Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Tytus Filipowicz

Czy Polsce jest potrzebna gospodarka planowa?

[1935]

Jądrem polskiego zagadnienia gospodarczego jest fakt, że corocznie płacimy zagranicy z górą pół miliarda złotych jako procent od pożyczek państwowych, prywatnych, i od inwestycji zagranicznych w Polsce. Obecnie cały ten haracz odsyłamy w różnej postaci: częściowo jako towar opłacający się, częściowo – jako towar liczony zagranicy po cenie niższej niż koszta własne produkcji, częściowo w postaci złota lub dewiz. Tu jest luka, przez jaką złoto odpływa z Polski.

Ponieważ nie chcemy iść w ślady Niemiec, które urządziły bankructwo, ani w ślady Rosji, która skonfiskowała obce inwestycje i skreśliła swe długi, nasze złoto i towar nieopłacający się będzie płynąć z Polski dopóty, dopóki zamiast nich nie zaczniemy dawać zagranicy tylko taki towar, jaki by się nam opłacał.

Stan rzeczy powyżej naszkicowany jest, powtarzamy, centralnym faktem naszej sytuacji gospodarczej. Pompa, odprowadzająca zagranicę złoto ze Skarbu i z Banku Polskiego, będzie działać dopóty, dopóki nie będziemy eksportować tyle, aby samym towarem pokryć wszystkie należności za import, łącznie z odsetkami od długów i inwestycji. Polski konsument węgla, nafty i cukru będzie dopóty płacił za nie cenę wygórowaną, dopóki obecny nasz eksport dumpingowy nie zostanie zastąpiony eksportem zdrowym. Wynika stąd pierwsza teza – rozwinięcie naszego eksportu do tej miary, by nie było potrzeba naruszać zapasu złota. I teza druga – zastąpienie naszego eksportu dumpingowego eksportem zdrowym.

Z chwilą wprowadzenia handlu kontyngentowego istnieje tendencja ze strony państw bogatych przyznawania państwom innym zamiennych kontyngentów równej wartości. Nazywa się to „przestrzeganie zasady wzajemności”. Polska w stosunkach np. z Francją i Stanami Zjednoczonymi na podstawie tej zasady otrzymuje możność płacenia swoim towarem za towar francuski czy amerykański, lecz swoje procenty od pożyczek musi płacić złotem. Tymczasem, wobec wprowadzania kontyngentów przez coraz nowe państwa, możność otrzymania złota znika, a w Polsce go nie wydobywamy. Wobec tego jest dla nas nie do przyjęcia „zasada wzajemności” w umowach kontyngentowych z państwami wierzycielskimi. Stąd teza trzecia – winniśmy z państwami wierzycielskimi przeprowadzić umowy, zapewniające nam kontyngenty o tyle większe, by pokrywały wysokość spłacanych procentów i rat długu. Jeśli takich kontyngentów nie uzyskamy, musimy uzyskać zgodę na odroczenie spłat. W tym wypadku stajemy na gruncie tej samej zasady, jaką Francja i Anglia wysunęły w pertraktacjach ze Stanami Zjednoczonymi o spłatę długów wojennych, mianowicie że Europa może spłacać swe należności tylko towarami. Dla Polski tylko stworzenie systemu zamiany międzynarodowej, opartej na tej zasadzie, będzie w stanie zapewnić obronę naszego zapasu złota.

Subsydiowany przez polskiego konsumenta eksport cukru, węgla, nafty, pokrywa pewną część należności, jakie spłacamy. Gdyby rząd zdobył się pewnego poranka na wysiłek zmuszenia producentów do obniżenia cen węgła, cukru i nafty w Polsce do poziomu ceny sprawiedliwej (tj. ceny pokrywającej koszta własne produkcji plus amortyzacja plus zysk godziwy), tego samego dnia producenci musieliby wstrzymać cały eksport zagranicę, bo ten eksport przestałby się kalkulować. Miałoby to skutek podwójny: zagranicę musielibyśmy wysłać inne towary lub złoto wartości równej sumom otrzymywanym dotychczas za nasz węgiel, cukier, naftę; a w kraju – zostałoby zamknięte około połowy kopalń węgla, szybów naftowych i cukrowni. To znaczy, i to jest w związku z naszą tezą drugą, że obniżka cen przemysłowych do słusznego poziomu wymaga uprzedniego znalezienia w kraju innego materiału dla eksportu, ulokowania go zagranicą oraz zredukowania ilości funkcjonujących obecnie kopalń i cukrowni, i znalezienia pracy dla robotników, którzy stracą zajęcie. Inaczej mówiąc, wymaga przeprowadzenia uprzedniej racjonalizacji naszej produkcji i eksportu. Bez tej racjonalizacji zniżka cen przemysłowych do poziomu normalnego nie może zostać urzeczywistniona.

Dopiero po dokonaniu racjonalizacji! Nie będzie to szybki, lecz na tym odcinku jest to jedynie realny sposób obrony interesów polskiego konsumenta. Pomiędzy chwilą obecną a momentem, gdy racjonalizacja będzie już dokonana, nastąpi okres przejściowy, w jakim cena krajowa produktu powoli będzie się zmniejszać pod wpływem środków, stosowanych względem przemysłu przez powołaną do tego instytucję. Wreszcie, ceny krajowe dojdą do poziomu normalnego w chwili, gdy dany przemysł zniesie inwestycje błędne i zastąpi je inwestycjami, odpowiadającymi potrzebom istotnym rynku.

