Pamiątka majowa i przedwyborcza dla ludu pracującego zaboru pruskiego
[1898]
I
I znowu nastała wiosna. Przyroda zrzuciła z siebie kajdany zimy i stanęła w całej swej krasie. Jakoś raźniej się człowiekowi na sercu robi, kiedy słonko coraz mocniej przygrzewa, płosząc resztki wspomnień ponurego panowania zimy. Jakaś otucha poczyna pierś jego napełniać, kiedy słyszy wesoły szczebiot ptactwa, kiedy czuje łagodny powiew ciepłego wietrzyka.Widok budzących się sił przyrody nasuwa mu myśl, że może kiedyś i w jego życiu zapanuje wiosna, może kiedyś cała ta nędza, która przygniata lud roboczy olbrzymim ciężarem, zniknie, jak znikły śniegi na polach…
Nie darmo przeto święto wiosny tryumfującej nad zimą – święto majowe – jest zarazem świętem robotniczym.
Od lat dziewięciu robotnicy całego świata obchodzą dzień 1 maja jako swoje święto proletariackie, a wszyscy możni panowie, fabrykanci, bankierzy i trzymający z nimi księża z trwogą oczekują dnia tego.
Bo też jest to jedyny dzień, kiedy lud roboczy może pokazać panom tego świata, że ani narodowość, ani wyznanie go nie dzieli, że cele jego są wszędzie jednakie, bo wszędzie ma on tegoż samego wroga.
Na pierwszego maja co roku proletariat oblicza swe siły, panowie kapitaliści truchleją ze strachu, a rządy na wszelki wypadek trzymają w pogotowiu zastępy uzbrojonego żołdactwa.
I w tym roku powtórzy się to samo, ale w tym roku wystąpienie proletariatu powinno być jeszcze potężniejsze, jeszcze wspanialsze niż zawsze.
Wszyscy ci, którzy czytają pisma socjalistyczne, wszyscy, którzy całkiem świadomie należą do partii naszej, bez wątpienia rozumieją dobrze, jakie znaczenie ma dla robotników święto 1 maja.
Ale ruch nasz wzmaga się ciągle i co roku liczba towarzyszy naszych wzrasta. Ruch socjalistyczny ogarnia coraz szersze koła, a wśród nowozaciężnych towarzyszy naszych są może i tacy, dla których znaczenie święta majowego nie jest jeszcze zupełnie zrozumiałe.
Dla tych to towarzyszy wyjaśnimy pokrótce znaczenie naszego święta robotniczego.
Dziewięć lat temu w Paryżu – stolicy Francji – zwołany został zjazd robotniczy, na którym byli obecni przedstawiciele proletariatu wielu krajów, nie wyłączając i naszej Polski.
Na zjeździe tym obradowano nad sprawami dotyczącymi klasy robotniczej całego świata. Radzono, w jaki by to sposób poradzić na tę nędzę, jaką cierpią robotnicy, w jaki sposób złamać ten ucisk, który klasę roboczą gnębi.
Dla wszystkich było zrozumiałym, że tylko wówczas robotnikom będzie zupełnie dobrze, kiedy będą sami rządzili, a nie kapitaliści jak obecnie, kiedy będą mogli sami ustanawiać wszelkie prawa i sami dbać o los swój.
Ale jak nietrudno to zrozumieć, tak trudno dojść do tego. Trzeba długo pracować nad tym, aby cały lud roboczy zrozumiał, że jest on siłą olbrzymią, której nic nie zdoła się oprzeć, jeśli tej siły potrafi użyć stosownie. Mało tego, trzeba dążyć, by wszyscy robotnicy całego świata zrozumieli, że stanowią oni jedną armię, walczącą z jednym i tym samym wrogiem o jedne i te same prawa. Trzeba, ażeby świadomość wspólności interesów całej klasy robotniczej przeszła w krew i mózg robotników, trzeba, by solidarność całego proletariatu opierała się na niewzruszonych podstawach.
Ale jak tego wszystkiego dopiąć?
Otóż pomiędzy całym szeregiem sposobów, jakie ów zjazd paryski rozpatrzył, zostało uchwalone i święto pierwszego maja.
Dzień ten został ogłoszony za międzynarodowe święto robotnicze i w dzień ten robotnicy wszystkich krajów mają porzucić pracę i w ten sposób udowodnić, że są, solidarni, tj. że rozumieją wspólność swych interesów.
Czy istotnie solidarność międzynarodowa jest czymś tak ważnym, że dla jej zadokumentowania warto narażać się nawet na prześladowania ze strony fabrykantów i rządu?
Odpowiedzmy na to pytanie.
Nie potrzeba chyba dowodzić, jaką ważną rzeczą jest solidarność w codziennym życiu robotniczym. Oto np. fabrykant chce swym robotnikom obniżyć płacę. Powiada on wprost: „komu się to nie podoba, niech sobie poszuka innego miejsca, a ja znajdę dziesięciu takich, którzy mi będą taniej robili”.
I istotnie, jeśli znajdzie się kilku lub nawet kilkunastu robotników, którzy oprą się obniżeniu płacy, fabrykant wyrzuci ich po prostu.
Ale – jeśli wszyscy robotnicy całej fabryki na nowe warunki nie przystaną, wówczas fabrykantowi przyjdzie daleko trudniej dać im radę. Jeśli fabryka stanie, chociażby tylko na kilka dni, fabrykant ponosi straty olbrzymie.
Z tego względu bardzo często ustępuje robotnikom i cofa swe żądania.
Bywa jednak i tak, że fabrykant weźmie na kieł i gotów jest ponieść bardzo wielką stratę, byle postawić na swoim. Odprawia wszystkich robotników, a na ich miejsce sprowadza innych.
Zdarza się jednak, że upór fabrykanta rozbija się o opór robotników w ten sposób, że robotnicy z innej miejscowości, zasłyszawszy o strajku, nie chcą przyjąć pracy w tej fabryce.
