Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Henryk Dembiński

O człowieka chodzi, a nie o złotówkę

[1938]

Ulgowe oprocentowanie państwowych kredytów budowlanych, amnestia podatkowa dla świeżo upieczonych kamieniczników i ich domów, wszystko to jest tylko kunsztowną, rokokową formą, ukrywającą pospolitą treść darowizny, zapomogi, subwencji.

Kuchnie, prowadzone przez instytucje otwartej opieki społecznej, dożywiają bezrobotnych i wygłodzone dzieci, a Bank Gospodarstwa Krajowego przez Komitety Rozbudowy Miast i Skarb Państwa przez istniejące ustawodawstwo dożywia darowiznami podatkowymi, ulgowymi kredytami przedsiębiorcę mieszkaniowego, którym może być albo prywatny kapitalista, albo spółdzielnia mieszkaniowa lub instytucja publiczna.

Złote jajko dla kamieniczników

W ostatnich latach z wysokiej aprobaty samorządów miejskich BGK uważa coraz bardziej stanowczo, że opieki, zapomóg i dożywiania wymaga prywatny kapitalista, a nie spółdzielnia lub inna instytucja budownictwa społecznego. W roku 1930 prywatny kapitalista dostał tylko 24 proc. ogólnej sumy pożyczek budowlanych z funduszów państwowych. Reszta, czyli 76 proc., przypadła spółdzielniom, instytucjom społecznym i gminom.

W roku ubiegłym natomiast udział prywatnych kapitalistów w ogólnej sumie pożyczek budowlanych udzielonych przez BGK wynosił 91 proc. Jeżeli byśmy nawet uwzględnili drobne kredyty z państwowego funduszu budowlanego, udzielone Towarzystwu Osiedli Robotniczych, to wcale byśmy nie zmienili zasadniczej jaskrawej tendencji ostatnich lat, która zmierza ku wyłącznemu niemal popieraniu prywatnego kapitalisty.

Popieranie jest tu po prostu dopłacaniem, subsydiowaniem. Uzasadnia się to, oczywiście, interesem publicznym, potrzebą zaopatrywania ludności w tanie i dogodne mieszkania. Olbrzymie ulgi podatkowe i tani kredyt publiczny mają doprowadzić do taniego czynszu mieszkaniowego. Ale pośrednikiem, który ulgi i dopłaty państwowe ma przekształcić w tani czynsz, jest nie spółdzielnia, nie instytucja publiczna lub gmina, lecz prywatny kamienicznik. I oczywiście nie trzeba się dziwić, jeśli ulgi i dopłaty do niskiego oprocentowania pożyczek budowlanych, jeśli kapitał publiczny, przeznaczony w zasadzie dla szerokich rzesz lokatorów i użytkowników mieszkań, do ulżenia ich warunkom mieszkaniowym, nie dochodzi do właściwych adresatów, lecz zostaje w kieszeni kamienicznika.

Kamienicznik nie ma oczywiście obowiązku być filantropem i z własnej, nieprzymuszonej woli kalkulować czynsz w nowo wybudowanych domach tak, aby uzyskać normalne rynkowe oprocentowanie od swoich własnych zainwestowanych kapitałów i tyle tylko, ile trzeba na spłatę ulgowego oprocentowania od wypożyczonych kapitałów publicznych. Tego nie wymaga od kamienicznika ani deklaracja Ozonu, ani jego natura, dążąca do osiągnięcia największego zysku. Wysokość komornego ustala nie sumienie kamienicznika, lecz podaż i popyt na rynku mieszkaniowym, rozmiary głodu mieszkaniowego.

Jeżeli istnieją obiektywne warunki dla uprawiania spekulacji i lichwy mieszkaniowej, to kamienicznik zawsze będzie to robił, a ponieważ w większych miastach panuje wielki głód mieszkaniowy i olbrzymi popyt na nowoczesne mieszkania, więc spekulacja i lichwa mieszkaniowa w nowo wybudowanych domach idzie całą parą, czerpiąc pożywkę i podnietę z ulg podatkowych i ulgowych kredytów BGK.

Kredyt publiczny wespół z darowiznami podatkowymi stał się cudowną kurą, która znosi złote jajka dla kamienicznika i prywatnego kapitalisty.