Eksport zracjonalizowany polega nie tylko na uzyskaniu zamiany zyskownej lub co najmniej pokrywającej koszta własne. Winien on również nie oddawać cudzoziemcom za bezcen naturalnych bogactw kraju (węgiel i nafta) jakie istnieją w ilości ograniczonej, a jakie mogą być potrzebne następnym pokoleniom nie mniej niż nam. Potrzebna jest ochrona prawna bogactw mineralnych przed niszczeniem i rabunkowym wywozem, podobnie jak już istnieje ochrona lasów przed wyrębem. Dalej, towar wywożony winien być produkowany w warunkach higienicznych i przez pracę otrzymującą związkowe minimum płacy. Wytwarzane przez chałupników pod Łodzią w strasznych warunkach pracy taniutkie garnitury zrujnowały i rujnują dobrze wynagradzane krawiectwo angielskie; dziś my Polacy musimy się wstydzić, że w Anglii są na porządku dziennym usiłowania zmierzające do włączenia tej gałęzi eksportu polskiego, razem z częścią towarów japońskich, do kategorii zabronionych ze względu na fabrykację w niehumanitarnych warunkach. Potrzebne są umowy międzynarodowe, nie dopuszczające do międzynarodowej zamiany towarów produkowanych przez pracę wyzyskiwaną ponad normy przyzwoitości. Do importu zarówno jak do eksportu winien być dopuszczany tylko produkt wytworzony przez robotnika korzystającego z ustawowo określonego dnia pracy i otrzymującego zarobek uznany za dostateczny przez organizację zawodową kraju eksportującego. Stempel na towarze: „Zrobione w Polsce” – powinien być gwarancją zarówno dobroci towaru, jak i oznaczać: „zrobione przy ośmiogodzinnym dniu roboczym i przy związkowej skali płacy”. Wytwory pracy źle płatnej winny być bojkotowane nie tylko w obrocie krajowym, lecz i w zamianie międzynarodowej. Kodeks fabryczny winien reprezentować minimum moralności zarówno w stosunkach handlu wewnętrznego, jak i międzynarodowego.

W Europie przedwojennej zwiększenie dopływu złota do danego państwa można było wywołać przez zwiększenie wywozu towarowego. Gdyby Polska, istniejąc w tamtych czasach wolnohandlowych, potrzebowała uzupełnić swój nadwątlony zapas walut i złota, wykonanie zadania przedstawiałoby się względnie łatwo. Dziś jednak zwiększenie eksportu – to otrzymanie nowych lub zwiększonych kontyngentów. Najcelowsze wysiłki nastawienia naszego przemysłu na eksport nie przyniosą rezultatów, jakich można było oczekiwać w erze przedkontyngentowej, gdyż inne państwa skłonne są nam przyznać tylko ilość eksportu, odpowiadającą temu, co od nich weźmiemy. W tych warunkach, objętość naszego wywozu jest już – i coraz więcej będzie – uzależniona od naszej zdolności wchłonięcia obcego przywozu.

Doszliśmy tutaj do momentu szczególnej wagi. Okazuje się, że możliwości związane z rozrostem naszego eksportu, są uwarunkowane naszą zdolnością importu czyli, inaczej mówiąc – naszą zdolnością konsumpcyjną. Tak więc punktem wyjścia dla usiłowań oderwania się od kryzysu winno być zwiększenie zdolności konsumpcyjnej kraju, to znaczy przede wszystkim zwiększenie konsumpcyjnych zdolności mas ludowych.

Państwa zachodu tę właśnie drogę – zwiększenie spożycia wewnętrznego, obrały jako sposób oderwania się od kryzysu. Statystyka mówi, że od roku 1928 na całym świecie obroty handlu zagranicznego (tj. sumy importu i eksportu) wciąż się zmniejszają; lecz pomimo tego ogólna wartość produkcji w tymże czasie wzrasta; jeśli produkcję każdego kraju w r. 1928 wyrazić cyfrą 100, to ten wskaźnik, obniżywszy się w latach 1929 i 1930, następnie podniósł się tak, że w roku 1933 w Anglii wynosił już 93, we Francji 85, w Stanach Zjednoczonych i w Niemczech – 69. To znaczy, że wszystkie te państwa rozpoczęły odrywanie się od kryzysu przez wzrost spożycia wewnętrznego. Amerykańska polityka podnoszenia cen i upaństwowienia złota, angielski manewr obniżki funta, francuski system stabilizowanego franka przy jednoczesnym zwiększeniu rezerwy złotej – wszystko to były posunięcia różne, dostosowane do warunków lokalnych, lecz wszystkie miały jeden cel na względzie, – powiększenie wewnątrz kraju konsumpcji własnych produktów. Cel ten został osiągnięty i tam kryzys poczyna przechodzić. W pierwszym kwartale roku 1934 w Anglii wytwórczość przemysłowa podniosła się do poziomu roku 1928, a ilość bezrobotnych spadła do normy ówczesnej, czyli można powiedzieć, że kryzys w Anglii jeśli nie minął, to w każdym razie wyraźnie mija. W Polsce hasłem było: zaciskać pasa; w rezultacie wskaźnik produkcji na rok 1933 wyniósł zaledwie 55; a choć w roku 1934 wskaźnik ten podniósł się, to jednakże w stopniu mniejszym niż w innych krajach. W Polsce więc kryzys w najlepsze trwa nadal. I nie pocznie mijać, dopóki mylna wytyczna będzie rodzić błędne środki. W Polsce wskazywano na sam wzrost eksportu jako na sposób uzdrowienia bilansu płatniczego – tymczasem okazuje się, że nadzieje na zwiększenie swego udziału w przyszłym zwiększonym obrocie międzynarodowym może mieć tylko ten, kto powiększy swą konsumpcję wewnętrzną.

Jeśli badać początek i rozwój kryzysu w Polsce, okaże się, że wystąpiwszy w r. 1928, tj. o rok wcześniej niż w innych krajach, zaczął się nie od spadku eksportu. W ogóle należy się wystrzegać przesadzania znaczenia eksportu w polskim życiu gospodarczym. W najlepszych latach wartość eksportu polskiego stanowiła 12% wartości całej naszej produkcji ogólnej. Przy tym całkowity obrót handlu zagranicznego na głowę ludności wynosi u nas około stu złotych rocznie, tj. blisko trzy razy mniej, niż w małej Estonii i dwa razy mniej niż na Węgrzech; wobec tego, że ideał samowystarczalności jest w ten sposób w Polsce prawie urzeczywistniony, rolę główną grają czynniki wewnętrzno-gospodarcze. I nasz kryzys zaczął się od zachwiania jednego z takich czynników – zdolności płatniczej przedsiębiorstw; zdolność ta została w dalszym ciągu osłabiona przez wycofanie kredytów zagranicznych. Następnie, zniżka cen w rolnictwie uderzyła najliczniejszą warstwę ludności i spadek siły nabywczej stał się udziałem całego społeczeństwa. Odpływ złota z Banku Polskiego zagranicę i zanik zdrowego prywatnego obrotu wewnętrznego z początkiem r. 1931 spowodował Bank Polski do zmniejszania ilości wypuszczanych banknotów i do zmniejszenia kredytów, czyli do tak zwanej polityki deflacyjnej. Brak i drożyzna kredytu została spotęgowana i uzupełniona przez brak środków obiegowych. I gdy państwa zachodnie udzielały swoim obywatelom znacznych ułatwień kredytowych, instytucje polskie nie tylko zmniejszyły kredyt, lecz ograniczyły własną zdolność dawania pomocy. Tym sposobem został utrwalony stan kryzysu i upadek siły nabywczej wsi i miast.

