci swoje, jak to czyniło poznańskie za przykładem Prusaków. Wskutek owych urządzeń pruskich cały przyrost ludności polskiej musiał się wynosić na zawsze do fabryk niemieckich i kopalń albo za morza. Inaczej byśmy teraz wyglądali, gdyby prawie dwa miliony Polaków, co wyemigrowali tam z ziemi polskiej, teraz się znajdowały w Ojczyźnie. Byliby może mniej bogaci i mniej syci, ale byłoby ich o dwa miliony więcej i dużo więcej powiatów byłoby przypadło Polsce w myśl zasad Wilsona. Człowiek jest największym skarbem narodu, od liczby Polaków zależą przede wszystkim siła i przyszłość narodu. A ta wojna wykazała, że biedny lud miejski i wiejski gorliwie walczy o niepodległość Polski, aby mu było lepiej. Syci bogacze, którym i bez wolności Polski dobrze się działo, mniej się o to troszczą. Właśnie w zaborze pruskim trzeba by utworzyć gęste zaludnienie polskie, jako wał obronny przeciw naporowi prusactwa. Tak musi się stać na przyszłość. Ani jeden obszar dworski nie powinien się ostać na całej granicy zachodniej Polski. Pomijam haniebne fakty, że sprzedawczyków ziemi polskiej w ręce pruskie było niestety i w zaborze pruskim bardzo dużo, zanadto dużo. Chłopi przecież i w tym zaborze lepiej się spisywali i do wyjątków należą sprzedawczyki z ich grona.
Przeciwnicy reformy rolnej, aby nie dać chłopom ziemi, namawiają miasta, iżby one się starały o przydział obszarów dworskich. To wskazuje, jak daleko sięga nienawiść obszarników względem chłopów. Ale nie wchodząc na razie w to zagadnienie, zauważam, że miasta nasze przerażająco dużo ziemi polskiej, zabudowanej i niezabudowanej, sprzedały w obce ręce, przeważnie żydowskie. Poseł polski czy minister, pomny obowiązku powierzenia ziemi polskiej w najpewniejsze ręce, nie może głosować za oddaniem ziemi polskiej w opiekę miast.
Obszary dworskie przed wojną w olbrzymiej większości znajdowały się w stanie bankructwa. Zadłużenie ich przekraczało już bardzo znacznie granice wytrzymałości. Jeszcze parę lat było potrzeba, aby poszły na bęben licytacyjny. I nic dziwnego. Obszarnicy, nawykli do kosztownego życia, mogli istnieć tylko wówczas, gdy mieli robociznę za bezcen. Strach pomyśleć, co by się było mogło stać z ziemią polską tak zadłużoną. Takie niebezpieczeństwo nie może się powtórzyć i dlatego ziemia musi raz na zawsze przejść w pewne ręce, to jest w ręce chłopskie na własność.
A teraz popatrzmy z innej strony. Przeciwnicy rozdziału dworów między chłopów powiadają, że w takim razie Polska stanie się państwem chłopskim, jak Serbia i Bułgaria. Pytam się, jak śmie ktoś jeszcze lekceważąco mówić o Serbii, która w tej wojnie złożyła dowody najwyższego patriotyzmu, największej siły narodowej i bezgranicznego poświęcenia, aż wreszcie osiągnęła największy tryumf zwycięstwa. Żołnierze polscy, którzy walczyli w Serbii i poznali dokładnie ów kraj z natury ubogi, zachwyceni są męstwem i poczuciem godności ludzkiej najuboższego nawet Serba. Jeżeli schłopienie czeka Polskę wskutek reformy rolnej, jeżeli przez to Polska ma się stać podobną do Serbii, to niechże się to stanie jak najprędzej, aby Polska uczuła się tak bezpieczną i wolną, jak jest Serbia. Cześć Serbii!