Jest to objaw takiej solidarności, z którą fabrykant nie może sobie dać rady.
W krajach, gdzie ruch robotniczy jest bardzo wysoko rozwinięty, gdzie wszyscy robotnicy danego fachu są zorganizowani, posiadają bardzo zasobne kasy pomocy na wypadek strajku itd., mamy wciąż do czynienia z objawami takiej solidarności.
Kto czytuje pisma robotnicze, ten nieraz spostrzegł takie ostrzeżenie: „towarzysze, nie przyjeżdżajcie do takiej a takiej miejscowości, bo tam strajk wybuchł, a fabrykant chce sprowadzić robotników obcych”.
Ma się rozumieć, że świadomy robotnik-socjalista nie pojedzie na wezwanie fabrykanta, u którego robotnicy strajkują. Wie on, że byłoby to podłością złamać solidarność.
Natomiast rozumie on dobrze, że co dziś tamtemu robotnikowi, to jutro jemu przytrafić się może.
Jak dziś robotnik strajkujący gdzieś w dalekim kraju potrzebuje pomocy, tak w razie potrzeby dopomoże i mnie, jeśli będę strajkował. I oto sypią się grosze robotnicze, ażeby dopomóc walczącym braciom i w ten sposób udowodnić, że solidarność robotnicza nie jest czczym słowem.
Pamiętnym dla wszystkich jest strajk hamburski, kiedy to dla robotników portowych, walczących o swe prawa, nadsyłano pieniądze robotnicze ze wszystkich stron świata: z Ameryki, Australii, Indii itd. A znowuż nie tak dawno robotnicy angielscy podczas strajku mechaników otrzymywali od robotników starego i nowego świata dowody tej solidarności w postaci dziesiątków i setek tysięcy marek, powstałych z krwawo zapracowanych groszy robotniczych.
Otóż solidarność robotnicza, która dawniej obejmowała bardzo nieliczne koła robotników jednego warsztatu lub fabryki, obecnie rozciąga się na cały świat, robotnicy jednego kraju czują się braćmi robotników wszystkich innych krajów.
Ale nie łudźmy się, by już wszyscy robotnicy poczuwali się do tej solidarności. O nie, do tego jeszcze bardzo daleko.
Tylko najbardziej oświeceni, najbardziej uświadomieni robotnicy-socjaliści rozumieją znaczenie solidarności i czynem to zrozumienie dokumentują.
Ogromne masy ludu pracującego jeszcze nieprędko dojdą do tego.
Otóż święto majowe jest właśnie jednym ze środków szerzenia wśród mas tych poczucia solidarności.
Niech więc wszyscy ci towarzysze, którzy sami już zrozumieli wartość solidarności międzynarodowej, tłumaczą swoim braciom nieświadomym, do czego przy pomocy tej solidarności dojść można. Niech wyjaśniają im, że tylko wówczas, kiedy solidarność ta przeniknie większość mas robotniczych, można będzie stoczyć bój zwycięski z międzynarodowym kapitałem i ze wszystkimi rządami kapitalistycznymi.
Wówczas na hasło dane w jednym kraju zerwie się cały proletariat i zdusi hydrę rządów kapitalistycznych.
A więc występujmy dnia pierwszego maja gromadnie, pobudzajmy naszych jeszcze nieświadomych braci do uroczystego obchodzenia tego dnia i pokażmy, żeśmy solidarni z robotnikami całego świata.
Ale nie tylko za pomocą samego obchodzenia święta majowego powinniśmy zadokumentować naszą solidarność z proletariatem całego świata. Na owym zjeździe paryskim obmyślano wystawienie w dniu 1 maja takiego żądania, które by cały proletariat świata jednakowo mogło obchodzić.
Żądaniem takim jest 8-godzinny dzień roboczy.
Istotnie żądanie to łączy cały proletariat. Inne żądania w każdym kraju mają swój specjalny, właściwy charakter.
Na przykład żądanie prawa wyborczego jest inne w Austrii, inne w Belgii, a inne znowu w Niemczech. Żądanie reform z dziedziny ochrony pracy jest inne w każdym kraju, bo ustawodawstwo robotnicze w każdym z nich jest różne. To, co dla jednego kraju jest marzeniem niedoścignionym, to w drugim już zostało urzeczywistnione od dawna.
Żądanie 8-godzinnego dnia roboczego jest właśnie takim żądaniem, które jednakowo musi przemawiać do przekonania proletariuszom wszystkich krajów, bo wszędzie jest ono równie koniecznym i nieodzownym.
Ośmiogodzinny dzień roboczy daje robotnikowi bardzo dużo.
Przede wszystkim pracując 8 godzin na dobę, robotnik będzie się mniej męczył, mniej tracił sił, a przeto życie jego będzie dłuższe.
Bardzo wiele chorób, które teraz trapią klasę robotniczą, musiałyby zniknąć albo przynajmniej ich rozpowszechnienie stałoby się daleko mniejsze.
Oprócz tego robotnicy, pracując tylko 8 godz. na dobę, mieliby dużo czasu wolnego, który by obrócili na odpoczynek, zabawę, a przede wszystkim naukę. Teraz, kiedy człowiek pracuje nieraz po kilkanaście godzin, powróciwszy do domu z fabryki lub warsztatu, pada znużony na pościel i nie ma ani chęci, ani możności zajrzeć do książki, przeczytać jakieś pismo itd.
Zupełnie co innego byłoby, gdyby pracował tylko 8 godzin.
Jest jeszcze jedna korzyść z zaprowadzenia 8-godzinnego dnia roboczego. Oto fabrykant, skróciwszy czas pracy, musiałby zwiększyć ilość robotników, których zatrudnia. W ten sposób ogromne masy robotników, dzisiaj pozostających bez pracy, znalazłyby zajęcie. Wynikiem tego byłoby i podwyższenie płacy roboczej, gdyż właśnie ci pozostający bez pracy proletariusze obniżają obecnie płacę.