Deflacja, dobra jako chwilowe zarządzenie oszczędnościowe, nie jest środkiem ułatwiającym wyjście z kryzysu, równie jak sama przez się nie jest sposobem zapewniającym na dłuższy dystans stabilizację pieniądza. Umożliwić wyjście i przełamać pierwsze okopy kryzysu może tylko polityka zwiększająca środki obiegowe, lecz w taki sposób, by jednocześnie została wzmocniona zdolność nabywcza mas ludowych. Jeśli jest polityka, która powiększając ilość pieniądza, umożliwiając rozszerzenie kredytów przez tworzenie istotnych wartości i potęgując wewnętrzną siłę kupczą, w tym samym czasie nie zachwieje kursu naszego pieniądza – takiej właśnie polityki Polska potrzebuje.

Taka polityka jest możliwa. Pierwszym jej czynem winno być zorganizowanie wielkich robót publicznych, obliczonych na dłuższy przeciąg czasu, zatrudniających około czterysta tysięcy ludzi. Środki kredytowe, użyte na podjęcie tych robót, stworzą nową siłę nabywczą nie tylko wśród ludzi bezpośrednio zatrudnionych, lecz dając zajęcie pracownikom dostarczającym przedmioty pierwszej potrzeby dla pracujących, ożywiając handel, zwiększając zapotrzebowanie na produkty spożycia. Roboty publiczne winny objąć odcinki, jakie po pewnym czasie albo opłaciłyby się bezpośrednio, albo wzmocniły produkcyjność kraju: drogi bite, linie kolejowe, melioracje rolne, regulacja rzek, budowa elewatorów zbożowych, elektryfikacja. Tu nie chodzi o podjęcie robót luksusowych li tylko w celu zatrudnienia bezrobotnych, lecz o wykonanie prac niezbędnych, jakie w krajach innych zostały już dawno dokonane środkami publicznymi, a o jakie donośnie woła polska rzeczywistość od pierwszego dnia powstania Polski. Państwo wystąpi tu nie jako filantrop, lecz jako organizator pracy oraz organizator kredytu wewnętrznego, potrzebnego na mobilizację pracy. Kredyt przyjmie formę średnioterminowych bonów oprocentowanych, gwarantowanych przez jeden z wielkich banków lub bezpośrednio przez Skarb Państwa. Kierownictwu Wielkich Robót zostają przekazane: dziś nieprodukcyjne fundusze zapomóg dla bezrobotnych, różnej nazwy „fundusze” łącznie z Funduszem Pracy, oraz należności podatkowe rolne i przemysłowe pod warunkiem pobrania ich w naturze. Kredyt udzielany na Wielkie Roboty winien być – i przy racjonalnym postawieniu rzeczy może być – tak użyty i skalkulowany, że bony wydane wrócą z powrotem do kas skarbowych w terminie określonym.

Cały wysiłek organizacyjny tak pomyślanych Wielkich Robót Publicznych służy do uruchomienia opłacających się nowych środków produkcyjnych, nie zaś dla otwarcia kredytu konsumpcyjnego. Użyty jest dla tworzenia wartości nowych, nie dla ich niszczenia; służy dla uruchomienia siły roboczej, narzędzi pracy, środków spożywczych, jakie już posiadamy. Nie wymaga wywiezienia zagranicę ani jednej uncji złota. Nie narusza w niczym naszego bilansu płatniczego.

Płonna jest obawa, że bony, jakie winny być w każdej chwili wymienialne na złote papierowe, zniszczą stabilizację pieniądza. Lecz w takim razie – mogą nam powiedzieć – cały program wydania bonów jest tylko lekko zamaskowanym projektem zwiększenia emisji banknotów, czyli reflacją. Odpowiemy na to – jest reflacją. Lecz dzisiaj, gdy dolar i funt przestał być ekwiwalentem złota, a stał się legalnym środkiem płatniczym o złotej pestce – kurs każdego banknotu zależy nie tyle od wielkości pestki, tj. nie od procentu pokrycia złotem, ile od stosunku jego podaży do popytu przy wymianie na obce waluty, czyli, w rezultacie, od bilansu płatniczego państwa emitującego banknot. Wobec tego, możemy sobie na reflację pozwolić, pod warunkiem, żeby został zahamowany odpływ złota z Polski. A to, jak widzieliśmy wyżej, jest do zrobienia. Gdy odpływ złota zostanie wstrzymany, stabilizacja złotego zyska granitową podstawę, mimo reflacji.

Zużycie powiększonej emisji banknotów na budowę muzeów czy stadionów byłoby niebezpieczne, lecz zużytkowanie ich na roboty podnoszące wzrost dochodu narodowego nie jest niebezpieczne, o ile bilans płatniczy kraju pozostaje zrównoważony. Jednakże finansowanie robót publicznych winno się odbyć nie przez zaciągnięcie w Banku Polskim pożyczki nowo emitowanych banknotów, lecz przez wydanie specjalnych bonów. Zwiększony zapas banknotów będzie zbyt potrzebny dla zaspokojenia prywatnego przemysłu, rolnictwa i handlu, by go uszczuplać na potrzeby wolniej dających efekt inwestycji publicznych. Zaś możność zużytkowania bonów wewnątrz kraju na równi z biletami bankowymi i procent przynoszony przez każdy odcinek bonów, będzie zabezpieczeniem przed masową jednoczesną ich wymianą na banknoty Banku Polskiego. Doświadczenie z „bonami Funduszu Inwestycyjnego” przemawia za tym, że operacja analogiczna może mieć wszelkie szanse powodzenia. […]

Początkiem akcji zmierzającej do przełamywania zastoju są Wielkie Roboty Publiczne, lecz  równolegle pójść muszą inne wysiłki. Ponieważ dostateczne obniżenie w szybkim tempie cen przemysłowych okazuje się utopią, należy, nie porzucając usiłowań powolnej zniżki cen przemysłowych, a wśród nich przede wszystkim kartelowych, jednocześnie podjąć ustabilizowanie cen w rolnictwie.