W Bułgarii nie wolno nikomu posiadać więcej niż 50 morgów ziemi na własność. Dzięki temu zapewne Bułgaria, wolna od ucisku obszarników, szybko urosła w taką siłę, iż była w stanie prowadzić wojnę prawie przez 6 lat. Przegrała w końcu wskutek złej polityki króla-Niemca, ale podziwu godne czyny ludu bułgarskiego pozostaną na wieki pamiętne. Naśladujmy Bułgarię i postanówmy, że maksimum posiadania ziemi może wynosić 50 morgów.
Francja przoduje całemu światu pod każdym względem. Najwyższy stopień oświaty, najwyższa kultura społeczna, największe bogactwo materialne, to wszystko jest we Francji. Wolność, równość i braterstwo – oto hasła, które w ciągu stulecia prowadziły Francję na to najwyższe miejsce w rodzinie narodów cywilizowanych świata. Koroną wszystkiego jest zwycięstwo, jakie odniosła Francja w najstraszniejszej wojnie światowej, zwycięstwo nad militaryzmem i nad junkierstwem obszarnictwem pruskim.
Czemu zawdzięcza Francja to wszystko? Czy może wielkim obszarnikom? Przeciwnie, ten wielki rozkwit Francji zaczyna się od wielkiej rewolucji przed stu laty, kiedy to wszystkie obszary dworskie i wszystkie dobra szlacheckie we Francji skonfiskowano, właścicieli precz napędzono, a ich ziemię wszystką podzielono między ludzi. Nie zapłacono obszarnikom nic, a chłopom francuskim sprzedał rząd ziemię po umiarkowanej cenie. Za te pieniądze prowadził Napoleon wojnę zwycięską z całym światem.
Francja od stu lat ma najbardziej rozdrobnione grunta, półtora miliona gospodarstw chłopskich ma gruntu mniej niż jeden hektar. Obszarów dworskich wcale tam nie ma. A jednak Francja ani nie schłopiała, ani z głodu nie zginęła, przemysł francuski rozwinął się potężnie, a oświata doszła do szczytu. Ale lud francuski nie uląkł się i klątw kościelnych, rzucanych przez samego Papieża.
Więc pójdźmy za przykładem Francji, wywłaszczmy obszary dworskie bezpłatnie i podzielmy ziemię dworską między chłopów. Jestem przekonany, że skoro to uczynimy, to i Polska w krótszym czasie niż Francja stanie się bogatym, silnie zaludnionym państwem.
Małopolska, Galicja, bywa tu wystawiana przez wrogów podziału ziemi dworskiej jako odstraszający przykład rozdrobnienia gruntów. Z przykrością słyszę, że i pośród posłów chłopskich, nieznających stosunków rzeczywistych w Galicji, ów straszak znajduje pewien posłuch.
Tak jest. Nasze grunta chłopskie w Galicji są bardzo rozdrobnione i porozrzucane w szachownicach, ale na tym rozdrobnieniu Polska zarobiła tyle, że otrzymała przeszło 100 Polaków na każdym kilometrze kwadratowym, że żaden Niemiec nie potrafił kupić ani piędzi ziemi chłopskiej na własność, a przeciwnie, my – chłopi – choć drobnymi kawałkami zdołaliśmy wykupić od innych narodów krocie tysięcy morgów.
Prawda, ciasno nam było w Małopolsce, musieliśmy szukać zarobków po całym świecie, ale mimo to kochaliśmy serdecznie nasze zagrody i z krańców świata wracaliśmy w ojczyste strony. To dowód, że nam tam nie musiało być najgorzej.
Nad ubóstwem naszym nikt się litować nie potrzebuje, bo do nikogo ręki nie wyciągaliśmy i nie wyciągamy. Przeciwnie, każdy musi nam przyznać, że poczyniliśmy wielkie postępy tak pod względem kultury, jak pod względem urządzeń społecznych i pod względem wyzwolenia politycznego. Kraj nasz pokrył się cały pięknymi budynkami szkolnymi, w każdym prawie powiecie powstała szkoła średnia, a frekwencja uniwersytetów była również wielka. Wszystkie te szkoły były zapełnione w pierwszym rzędzie dziatwą chłopską. W niektórych gimnazjach procent niechłopskich dzieci wynosił zaledwie znikomą cyfrę 3 do 4%. To wskazuje dowodnie, iż siła gospodarcza chłopa musiała być znaczna, skoro był w stanie ponieść tak znaczny wydatek na kształcenie dzieci. Do codziennych wypadków należą fakty, iż gospodarz 5-morgowy zdołał przeprowadzić przez szkoły średnie i uniwersytet nawet i trzech synów. Szkoły wiejskie zapełniają się siłami nauczycielskimi z grona dziewcząt wiejskich. Która część Polski może się pod tym względem równać z Galicją?