Jak widzimy, 8-godzinny dzień roboczy przyniósłby robotnikom ogromne korzyści, a więc klasa robotnicza na całym świecie powinna żądać 8-godzinnego dnia roboczego i żądanie to manifestować w dzień pierwszego maja.
Widząc, że świadomość potrzeby zaprowadzenia 8-godzinnego dnia roboczego przenika w coraz to szersze masy, widząc, że masy te coraz bardziej poczuwają się do solidarności, a solidarność ta przekracza już granice poszczególnych krajów i państw, tworząc z klasy robotniczej całego świata jedną wielką rodzinę, związaną węzłem wspólnych interesów – widząc to wszystko i fabrykanci, i rząd będą bardziej skorymi do ustępstw.
Wszak krwawe widmo rewolucji, której jubileusz w tym roku obchodzimy, nie darmo straszy możnych tego świata...
Nie myślmy jednak, że ustępstwa ze strony fabrykantów i rządu spadną nam same z nieba, że będą nam dane dobrowolnie. O nie, musimy wytężyć wszystkie siły, by je zdobyć, musimy walczyć zacięcie…
Na progu takiej walki właśnie stoimy. Zbliża się czas, kiedy lud cały pójdzie wybierać tych, którzy mają bronić jego interesów w parlamencie i wypowiadać tam jego żądania.
Nadchodzą wybory do Rady państwa, a od tego, jak te wybory wypadną, zależy bardzo i bardzo dużo.
Toteż trzeba, ażeby cały lud roboczy dobrze się przygotował do tych wyborów, dobrze się namyślił, komu ma oddać w ręce obronę swych interesów, kogo ma wybrać na przedstawicieli klasy robotniczej.
Właśnie w dzień pierwszego maja warto się porozumieć co do tego robotnikom, właśnie w ten dzień, kiedy lud roboczy manifestuje swą siłę, swą świadomość i poczucie solidarności z proletariatem całego świata, trzeba ostatecznie postanowić:
kogo wybierać na posła?
Rozejrzyjmy się w naszym położeniu.***
II
W ciężkich żyjemy czasach.Wyzysk kapitalistyczny doszedł, zdawałoby się, do ostatecznych swych granic. Robotnik musi się zadowalać nędzną i lichą płacą i widzieć, jak gromada pasibrzuchów nic nie robiących zgarnia zyski olbrzymie, powstałe z jego krwawej pracy.
Nędza coraz bardziej szerzy się między robotnikami, a najniezbędniejsze artykuły żywności coraz to droższe...
O zarobek z każdym dniem trudniej, a płaca zamiast podnosić się, to jeszcze spada, bo ze wsi ciągną do miast tłumy robotników, zadowalających się niższą płacą, byle jakiś kęs chleba zdobyć.
A na wsi czyż nie ta sama nędza?
Co roku setki tysięcy robotników wiejskich dążą na zachód – do Saksonii, do Westfalii na zarobki, rzucając chałupy rodzinne. Co roku tłumy naszych włościan wsiadają na okręty, by aż w dalekiej Ameryce szukać kęsa chleba.
Panowie w parlamencie coraz to nowe podatki nakładają, a kto je płaci? Lud roboczy, który i tak o mało z głodu nie ginie.
Dla panów fabrykantów zdobywa się nowe obszary ziemi gdzieś na wschodzie Azji, w Chinach. Fabrykanci uzyskują nowa rynki zbytu, a chłopi i robotnicy muszą płacić koszty tej floty i tego wojska, które mają owych rynków bronić.
Na flotę i na wojsko wciąż nowe miliony płyną z chudych kieszeni ludu, a nie ma nadziei nawet na to, by te wydatki na cele wojenne skończyły się kiedyś.
Lud płaci za wszystko, lud krew swą przelewa w wojsku, a czy widzi lud ten jakąś wdzięczność za to? Czym odpowiadają mu panowie i rząd za wszystkie jego bóle i utrapienia?
Oto – coraz większym wyzyskiem i uciskiem.
Wszystkie prawa, jakie lud sobie zdobył w ciężkiej, mozolnej walce, chcą mu dziś odebrać.
Powszechne, bezpośrednie, równe i tajne głosowanie jest solą w oku rządowi i panom. Chcą oni i ten jedyny środek, jaki jeszcze pozostał ludowi w obronie praw jego, wydrzeć i pozbawić go wpływu na bieg spraw politycznych. Chcą oni, by mężne słowo prawdziwych reprezentantów ludu nie rozlegało się w parlamencie i nie karciło ich brutalnych zapędów.
Chcą oni nakładać wciąż nowe ciężary na zgięte i tak już karki ludowe, bez świadków, którzy by mogli napiętnować ich postępowanie i rzucić im w twarz ostre słowo protestu. Chcą oni zupełnie wyrugować z parlamentu przedstawicieli ludu.
Ale i tego im mało. Nawet to ograniczone prawo, prawo organizowania się i stowarzyszania się, jakie posiadają w Niemczech robotnicy, wydaje się im czymś tak niebezpiecznym, że chcieliby je wydrzeć ludowi.
Niech lud roboczy utraci tę organizację, która dziś stanowi całą jego potęgę, niech przekształci się w stado trzody roboczej, a wówczas dopiero raj nastanie dla fabrykantów i dla rządu.
Kapitaliści zakładają ringi, trusty, syndykaty itd., by ciągnąć szalone zyski z tych, którzy ich towary spożywają, tj. z ludu. A ludowi temu natomiast zamierza się odebrać nawet to pierwotne prawo koalicji, jakie posiada. Niech płaci za wszystko, niech daje się wyzyskiwać, ale wara mu od obrony swych interesów!
