Wacław Czarnecki
Prasa socjalistyczna – wierna towarzyszka walki robotniczej
W walce, jaką polska klasa robotnicza prowadziła o realizację idei socjalizmu, niemałą rolę odegrała prasa. To ona utrwalonym w druku słowem budziła świadomość społeczną, wzmacniała uczucia patriotyczne, wyzwalała przekonanie o konieczności zbudowania Polski niepodległej, demokratycznej, dzielącej sprawiedliwie wypracowane wartości. Wyrosła na pięknych i bohaterskich tradycjach nielegalnych wydawnictw organizacji robotniczych ostatniego ćwierćwiecza XIX wieku, na „Walce Klas”, „Przedświcie”, „Pobudce”, dopiero po odzyskaniu niepodległości Polski mogła ukazywać się legalnie i oddziaływać na opinię publiczną, na politykę rządów, kształtować postawę klasy robotniczej, wypracowywać taktykę i formy walki o całkowite wyzwolenie społeczne.
Prasa socjalistyczna, pepeesowska, datuje się od roku 1894, kiedy po raz pierwszy ukazał się „Robotnik”, oczywiście nielegalny, obejmujący swym zasięgiem zabór rosyjski. Na terenie zaborów austriackiego i niemieckiego działały już od końca XIX wieku legalnie partie socjalistyczne, posiadające własne organy prasowe – w Galicji „Naprzód”, w zaborze pruskim „Gazetę Robotniczą”.
W podziemiu ukazało się 290 numerów „Robotnika”. Nakład jego wahał się od 2000 egzemplarzy w okresie początkowym do 35000 w okresie nasilenia się fali rewolucyjnej w kraju w latach 1904-1905.
Wpływ „Robotnika” na polską klasę robotniczą i na polską inteligencję postępową był bardzo duży. Pismo głosiło hasła nieprzejednanej walki ze znienawidzonym carskim zaborcą, ukazywało wizję wolnej i sprawiedliwej Polski, w której robotnik i chłop nie będą wyzyskiwani. Drukowane w socjalistycznej gazecie słowa trafiały do umysłów ludzkich, przekonywały o słuszności walki i poświęceń dla głoszonych przez socjalistów haseł. Redakcję „Robotnika” – przy niektórych numerach jednoosobową – stanowili wybitni ludzie, tacy jak Józef Piłsudski, Stanisław Wojciechowski – późniejszy prezydent Polski, prof. Marceli Handelsman, Leon Wasilewski, Witold Jodko-Narkiewicz, Wacław Sieroszewski, Gustaw Daniłowski, prof. Marian Kukieł, prof. Władysław Gumplowicz, Mieczysław Limanowski, Jan Lemański, Zofia i Ryszard Kuniccy, siostra i brat „proletariatczyka”, i wielu innych nieprzeciętnych ludzi.
Dzień 11 listopada 1918 roku zamknął pierwszy okres istnienia organu PPS – „Robotnika”. Poprzedniego dnia, na rozkaz CKR PPS, sześciu członków Bojowej Organizacji pepeesowskiej zajęło lokal redakcji i drukarni dziennika „Godzina Polski”, subsydiowanego przez niemieckie władze okupacyjne, mieszczącego się w Warszawie przy ulicy Wareckiej 7. W dniu 12 listopada ukazał się 291 numer „Robotnika” – już legalnego pisma, które aż do swego tragicznego końca ukazywało się codziennie i było redagowane i drukowane w lokalu przy ulicy Wareckiej.
Lokal redakcji był niewielki. Mieścił się na pierwszym piętrze, w lewym skrzydle dwupiętrowej kamieniczki, i składał się z dwóch, a później trzech pokojów. W pierwszym pokoju, będącym właściwie wielką salą, ustawione były stoliki, przy których pracowali wszyscy członkowie redakcji; z tego pokoju prowadziło wejście do drugiego, maleńkiego pokoju, gdzie z trudem mieściło się biurko, szafa na książki, kilka krzeseł. To było miejsce pracy naczelnego redaktora centralnego organu polskiej socjalistycznej prasy. Redaktorów było niewielu. Trzeba podkreślić, że redakcje owych czasów, lat dwudziestych czy trzydziestych, absolutnie nie były podobne do dzisiejszych redakcji dzienników czy czasopism. Dziś redakcje podobne są do fabryk, gdzie dziennikarz na swoim stanowisku roboczym wykonuje pracę w wąskim, zakreślonym wycinku, nie widząc zazwyczaj całości i nie orientując się, jak ma wyglądać całość gazety, w której jest tylko małym pionkiem. Jeśli dzisiejszą gazetę można porównywać do fabryki, to ówczesną można by nazwać warsztatem rzemieślniczym, gdzie wszyscy pracownicy wiedzą, co się robi, gdzie jest majster, podmajstrzy, czeladnicy i uczniowie. Tak było w „Robotniku”. Żaden z członków nie był wyłącznie specjalistą od takiego czy innego działu. Każdy musiał umieć złamać numer, opracować depesze, napisać notatkę na każdy temat, zaadiustować nadesłany materiał. Oczywiście, każdy znał się na czymś lepiej, miał więcej wiadomości z tej czy innej dziedziny, ale zrobić trzeba było umieć wszystko, co dotyczyło gazety. Tylko sport robili dwaj specjaliści w tej dziedzinie, ale gdyby któregoś z nich zabrakło, to na pewno dział sportowy „Robotnika” również byłby zamieszczony w numerze.
Od początku legalnego ukazywania się „Robotnika” naczelnym redaktorem był dr Feliks Perl. Żyd z pochodzenia i wielki patriota polski. Dobry, wspaniały człowiek. Mądry, taktowny, życzliwy, wychowywał młode dziennikarskie pokolenia tak jak dobry majster w warsztacie starego typu, dużo wymagając i dużo ucząc.