Organizacja opieki społecznej i pomocy dla chorych postąpiła w Galicji również bardzo znacznie. Pobudowaliśmy mnóstwo szpitali krajowych, urządzonych wzorowo na sposób europejski. Kasy chorych mają swoją siedzibę nawet i w małych miasteczkach, tak że pomoc lekarską miał zapewniony bodaj każdy obywatel. Postęp rolniczy był również bardzo znaczny, liczba zmeliorowanych morgów ziemi rosła silnie z roku na rok. Chów bydła czynił postępy widoczne dla każdego. Używanie maszyn rolniczych, ulepszonych nasion itp. czyniło postępy nadzwyczajne. Liczba dróg bitych, stan dróg gminnych, które się poprawiały bardzo szybko i wydatnie, to przecie także dowód, że Małopolska była na drodze do rozkwitu i dobrobytu. A to wszystko osiągnęliśmy mimo wszechwładzy obszarników, którzy wszelki postęp nawet i siłą hamowali. Uzyskaliśmy ta mimo oporu posłów konserwatywnych w ciałach prawodawczych. Potrafiliśmy nadto ten opór obszarników przełamać i zdobyć dla ludu polskiego należne miejsce w Sejmie i parlamencie. Że uświadomienie ludu i siła w Małopolsce są większe aniżeli w Kongresówce np. i w Poznańskiem, to macie Panowie dowód choćby w tym fakcie, że na terenie Małopolski lud poszukał sobie już zastępców ze swego grona do Sejmu prawodawczego i nie oddał swych interesów do zastępstwa w ręce przeciwników. Takie są skutki rozdrobnienia gruntów w Małopolsce. I właśnie dlatego świadomi, że złamanie wpływu obszarników i zaopatrzenie chłopów w ziemię do takiego prowadzi skutku, Małopolska z całą usilnością domaga się reformy rolnej. Wierzę, że my – Małopolanie –¬¬ potrafimy złamać wszelki opór przeciw reformie rolnej i że reforma rolna dojdzie do skutku.
To prawda, że fabryk rolnych, to jest browarów, gorzelni, cukrowni itp., nie stworzyliśmy w Galicji, ale nie z winy chłopów, tylko z powodu przeszkód nie do przezwyciężania ze strony obszarników. Proszę pamiętać, że uzyskanie koncesji na stworzenie ludowego towarzystwa ubezpieczeń od ognia kosztowało pracy kilku lat i dopiero po zwycięstwie politycznym w roku 1908 koncesja taka została ludowi udzielona. Założenie dwu spółkowych gorzelni włościańskich stało się również możliwym dopiero po zwycięstwie politycznym. Przedtem wszechwładni obszarnicy do tego nie dopuścili. Mieliśmy jedną cukrownię w Przeworsku, która należała oczywiście do kartelu austriackiego. Wstępne usiłowania chłopów w okolicy Krakowa, tak samo jak i zabiegi nasze w kotlinie sanockiej, aby doprowadzić do założenia fabryki cukru, rozbiły się o opór władzy politycznej, opór kierowany przez kartelowców z Przeworska. Nawet obszarnicy dopiero po wielkich trudach zdołali przełamać monopol księcia Lubomirskiego i założyć drugą fabryką cukru w Chodorowie. Oto macie Panowie próbkę, a zarazem wyjaśnienie, do czego prowadzi zwierzchnictwo obszarnicze i jaka jest droga do stworzenia przemysłu rolniczego chłopskiego.