A pisma ludowe – ten jedyny nauczyciel i kierownik mas robotniczych i włościańskich? Czyż nie słyszymy codziennie o coraz to nowych karach nakładanych na wydawców pism ludowych, czyż nie widzimy, jak coraz to nowi redaktorzy pism tych idą do więzienia?
A za co?
Jedynie za to, że bronią interesów tego ludu przeciwko kapitalistom i rządowi.
Prasa ludowa to krzyk rozpaczy i protestu wyzyskiwanych i uciskanych warstw ludowych, i ten to głos pragną panowie za pomocą swego rządu przytłumić i zdusić!
Źle jest całemu ludowi pracującemu w Niemczech, ale najgorzej chyba cierpi lud polski w zaborze pruskim – polski robotnik i polski włościanin.
Nawet te szczupłe prawa, jakie posiada lud niemiecki, dla polskiego nie istnieją zupełnie. Wszak w Niemczech co tygodnia odbywają się jeśli nie tysiące, to setki zgromadzeń partii robotniczej – tej partii, którą panowie i rząd całkiem słusznie za swego najniebezpieczniejszego wroga uważają.
Tymczasem o polskich zgromadzeniach socjalistycznych w Poznańskiem lub na Śląsku prawie nie słyszymy.
Ale, gdyby to jeszcze chodziło o zgromadzenia socjalistów, których panowie i rząd boją się jak diabeł wody święconej!
Najniewinniejsze zebrania polskie zostają rozwiązywane jedynie za to, że się na nich przemawia po polsku – słowem za to, że są polskimi.
Cóż mówić o pismach polskich! Pisma niemieckie i ich redaktorzy ani pojęcia nie mają o tym, co cierpią polskie pisma ludowe, nawet nie socjalistyczne.
Toż redaktorzy odpowiedzialni naszej „Gazety Robotniczej”, że się tak wyrażę – z więzienia nie wychodzą.
Ale co tu mówić o „Gazecie Robotniczej”! Wszak takie mdłe pisemka polskie jak organa ludowców wciąż ulegają karom za to jedynie, że bronią polskości.
Przecież nie tak to dawno redaktor „Gazety Opolskiej” został skazany na ciężkie więzienie za parę słów, które uznano za „wrogie niemczyźnie”.
Oj dusi już nas ta niemczyzna na każdym kroku! Język polski wygnany z urzędów, sądów i szkół, a rząd stara się, by znikł zupełnie z kraju naszego.
Ileż to braci naszych ucierpiało już za to, że przed sądem nie chcieli zeznawać lub świadczyć po niemiecku, jeśli języka tego nie znali.
Ileż to dzieci naszych ulega prześladowaniu za język polski!
Ileż to robotników wyrzucono ze służby jedynie za nieznajomość języka niemieckiego.
A prześladowania te, godne prześladowań z czasów świętej inkwizycji, nie ustają. Owszem wzmagają się coraz bardziej.
Rząd uwziął się zniszczyć zupełnie plemię polskie, a klasy posiadające niemieckie dzielnie go w tym popierają.
Wszyscy jesteśmy świadkami objawów dzikiej działalności hakatystów, którzy poprzysięgli zagładę ludowi polskiemu. Wszyscy widzimy owoce ich zabiegów, a świeże uchwalenie 100 000 000 marek na wykupienie ziemi polskiej z rąk tych, którzy z dziada pradziada na niej siedzą, niech będą przestrogą dla tych, którzy jeszcze się łudzą, że rząd pruski zaprzestanie gnębić Polaków i dążyć do ich ostatecznej zagłady.
Cele rządu tego są widoczne aż nazbyt i chociażby ministrowie pruscy zaklinali się na wszystko, że im chodzi jedynie o „obronę zagrożonej przez Polaków” niemczyzny, nikt nie będzie wątpił ani na chwilę, że chodzi tu o zupełne wyplenienie żywiołu polskiego.
Tak więc lud polski cierpi nie tylko podwójnie, jak niemiecki, tj. pod względem ekonomicznym i politycznym, ale potrójnie, bo jeszcze i pod względem narodowościowym.
Nie tylko dlatego los jego jest nad wyraz ciężki i smutny, że musi uginać się pod brzemieniem podatków, że cierpi nędzę, że na każdym kroku jest pozbawiony najpierwotniejszych praw obywatelskich, ale i dlatego, że mówi po polsku, że chce swe dzieci uczyć mowy ojczystej, że czuje się Polakiem i nie daje się na Prusaka przerobić.
Cięższym jest położenie jego, więc z większym wysiłkiem powinien bronić się, z większą energią powinien opierać się zakusom swych wrogów.
Ale w jaki sposób powinien przedsięwziąć swą obronę, jak ma się zabrać do dzieła, by wrogów zwalczyć i o należne sobie prawo upomnieć się?
Oto lud polski posiada w swym ręku broń niezawodną, broń ważną, a dla wszystkich przeciwników jego straszną – powszechne, bezpośrednie, równe i tajne głosowanie przy wyborach do parlamentu. Jeśli z tej broni zrobi użytek odpowiedny, jeśli potrafi ją należycie wyzyskać, w takim razie zdoła i byt swój polepszyć, i wrogów poskromić.
Jedyny sposób wyzyskania powszechnego, bezpośredniego, równego i tajnego prawa wyborczego – to wysłanie do parlamentu takich przedstawicieli, którzy by niezmordowanie bronili jego interesów i nieustannie krzyżowali plany wrogów ludu.
Lud powinien wybierać tylko takich posłów, o których wie, że nie zdradzą go, nie sprzedadzą za marne ochłapy jego praw zasadniczych, nie wejdą w konszachty z wrogami ludu i nie zlękną się niczego, jeśli chodzi o obronę ludu.
Czyż takich posłów wybierał dotychczas lud polski na swych przedstawicieli w parlamencie Rzeszy? Czyż ci posłowie w taki sposób ujmowali się o interesy ludu?