Ustalenie cen produktów rolnych można osiągnąć przez zorganizowanie handlu zbożem. Doświadczenie uczy, że ceny dyktuje kupiec zbożowy, jeśli trzyma w swym ręku nie mniej niż 20 proc. całej ilości ziarna rzucanego na sprzedaż. Doprowadzenie rynku polskiego do takiego stanu jest możliwe, pomiędzy innymi, pod warunkiem przetworzenia Państwowego Urzędu Zbożowego na instytucję kupiecką i dania mu dostatecznej ilości normalnych spichrzów, tj. elewatorów. Równolegle winno być podjęte zracjonalizowanie eksportu wytworów rolniczych tak, by Polska wywoziła produkty, za jakie zagranicą można uzyskać dobre ceny. System premii eksportowych winien zostać zmieniony w tym kierunku, by popierał eksport racjonalny, nie zaś służył jak obecnie – pod płaszczykiem poprawy cen – do podtrzymywania niepotrzebnego przyrostu produkcji ziarna. Posiadanie elewatorów umożliwi utworzenie rezerwy zboża, niezbędnej na wypadek wojny i nieurodzaju. Tylko w interesie pośredników leży utrzymanie dotychczasowego systemu obrotu ziarnem, polegającego na tym, że w latach urodzaju nasze ziarno idzie za bezcen zagranicę, a w latach niedoborów – drogie ziarno zagraniczne płynie do Polski.

Powyższe posunięcia, idące łącznie z odpowiednią polityką celną oraz z intensywnym przeprowadzeniem komasacji oraz oddłużania rolnictwa, byłyby występem do racjonalnej organizacji gospodarki rolnej, traktującej całe państwo jako jednolity teren uprawy, gdzie instytucje centralne i regionalne wskazywałyby nie tylko jakość, lecz i ilość produkcji. Rolnicy, zarówno wielcy, jak i mali, w niedalekiej przyszłości będą mieli do wyboru albo, zrzekłszy się dzisiejszej wolności siania i sadzenia co się komu podoba, otrzymywać dobre ceny, albo, utrzymując dzisiejszą wolność gospodarowania zadowalać się nadal cenami kryzysowymi.

Niedomaganiem głównym naszego rolnictwa włościańskiego jest bodaj mniej brak ziemi niż niska i jednostronna produkcyjność. Na przeszkodzie skutecznych wysiłków w kierunku zwiększenia wytwórczości małych gospodarstw stoi obawa przesycenia już nasyconego rynku zbożowego. Obawa ta będzie istnieć dopóty, dopóki gospodarka rolna nie zostanie zracjonalizowana.

Wielkie melioracje z natury rzeczy stanowiłyby jeden z elementów planowej gospodarki rolnej. Są one do przeprowadzenia we względnie krótkim czasie przez włączenie ich wykonania do programu Wielkich Robót Publicznych.

Z tego, co było powiedziane powyżej, wiemy, że Polska żyje w paradoksalnej sytuacji, polegającej na tym, że gdyby miała o połowę mniej kopalń i cukrowni, węgiel, nafta i cukier byłyby znacznie tańsze niż są dzisiaj. Przeinwestowane są u nas górnictwo, cukrownictwo, przędzalnictwo bawełniane. Jednym ze sposobów uporządkowania naszych stosunków musi tedy stać się zmniejszenie ilości zakładów pracujących w tych gałęziach przemysłu, co jest jednoznaczne ze zmniejszeniem inwestowanego w nie kapitału.

Jeśli zbadać historię fabryk nowo powstałych w Polsce niepodległej, okaże się, że niemal każda budowała się dzięki zapewnieniu z góry zysków bądź dzięki umowie kartelowej, bądź dzięki gwarantowaniu przez takie czy inne ministerstwo przywilejów, obstalunków lub subsydiów. Inaczej mówiąc, szereg dziedzin naszego przemysłu powstał dzięki takim czy innym sposobom asekuracji zysków.

Pomimo dużych gniazd przemysłowych, jak np. Śląsk, Polska ma minimalny procent ludności zatrudnionej w przemyśle. Wszyscy zgadzamy się, że ponieważ dać pracę wzrastającym masom może tylko rozwijający się przemysł, jest dla Polski koniecznością powstawanie nowych gałęzi przemysłu. Wymagają tego również potrzeby obrony krajowej. Wobec tego, że państwo może inwestować tylko niewielkie kapitały, potrzebna jest wyjątkowo staranna planowość, o ile chodzi o wkłady ze Skarbu. A kapitał prywatny, jaki chętnie garnie się do drobnych i wyjątkowo zyskownych przedsiębiorstw, do wielkich nie pójdzie bez koncesji lub zapewnienia mu obstalunków, bez takiej czy innej formy asekuracji.

Ponieważ dotychczasowe stosowanie metody asekuracji zysków jest chaotyczne i umożliwiające szereg niedokładności, leży w interesie publicznym jej uporządkowanie, co jest do wykonania tylko drogą utworzenia jednej instytucji. Nazwijmy ją Biurem asekuracyjno-rozdzielczym.

Udzielanie różnej formy asekuracji nowo powstającym fabrykom może być wykonane dobrze na podstawie analizy potrzeb rynku i ewidencji celów i środków. Tym sposobem Biuro asekuracyjno-rozdzielcze zaczęłoby swe istnienie od zrobienia planu inwestycji. Na podstawie takiego planu Biuro opiniowałoby w sprawie przydziału kapitałów państwowych dla poszczególnych przedsiębiorstw, oraz wskazywało nowe inwestycje kapitałowi prywatnemu, udzielając gwarancji. Zadaniem Biura byłoby również opracowanie planu redukcji przeinwestowanych gałęzi przemysłu oraz dozór nad przeprowadzanymi redukcjami i inwestycjami rządowymi i prywatnymi. Tym sposobem jednym z zadań Biura byłaby naprawa błędów zrobionych w pierwszym powojennym okresie odbudowy oraz zapobieganie powtarzaniu się błędów podobnych.

Dla zapewnienia stałego rozwoju nowych gałęzi przemysłu należałoby przeprowadzić przymus prawny, obowiązujący wszystkie przedsiębiorstwa rządowe i prywatne do lokowania na terytorium Polski pewnego minimum swych zysków. Stosowanie tego zarządzenia do przemysłu górniczego i cukrowniczego pomogłoby do stopniowej likwidacji przerostu ich urządzeń, co w skutkach, łącznie z innymi krokami, umożliwiałoby zniesienie obciążającego kraj dumpingu zagranicę węgla i cukru i, co się z tym łączy – doprowadziłoby do obniżenia krajowych cen do poziomu normalnego. Stosowanie tego przymusu prawnego do przedsiębiorstw będących własnością cudzoziemców, zapewniałoby pozostanie w Polsce choć części ich zysków.