Każda organizacja zresztą, jaka powstała w Galicji, za staraniem chłopów była wystawioną na wszelkie szykany, tak długo, aż musiała się poddać pod zwierzchnictwo obszarników albo czekało ją nieuchronne bankructwo. Tym się tłumaczy, że prezesem chłopskiej organizacji kółek rolniczych jest wielki obszarnik i konserwatysta Artur Zaręba Cielecki. Prezesury wszystkich organizacji powiatowych tak rolniczych, jak i handlowych, znajdują się w ręku obszarników z nielicznymi wyjątkami. W przeciwnym razie kredyt tych kooperatyw byłby utrudniony, względnie uniemożliwiony, skoro się zważy, że prezesami powiatowych Kas oszczędności i Towarzystw zaliczkowych byli prawie wszędzie obszarnicy. I dziś jeszcze jest to smutną rzeczywistością, że resztka obszarników, jaka pozostała w powiecie, potrafi mocą swojego kapitału i systemu politycznego panować nad życiem gospodarczym i politycznym powiatu.
Wspomina się często o Banku parcelacyjnym, jaki założyłem we Lwowie w roku 1899, a który po 10 latach rozwoju musiał kapitulować przed prześladowaniem obszarników. Instytucja miała w chwili rozwiązania za 9 milionów koron ziemi do parcelacji. Pomimo to strata efektywna redukuje się do minimalnej kwoty. Gdyby Bank parcelacyjny był przetrwał do czasów wojny, to byłby miliony mógł na czysto zarobić. Ale tak szczuto codziennie w prasie konserwatywnej i wszechpolskiej, takie brednie rozszerzano, że ostatecznie nie było innego wyjścia, trzeba było instytucję zlikwidować. Chciałem już wówczas drogą spokojnej parcelacji dopomóc chłopom do podziału ziemi dworskiej, ale się okazało, że ta droga jest zawodna. Jest tylko jeden sposób załatwienia sprawy gruntownie, a to drogą przymusowego wywłaszczenia i rozdziału między chłopów przez państwo. (Głos z sali: Ile pan zarobił na Banku parcelacyjnym?) Tyle zarobiłem, że potrafiłem wówczas skutecznie Was zwalczać i nadal to samo czynić będę.
Dla zobrazowania stosunków w Galicji trzeba jeszcze i to zauważyć, że wszystkie co najlepsze grunta znajdują się w ręku obszarników, a tylko gorsze należą do chłopów. Tak było za czasów pańszczyzny, tak pozostało po uwłaszczeniu, z tym pogorszeniem, że mnóstwo pastwisk i łąk dolinnych zostało chłopom wydartych przez dwory już po zniesieniu pańszczyzny, w drodze procesów serwitutowych. W ten sposób także wydarły dwory chłopom lasy gminne.
Ale pomimo to wszystko chłopi w Małopolsce przed wojną z otuchą patrzyli w przyszłość i gdyby teraz w całej Polsce zapanował taki silny duch i wiara we własne siły, jak pośród chłopów polskich w Galicji, to Ojczyzna nasza byłaby silną i bezpieczną. (Głos z prawicy: Zachowaj nas Boże). Nie wiem, kto to powiedział, bo niedowidzę. Odpowiedziałbym temu panu dosadnie, gdybym wiedział, kto on jest, ale nie wiedząc, odpowiadam ogólnie, że ów pan naprawdę nie wie, co powiedział. Wszakże prawdą jest, że Galicja była na drodze do postępu pod każdym względem! Prawdą jest, że Polska może być zadowoloną z pracowitości i uświadomienia narodowego ludu polskiego w całej Galicji. Jeżeli się to owemu panu nie podoba, iż obszarnikom i wszelkim wstecznikom jest w Galicji coraz ciaśniej, to na to nie poradzę. (Głos z prawicy: A teraz skarżycie się na głód i żądacie pomocy). Nie ma w tym nic dziwnego ani sprzecznego. Galicja została przez działania wojenne najbardziej zniszczoną, z Galicji wybrano do wojska prawie wszystkich mężczyzn w wieku od 18 do 50 lat, w czasie siedmiokrotnych przemarszów armii nieprzyjacielskich obrabowano ludność doszczętnie, a wreszcie do ostatniej chwili grasowały rekwizycje austriackie. Więc nie można się dziwić, iż po takim potopie wojennym zapanował głód. Ale twierdzę, że wytrwały lud polski w Galicji dałby sobie i z tym radę, gdyby nie przeszkody urzędowe na każdym kroku.