Teoretyk socjalizmu i zasłużony działacz, uczestnik paryskiego zjazdu, na którym 17 X1 1892 r. powołano do życia PPS. Przez wiele lat był w opozycji do Piłsudskiego, nawet utworzył PPS – Opozycję. Dopiero na początku I wojny światowej znalazł się ponownie w szeregach PPS, by pod koniec swego życia znów rozpocząć walkę z Piłsudskim. Perl, autor pracy „Dzieje ruchu socjalistycznego w zaborze rosyjskim”, wydanej pod pseudonimem „Res”, był niezwykle czuły na punkcie czystości języka i bezlitośnie tępił wszelkie błędy językowe. Jednym z zabawnych szczegółów tego puryzmu było niemal do końca istnienia gazety pisanie w „Robotniku” wyrazu „ministerium” zamiast oficjalnego terminu „ministerstwo”. Perl twierdził, że urząd powinien nazywać się „ministerium”, a ministerstwo oznacza czynność, jak górnictwo czy krawiectwo. Również zamiast słowa „generał” pisano zawsze „jenerał” jako spolszczone i przyjęte od setek lat. „Res” – bo tak nazywaliśmy wszyscy Perla – przychodził do redakcji koło godziny 11 przed południem i przesiadywał niemal bez przerwy do 12-1 w nocy, zdążywszy jeszcze rzucić okiem na ostatnie depesze, nadchodzące o tej porze z PAT czy Ajencji Wschodniej. Często po „Resa” przychodziła troszcząca się i bardzo kochająca żona, tow. Teresa, przynosząc jakiś szalik czy cieplejsze okrycie.
Zastępcą naczelnego redaktora był publicysta od spraw zagranicznych, Jan Maurycy Borski. Podpisywał się literkami „jmb”, z którego to powodu nazywany był przez wszystkich „Imbuś”. Człowiek o dużej wiedzy, posiadał znajomość kilku języków, co pozwalało mu na dokładny przegląd zagranicznej prasy i szybkie reagowanie na każde ważniejsze wydarzenie międzynarodowe. Małomówny, pozornie nieprzystępny, był człowiekiem o gołębim sercu, bardzo troszczącym się o kolegów, zwłaszcza o nas, młodych. Był autorem szeregu prac naukowych, m.in. na temat kwestii żydowskiej, faszyzmu, czystości szeregów partii. Sekretarzem redakcji była Bolesława Kopelówna, młoda dziewczyna, która zaraz po zakończeniu wojny przyjechała z Ameryki do Polski. W Stanach pracowała w prasie socjalistycznej razem z Zygmuntem Piotrowskim. Do jej obowiązków należało koordynowanie prac związanych z wydaniem każdego numeru gazety, a więc zebraniem materiałów od autorów, adiustowaniem wiadomości na kolumnę miejską, zamawianiem klisz itp. Prócz tego prowadziła ważny dział korespondencji z kraju. Adiustacją ważniejszych artykułów politycznych i gospodarczych zajmował się naczelny redaktor lub jego zastępca.
Sprawozdania z Sejmu opracowywali kolejno: Tadeusz Hołówko, późniejszy dyrektor departamentu MSZ, zastrzelony przez Ukraińców, po nim objął tę funkcję Jerzy Szapiro, będący równocześnie korespondentem „New York Times”, a następnie Roman Boski, zdolny dziennikarz i bardzo dobry felietonista.
Dział sprawozdań z posiedzeń sejmowych czy senackich był bardzo ważnym elementem każdego pisma w okresie międzywojennym. Walka stronnictw politycznych, przewaga lewicy czy prawicy, decydowała o tym, jak będą się rozwijały warunki polityczne, społeczne i gospodarcze w kraju. Szczególnie te ostatnie żywo interesowały każdego niemal obywatela. Od uchwał sejmowych, które rodziły się w ogniu ostrej walki parlamentarnej, zależało, czy bezrobocie będzie rosło, czy też malało, czy będzie obowiązywać prawo o ochronie lokatorów, czy szkoły będą tanie, czy drogie itd. Roman Boski bardzo dokładnie, a równocześnie zrozumiałym dla przeciętnego robotnika językiem opisywał debaty sejmowe. Cytował najcelniejsze fragmenty przemówień, podawał również argumenty przeciwników politycznych, z którymi polemizował w omówieniu całokształtu debaty. Sprawozdania z prac Sejmu były nie tylko relacją zmagań różnych sił politycznych w młodym parlamencie polskim, ale również szkołą demokratycznego parlamentaryzmu, której z „Robotnika” uczyli się działacze samorządowi i związkowi w całym kraju. Sprawozdania sejmowe podpisywał Boski literkami „r.b.”, zaś dowcipne, inteligentne felietony – pseudonimami: „Ultimus” lub „Poor Yorrick”.
Piątym pracownikiem redakcji był Stanisław Dubois. Zbyt wiele już napisano o nim, by trzeba było przedstawiać jego działalność jako dziennikarza, najmłodszego posła w Sejmie RP, działacza ruchu młodzieżowego. Młody, prężny, ruchliwy, typowy trybun ludowy, w redakcji odpowiadał za dział reportaży, często robił przegląd prasy, pisał krótkie notatki polemiczne, a poza tym kierował działem młodzieżowym, omawiającym sprawy Organizacji Młodzieży TUR i Czerwonego Harcerstwa. W okresach kiedy mniej absorbowała go praca w Sejmie (był posłem z Ostrowi Mazowieckiej), wykonywał również prace sekretarza redakcji. Zazwyczaj podpisywał się skrótem imienia „S-ek”.
Sprawozdawcą miejskim był w latach 1924-1926 przybyły z krakowskiego „Naprzodu” Roman Dąbrowski, a po jego odejściu Adam Obarski, aktywny działacz w OKR Warszawa-Podmiejska, w Związku Polskiej Młodzieży Socjalistycznej i w OM TUR. Miał on dobre prywatne kontakty z niektórymi działaczami sanacji poprzez brata, Mieczysława, naczelnego redaktora PAT, oraz przez siostrę, Irenę, która była sekretarzem redakcji „Gazety Polskiej” i żoną ministra Bogusława Miedzińskiego. Sprawozdania z posiedzeń Rady Miejskiej i inne artykuły czy notatki podpisywał „a.o.”. Sądowym sprawozdawcą była Irena Kopankiewiczowa, podpisująca się „łka”.