Kapitał zagraniczny posiada w Polsce szereg fabryk i kopalń, przedstawiających wartość paru miliardów złotych. Gdyby Europa żyła pod znakiem rozbrojenia i wolnego handlu, moglibyśmy liczyć na to, że powoli ta własność cudzoziemska przejdzie automatycznie w ręce bogacących się Polaków, podobnie, jak w połowie zeszłego wieku, w Nadrenii, przedsiębiorstwa angielskie i holenderskie przeszły w ręce niemieckie. Jednakże rozbrojenie i powrót do polityki wolnohandlowej są problematyczne, wobec czego duży zasiąg własności cudzoziemskiej w Polsce jest niepożądany. Także z punktu widzenia wpływu na bilans płatniczy Polski – mówiliśmy o tym wyżej – obecność kapitału zagranicznego powoduje zjawiska ujemne. Już te dwa względy wymagają, by przynajmniej najważniejsze działy produkcji, wydobycie surowców i wielki przemysł metalowy, przeszły w ręce polskie.

W celu nabycia własności cudzoziemskiej Bank Gospodarstwa Krajowego lub nowa specjalna instytucja, operując gwarantowanymi długoterminowymi obligacjami, winna częściowo sama przejąć większość akcji odpowiednich przedsiębiorstw, częściowo sfinansować grupy polskie tak, by one mogły to zrobić. W ten sposób zarząd przedsiębiorstw przeszedłby w ręce polskie zaraz, a w przyszłości z chwilą spłaty obligacji serwituty dzisiejsze ostatecznie przestałyby obciążać naszą gospodarkę.

Reforma, o jakiej tu mowa, należy do pilniejszych wobec tego, że w ciągu czasów ostatnich szereg dużych obiektów przemysłowych przeszedł z rąk polskich do cudzoziemskich i że wobec zadłużenia przedsiębiorstw polskich w bankach zagranicznych, proces tak zwanego sanowania przedsiębiorstw nieraz kończy się objęciem własności przez bank wierzycielski.

Około 65 proc. ludności miejskiej w Polsce mieszka w warunkach przeludnienia. W Warszawie są całe dzielnice, w jakich na izbę przypada 6 mieszkańców, są inne, gdzie na jedno łóżko przypada 5 osób. Epidemia tyfusu, wygnana z baraków dla bezdomnych, nadal czai się w przeludnionych izbach i grozić będzie dopóty, dopóki izby te i przeludnienie nie zostaną zlikwidowane. Na wsi stan jest mało co lepszy. Raporty, jakie posiada Liga Narodów o stanie mieszkań u nas, uważają Polskę pod względem mieszkaniowym za jeden z najgorszych terenów Europy.

Przeciętna długość życia w Polsce jest znacznie krótsza niż w krajach zachodu. Mamy wysoką cyfrę urodzeń w porównaniu z Niemcami, lecz cyfra śmiertelności jest wyższa od niemieckiej. Procent chorych na gruźlicę jest w Polsce większy niż gdziekolwiek indziej. Ostatnimi czasy ilość gruźlików w armii wzrosła, przeciętny wzrost rekruta obniża się. Wszystko to razem znaczy, że niski poziom warunków życiowych powoduje obniżenie się fizycznego typu człowieka w Polsce. Ten stan rzeczy, powodowany zarówno niedostatecznym odżywianiem się jak złymi warunkami mieszkaniowymi, nie jest pożądany dla państwa.

Przyczyn złego stanu mieszkań należy szukać nie tylko we wstrząsie wywołanym wojną, lecz i w niskim poziomie warunków mieszkaniowych przedwojennych. Dobrze skanalizowane i wentylowane domy mogą wchłonąć czasowy przyrost mieszkańców bez pojawienia się chorób wynikających z przeludnienia. Lecz ten sam przyrost, wtłoczony do niehigienicznych domów i chat, spowodował skutki fatalne. Niski poziom wymagań ludności pod względem mieszkaniowym jest zjawiskiem stwierdzonym przez wszystkich, którzy porównywali wymagania w Polsce ze skalą potrzeb innych krajów z wyjątkiem Rosji i Bałkanów. Po wsiach w województwach środkowych i wschodnich, gdzie w izbach zamiast podłogi jest ubita ziemia, istnieje przesąd, że podłogi drewniane są niezdrowe, gdyż mycie ich powoduje wilgoć. U robotników lepiej płatnych niski procent budżetu wydawany na mieszkanie wskazuje, że wzrost potrzeby lepszego mieszkania nie posuwa się wraz ze wzrostem innych potrzeb. W klasie średniozamożnej wymagania mieszkaniowe są znacznie niższe u nas niż np. w Czechach. Jednym z warunków zmiany istniejących domowych urządzeń na lepsze jest więc także pojawienie się wśród ludności przekonania, że urządzenia istniejące są niedostateczne. A że są niedostateczne, tego dowodem obiektywnym jest, że mimo całego wykonanego budownictwa, stosunek pomiędzy liczbą ludności a przestrzenią izb mieszkalnych w ostatnich latach stale pogarsza się zamiast polepszać.

Pierwszym etapem przebudowy mieszkaniowej winno być zorganizowanie ogólnopaństwowej propagandy zdrowych mieszkań, tak, by szerokie warstwy zrozumiały, że domy winny być zmienione i ulepszone. Rząd winien powołać do życia Komitet Centralny i Komitety lokalne przebudowy; Komitety wywołają odpowiednie uchwały ciał samorządowych; w razie opieszałości gmin komitet ma prawo nakazać przebudowę; do gmin, nie posiadających odpowiednich pracowników, delegowane są ochotnicze drużyny pracy; materiał, w razie braku miejscowego, kredytują lasy państwowe. Jeśli dla przetworzenia wsi Lisków w zamożną osadę z mleczarnią spółdzielczą i domem ludowym dość było pracy jednego ks. Blizińskiego w najgorszych czasach rosyjskich – to w dzisiejszej Polsce rezultaty nie mogą być gorsze, byle tylko znalazła się wola narzucająca program całemu krajowi. Kredyty prywatne i rządowe, obecnie przeznaczone na budownictwo, winny zostać powiększone przez skierowanie części Wielkich Robót Publicznych na cele mieszkaniowe.