Żądamy wywłaszczenia obszarów dworskich bez zapłaty i bez odszkodowania. Godzimy się tylko na dostarczenie wywłaszczonym obszarnikom pensji na pewien czas, aż się nauczą pracować, tudzież na koszta nauki szkolnej ich dzieci. Zapłata za ziemię obszarnikom się nie należy, albowiem najpierw oni w dawnych latach albo za darmo tę ziemię posiedli, albo chłopom wydarli. Następnie chłopi swą pracą na łanach dworskich albo zupełnie bezpłatną za pańszczyzny, albo nisko płatną po zniesieniu pańszczyzny, rzeczywiście wartość owej ziemi już dworom odrobili. Dalej, nawet gotówką chłopi już dworom zapłacili, np. w Galicji. Za indemnizację zapłaciliśmy przeszło 100 milionów koron, za propinację przeszło 70 milionów koron, a za serwituty w postaci kosztów spornych przeszło 30 milionów koron, czyli razem ponad 200 milionów koron. A sumy, jakie z funduszów podatkowych pobrali obszarnicy w Galicji w postaci czynszów propinacyjnych, bonifikacji gorzelnianych, zwolnienia od kosztów administracji gminnej itp., to wszystko czyni co najmniej drugie 200 milionów koron za ostatnie 50 lat. Więc dość już zabrali i po sprawiedliwości nie należy się im zapłata. Otrzymają zresztą kawał ziemi na równi z chłopami, więc mogą pracować i zarabiać na życie tak, jak wszyscy inni.
Chłopi zapłacą za przydzielone im grunta chętnie w miarę możności, ale do Kasy Państwowej na potrzeby państwa, a nie obszarnikom na zbytki. Państwo nasze potrzebuje teraz i będzie potrzebować wielkich sum na urządzenie państwowe, na budową kolei, dróg lądowych i wodnych, na inwalidów, na odbudowę gospodarstw i fabryk zniszczonych przez wojnę, na spłatę długów itd. Dlatego też i rząd powinien stanąć na naszym stanowisku, aby nie płacić obszarnikom za grunta tylko do kasy państwowej, a za to rząd pomoże chłopom do zagospodarowania się na przydzielonej ziemi. Tylko z tego źródła może rząd liczyć na wielkie, a pewne i stałe dochody dla państwa, tak jak to było we Francji przed stu laty.
A teraz co do maksimum ziemi, jakie obszarnikom pozostawić można. W Komisji Rolnej już to oświadczyłem i tu powtarzam, że tylko tyle ziemi należy zostawić obszarnikowi, ile sam wraz z rodziną uprawić potrafi, względnie ile pozostanie po zaspokojeniu głodu ziemi bezrolnych i małorolnych. Zgodziliśmy się wreszcie, aby zostawić na rodzinę obszarnika co najwyżej 100 morgów. Ten nasz wniosek w Komisji Rolnej upadł niestety, a przeszedł wniosek posła Poniatowskiego, oznaczający maksimum na 300 morgów. Poseł Dąbski osłabił jeszcze to maksimum przez dopuszczenie innych wyjątków. Z przykrością, skoro nasze wnioski upadły, głosowaliśmy w Komisji za następnymi najbliższymi wnioskami. Otwarcie jednak powiadam, że owe ustępstwa nie odpowiadają naszemu przekonaniu, a ludność jest oburzona na taką miękkość wobec obszarników.