Niestety, zbyt mało uwagi zwracało się w „Robotniku” na to, by uwypuklić niesprawiedliwość społeczną, nędzę, wyzysk czy źródła przestępczości, to wszystko, co można było widzieć i słyszeć na sali sądowej. Ten dział pracy dziennikarskiej w „Robotniku” nie był należytym odbiciem życia. Do obowiązków „Iki” należało również dawanie recenzji z kin.
Dział sportowy, początkowo bardzo słaby, później rozwijający się coraz bardziej w związku z powstaniem klubów robotniczych, redagowali: Szczepan Piotrowski, Jerzy Michałowicz, Mieczysław Kral, później – Ignacy Klibański. Był to odcinek pracy gazety, posiadający największą samodzielność z tego powodu, że nikt z pozostałych członków redakcji absolutnie nie znał się na sporcie.
Redakcja składała się z 9 osób. Dziewiątym byłem ja. Rozpocząłem pracę w redakcji w roku 1924 lub na początku 1925. Początkowo jako korektor (po odejściu z redakcji Mariana Murawskiego), później – sprawozdawca miejski, reportażysta. Co kilka dni, na zmianę z innymi kolegami, łamałem numer i opracowywałem ostatnie depesze. Tak jak i pozostali członkowie redakcji, musiałem umieć robić wszystko, być „Mädchen für alles”.
Choć redakcja „Robotnika” podobna była do innych warszawskich redakcji pod względem małej ilości stałych pracowników i umiejętności wykonywania przez każdego wszystkich prac redakcyjnych, to różniła się ona zasadniczo jednolitością przekonań politycznych, głęboką wiarą w słuszność idei socjalizmu i wielkim uczuciowym zaangażowaniem się wszystkich swych pracowników po tej stronie politycznej barykady. W „Robotniku” wszyscy, nie wyłączając administracji i drukarzy, byli socjalistami, należeli do PPS. To sprawiało, że praca zawodowa była nie tylko obowiązkiem, ale i wcielaniem w życie własnych poglądów, możnością politycznego wyżywania się w pracy. Dlatego też kwestia zarobków nie była jedyną więzią pracowników z wydawnictwem. Poza stałymi członkami redakcji było jeszcze mnóstwo ludzi, którzy dostarczali artykuły, bądź nawet całkowicie redagowali poszczególne działy, nie biorąc za to żadnego wynagrodzenia.
Zamieszczali swoje artykuły wszyscy wybitni parlamentarzyści pepeesowscy, jak Daszyński, Limanowski, Żuławski, Diamand, Lieberman, Posner, Zaremba, Pużak, Barlicki, Czapiński, Strug. Problemy ruchu zawodowego były omawiane na łamach dziennika przez Kwapińskiego, Kuryłowicza, Zdanowskiego, Topinka. Zagadnienia wsi i sprawy rolne poruszali najczęściej Kwapiński, Kępczyński, Marian Nowicki. W sprawach kultury i wychowania młodzieży wypowiadali się na łamach prasy socjalistycznej Kopciński, Piotrowski, Markowska. Ekonomiczne problemy stanowiły temat wypowiedzi Diamanda, Kaczanowskiego, Daniela Grossa.
Poza członkami władz partyjnych i Parlamentarnego Klubu PPS zamieszczali w „Robotniku” artykuły na różne aktualne tematy wybitni znawcy poszczególnych zagadnień. Często pojawiały się w gazecie nazwiska prof. Ludwika Krzywickiego, Stefana Czarnowskiego, Teodora Toeplitza, Alfreda Krygiera i innych wybitnych naukowców czy działaczy społecznych.
Poszczególne działy w dzienniku czy dodatki tematyczne prowadzili również bezpłatnie ludzie związani uczuciowo z ruchem socjalistycznym. Tak np. cotygodniowy dział omawiający zagadnienia sztuk plastycznych prowadził Mieczysław Wallis, historyk sztuki i późniejszy profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Recenzje teatralne i dział literacki prowadzili kolejno: Zygmunt Kisielewski, Karol Irzykowski i Jan Nepomucen Miller. Dodatek dziecięcy robiła Jadwiga Borowiczowa. Często pisywali również młodzi, późniejsi dziennikarze: Stanisław Niemyski, Ludwik Winterok, Józef Mieszkowski.
Na łamach „Robotnika” startowało wielu młodych pisarzy i poetów, którzy później stali się sławni. Ściśle związana była z redakcją grupa poetycka „Kwadryga”. Zamieszczali swe utwory w „Robotniku” Stanisław Ryszard Dobrowolski, Włodzimierz Słobodnik, Aleksander Maliszewski, Andrzej Wolica, Lucjan Szenwald, Władysław Sebyła, Seweryn Pollak, Juliusz Wirski. Niemal wszystkie wiersze najwybitniejszego z młodych socjalistycznych poetów, Edwarda Szymańskiego, ukazywały się po raz pierwszy w „Robotniku”. Nawet Gałczyński, jeśli nie mógł sprzedać jakiegoś swojego wiersza w prasie płacącej dobre honoraria, umieszczał ten wiersz w „Robotniku” za jakieś marne grosze czy też zupełnie bezpłatnie. „Robotnik” był pismem, w którym zamieszczenie artykułu czy utworu literackiego dawało autorowi dobrą pozycję. Był on również trybuną dla tych, którzy chcieli lansować nowe, często zgoła rewelacyjne teorie społeczne czy literackie. Tak np. ultrapacyfistyczny wiersz Tuwima ,,Do prostego człowieka” ukazał się po raz pierwszy właśnie w „Robotniku”. Ilustracje, głównie karykatury i rysunki satyryczne, umieszczali Henryk Chmielewski i Wacław Lipiński, ojciec Eryka.