Jest prawdą znaną, że handel międzynarodowy będzie tym dla nas korzystniejszy, im więcej, zamiast surowców, będziemy eksportować fabrykatów lub półfabrykatów. Takie uszlachetnienie eksportu jest jednym z celów polskiej polityki handlowej.

Doświadczenie uczy, że producent stara się osiągnąć dochód maksymalny nie tyle przez rozszerzenie wytwórczości, ile drogą uzyskania wysokiej ceny swego produktu przy utrzymaniu produkcji na niskim poziomie. Wobec czego ani wytwórca indywidualny, ani kartele nie są dobrym narzędziem polityki eksportowej. Narzędziem dobrym bywa natomiast kupiec, który zyskując na zwiększającym się obrocie towarowym dąży do rozszerzenia klienteli, obniżenia cen i skłania fabrykanta do powiększenia produkcji oraz przystosowania jej do wymagań klienteli. Wpływ kupca w tym pożądanym kierunku jest tym większy, im większym rozporządza kapitałem. Z tego względu czynnikiem pierwszorzędnym dla poparcia eksportu jest dostarczenie kupcowi eksporterowi taniego elastycznego kredytu krótkoterminowego.

Ponieważ banki polskie finansują transakcje handlowe tylko wyjątkowo, nasz eksport nie może wejść na tory właściwe dopóki nie powstanie instytucja o typie bankowym ze specjalnym celem udzielania kupcom-eksporterom kredytów krótkoterminowych. Bank taki spełni swe zadanie tym lepiej, im wyraźniej będzie odcięty od finansowania przemysłu.

Jeszcze kilka lat temu zorganizowanie bona fide banku dla popierania eksportu byłoby uzupełnieniem dostatecznym instytucji już istniejących a służących sprawie handlu zagranicznego. Dziś jednak, wobec utrwalania się systemu kontyngentów i rosnącej interwencji rządów w sprawy handlu zagranicznego, sam nowy Bank nie wystarczyłby dla potrzeb eksportu. Obok niego winna stanąć instytucja oficjalna, kierująca i dozorująca wszystkie sprawy związane z ustaleniem kontyngentów, opiniująca o standaryzacji, o charakterze i kierunkach zmian w produkcie wywożonym, o tendencjach udzielanych kredytów etc., etc. Taki Urząd dla handlu zagranicznego odgrywałby rolę analogiczną do rosyjskiego „wniesztorgu”, z tą różnicą, że nie wykluczałby eksportera prywatnego, lecz współdziałał z nim. Utworzenie takiego Urzędu byłoby jednocześnie wyjściem najlepszym z dzisiejszego stanu rzeczy, na jakim pasożytują organizacje wpół prywatne, obciążające zarówno kupca jak i, przede wszystkim, konsumenta.

Do urządzeń wyliczonych powyżej należy dodać zorganizowanie własnego transportu morskiego i jego zabezpieczenia. Należy dodać również utworzenie, niezależnie od złota Banku Polskiego, państwowej rezerwy złota na wypadek wojny, oraz rezerw zboża, metalów i surowców potrzebnych dla przemysłu wojennego. Otrzymany szkielet urządzeń stanowi minimum, niezbędne dla sprawnego działania nowoczesnego państwa.

Reformy tu naszkicowane wymagałyby szeregu ustaw i zarządzeń drugorzędnych, jakich wymieniać nie będziemy, oraz związania wszystkich poczynań wspólną instytucją kierowniczą. Wobec już istniejącego przeciążenia ministerstw sprawami uzgadniania inicjatyw i projektów, kto wie, czy nie byłoby wyjściem najlepszym utworzenie Ministerstwa Gospodarki Narodowej, centralizującego sprawy gospodarcze.

Instytucje i reformy tutaj wymienione idą dalej niż wskazania z różnych miejsc zwykle dotychczas dawane jako recepta na przetrzymanie kryzysu. Otwarcie powiemy, że przeprowadzenie tych reform byłoby przetworzeniem ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej na zupełnie inny aniżeli ten, jaki przed wojną istniał w państwach Europy. Lecz czy ta „inność” ma nas zastraszać? Dziś, gdy premier angielski mówi o konieczności stosowania planowości w gospodarce państwa, konserwatyści angielscy mu potakują. Dziś, gdy pod wpływem zmian zachodzących na całym świecie, wyraziciele różnych kierunków myśli ekonomicznej zgadzają się, że obecny system gospodarki wymaga przetworzenia, czy nie czas przystąpić świadomie do tego zadania? A ponieważ przystąpić trzeba, więc jedynym sprawdzianem reform proponowanych jest ich zgodność z zasadniczą linią rozwojową Polski oraz zdolność osiągania celów.

Pewne jest jedno – że świat wchodzi w okres nowy, jakiego widzimy tylko początki, szczegółów struktury przyszłej nie znamy, lecz dostrzegamy linie zasadnicze. Do tego świata nowego trzeba zacząć przystosowywać się. Który naród zdoła lepiej dopasować swe instytucje i czyny do warunków przyszłości, ten wygra, zyskując lepsze miejsce w wielkim wyścigu o wpływy i o zakres panowania. Który naród nie potrafi dostosować się, skazany jest na przegraną.

Polityka gospodarcza państw wielkich od lat stu nie czyniła posunięć tak przełomowych, jak w ciągu paru lat ostatnich. Stany Zjednoczone zerwały z zasadą indywidualizmu, w ochronie socjalnej ścigają Europę, a w interwencji finansowej i przemysłowej już ją prześcignęły; upaństwowiły całe złoto prywatne, a swemu dolarowi odebrały prawo zamienialności na złoto. Anglia zerwała z tradycją wolnego handlu, całe imperium związała Związkiem Celnym, kurs swego pieniądza obniżyła celowo; już przeprowadziła planową elektryfikację kraju, a obecnie swą opinię publiczną przygotowuje do planowej interwencji państwa w przemyśle, rolnictwie i handlu zagranicznym. […] A Polska?