Twierdzą obrońcy obszarników, że dwory żywią miasta i fabryki, a chłopi sami zjadają wszystko ze swoich gospodarstw. Twierdzenie takie nie jest zgodne z prawdą. Wprawdzie chłopi z drobnych swoich gruntów dotychczasowych nie mogli dostarczać całymi wagonami zboża ani do miast, ani do fabryk; ale w drobnych ilościach, po ćwierci czy po korcu chłopi z pewnością więcej oddali środków żywności miastom czy fabrykom niż obszarnicy. Wiadoma to rzecz, że rodzina chłopska raczej nie doje, a skarmi inwentarzowi, aby miastom dostarczyć mięsa. Skoro się powiększy gospodarstwa chłopskie ziemią dworską, to z pewnością więcej żywności dla miast i fabryk wyprodukują chłopi niż dwory.
Że to jest prawdą, co mówimy, a nie owo, co twierdzą obszarnicy, to się najjaskrawiej okazało w czasie wojny. Obszarnicy np. w Galicji uciekli prawie wszyscy do Wiednia i tam się zabawiali, wydostając od rządu zaliczki na odszkodowanie i świadczenia wojenne, a obszary ich pozostały odłogiem. Natomiast rodziny chłopskie były w domu i nieraz pod gradem kul oprawiały swoje grunta i żywiły wieś i miasto. Temu nikt zaprzeczyć nie zdoła. Gdyby wyżywienie miast naprawdę zależało było od dostaw z obszarów dworskich, toby miasta musiały były z głodu zginąć, skoro obszary dworskie nic nie produkowały. Ta prawda z niedawnej przeszłości powinna przekonać stanowczo i Rząd, i mieszczan, i robotników fabrycznych, że tylko wówczas żywność dla ludności będzie na wszelki wypadek zabezpieczona, gdy chłop będzie właścicielem wszystkiej ziemi uprawnej. Chłop sam z pewnością więcej nie zje niż musi, aby mógł żyć i pracować. Chłop musi sprzedawać, aby mógł pokryć potrzeby życiowe i zapłacić podatki państwowe. Bo i o tym rząd i społeczeństwo powinny pamiętać, że chłop jest najpunktualniejszym płatnikiem zobowiązań pieniężnych, z obawy o bezpieczeństwo utrzymania swej zagrody. Największe zaległości podatkowe i najtrudniejsze ściągnięcie tychże przedstawiają obszary dworskie. Ci panowie zawsze tyle potrzebują na swoje wygody i zbytki, że brak im pieniędzy na potrzeby państwa. Pożyczać pieniędzy i zadłużać się, to potrafią nasi obszarnicy nadzwyczajnie.
Dla wywołania niechęci przeciwko reformie rolnej pośród robotników bezrolnych używają obszarnicy i tego argumentu, że na dworskim mniej się robotnik napracuje niż przy gospodarstwie chłopskim, bo na dworskim nie ma komu robotnika przynaglać w pracy, a natomiast u chłopa musi robotnik nadążać w pracy za przodującym gospodarzem. Osobliwy ten argument świadczy, że obszarnicy zdolni są do użycia wszelkich sposobów, aby tylko podburzyć kogo można przeciw chłopom i przeciw reformie rolnej. To prawda, że praca po dworach odbywa się leniwie, gorzej niż w chłopskich gospodarstwach, ale z tego wynika niezawodnie, że i rezultat pracy leniwszej musi być gorszy. Ten argument tedy zwraca się przeciw utrzymaniu obszarów dworskich.