Należy podkreślić, że chociaż redakcja nie płaciła honorariów za materiały nadesłane z zewnątrz, to dla młodych literatów czy malarzy robiono wyjątek. Każdy wiersz, każdy rysunek był opłacany, zazwyczaj w kwocie 5-10 zł.
Były również w „Robotniku” inne stałe działy, jak np. porad prawnych. Liczne procesy polityczne i rodzące się ustawodawstwo pracy wymagały naświetlania tych zagadnień z punktu widzenia zasad socjalizmu, poczucia sprawiedliwości społecznej i interesów świata pracy. Wokół redakcji skupiła się duża grupa prawników demokratów, którzy utworzyli nawet własną organizację, Koło Prawników Socjalistów. Patronował im Herman Lieberman, a należeli tacy wybitni adwokaci, jak Leon Berenson, Tadeusz Tomaszewski, Jan Dąbrowski, Józef Litauer czy Adam Pragier.
Stałymi radcami prawnymi „Robotnika” byli adwokaci Stanisław Benkiel i Stanisław Garlicki. W ramach tego działu poruszano szereg aktualnych zagadnień, m.in. wywiązała się dyskusja prasowa na temat, czy adwokat socjalista może występować przeciwko robotnikowi. Nie był to jedynie problem teoretyczny, ponieważ adwokaci członkowie PPS byli często radcami prawnymi instytucji państwowych czy przedsiębiorstw prywatnych, gdzie zdarzały się konflikty interesów pracodawców i robotników. Dyskusja ta rozszerzyła się o zagadnienie, czy zawodowy dziennikarz socjalista może pracować w prasie wydawanej przez kapitalistów. Coraz bardziej zaogniająca się dyskusja spowodowała, że nawet zabrał głos CKW partii, oświadczając, że każdorazowe podjęcie pracy przez socjalistę dziennikarza w kapitalistycznej prasie musi być poprzedzone uzyskaniem zgody ze strony CKW i zobowiązaniem się dziennikarza do niepisania artykułów sprzecznych z linią partii.
Ale problem rozszerzał się dalej. Lieberman przypomniał, że nawet Karol Marks pracował w prasie burżuazyjnej, i postawił tezę, że w takim razie robotnik pacyfista nie mógłby pracować w żadnej fabryce, która produkuje broń czy inne przedmioty dla celów wojennych. Jednak dyskusja na ten temat nie potoczyła się dalej. Po prostu cenzura zawiadomiła redakcję, że każdy numer gazety, zawierający rozważania na ten temat, zostanie skonfiskowany.
A konfiskaty były groźne dla redakcji i wydawnictwa. O ile w okresie przedmajowym wydarzały się co pewien czas, to od zaprowadzenia rządów sanacyjnych i ostrej opozycji PPS wobec rządów pułkownikowskich, wobec Brześcia, fałszowania wyborów i jaskrawego łamania praworządności – konfiskaty socjalistycznej prasy były zjawiskiem nader częstym. Od maja 1926 do wybuchu wojny na „Robotnika” spadło prawie 2000 konfiskat, a więc ok. 140 rocznie, czyli 2-3 razy w tygodniu. Czasem w ciągu jednego dnia było kilka konfiskat. Ponieważ nie istniała wówczas cenzura prewencyjna i dopiero po wydrukowaniu pierwszych egzemplarzy posyłało się numer do cenzury, to każda konfiskata powodowała zniszczenie całego wydrukowanego nakładu, a więc duże straty finansowe.
Z powodu konfiskat i wynikających z tego opóźnień w dostarczaniu gazety na prowincję nakład zaczął gwałtownie spadać. Sytuacja finansowa wydawnictwa stała się katastrofalną, często brakło pieniędzy na zakup papieru, na wypłatę dla drukarzy, nie mówiąc już o wynagrodzeniu pracowników redakcji.
Dopiero w ostatnim okresie przed wojną, kiedy cenzorem był Władysław Zambrzycki, literat i dziennikarz, udało się dyrektorowi administracyjnemu, drowi Julianowi Maliniakowi, dojść z cenzorem do porozumienia i zgodził się on na czytanie odbitek szczotkowych, co umożliwiało uniknięcie straty całego nakładu. W czasach gdy cenzura działała najostrzej, ratowano część nakładu przeznaczonego na Warszawę w ten sposób, że robotnicy z różnych dzielnic miasta zabierali z drukarni egzemplarze gazety, zanim nadeszła policja, i kolportowali je w swoich zakładach pracy. Natomiast po każdej konfiskacie gazeta nadchodziła na prowincję często z 24-godzinnym opóźnieniem.
Poza wymienionymi już działami istniał jeszcze dział kobiecy, redagowany przez Stanisławę Woszczyńską; przez pewien okres, zanim okrzepł samodzielny robotniczy ruch sportowy – dodatek sportowy, redagowany przez Jerzego Michałowicza i Szczepana Piotrowskiego; stałym działem była rubryka „Z życia partii”, w której zamieszczane były informacje o działalności dzielnic i kół partyjnych, zawiadomienia o zebraniach, odczytach i wiecach.
Istniał też specjalny dział recenzji muzycznych, prowadzony przez Helenę Dorabialską. Podobnie niewielki jak redakcja był lokal administracji „Robotnika”. Mieścił się również na I piętrze, w części środkowej, i składał się z 2 pokoi, z których jeden był bardzo mały. Rezydowała w nim kasjerka, Kazimiera Dubois, żona Stanisława, oraz dyrektor Spółki Wydawniczej „Robotnik”. W drugim, nieco większym pokoju mieściła się cała administracja, składająca się z 5 osób: księgowy – Feliks Skrzypek, 2 urzędniczki – Zofia Jaworska i Zofia Kwiecińska, inkasent – Antoni Rubinstein, i akwizytor – Jerzy Cesarski. Administracją kierowali: w pierwszych latach – Helena Płotnicka, później – Jerzy Szapiro, następnie Julian Maliniak, Stanisław Karpiński i w ostatnim okresie przed wojną – Franciszek Białas.