O nie, niestety!
Posłowie, których lud polski wybierał do parlamentu, najzupełniej zawiedli jego zaufanie, wprost oszukiwali go i, zamiast bronić interesów swych wyborców, świadomie działali na jego szkodę.
Przykro to przyznać, ale pomiędzy posłami, którzy zostali przez lud polski wybrani, nie ma ani jednego, o którym by można było powiedzieć: oto prawdziwy, odważny, niezłomny i wierny obrońca interesów ludu polskiego – oto człowiek, który gotów wszystko poświęcić, byle ulżyć gorzkiej doli ludu.
Któż są ci posłowie, którzy mieli być obrońcami wyzyskiwanego i uciskanego ludu polskiego, a dostawszy się do parlamentu, stanęli po stronie jego wrogów?
Oto jedni należą do „Koła” polskiego, a drudzy do katolickiego stronnictwa centrum.
Przypatrzmy się teraz działalności obojga tych stronnictw.
Kością w gardle stoi już ludowi polskiemu cała „działalność” tego „Koła”.
Większość ogromna tego „Koła” to różni panowie: książęta, hrabiowie itd., którzy najmniejszego pojęcia nie mają o tym, co ludowi doskwiera, co go boli i dręczy.
Dochrapawszy się mandatów poselskich, zapomnieli oni o tym, że to ludowi roboczemu zawdzięczają swe stanowisko dzisiejsze, że to lud posłał ich do parlamentu, by bronili jego interesów.
Ani im to w głowie! Jeśli myślą o jakich interesach, to jedynie o interesach własnej, pańskiej kieszeni. A wiadomo przecież, że co dla pańskiej kieszeni zdrowo, to dla ludu śmierć.
Pan dba o to, by rząd nań miłym okiem spozierał, by rzucał mu różne ochłapy w postaci dygnitarstw, orderów itd. Dlatego to panowie tak ulegle głosują za wszystkimi projektami rządowymi.
Dlaczegóżby też nie mieli za nimi głosować?
Wszak te wszystkie podatki, te cła, te nowe sumy na wojska, na marynarkę wszystko to nie oni, ale lud zapłaci.
Popierając rząd, pomagając mu kuć kajdany na lud roboczy, panowie z „Koła” polskiego popierają swe własne kieszenie i dlatego są tak ulegli.
Nawet te straszne prześladowania, jakim obecnie cały naród polski w zaborze pruskim ulega, nie potrafiły panów z „Koła” polskiego zbić z tropu.
Rząd wymierza Polakom policzek po policzku, a panowie z „Koła” kłaniają się i powiadają: „rząd przestanie nas prześladować wówczas, kiedy będziemy pokornie pełnili jego wolę i zgadzali się na wszystko, czego od nas żąda”. I było tak, że rząd wycinał Polakom jedną ręką policzek, a drugą nadstawiał, a „Koło” polskie sypało w tę rękę krwawo zapracowany grosz ludowy, pokornie kłaniając się.
Wszyscy przecież pamiętamy, jak „Koło” polskie uchwalało te nowe podatki, które lud gniotą.
A niedawna sprawa z uchwaleniem sum ogromnych na marynarkę, czyż nie jest dowodem najlepszym, że „Koło” polskie – to wróg ludu nie lepszy od rządu.
Co prawda to „Koło” głosowało na ten raz przeciwko wnioskowi rządowemu (wszak to wkrótce wybory i wyborcy mogą odmówić swych usług panom z „Koła”!), ale w jaki to sposób było zrobione!
Głosując przeciwko rządowi, panowie z „Koła” przepraszali ten rząd jak uczniowie przyłapani na psocie.
Ich miny, zdawało się, mówiły: „My niewinni, my byśmy, jak zawsze, głosowali za wnioskiem rządowym, tylko że nasi wyborcy by się pogniewali. Gotowi by jeszcze wybrać socjalistów, a cóż my wówczas, wierni słudzy rządu, zrobimy?”.
Aż wstręt niewymowny opanowuje człowieka, kiedy pomyśli sobie, że tacy ludzie śmią mienić się przedstawicielami narodu, że tacy ludzie uważają siebie za „patriotów” prawdziwych.
Nie potrzebujemy chyba powtarzać, że nie kto inny jak ci „patrioci” ziemię ojczystą Niemcom sprzedają. Wszak komisja kolonizacyjna tylko drobną i nieznaczną cząstkę ziemi chłopskiej nabyć zdołała. Reszta olbrzymia – to majątki pańskie.
Panowie, którzy tak o swoim patriotyzmie gardłują, robią dobre interesy na sprzedaży majątków komisji kolonizacyjnej, a w parlamencie skarżą się obłudnie na działalność tej komisji i narzekają na ucisk narodowościowy, który komu jak komu, ale panom to chyba najmniej daje się odczuwać.
Ucisku narodowościowego nie będzie wówczas, kiedy Polska znowu stanie się wolnym, niepodległym państwem – to chyba każdy przyzna. A czy „Koło” polskie, które mieni się być tak strasznie patriotycznym, wypowiedziało to kiedy całkiem jasno, otwarcie i śmiało?
O nie, tego to „Koło” nigdy nie uczyni, bo by się rząd pruski gotów jeszcze na nie rozgniewać....
Ci panowie z „Koła” polskiego nie omijają sposobności, by zaznaczyć, że są największymi, najbardziej lojalnymi poddanymi pruskimi; oni jak zbrodni wypierają się wszelkich „mrzonek” – jak to oni nazywają dążność do niepodległości Polski.
A przeczytać te organa „Koła” polskiego, wszystkie te „Dzienniki Poznańskie” i „Kuriery”. Toż to zgroza! Jak gdybyśmy mieli przed sobą ową przeklętej pamięci Targowicę, co to kraj swój wrogom zaprzedała.