A teraz przychodzę do omówienia sprawy gruntów kościelnych – biskupich, klasztornych, plebańskich itp. I te wszystkie grunta muszą być oddane chłopom na własność. Poseł ks. arcybiskup Teodorowicz sprzeciwił się temu i zagroził nam karami kościelnymi, gdybyśmy grunta kościelne chłopom rozdali. Mógłbym na te wywody krótko odpowiedzieć dwoma słowami: „przegraliście, przepadło”. Bo nie ma w Polsce chłopa, który by przyklasnął wywodom posła ks. arcybiskupa. Są wprawdzie tacy, nazywający się chłopami, którzy przemawiają i głosują przeciwko reformie rolnej, ale są to jeszcze niewolnicy z duszą pańszczyźnianą albo namówieni agitatorzy księżopańscy. Chłopi, obywatele są za podziałem ziemi tak dworskiej, jak plebańskiej, jak i klasztornej. Na co księżom czy zakonnikom ziemi? Gospodarzyć nie umieją, więc gospodarzą źle, ze szkodą dla bogactwa społecznego, bo się rolnictwa nie uczyli. Na gospodarkę nie mają czasu, bo są obowiązani do innej pracy. Płacą najemnikom najgorzej, bo trudno się u jegomości upomnieć. Proboszcz zajęty gospodarką rolną nie ma czasu na duszpasterstwo ani na naukę religii w szkołach. Lud rozważył to wszystko dobrze i przyszedł do tego przekonania, że należy duchowieństwu zabezpieczyć dostatni byt, ale należy i biskupów, i plebanów, i klasztory uwolnić od zajmowania się gospodarką rolną. Ziemia jest warsztatem chłopskiej pracy, a nie księżej. (Głos z prawicy: Przyjdź pan do Poznania, tam pan będziesz inaczej mówił).
Na to odpowiem: Niech ksiądz poseł będzie pewny, że i do Poznania pomaluśku przyjdziemy. Za pięć czy za dziesięć lat, ale przyjdziemy z pewnością, a wierzymy niezłomnie, że tamtejsi chłopi pójdą z tutejszymi chłopami solidarnie. Teraz jeszcze zanadto ich krępujecie, ale to się z czasem skończy. Byłem w Ameryce i mówiłem tam z chłopami poznańskimi, i wiem. że byli jednej myśli z nami.
Nie pierwszy to raz księża sprzeciwiają się zabraniu im majątków ziemskich i grożą karami kościelnymi. Tak było już za czasów Sejmu Czteroletniego, kiedy chciano zabrać majątki biskupstwa krakowskiego na potrzeby wojska polskiego. Niestety przed stu laty brakło już czasu i ziem biskupich nie zabrano, nie było za co wojska utrzymać, a skutki tego były fatalne. Teraz musi być inaczej. Interes państwa musi mieć pierwszeństwo przed wszystkimi innymi interesami, a interes państwa nakazuje oddać ziemię chłopom. Twierdzenie, jakoby ksiądz używał swoich koni do pracy w parafii, nie jest zgodne z prawdą. Nawet najbiedniejszy parafianin musi wynająć konia, gdy trzeba np. księdza sprowadzić do chorego. Moglibyśmy się wreszcie zgodzić na pozostawienie przy probostwie około 10 morgów, ale naprawdę szkoda tego i to niepotrzebne. Duchowieństwo powinno zaprzestać agitacji przeciwko reformie rolnej, bo agitacja ta naprawdę zgorszenie wywołuje wśród ludu.
Potrzeba upaństwowienia lasów jest uznaną powszechnie tak przez lud, jak i przez uczonych, więc nie będę się nad tym dużo rozwodził. Jesteśmy za upaństwowieniem lasów dlatego, że są one koniecznie potrzebne dla regulowania klimatu naszej ziemi i dla zabezpieczenia nam egzystencji. Gospodarka prywatna doprowadziła już do wielkiego zniszczenia lasów, osobliwie w okolicach górzystych. Lasy muszą być traktowane nie jako kasa dla dostarczenia obszarnikowi pieniędzy, ale jako zabezpieczenie kraju od nagłego przypływu rzek, od gwałtownych wichrów itp. A przy tym muszą być mieszkańcy spokojni, że nie braknie drzewa na konieczne budowle i przemysł drzewny, a w razie potrzeby także na opał. Zabezpieczenie takie musi mieć naród we własnym ręku, a nie w ręku prywatnych jednostek, dlatego lasy muszą być upaństwowione.