Administrowanie wydawnictwem „Robotnik” nie było rzeczą łatwą. Po zajęciu w listopadzie 1918 roku lokalu redakcji i drukarni „Godziny Polski” rozporządzała partia środkami produkcji umożliwiającymi wydawanie pisma, ale ani lokal redakcji, ani drukarnia nie były przecież jej własnością. Cały majątek „Godziny” przeszedł na własność skarbu państwa.
Gdy w zajętej przez partię drukarni Perl zaczął wydawać „Robotnika”, nie miał pieniędzy nawet na opłacenie pracy drukarzy. Początkowo pieniądze na bieżące wydatki asygnował CKR, który formalnie był właścicielem pisma, zaś po kongresie zjednoczeniowym w kwietniu 1919 roku prawa własności „Robotnika” zostały przekazane Radzie Naczelnej PPS.
W miarę stabilizowania i porządkowania stosunków prawnych w kraju zachodziła konieczność uporządkowania również prawnego statusu „Robotnika”. Toteż w 1920 roku została zawiązana Spółka Nakładowo-Wydawnicza „Robotnik”. Kapitał zakładowy tej spółki wynosił 100 000 marek, wniesionych przez 7 udziałowców, których tylko 4 nazwiska są mi znane. Byli nimi: Kazimierz Pużak, Zygmunt Zaremba, Jan Czarnocki i Tadeusz Hołówko. Przypuszczam, że pozostałymi akcjonariuszami byli: Feliks Perl, Ignacy Daszyński i Andrzej Strug. Udziałów było 14 i każdy z tych formalnych właścicieli posiadał po 2 udziały. Ten stan prawny dotyczy początkowego istnienia spółki. W latach późniejszych akcje te niewątpliwie przeszły do innych rąk, gdy Czarnocki czy Hołówko znaleźli się poza szeregami partii. Drukarnia stanowiła własność skarbu państwa i była oddana w dzierżawę spółce „Robotnik”. Zawsze jednak istniała groźba, że rząd zerwie umowę dzierżawną i utrudni prasową działalność partii, będącej w ostrej opozycji. Sytuacja na tym odcinku uległa zmianie dopiero w połowie lat trzydziestych, gdy Związek Zawodowy Kolejarzy, na czele którego stał poseł Adam Kuryłowicz, zakupił drukarnię od państwa i dom przy ul. Wareckiej, w którym mieścił się „Robotnik”.
Posiadanie przez partię własnej drukarni pomagało w pokonywaniu wielu trudności finansowych, związanych z częstym deficytem dziennika. W okresach gdy „Robotnik” przynosił straty, budżet był wyrównywany dochodami z drukarni. Przedsiębiorczy i energiczny dyrektor drukarni, Wacław Zajączkowski, dbał o to, by w pracy drukarni nie było przestojów. Poza drukiem prasy partyjnej przyjmowano zamówienia z zewnątrz. Przez wiele lat drukowano dziennik „Messager Polonais” i inne wydawnictwa, a nawet przez krótki okres „Wieczór Warszawski”.
Nakład „Robotnika” nie był wysoki. W okresie początkowym (rok 1919) wynosił około 8-10 tysięcy i zwiększał się tylko w związku z jakimiś ważniejszymi wydarzeniami w kraju, jak np. zamach Sapiehy i Januszajtisa. W pierwszych miesiącach swego istnienia ukazywał się 2 razy dziennie – rano i po południu.
Ale jeszcze w 1919 roku „Robotnik” nie docierał do wszystkich części Polski. Nie miał on debitu na terenach b. zaboru pruskiego, gdzie tamtejsza władza autonomiczna – Naczelna Rada Ludowa – wydała zakaz kolportażu pisma, jako „dziennika bolszewickiego i żydowskiego”.
Stosunkowo niewielki nakład „Robotnika” wynikał w dużej mierze z tego, że kierownictwo partii nie chciało, by zamieszczano w gazecie jakieś materiały bardziej lekkie czy sensacyjne. Artykuły były poważne, pisane „mądrze”, niemal naukowo, co w początkowym okresie legalnego działania partii nie pozwalało na zdobywanie nowego, masowego czytelnika. I nawet jeśli po roku 1927, po śmierci Perla i objęciu kierownictwa redakcji przez Mieczysława Niedziałkowskiego, materiały zamieszczane w „Robotniku” podawane były w sposób bardziej przystępny, popularniejszy, to jednak pismo nigdy nie było gazetą bulwarową ani sensacyjną.
Kłopoty finansowe „Robotnika” wynikały w pewnym stopniu również z tego, że nie tylko redakcja nie starała się o zdobywanie ogłoszeń, ale gdy już były jakieś ogłoszenia, to „Res” bez skrupułów wyrzucał je, aby na to miejsce dać jakąś wiadomość polityczną.
Przyjmowanie ogłoszeń od firm przemysłowych, które chętnie reklamowałyby się w „Robotniku”, było zasadniczo wykluczone. Redakcja nie chciała w jakikolwiek sposób uzależniać się od tych, z którymi robotnicy mogliby w każdej chwili znaleźć się w walce strajkowej. Dlatego też wpływy z ogłoszeń w prasie socjalistycznej nie wynosiły więcej niż kilka procent budżetu pisma. Lata 1924-1925 były specjalnie trudne dla pepeesowskiej prasy. Trudna sytuacja ekonomiczna kraju, bezrobocie powodowały, że 20-groszowy wydatek na kupno gazety stanowił dużą pozycję w codziennym budżecie robotnika czy chłopa i wielu dotychczasowych czytelników rezygnowało z kupna gazety. Dopiero w roku 1926 nakład wzrósł do 25 tysięcy. Administracją „Robotnika” kierował wówczas Jerzy Szapiro, który nie będąc formalnie członkiem redakcji zasilał pismo ciekawymi felietonami i korespondencjami, co również przyczyniało się do wzrostu poczytności gazety.