Dążymy do zwrotu ulg i subwencji

Gdyby urzędnicy BGK czy prez. Starzyński nie z publicznych, ale z własnych kapitałów mieli dokonać sfinansowania jakiejś transakcji, podobnej do obecnego systemu popierania budownictwa, to zapewne nie byliby naiwni i powiedzieliby tak: „zacny kamieniczniku, oto płacić będę za ciebie podatki i daję ci ulgowy kredyt, ale ponieważ niczego na świecie nie otrzymuje się za darmo, więc musisz usługą odpłacić za usługę, musisz mojej rodzinie i krewnym dostarczyć tanich mieszkań. Znam jednak twoją łapczywą naturę i nie wystarczą mi twoje obietnice. Żądam więc konkretnej umowy, w której zobowiążesz się, że te ulgi i ukryte subwencje, które otrzymasz ode mnie, zwrócisz mi w odpowiednio obniżonym czynszu za mieszkania dostarczone mojej rodzinie”.

Urzędnicy BGK i sanacyjnych samorządów nie chcą przyszłych użytkowników mieszkań budowanych z kredytu publicznego traktować tak, jak swoją rodzinę. Nikt jednak nie zaprzeczy słuszności tej elementarnej zasady, że właściciel domu wybudowanego przy pomocy ulg podatkowych i ulgowych kredytów publicznych musi być poddany normom maksymalnego czynszu, musi przy pobieraniu cen za wynajmowano mieszkania zwrócić lokatorom te ulgi i te subsydia, które otrzymał od państwa.

Ale na to urzędnicy bankowi i samorządowi odpowiadają, że ustawowe uregulowanie maksymalnej wysokości komornego w nowo wybudowanych domach może zniechęcić prywatnego kapitalistę, że przestanie on wówczas budować, że koszty kontroli publicznej nad wysokością pobieranego komornego będą duże i mało skuteczne. Jeżeli jednak tak jest, to tym gorzej dla prywatnego kapitalisty. Jeżeli jego radosna twórczość budowlana, jego humory i aktywność zależą od tego, czy istnieją możliwości niekontrolowanej spekulacji i lichwy mieszkaniowej, jeżeli buduje on wówczas tylko, gdy ma zapewnione możliwości pasożytniczego przywłaszczania sobie pieniędzy publicznych, jeżeli uczciwego i zgodnego z interesem publicznym gospodarowania ulgami i kredytami publicznymi nie da się na nim wyegzekwować, ani go skutecznie skontrolować, to w takim razie ten dotychczasowy beniaminek BGK i samorządów musi być na stałe wykreślony z rejestru osób uprawnionych do korzystania z ulg podatkowych i publicznych kredytów budowlanych, a w takim razie jedynym odbiorcą tych kredytów i ulg może być tylko spółdzielczość mieszkaniowa i instytucje publiczne, społeczne czy samorządowe, budujące we własnym zakresie mieszkania społecznie najpotrzebniejsze.

Zwolennicy dotychczasowej polityki budowlanej mogą również powiedzieć, że zmuszanie przedsiębiorcy mieszkaniowego, korzystającego z ulgowego kredytu, do sprawiedliwej i proporcjonalnej do ulg kalkulacji komornego, nie ma zbyt wielkiego sensu społecznego, gdyż lokatorem w nowo wybudowanych domach jest nie robotnik, nie pracownik umysłowy niższego stopnia, lecz burżuazja i arystokracja urzędnicza, a rzeczą mało istotną jest, czy ulgi i subsydia publiczne przywłaszczy sobie jeden bądź drugi odłam klas ekonomicznie uprzywilejowanych. Rozumowanie w zasadzie prawdziwe, ale trzeba pamiętać, że wysokie w porównaniu z istniejącymi ulgami budowlanymi komorne w nowo wybudowanych domach wywiera nacisk na cały rynek mieszkaniowy, podtrzymuje wysokość komornego w starych domach i ułatwia innym kamienicznikom uprawianie lichwy mieszkaniowej w stosunku do mas pracujących.

Nie w tym jednak tkwi sedno sprawy. Tkwi ono w fakcie, że prywatny przedsiębiorca mieszkaniowy, obdarowany znacznymi ulgami, nie buduje mieszkań dla mas pracujących, a zwłaszcza nie buduje dla robotników. Jeżeli wielkie ulgi podatkowe i tanie kredyty nie są ograniczone wyłącznie do budownictwa mieszkań obliczonych na robotnika i niezamożnego pracownika, jeżeli prywatny kapitalista ma swobodny wybór, to wybierze zawsze budownictwo luksusowych mieszkań kilkuizbowych, które przy istniejących ulgach budowlanych są najbardziej rentowną inwestycją z punktu widzenia zasad rentowności prywatno-kapitalistycznej. Rezultat polityki budowlanej Miejskich Komitetów Rozbudowy jest też taki, że sytuacja mieszkaniowa burżuazji i arystokracji urzędniczej polepsza się, a ludności robotniczej pogarsza się, że kontrasty luksusu i nędzy mieszkaniowej są coraz ostrzejsze. Polityka ulg podatkowych i tanich kredytów, dążąca do osiągnięcia najwyższej rentowności dla prywatnego kapitału inwestującego w budownictwie, daje skutki sprzeczne z dążeniem do najwyższej rentowności społecznej środków publicznych, zużywanych na popieranie budownictwa. Luksusowe mieszkania burżuazji są najbardziej rentowne dla prywatnego kapitalisty, ale są całkiem nierentowne dla narodu, dla jego tężyzny fizycznej i moralnej. Nowoczesne higieniczne mieszkania, przeznaczone dla robotników, w granicach ich możliwości płatniczych, są całkowicie nierentowne dla prywatnego kapitalisty, ale są najbardziej rentowne z punktu widzenia interesów całego społeczeństwa i jego zdolności do pracy wytwórczej.