Bardziej służalczego patriotyzmu pruskiego chyba trudno szukać. „Dziennikowi Poznańskiemu” mało tego, że jest sługą rządu pruskiego, chce się jeszcze wysługiwać rządowi moskiewskiemu, denuncjując braci naszych za kordonem i odgrywając rolę żandarma carskiego. A „Kurier” to nawet z czysto rządowymi pismami może iść o lepsze, jeśli chodzi o uczucia wiernopruskie.
Czyż po takim „Kole” można się spodziewać jakichś ulg dla ludu?
Nie – to jest tak samo niemożliwe, jak żądać od wilka, by bronił owiec.
„Koło” jest kołem pańskim – nie polskim i będzie zawsze broniło interesów pańskich, będzie się starało o to, ażeby panowie jak najmniej podatków płacili, ażeby zboże i bydło zagraniczne było jak największym cłem obłożone i było jak najdroższym, by prawa obywatelskie ludu były jak najmniejsze itd.
Toteż wybierać posłów, którzy by potem do „Koła” polskiego wstąpili – to to samo, co dobrowolnie mnożyć swych wrogów.
Ma się rozumieć, że teraz, kiedy wybory za pasem, to i panowie z „Koła” robią słodkie miny i obiecują bronić w parlamencie ludu.
Ale taka „obiecanka cacanka” to tylko głupiemu radość.
Niech ci panowie znów na pięć lat wejdą do parlamentu, a zobaczymy z nich ten sam pożytek, co i teraz.
Gdyby w tym „Kole” nawet znalazł się jaki człowiek szczerze życzący ludowi, to i to na nic by się nie przydało, bo wobec większości pańsko-rządowej „Koła” musiałby milczeć.
A więc nie wybierajmy nikogo takiego, kto by chciał stać się członkiem tego pańskiego „Koła”, a naszym hasłem niech będzie okrzyk:
„Precz z wrogim ludowi »Kołem polskim«!”
Lud polski na Śląsku wybierał dotychczas posłów – należących do centrum katolickiego. Zobaczmy więc, jak ta partia broniła w parlamencie i w pismach swoich ludu polskiego.Wystarczy chyba, jeśli wskażemy na dwa fakty z doby najświeższej – głosowanie za etatem marynarki i agitację przeciwko „Katolikowi”.
Widzieliśmy, że nawet „Koło” polskie nie odważyło się uchwalić nowych sum na flotę, bo się bało słusznego gniewu ludu. Ale centrum – owa partia katolicka, która na każdym kroku oświadcza, że jest demokratyczną, zdradziła lud w sposób haniebny i swoimi głosami wniosek rządu przeparła.
Czy się po takiej partii lud może czego spodziewać, zrozumieć nietrudno.
Zobaczmy teraz, czego polski lud ma się po niej spodziewać.
Oto partia centrum mówiła, że będzie narodowości polskiej broniła i czyniła to poniekąd, dopóki lud polski na Śląsku nie miał o niczym pojęcia i pozwalał się księżom wodzić na pasku.
Tymczasem lud nasz nie w ciemię bity, coraz bardziej rozwijał się politycznie, począł rozumieć, że jest polskim, począł przyznawać się do łączności z całym narodem polskim i wystąpił do ostrej walki z niemczyzną.
Nie w smak to poszło księżulkom i panom z centrum. Z początku niespokojnie kręcili na to nosem, a potem już przestali taić swą niechęć i otwarcie przeciwko Polakom wystąpili. Wszak to centrowiec hr. Ballestrem radził „bić po pysku” agitatorów polskich. Wszyscy o tym wiemy.
Wszyscy jesteśmy świadkami tej hecy, jaka rozszalała obecnie na Śląsku przeciwko „Katolikowi”.
Znamy to pismo. Nie jest ono ani socjalistyczne, ani antyreligijne, ani jakieś przewrotowe w ogóle. To takież same marne pisemko centrowe jak i wszystkie inne. Ale pismo to broni narodowości polskiej i dlatego to Niemcy-centrowcy przeciwko niemu tak rozjuszeni.
Polskie owieczki strzyc – to co innego; ale jak tylko chodzi o obronę przez te owieczki ich narodowości, natychmiast pokazują się centrowcom pazury wilcze.
Dlatego też to wyklinanie i zabranianie „Katolika” nastało. Wylazło szydło z worka i obecnie widzimy, że centrowcy tak samo gotowi Polaków w łyżce wody utopić, jak i najzaciętsi hakatyści.
Czyż wobec tego podobna wybierać centrowców na przedstawicieli ludu polskiego? Na to jest tylko jedna odpowiedź:
„Precz ze zdradzieckim i polakożerczym centrum!”
Nie dajmy się złapać na marne plewy i nie wierzmy tym kandydatom, którzy mają wstąpić do jednej z powyżej omówionych partii politycznych w parlamencie.Staną oni przed nami i znowu będą nas tumanić tymiż samymi frazesami, co i dawniej.
Będą się zaklinali, że bronią i narodowości polskiej, i religii katolickiej, i praw robotnika, i interesów włościanina.
Miodowymi słówkami będą się starali uśpić naszą czujność, zdobyć w ten sposób mandaty i przez pięć lat następnych zdradzać sromotnie ten lud nieszczęśliwy, który im zaufał.
Nie, na ten raz już nie pójdziemy na lep ich pięknych słówek, bo przekonaliśmy się, że ani członek „Koła” polskiego, ani centrowiec ludowi nie sprzyja i dbać o jego sprawy nie będzie.
Ale może ten ruch „ludowy”, którym kieruje znany dr Szymański z Poznania, przyniesie jakąś korzyść ludowi roboczemu?
Niestety płonne nadzieje!
Jak drzewo spróchniałe wewnątrz, nie da owoców, tak i ten ruch, „ludowym” się szumnie mieniący, nic masom ludowym nie dopomoże.