W kryzysowym okresie malała również ilość pism wydawanych przez partię. Według ówczesnego zestawienia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w roku 1924 PPS posiadała tylko 8 pism o łącznym nakładzie 5,5 mln egzemplarzy rocznie, co stanowiło 2,2% ogólnego nakładu polskiej prasy politycznej. Pisma lokalne i branżowe ulegały również czasowej lub całkowitej likwidacji. W roku 1926 aktywność pepeesowskiej prasy wzrosła. Nie tylko nakłady zwiększyły się, ale odbudowały się zawieszone czasowo wydawnictwa bądź też powstały nowe. Mimo to sytuacja finansowa jest wciąż bardzo trudna. Dla wyrównania deficytu corocznie organizuje się „Dzień Prasy”, inicjuje się „łańcuchy prasowe”, polegające na imiennym wzywaniu określonych osób do złożenia odpowiednich kwot pieniężnych na określone cele.
W roku 1928 PPS posiada już 14 pism, w tym 4 dzienniki, a w roku 1930 – 17 pism, w tym 5 dzienników.
Poza wzrostem ilościowym nakładów prasy socjalistycznej w okresie narastającej opozycji wobec rządów sanacyjnych wyraźnie zaznacza się wzrost wpływów tej prasy na opinię publiczną kraju. W wyborach 1928 r. na listy PPS oddaje swe głosy 13% wyborców i do Sejmu wchodzi 63 posłów socjalistycznych, zaś w wyborach senackich partia otrzymuje blisko 12% głosów i 10 mandatów. Rosną również szeregi partii. W r. 1928 PPS liczy ponad 40 000 członków, co powoduje wzrost ilości stałych prenumeratorów pisma.
Na początku lat trzydziestych polska klasa robotnicza ma już za sobą ponad 10 lat życia w wolnej Polsce, działalności politycznej i społecznej. Bierze żywy i bezpośredni udział w tym, co się dzieje w kraju, uważnie śledzi przebieg prac i walk parlamentarnych, często – jak np. w okresie Centrolewu – bierze w nich udział. Wyrobienie polityczne robotnika polskiego jest coraz większe, wpływ na całokształt życia politycznego i formy ustrojowe państwa – coraz większy.
W osiąganiu dojrzałości politycznej i umiejętności stosowania właściwej taktyki w walce klasowej wybitnie pomagała klasie robotniczej socjalistyczna prasa. Artykuły Perla czy Niedziałkowskiego (podpisującego się często pseudonimami „Były”, „Stary”, „Archiwista”), Zaremby, Żuławskiego czy Czapińskiego były wykładami na temat ideologii, demokracji, internacjonalizmu i patriotyzmu. Ważne wydarzenia w polityce zagranicznej naświetlały również coraz częstsze korespondencje z Paryża (Hieronimko), Londynu (Ettinger), Rzymu (Rudnicki) i z innych stolic Europy.
Coraz częściej zabierali głos na łamach „Robotnika” dawni bliscy współpracownicy Piłsudskiego, rozczarowani jego autokratycznymi i faszystowskimi metodami sprawowania rządów w Polsce, jak Strug, płk Grzędziński, gen. Roja. Polska klasa robotnicza wiedziała, o co i z kim ma walczyć. Nauczono ją tego nie tylko na zebraniach i wiecach, ale również poprzez utrwalone drukiem słowo rozchodzące się szeroko na kraj z łamów prasy socjalistycznej.
Obok „Robotnika”, centralnego organu partii, PPS rozporządzała jeszcze szeregiem pism lokalnych, których ilość i nakład zmieniały się zależnie od sytuacji politycznej i warunków ekonomicznych panujących w kraju. Z pism terenowych największą wagę miał krakowski „Naprzód”, będący przed I wojną centralnym organem Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej Galicji i Śląska. Nakład nie był duży, wahał się w granicach od 2 do 10 tysięcy egzemplarzy. Naczelnym redaktorem był Emil Haecker, w skład redakcji wchodzili m.in.: Leon Feldman, Adam Ciołkosz, Marian Porczak, Marian Jastrzębski, Wanda Gancwolówna, Roman Dąbrowski, Stefan Czerwieniec, Wincenty Korolewicz. „Naprzód” posiadał własną drukarnię, co pozwalało mu na dofinansowywanie deficytu dziennika wpływami z zarobków drukarni. Z pism partyjnych, istniejących w pierwszym okresie po odzyskaniu niepodległości, należy wymienić: „Dziennik Ludowy”, ukazujący się we Lwowie; „Gazetę Robotniczą”, wychodzącą w Katowicach – nakład ok. 3-4 tys., w okresie powstań śląskich nakład zwiększył się do 20 tys. egz.; „Wiadomości Zagłębia” w Sosnowcu, wydawane przez partię i Centralny Związek Górników, który posiadał również własny tygodnik – „Górnik”. Wydawnictwo dysponowało własną drukarnią. „Łodzianin” ukazywał się 2 razy tygodniowo. Nakład nie przekraczał 3-4 tys. Pisma te miały zasięg nieco szerszy niż miasta, w których się ukazywały. Istniały również pisma lokalne, zazwyczaj tygodniki, kolportowane niemal wyłącznie na własnym terenie. W Poznaniu ukazywał się „Tygodnik Ludowy”, w Białej – „Tygodnik Bielski”, który później zmienił tytuł na „Wyzwolenie Społeczne”, w Częstochowie – „Częstochowianin”, w Radomsku – „Strażnica”, w Piotrkowie – „Trybuna Robotnicza”, zamieniona później na „Sztandar Pracy”. Z pism partyjnych mających zasięg krajowy należy wymienić jeszcze teoretyczny miesięcznik „Przedświt”, wydawany w Warszawie, którego stałym współpracownikiem był Ludwik Krzywicki. W Warszawie ukazywały się również tygodniki „Pobudka”, redagowana przez Daszyńskiego, oraz „Chłopska Dola”. Natomiast w Krakowie, w oparciu o „Naprzód”, ukazywały się „Niedola Chłopska”, „Prawo Ludu” i „Głos Kobiet”, redagowany przez Dorotę Kłuszyńską, a przeniesiony wkrótce do Warszawy.