Wysoki Sejmie! Reforma rolna taka, jak przedstawiłem, musi być przeprowadzona także z przyczyn społeczno-politycznych. Chłopi polscy muszą wreszcie otrzymać rzeczywistą swobodę pracy, życia i rozwoju. Dotychczas istnieje jeszcze ciągle pańszczyzna, pomimo formalnego zniesienia tejże. Dopóki chłop musi się we dworze dopraszać czy to o sprzedaż drzewa z lasów, czy o sprzedaż paszy dla bydła i pastwisko, czy wreszcie o wydzierżawienie kawałka ziemi, dopóty chłop musi być mniej czy więcej poddany dworowi. Za pomocą tych swoich kapitałów obszarnik bardziej uciska chłopa małorolnego i bezrolnego, a nawet i większego gospodarza, niż kapitalista-fabrykant robotnika fabrycznego. W walce politycznej, przeprowadzonej w Galicji, przekonaliśmy się o tym aż zanadto boleśnie. Pamiętamy, jak zamykano lasy w całym powiecie, za to tylko, iż przy wyborach chłopi wybrali posłem swojego człowieka, a nie obszarnika. Widzimy teraz w całym państwie polskim, co wyrabiają obszarnicy, jak dokuczają chłopom za to tylko, iż żądają reformy rolnej. To się musi stanowczo skończyć raz na zawsze. Lud okupił wywalczenie wolnej Polski strasznymi ofiarami w tej wojnie, więc słusznym jest żądanie ludu, aby wyzwolona Ojczyzna była mu matką, a nie macochą. Niewoli obszarniczej lud polski nie będzie dłużej znosił, to się musi raz skończyć, dlatego musi być szybko uchwalona reforma rolna.
Polska potrzebuje dużo i serdecznych obrońców, aby podołała obowiązkom i niebezpieczeństwom. Obszarnicy Polski ani nie obronią, ani nie utrzymają, jak się to raz już dowodnie w dziejach okazało. Obronić Polskę i rozwinąć w potężne państwo potrafią tylko milionowe rzesze chłopów i robotników, ale trzeba im to umożliwić przez dostarczenie ziemi, pracy i pełni praw obywatelskich, bo od niewolników trudno żądać zapału dla obrony ciemięzców i gnębicieli. Lud jest świadomy swojej siły i swoich praw i dlatego żąda stanowczo ziemi, pracy i swobody. Obszarnicy zdali już egzamin ze zdolności obrony Polski bardzo źle, więc muszą ustąpić miejsca nowym obrońcom, chłopom i robotnikom, a w pierwszym rzędzie muszą oddać chłopom fundament państwa, ziemię. Następnie muszą być zabezpieczone rządy ludowe w Polsce, a muszą być uprzątnięte precz rządy obszarników i ich fagasów, a to przez uchwalenie odpowiednich praw konstytucyjnych. Lud polski musi być gospodarzem w państwie polskim na polskiej ziemi.
Oto jest cel nasz, do tego zmierzamy przez reformę rolną. Gdyby Wysoki Sejm nawet takiej skromnej reformy rolnej nie uchwalił, jaka się zawiera we wnioskach większości komisji rolnej, to obym był fałszywym prorokiem, ale przeczuwam, stałoby się coś strasznego, bo lud polski nie mógłby tego znieść spokojnie. Dlatego, kto nie słowami, ale czynem chce służyć Ojczyźnie, ten musi głosować za radykalną i szybką reformą rolną.
Jan Stapiński
Powyższy tekst to przemówienie wygłoszone przez ówczesnego lidera PSL – Lewica w sejmie RP w dniu 8 czerwca 1919 r. Przedruk za broszurą „Walka o ziemię w Sejmie Ustawodawczym w Warszawie. Wnioski i przemówienia posłów Polskiego Stronnictwa Ludowego (Lewicy)”, Nakładem Chłopskiej Spółki Wydawniczej, Kraków 1919. Ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Warto przeczytać także:
- Jan Kwapiński: Przemówienie w debacie sejmowej nad ustawą o reformie rolnej [1925]
- Ksiądz Eugeniusz Okoń: Przemówienie w sprawie reformy rolnej [1919]