Budownictwo mieszkaniowe jako jedno z głównych zadań miast

Dotychczasowe nasze rozważania ograniczyliśmy wyłącznie do analizy obecnej polityki budowlano-mieszkaniowej, realizowanej z wysokiego przyzwolenia Komitetów Rozbudowy Miasta, jako organów samorządu miejskiego. Poddając jednak ocenie politykę budowlano-mieszkaniową, oceniamy właściwie całą dotychczasową działalność samorządów miejskich. Budownictwo mieszkaniowe i likwidacja bezrobocia to dwie kluczowe pozycje, które decydują dziś o całokształcie polityki samorządowej miast.

Bez masowego budownictwa mieszkań społecznie najpotrzebniejszych, bez zaopatrzenia ludności pracującej miast w tanie, nowoczesne i higieniczne mieszkania nie sposób dokonać ani skutecznego uzdrowienia dzielnic i przedmieść robotniczych, ani upowszechnienia elektryczności, kanalizacji, wodociągu i gazu, ani skutecznego realizowania planów urbanistycznych, ani wreszcie właściwego rozwiązania zagadnień połączonych z opieką nad dzieckiem, z ogólną opieką społeczną, ze zdrowiem publicznym, z oświatą, czytelnictwem i kulturą estetyczną miasta. Jedna połowa życia ludzkiego to nauka w szkole, praca i wczasy poza domem, druga zaś – to mieszkanie. Nędza mieszkaniowa szerokich mas krzyżuje więc plany i zamierzenia pracy każdego niemal wydziału czy referatu Zarządu Miejskiego. Skoro ulgi i kapitał publiczny przeznaczone na budownictwo mieszkaniowe mają na celu osiągnięcie nie najwyższej rentowności społecznej, czyli największych efektów z punktu widzenia dobra szerokiego ogółu, lecz najwyższej rentowności prywatnego kapitału, to w takich warunkach całość inwestycji miejskich i całość wysiłków gospodarczych miasta nie może być społecznie rentowna, nie może być obliczona na jak najpełniejsze zaspokajanie zbiorowych potrzeb tych części ludności miejskiej, u których te potrzeby są najsilniejsze. Przychodzą Komitety Rozbudowy Miast i mówią nam: „Pochwalamy podatkowe ulgi budowlane dla wielkich kapitalistów, rozdzielamy między nimi tanie kredyty publiczne, ale w ten sposób każda złotówka ulgowego kredytu przyciąga do budownictwa trzy złotówki prywatne. Złotówka skierowana na budownictwo mieszkań robotniczych nie przyciągnie prywatnych złotówek, bo złotówka kapitalisty nie pójdzie tu, a złotówek robotniczych nie ma. Żeby zwabić złotówki kapitalisty, trzeba go obdarowywać podatkowo, a darowizna ta musi być tym większa, im większy jest kapitalista, bo podatek dochodowy jest postępowy, jest tym cięższy, im większy jest dochód, i zwolnienie od podatku jest tym większe, im większy ma dochód ten, którego złotówki wabimy syrenim śpiewem ulg. Gotowi jednak jesteśmy darować złotówkę publiczną, byle tylko perspektywą dużego zysku, dużej rentowności skusić jak największą ilość złotówek prywatnych”.