Myślą przewodnią posunięć angielskich, amerykańskich, niemieckich etc. było i jest podniesienie zdolności konsumpcyjnej ludności i wytworzenie zwiększenia zapotrzebowania wewnętrznego. Temu celowi służyła dewaluacja pieniądza, ułatwiając uzyskanie surowców importowanych. Temu celowi służyła mobilizacja pracy, tworząca nowe wartości, a jednocześnie dająca masom środki nabywcze. W państwach zachodu, także w Czechosłowacji i gdzie indziej poczęto odrywać się od kryzysu przez zwiększenie spożycia. W Polsce chcemy oderwać się od kryzysu, stosując bolszewicką metodę powszechnego postu, bez usprawiedliwienia tego postu ogromem dokonywanych inwestycji. Podjęte u nas drobne próby organizowania pracy są bez wpływu na rynek. Gdzie indziej państwo stało się inicjatorem i organizatorem wielkich przedsiębiorstw, u nas inwestycje coraz gorliwiej są skreślane. Gdzie indziej państwo zwiększa obrót, u nas zwiększenie obrotu jest na indeksie. Zamknąwszy erę powojennej odbudowy, syta triumfem Gdyni, podczas gdy świat wkracza na nowe tory, Polska prowadzi wielkie działy swej polityki ekonomicznej tak, jakby wolny handel oraz gospodarka indywidualna jutro znów miały zostać regułą gospodarki światowej.

W państwach innych wynikiem praktycznym wzrostu konsumpcji i obiegu pieniężnego było zwiększenie wpływów budżetowych. W Polsce zmniejszona konsumpcja powoduje zmniejszenie obrotów, co w dalszym ciągu zwiększa nędzę i w rezultacie podkopuje i budżet, i stabilizację.

Prowadzić nadal politykę obecną znaczy zmierzać ku utracie samodzielności gospodarczej. Albowiem kraj o wyczerpującym się zapasie złota i zdemobilizowanej pracy, skazany na wchłanianie całego swego przyrostu ludności, nie potrafi na długi dystans oprzeć się wpływowi wierzycieli zagranicznych i naciskowi sąsiadów, których potencjał przemysłu już jest wysoki lub szybko staje się wysoki. […]

Próby międzynarodowego opanowania kryzysu zawiodły, jak również nadzieja na automatyczną poprawę u nas zaraz potem, jak poprawa nastąpi gdzie indziej. Automatyzm gospodarki światowej należy do przeszłości. Jesteśmy zdani tylko na własne siły.

Dotychczas te siły nie zostały uruchomione. Dlaczego? Złożył się na to szereg przyczyn. Początkowo, jak i gdzie indziej, nie zorientowano się, że mamy do czynienia z kryzysem ustrojowym, nie zaś ze zwykłym. Stąd brak posunięć zasadniczych. Podczas kryzysu unaoczniły się nie tylko omyłki odbudowy pierwszych lat powojennych, lecz i skutki stu pięćdziesięciu lat ekonomicznego rozwoju pod obcą okupacją, wśród wojen i powstań narodowych. Stąd nieznana gdzie indziej mnogość skomplikowanych zagadnień. W tych warunkach rzeczą zupełnie naturalną stała się ostrożność w posunięciach i obawa, by niewczesnymi eksperymentami nie naruszyć młodych zrębów państwowych.

Lecz dziś, gdy sytuacja rozwinęła się jasno i gdy bogatsi jesteśmy w próby własne i w doświadczenie państw innych, winien nadejść moment zdecydowanych posunięć. Mamy tradycje wielkiego mocarstwa i uzasadnione ambicje. Lecz mocarstwem pod każdym względem staniemy się wówczas, gdy nasza wytwórczość, zasoby finansowe i środki techniczne zbliżą się do poziomu istniejącego gdzie indziej. Obecnie przepaść pomiędzy gospodarczym stanem rzeczy a tym, czym chcielibyśmy aby był, jest olbrzymia. Zapełnić tę przepaść możemy tylko pracą.

Jakie są przeszkody najważniejsze, mogące stanąć na drodze proponowanych zmian? Pierwszą jest obawa nieznanego, obawa nakładająca pęta na każdą twórczość, a tym bardziej na twórczość społeczną, obawa, pod wpływem której jeszcze nie tak dawno rzucano kłody pod nogi tym, którzy nas wiedli do własnego państwa. Drugą przeszkodą jest niechęć kierowników i właścicieli do uczynienia potrzebnego wysiłku. Daleko wygodniej jest utrzymać istniejące cukrownie oraz obejmującą je organizację handlową, aniżeli zabrać się do niełatwej likwidacji części cukrowni i pól buraczanych. Mniej trudu przedstawia zachowanie wszystkich dziś pracujących kopalń – choćby nawet trochę zatrute kłopotem z „biedaszybami” – aniżeli przystąpienie do budowy fabryk przerabiających węgiel na produkty pochodne, potrzebne u nas i opłacające się jako eksport. Trzeba będzie prawdopodobnie sporo wysiłku, by przekonać kierowników, że winni zrobić zmiany leżące w interesie ogółu, a jednocześnie zmierzające do postawienia ich przemysłu jako całości na stopie kalkulującej się handlowo.

Inna przeszkoda to wpływy zagraniczne, starające się o utrzymanie w Polsce swego stanu posiadania. Są u nas ludzie przeświadczeni, iż Polska będzie mogła dostać wielkie pożyczki zagraniczne, jakie zadecydują o poprawie sytuacji, lecz pod warunkiem dowiedzenia czynami, że strumieniowi złota, wypływającemu z naszego organizmu gospodarczego, nie postawimy przeszkód ani w postaci bezpośredniego zakazu wywozu dewiz, ani w formie racjonalnych umów kontyngentowych. Nie ulega wątpliwości, że otrzymanie pożyczek zagranicznych byłoby rzeczą dodatnią dla naszej gospodarki, pod warunkiem, by nie były ani zbyt wysoko oprocentowane, ani opatrzone nieprzyjemnymi dodatkami (zwykle kryjącymi się w aneksach do umowy pożyczkowej). Lecz otrzymywanie pożyczek na warunkach dobrych staje się coraz trudniejsze, nie tyle z powodu ogólnej w Europie niespokojnej atmosfery politycznej, ile po prostu dlatego, że bankier, widząc, że w kasie starającego się o pożyczki złota ubywa – stawia warunki twarde. Nie tyle we wrogiej nam agitacji, ile w fakcie stałego zmniejszania się naszego zapasu złota leży objaśnienie trudności spotykanych przez Polskę na rynkach zagranicznych, mimo przynależności jej do państw „złotego bloku”. W tych okolicznościach należy się obawiać, że operacja zawarcia wielkiej pożyczki, gdyby się udała, przypominałaby historię operacji dokonanej na swojskiej kaczce z rezultatem, że kaczka dawała co dzień porcję krwi na czerninę, a mimo tego – żyła.