W Warszawie wydawany był również tygodnik „Robotniczy Przegląd Gospodarczy” (później stał się miesięcznikiem), będący organem Centralnej Komisji Związków Zawodowych, związanych ideologicznie z PPS. Kierowali pismem: Zygmunt Żuławski i Antoni Zdanowski, współpracowali: Ludwik Landau, Józef Mieszkowski.
Po pewnym czasie oba pisma przeznaczone dla robotników rolnych i biedoty wiejskiej – „Chłopska Dola” i „Niedola Chłopska” – zostały zlikwidowane, a na ich miejsce ukazał się tygodnik „Chłopska Prawda”, redagowany przez Jana Kwapińskiego i Stanisława Niemyskiego.
Kryzys, jaki przechodziła partia w roku 1928, po przejściu kilkunastu czołowych działaczy do obozu sanacyjnego, groził przejściem niektórych pism prowincjonalnych na stronę sanacji. Najbardziej groziło to śląskiej „Gazecie Robotniczej”, której naczelny redaktor, poseł Józef Biniszkiewicz, wyraźnie opowiedział się za sanacją. Partia utrzymała wszystkie swe pisma, a kierownictwo „Gazety” objął Henryk Sławik.
Po kilku latach względnej stabilizacji z początkiem lat trzydziestych prasa socjalistyczna znów znalazła się w trudnej sytuacji. Straty materialne, będące wynikiem stałych konfiskat, oraz pogarszająca się stagnacja w przemyśle, wzrost bezrobocia – powodowały, że robotników nie było stać na kupowanie gazet, kosztujących zresztą 20 groszy, co stanowiło dużą pozycję w budżetach robotników. Zmniejszyła się również ilość członków partii płacących składki, brakowało więc funduszów na wyrównywanie deficytu gazet. Spowodowało to, że w latach 1931-1935 spadały nakłady pism partyjnych i wiele z nich ulegało likwidacji. Przestały wychodzić „Głos Zagłębia”, „Łodzianin”, „Wyzwolenie Społeczne”. Lwowski „Dziennik Ludowy” i katowicka „Gazeta Robotnicza” zostały przekształcone w mutacje „Naprzodu”.
Przed XXIII Kongresem partii, który odbył się w 1934 r., władze partyjne rzuciły hasło: „Prasa partyjna w niebezpieczeństwie”. Domagano się, aby każdy członek partii zarabiający 200 zł miesięcznie prenumerował dziennik partyjny, zaś zarabiający mniej powinien kupować „Tydzień Robotnika”, będący tanią, skróconą wersją informacji centralnego organu partii.
CKW polecił Zarembie reorganizację wydawnictw partyjnych. Zaremba posiadał już uprzednio własny „koncern”, wydający kilka tygodników redagowanych bardziej popularnie niż „Robotnik”, nastawionych na mniej wyrobionego politycznie czytelnika. W 1936 r. powstał Zespół Czasopism PPS pod kierownictwem Zaremby. Zespół ten objął wszystkie tygodniki i miesięczniki partyjne, natomiast „Robotnik” przejął prowincjonalne dzienniki, przekształcając je w mutacje centralnego organu partii, z zachowaniem dotychczasowych tytułów. W tej formie ukazywał się „Naprzód”, lwowski „Dziennik Ludowy”, „Gazeta Robotnicza” i „Łodzianin”. W innych miastach również ukazywały się mutacje z nazwą „Robotnik” i dodatkową nazwą poszczególnych terenów, a więc: „Lubelski”, „Radomski”, „Piotrkowski”, „Poznańsko-Pomorski”, „Białostocki” i „Wileński”. Tylko mutacje w Piotrkowie, Radomiu i w Białymstoku dodrukowywały na miejscu kronikę lokalną, pozostałe nadsyłały lokalny materiał do Warszawy.
Ten system pracy wydawniczej powodował zmniejszenie wydatków na pisma, ale równocześnie i zmniejszenie aktualności podawanych wiadomości, szczególnie lokalnych. Dodając jeszcze do tego opóźnienie, wynikające z częstych konfiskat, w efekcie prowincjonalny czytelnik dostawał nierzadko do rąk gazetę opóźnioną w stosunku do innych pism lokalnych, korzystających z bezpośrednich informacji PAT-u, o całą dobę.
Spośród pism wydawanych przez „koncern Zaremby” najbardziej rozpowszechniony był „Tydzień Robotnika”. W miarę radykalny i sensacyjny, zyskiwał nawet czytelników wśród tych sfer robotniczych, które dotychczas rzadko odczuwały potrzebę przeczytania gazety. Osiągnął nakład 70 000 egzemplarzy.
Do zespołu pism wydawanych przez Zarembę przeszły również wydawane dotychczas samodzielnie pisma młodzieżowe, jak organ OM TUR – „Młodzi idą”, czerwonoharcerska „Gromada”, „Głos Kobiet” czy miesięcznik teoretyczny „Światło”.
W 1937 r. pod redakcją Zaremby wychodził w Warszawie dziennik będący nieoficjalnym organem PPS – „Walka Ludu”, który miał stanowić przeciwwagę „Dziennika Popularnego”, wydawanego przez KPP z udziałem Norberta Barlickiego i Stanisława Dubois, propagującego ideę jednolitego frontu klasy robotniczej. Pismo kosztowało 5 gr i było przeznaczone dla najszerszych mas, przyciąganych sensacyjnymi tytułami czy melodramatycznym odcinkiem powieściowym. Po kilku miesiącach „Walkę Ludu” rozdzielono na 2 pisma, dla Warszawy i prowincji. „Walkę” po dotychczasowej cenie 5 gr przeznaczono na prowincję, zaś dla Warszawy stworzono 10-groszowy „Dziennik Ludowy”.