Rozwój kapitalizmu daje się przede wszystkim odczuwać drobnym majsterkom i sklepikarzom, którzy w coraz to większej liczbie idą z torbami.
Majsterka na bruk wyrzuca duża fabryka, tandetą kraj nasz zalewająca, i każe majstrowi, który się niegdyś wcale niezgorzej miewał, zejść w szeregi zwykłych proletariuszy-robotników. Z drobnym sklepikarzem to samo robi wielki skład towarów, według najnowszych prawideł urządzony, w którym sprzedają dziesiątki ludzi i to daleko taniej, bo kupując wszystko hurtowo, mają zysk większy.
Otóż ten ruch „ludowy” – to właściwie ruch tych bankrutujących majsterków i sklepikarzy, którzy są skazani przez rozwój kapitalizmu na zagładę niechybną, a którzy jednak nie chcą i nie mogą pogodzić się ze swym losem. Rzucają się tedy na wszystkie strony, zewsząd oczekując ratunku, a polityka ich jest chwiejną zawsze i niekonsekwentną. Dziś gotowi iść niemal obok socjalistów, wykrzykując radykalne, o mało nie rewolucyjne frazesy; jutro wiernie trzymają się pańskiej klamki i zamiatają czupryną proch przed różnymi Kościelskimi itp. służkami rządu pruskiego. Dziś występują przeciwko księżom, jutro całują im ręce i zaklinają się, że są najwierniejszymi owieczkami Kościoła. Dziś śpiewają na całe gardło „Jeszcze Polska nie zginęła” – jutro są najlepszymi „Prusakami mówiącymi po polsku” i wyrzekają się swego patriotyzmu polskiego w najlepsze.
Kto pilnie czytuje główny organ tego ruchu, „Orędownika”, ten z pewnością musi spostrzec to ustawiczne kiwanie się panów ludowców na wszystkie strony. Najlepszym przykładem tej polityki kiwania się jest dr Szymański – ten papież ruchu „ludowego”.
Przed dwudziestu laty dr Szymański w swym „Orędowniku” głosił zapatrywania socjalistyczne, ale kiedy nastały prawa wyjątkowe, kiedy rząd, uląkłszy się socjalistów, pozbawił ich niemal wszystkich praw obywatelskich, p. Szymański począł socjalistów poznańskich denuncjować przed policją, a dziś jest nieprzejednanym wrogiem socjalizmu, tej prawdziwej ewangelii ludu.
Dawniej pan Szymański był ogromnym zwolennikiem polityki wiernopoddańczości pruskiej, a służalczość swą względem rządu pruskiego posuwał do granic ostatecznych. Ale jak tylko w „Kole” polskim zapanowała polityka tzw. dworska, nasz p. Szymański stał się nagle siarczystym patriotą i hejże na dworusów!
Czyż można polegać na takim człowieku i na ruchu, którym taki człowiek kieruje? Na zgromadzeniach przedwyborczych gadają ci oni bardzo opozycyjnie i nawet obiecują bronić interesów robotników, a w parę dni potem słychać już, że się umawiają z tymi dworusami, na których tak niedawno jeszcze psy wieszali. To samo byłoby w parlamencie, gdybyśmy takiego „ludowca” jak dr Szymański lub który z jego zwolenników wybrali. Przy pierwszej sposobności zdradziłby on lud roboczy, a ze wszystkich jego obiecanek pozostałaby… figa.
Z podobnymi ludowcami mamy do czynienia i na Śląsku. Co prawda tamci to trochę w innym gatunku. Ruch kierowany przez „Katolika”, „Gazetę Opolską” i „Nowiny Raciborskie” jest bardziej demokratyczny i nie jest pozbawiony pewnych zasług dla sprawy ludowej.
Nie darmo to zajadli Prusacy tak się teraz miotają na „Katolika”.
Ale pomimo to wszystko ruch ten jest odłamem ruchu centrowego, a „Katolik” dotychczas jeszcze nie zerwał z partią centrum.
Wszak ruch ten doprowadził dotychczas zaledwie do tego, że zamiast niemieckich posłów centrowych wybrano paru polskich posłów, którzy tak samo wstąpili do centrum. Cóż z tego za pożytek? Czy taki Szmula, taki Strzoda i inni co dla ludu zrobili? Wszak siedząc w partii centrum, muszą robić, co większość tego stronnictwa nakaże. Nie darmo powiada przysłowie: „kiedy wlazłeś między wrony, musisz krakać jak i one”. Dopóki zwolennicy „Katolika” będą należeli do centrum, musimy uważać ich, jak i wszystkich centrowców, za wrogów ludu. Niech wystąpią z centrum, niech rozpoczną politykę samodzielną, a wówczas, zobaczywszy, jaką ta polityka będzie, ocenimy ich należycie.
Wątpimy jednak, żeby i wówczas zwolennicy „Katolika” byli prawdziwymi obrońcami ludu. Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym i na starość trąci – powiada przysłowie. Kto przez całe życie razem z centrum działał, ten nie potrafi już iść całkiem inną drogą. Wszak widzimy obecnie, jak ten „Katolik”, którego księża-Prusacy tak prześladują, jest względem najszczerszych obrońców ludu – socjalistów – usposobiony. Gotów on ich w łyżce wody utopić i nie wstydzi się grać względem nich rolę żandarma pruskiego...
Nie, nie w ten sposób zdobywa się zaufanie i miłość ludu. Toteż całkiem świadomy robotnik lub włościanin śląski nie odda głosu swego na kandydatów proponowanych przez „Katolika”, bo nie uwierzy w szczerość ich chęci.
Kogóż więc ma wybierać lud polski, kto godzien być przedstawicielem jego w parlamencie, kto skutecznie podejmie się jego obrony, kto z całym poświęceniem będzie walczył o jego prawa?
Nikt inny jak poseł socjalistyczny.