W ślad za takim rozumowaniem przychodzą sanacyjni prezydenci miast i mówią: „Przeprowadzamy nowe ulice, uzbrajamy okoliczne tereny w komunikację, elektryczność, wodociągi, kanalizację, parki, zieleńce i inne urządzenia użyteczności publicznej. Nasze kapitały, przedzierzgnięte w zwiększone komorne nowo uzbrojonych i zainwestowanych dzielnic, pędzą stamtąd robotników i słabszych ekonomicznie lokatorów do nowo powstających ruder, dalekich, dziko rozbudowujących się ognisk nędzy wielkomiejskiej, nasze wydziały zdrowia i opieki społecznej są coraz bardziej bezradne wobec katastrofalnych skutków nędzy mieszkaniowej proletariatu, ale wszystko to jest niczym w porównaniu z jednym wspaniałym efektem, który osiągamy naszą polityką. Oto pokazaliśmy na wystawie »Warszawa wczoraj, dziś i jutro«, że jedna magistracka złotówka, zainwestowana w ulepszonej nawierzchni nowej ulicy, w jej uzbrojeniu, w nowym torowisku tramwajowym itp., przyciąga i mobilizuje gospodarczo dziewięć złotówek, lokowanych w budownictwie wzdłuż nowych magistrali. W naszym rozumieniu interes publiczny łączy się nierozdzielnie z interesem prywatnych złotówek kapitalisty i nasze inwestycje, służąc w zasadzie najwyższej rentowności prywatnego kapitału, służą jednocześnie dobru publicznemu”.

Nie trzeba złotówki kapitalistów...

Kamienicznicy i kapitaliści, słysząc takie rozumowania i widząc najlepiej ich praktyczne skutki, rżą oczywiście z radości i wołają: „Dajcie! Dajcie nam najwięcej tych złotówek podatkowych, magistrackich i rządowych, pozwólcie dalej robić nam kokosowe interesy, a naszych złotówek na pewno nie zabraknie”.

Dla „Gazety Polskiej” najwyższa rentowność społeczna jest równoznaczna z pojęciem najwyższej rentowności prywatno-kapitalistycznej.

Ale nie trzeba mieć głębokich studiów ekonomicznych i społecznych, żeby zrozumieć, iż stawka na złotówkę prywatnego kapitalisty nie jest stawką na człowieka i jego potrzeby, że pogoń za jak największą ilością prywatnych złotówek, chętnych do inwestowania się w mieście, nie jest pogonią za dobrobytem i radością szarego człowieka, bo dokonywa się za cenę olbrzymiego marnotrawstwa grosza publicznego, za cenę krzycząco niesprawiedliwego obdarowywania warstw ekonomicznie uprzywilejowanych, za cenę nędzy mieszkaniowej, charłactwa fizycznego i moralnego szerokich mas.

Demokracja walcząc o władzę w samorządzie, walczy o nową politykę samorządową, która we wszystkich dziedzinach gospodarki i administracji miejskiej dążyć będzie rzeczywiście do osiągnięcia najwyższej rentowności społecznej kapitałów publicznych i mienia samorządowego, służących nie złotówkom prywatnym, lecz obywatelom miasta, a przede wszystkim tym, którzy są ekonomicznie słabsi i społecznie upośledzeni. Nowa polityka demokratyczna będzie jednak przeciwieństwem tej polityki, jaką realizuje w Warszawie obecny zarząd miejski i pochwala Ozon. Fundamentem bowiem nowej polityki samorządowej, stosem pacierzowym wszystkich planów w dziedzinie urbanistyki, oświaty, kultury i zdrowia publicznego będzie wypracowany w czasie i terenie plan masowego budownictwa mieszkań społecznie najpotrzebniejszych, mieszkań nowoczesnych i higienicznych, a zarazem dostępnych dla ludności robotniczej, uboższego drobnomieszczaństwa i proletariatu umysłowego. Wszystkie ulgi podatkowe i ulgowe kredyty, wszystkie fundusze publiczne, idące dziś na dożywianie kamienicznika i kapitalisty, oddać wyłącznie do dyspozycji spółdzielni mieszkaniowych i instytucji publicznych, budujących mieszkania dla mas pracujących, zmobilizować nowe fundusze; w oparciu o rozbudzoną aktywność klasy robotniczej i dotychczasowe ośrodki społecznego lub publicznego budownictwa mieszkaniowego stworzyć planowo działający aparat, który by, akumulując doświadczenie architektoniczne i techniczne przemysłu budowlanego, stosując nowe, tańsze metody produkcji i organizacji pracy, dokonał wielkiej reformy mieszkaniowej, wyposażył wszystkich w mieszkania, godne dzisiejszej cywilizacji.

Takie są czołowe zadania nowych władz miejskich.

Henryk Dembiński


Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w tygodniku „Czarno na białym” (nr 50, 1938) – organie centrolewicowego Stronnictwa Demokratycznego. Po latach wznowiono go w książce Henryk Dembiński – „Wybór pism”, Książka i Wiedza, Warszawa 1962. Przedruk za tym ostatnim źródłem.

 

Publikowaliśmy już dwa inne teksty tego autora:

↑ Wróć na górę