PPS patronowała także wydawanemu w 1936 r. w Warszawie dziennikowi „Głos Stolicy”, którego wydawcami byli Andrzej Strug i adwokat Tadeusz Tomaszewski, a redaktorem Wiesław Wohnout.
Mówiąc o prasie socjalistycznej w Warszawie nie sposób pominąć drukarzy pracujących w „Robotniku”. Zasługa, że mimo trudności finansowych wydawnictwa „Robotnik” każdego ranka ukazywał się na ulicach Warszawy i docierał do najdalszych zakątków kraju, była ich udziałem, wynikiem ich oddania, ofiarnej pracy, często rezygnacji z przysługujących im wolnych dni czy godzin wypoczynku. Oni stawali do kaszt czy maszyn na każde wezwanie, oni dobrowolnie godzili się na otrzymywanie niższych stawek płacy niż te, które obowiązywały w całym zawodzie. Byli to ludzie nie tylko związani ideologicznie z ruchem socjalistycznym, ale szczerze oddani sprawie robotniczej, ofiarni, przywiązani do pisma, w którym pracowali, i autentycznie zaprzyjaźnieni z całym zespołem redakcji.
Drukarnią kierował Wacław Zajączkowski. Jego brat, Stanisław, oraz Władysław Kral byli metrampażami. W ręcznej zecerni pracowali: Marian Gogolewski, Mieczysław Grzelecki, Antoni Grochowski, Czesław Klim, Bolesław Stefańczak i Władysław Ziółkowski.
Linotypiści: Kazimierz Blarowski, Franciszek Dobrowolski, Marian Drapczyński, Józef Komorowski, Wacław Koral, Alfred Łaśkowski, Hipolit Sarnowski, Aleksander Skrzyński, Antoni Soszko, Józef Zegawko, Aleksander Joczys.
Przy maszynach drukarskich pracowali: Bolesław i Stanisław Stańczykowscy, Kazimierz Derlaczyński, Henryk Fronczak, Karol Popowski, zaś w giserni – Hugo Gebauer, Izydor Krasnodębski, Stanisław Trzeczkowski.
Ekspedycją gazety zajmowali się: Władysław Blumert, Józef Białkowski, Władysław Jagiełło, Augustyniak, Baran, Stanisław Rupert, Hryniewicz i Trochimowicz. Trzeba również wspomnieć o wieloletnim, równie oddanym redakcji woźnym, Władysławie Sapieli.
***
Mimo przeżywanych trudności, mimo – w stosunku do całej prasy – małego nakładu, prasa socjalistyczna odgrywała w Polsce międzywojennej bardzo dużą rolę. Zarówno władze, jak i przeciwnicy polityczni liczyli się z nią, bo – wraz z pismami związkowymi – mogła ona w każdej chwili poderwać całą klasę robotniczą, unieruchomić wszystkie niemal dziedziny życia. Miała na klasę robotniczą i na postępową inteligencję znacznie większy wpływ, niż wynikałoby to z ilości przedstawicieli w parlamencie, z arytmetyki wyborczej. Przywódcy partii byli doświadczonymi działaczami, prowadzącymi od wielu lat klasę robotniczą we właściwym kierunku – walki o niepodległość Polski i o wywalczenie należnych praw ludziom pracy.Członkowie partii wiedzieli, że ich przywódcy głęboko wierzą w słuszność głoszonych haseł. Wiedzieli, że niemal wszyscy zapłacili za wierność swym przekonaniom latami więzień i katorgi. Wiedzieli, że tacy ludzie, jak Pużak, Kwapiński, Śledziński – to długoletni więźniowie Szlisselburga czy zesłańcy na Syberii. Wiedzieli, że Arciszewski to jeden z wodzów Organizacji Bojowej PPS, narażający przez wiele lat własne życie dla dobra partii. Wiedzieli również, że są to ludzie nieposzlakowanej uczciwości osobistej, którym nawet wrogowie polityczni nie mogli niczego zarzucić. Członkowie partii wiedzieli również, że ich przywódcy są wykształconymi, mądrymi i doświadczonymi ludźmi. Toteż gdy ze szpalt gazet partyjnych szły do robotników słowa Limanowskiego, Daszyńskiego, Liebermana, Diamanda, Posnera czy Żuławskiego, wiedzieli oni, że słowom tym można i należy wierzyć.
Robotnik polski wiedział, że prasa socjalistyczna jest rzetelnym informatorem spraw i wydarzeń krajowych i międzynarodowych, że mówi i pisze prawdę, że jest nieprzekupna i nie uginająca głowy wobec władzy. Widział hart ducha i nieugiętość swych przywódców na przykładzie przeciwstawienia się Piłsudskiemu przez marszałka Sejmu, Daszyńskiego, w stanowisku Liebermana na procesie Czechowicza, wolę obrony zasad socjalizmu i demokracji na procesie brzeskim. Robotnik polski widział w prasie kierowanej przez tych przywódców wiernego towarzysza swej walki klasowej, wierzył słowu drukowanemu w „Robotniku” i w innych gazetach partyjnych.
Wacław Czarnecki
Powyższy tekst przedrukowujemy za „PPS – wspomnienia z z lat 1918-1939”, tom 1, Książka i Wiedza, Warszawa 1987. Na podobny temat warto przeczytać także: • Feliks Perl: Wspomnienie z tajnej drukarni [1919] • Józef Tadeusz Mieszkowski: W „Robotniku” na Wareckiej • Stanisław Niemyski: W redakcji „Robotnika” (we wrześniu 1939 r.) • Zygmunt Zaremba: Prasa PPS pod okupacją [1947]