Nie darmo to wszystkie partie i niemieckie, i polskie tak zgodnie przeciwko socjalistom występują. Czują one w nich największych swych wrogów, bo socjaliści i tylko socjaliści bronią sprawy ludowej.Wszak posłowie socjalistyczni – to prawie sami robotnicy: a któż lepiej od robotnika zna los ludu pracującego, kto lepiej potrafi wypowiedzieć jego bóle i pragnienia?
Socjaliści dążą do zupełnej zmiany stosunków dzisiejszych. Oni chcą, by wyzysk i nędza zupełnie z tego świata znikły, by na ziemi zapanowało królestwo braterstwa i miłości wzajemnej.
W partii socjalistycznej rządy mają wroga nieprzejednanego, tej partii one najbardziej się boją, a każdy nowy poseł socjalistyczny wchodzący do parlamentu sieje strach w szeregach pańsko-kapitalistyczno-rządowych. Te ostatnie wiedzą, że dopóty ich panowania, dopóki posłowie socjalistyczni stanowią mniejszość w parlamencie.
Ale rozumieją oni dobrze, że już niedługo taki stan trwać będzie, że z każdym rokiem tych posłów w parlamencie coraz więcej przybywa, więc sadzą się na sposoby, ażeby ten trwożący ich wzrost partii robotniczej zatamować. Dlatego to coraz częściej przebąkują o zniesieniu powszechnego głosowania.
Ale wszystko to na nic. Jak nie podobna wstrzymać biegu wzburzonej rzeki, tak też nie podobna zatamować wzrostu partii socjalistycznej.
Coraz szersze masy ludu rozumieją, że tylko w socjalizmie zbawienie i garną się ochoczo pod jego sztandar czerwony.
Do czegóż dążą na razie socjaliści, w jaki sposób chcą przyśpieszyć ostateczne zwycięstwo ludu? Odpowiedzią na to pytanie są poszczególne punkty ich programu, określające dokładnie ich żądania.
Żądaniami tymi są:
Zniesienie wszelkich praw wyjątkowych skierowanych przeciwko narodowości polskiej i stojących na przeszkodzie dla rozwoju narodu polskiego.
Powszechne, bezpośrednie i tajne głosowanie przy wyborach nie tylko do parlamentu, ale i do sejmu, do rad powiatowych i miejskich.
Bezpośrednie prawodawstwo ludowe. Zupełny samorząd w kraju, prowincji, okręgu, powiecie i gminie.
Zastąpienie wojska przez milicję. Głosowanie ludu nad kwestią wojny lub pokoju.
Zupełna wolność słowa, druku, zebrań i stowarzyszeń. Zniesienie wszelkich praw krępujących wolność myśli lub wierzenia.
Bezpłatność sądów z wybieralnością sędziów.
Bezpłatne przymusowe, powszechne, całkowite nauczanie. Dostarczanie uczącym się środków utrzymania przez państwo.
Bezpłatna państwowa pomoc lekarska.
Postępowy podatek od dochodu i od majątku. Zniesienie wszelkich podatków od artykułów spożywczych oraz pierwszych potrzeb.
Udoskonalone, rzetelne i opiekuńcze prawodawstwo pracy, a mianowicie 8-godzinny dzień roboczy ze stałą 36-godzinną przerwą co tydzień, zabezpieczenie państwowe w razie wypadków, braku pracy, choroby i starości; inspektorat fabryczny, wybierany przez samych robotników; giełdy pracy i sekretariat robotniczy; zupełna wolność strajków; równouprawnienie robotnika wiejskiego i zniesienie obecnych ustaw o sługach wiejskich.
Żadna partia nie wystawia takich żądań, a jeśli i wystawia coś podobnego, to czyni to jedynie w celu obałamucenia wyborców, bo ani myśli o spełnieniu swych obiecanek.
Jeśli porównamy obietnice przedwyborcze różnych partii z działalnością tych partii w parlamencie, to zobaczymy od razu, że wszystkie te obietnice były prostym kłamstwem.
Tylko jedna jedyna partia ani na jotę nie odbiegła od tego, co sobie zakreśliła i co obiecała swym wyborcom.
Partią tą jest:
stronnictwo socjalistyczne.
Jeszcze nigdy wyborcy nie zawiedli się na swych posłach socjalistycznych i dlatego to dzisiaj ilość wyborców socjalistycznych liczy się na miliony.Czas więc już, ażeby i polski lud, polski robotnik i włościanin polski odwrócili się od dotychczasowych swych kierowników, a poczęli wybierać posłów prawdziwie ludowych, posłów socjalistycznych.
Pierwszy socjalista polski, jaki ukaże się w parlamencie Rzeszy, będzie zarazem pierwszym prawdziwym obrońcą ludu polskiego w zaborze pruskim.
Potrafi on pokazać, jak trzeba bronić interesów tego ludu. Wytoczy on przed trybunałem parlamentarnym wszystkie krzywdy tego ludu, napiętnuje zaciekłość polakożerczą rządu i hakatystów i udowodni, że ci, którzy dotychczas mienili się przedstawicielami ludu polskiego, nic dla niego nie zrobili i nie chcą robić.
A więc, bracia, robotnicy i włościanie, objaśniajcie waszych jeszcze nieświadomych braci, że tylko socjalistyczni posłowie będą się wszystkimi siłami starać o usunięcie wyzysku ekonomicznego, ucisku politycznego i prześladowań narodowościowych. Tylko socjalistyczni kandydaci są godni zaufania ludu i tylko za nimi powinniśmy głosować.
Niech żyją więc socjalistyczni kandydaci, przyszli prawdziwi obrońcy ludu polskiego!
Powyższy tekst to cała broszura, Wydawnictwo Polskiej Partii Socjalistycznej, Londyn 1898, w drukarni Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich. Od tamtej pory nie była wznawiana, poprawiono pisownię według obecnych reguł.