Zachód nie szczędzi nam zachęty do wytrwania w wierności zasadom „bloku złotego”, choć nie zawsze nas zaprasza na posiedzenia tegoż bloku. O ile chodzi o ustabilizowany pieniądz, rada jest dobra. Lecz czy jest równie dobre, byśmy nadal utrzymali wolność obrotu złota? Dla nas wyjściem jedynie właściwym jest utrzymanie stabilizacji złotego przy jednoczesnym zaprzestaniu wywozu dewiz i złota. Reforma ta jest zarówno pilnie potrzebna, jak praktycznie wykonalna, o ile zdobędziemy się na decyzję zawarcia z państwami wierzycielskimi umów handlowych, odpowiadających naszym interesom. Utrzymanie nieograniczonego wywozu walorów z Polski leży bez wątpienia w interesie naszych wierzycieli zagranicznych. Interes ten czasem umie ubierać się w formę żądań poważnych grup w Polsce. Lecz czy ich pretensje mogą być stale uznawane jako jednoznaczne z interesem Polski?

W społeczeństwie polskim istnieje szereg zastrzeżeń przeciw wszelkiej formie gospodarki planowej, a nie brak sfer, gdzie planowość uważana jest za wymysł bolszewicki. Tymczasem sprawą jedynie istotną jest, czy gospodarka planowa jest Polsce potrzebna, czy niepotrzebna, bynajmniej zaś nie to, gdzie przyszła na świat. Gdy okazuje się, że jest potrzebna, to odrzucać ją dlatego, że jest urodzoną w Bolszewii, byłoby błędem takim samym, jak za wojen napoleońskich było odrzucenie przez generałów austriackich myśli organizowania armii na podstawie poboru, dlatego że była to koncepcja jakobińska. Wiadomo, jakie to miało rezultaty dla Austrii.

Lecz myśl organizowania gospodarki w sposób planowy bynajmniej nie jest wynalazkiem bolszewików. Ojczyzną tej myśli w jej formie nowoczesnej jest kraj, który, jako najbardziej gospodarczo rozwinięty, dał już niejedną doktrynę ekonomiczną – Anglia. Kiedy około r. 1900 zaczął być popularyzowany w Anglii projekt utworzenia Związku celnego, obejmującego wszystkie posiadłości brytyjskie, niektórzy ekonomiści angielscy dowodzili, że urzeczywistnienie projektu winno polegać na naukowym podziale różnych gałęzi produkcji pomiędzy najbardziej odpowiednie terytoria brytyjskie, oraz że w konsekwencji doprowadzi do utworzenia w Londynie urzędu kontrolującego cały angielski handel zagraniczny. Nawiasem powiedziawszy, widać z tendencji obecnie istniejących w Anglii, że ekonomiści owi nie mylili się. Echem ówczesnych dyskusji londyńskich były konferencje w petersburskim „Wolnoekonomicznym Stowarzyszeniu”, gdzie rzucono myśl zastosowania gospodarki planowej na ziemiach imperium rosyjskiego i utworzenia ministerstwa mającego w ręku handel zagraniczny rosyjski. Słuszne jest, że w kilkanaście lat później bolszewicy pomysł ten zrealizowali w formie najbardziej krańcowej, lecz również jest słuszne, iż nie oni byli jego twórcami.

Swą gospodarkę bolszewicy prowadzą oparłszy się na olbrzymich kadrach biurokracji, zabijającej wszelką inicjatywę indywidualną społeczeństwa. Oparcie planowej gospodarki w Polsce od góry do dołu na upaństwowieniu i na biurokracji stałoby się jakąś karykaturą potrzeb naszego życia a nie ich zaspokojeniem, a to nie tylko dlatego, że rutynowanej biurokracji zabrakłoby nam, lecz ponieważ chodzi o stworzenie ogólnego kierownictwa wysiłkami indywidualnymi i o rozbudzenie i rozwinięcie tych wysiłków. Świat wchodzi obecnie w nową erę walk o podział złota i o równowagę zamiany międzynarodowej, tj. staje przed zadaniem, jakie kilka stuleci temu rozstrzygał merkantylizm. I jak wówczas, zwyciężą te państwa, które znajdą u siebie nowych Colbertów, potęgujących rozwój przemysłu i organizujących wszystkie siły kraju w harmonijny aparat walki o dodatni bilans płatniczy.

***

We wstępie do nowej Konstytucji polskiej czytamy:

„Praca jest podstawą potęgi Rzeczypospolitej”;

„Każde pokolenie obowiązane jest wysiłkiem własnym wzmóc siły i powagę państwa”;

„Państwo dąży do zespolenia wszystkich obywateli w harmonijnym współdziałaniu na rzecz dobra zbiorowego”.

Słowa Konstytucji mają określać kierunek prawodawstwa i ogólną linię poczynań rządu. Co to znaczy?

To znaczy, że zdolność do pracy nie może być nadal marnowana tak, jak jest dziś, w postaci setek tysięcy bezrobotnych, żądnych roboty a nie mogących jej znaleźć. Zadaniem państwa jest zorganizowanie ich pracy. Inaczej – niszczeć będzie podstawa potęgi Rzeczypospolitej.

Państwo musi zdobyć się na politykę zapewniającą stały wzrost zapasu złota, inaczej bowiem wysiłki każdego pokolenia będą wzmagać siły i powagę państw cudzych, lecz nie Polski.

Harmonijne współdziałanie na rzecz dobra zbiorowego nie może polegać na wygórowanych cenach, płaconych przez ogół po to, aby otrzymał zysk pośrednik i właściciel zbędnych inwestycji.

Formuły Konstytucji muszą zostać wypełnione treścią uczciwą. Uczynić to, znaczy stworzyć organizację gospodarczą, opierającą spotęgowanie sił kraju na polepszeniu losu człowieka pracującego i wiążącą wzrost kultury ze wzmocnieniem naszej zdolności obronnej.

Tytus Filipowicz


Powyższy tekst to fragmenty książki „Czy Polsce jest potrzebna gospodarka planowa?”, Skład główny Gebethner i Wolff, Warszawa 1935. Od tamtej pory nie była wznawiana, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, pominięto tytuły podrozdziałów. 

 

Tytus Filipowicz (1873-1953) – urodził się w Warszawie w rodzinie lekarskiej, był uczniem szkoły sztygarów w Dąbrowie Górniczej, gdzie związał się z nielegalnymi strukturami Socjaldemokracji Królestwa Polskiego. Pracował następnie jako sztygar w kopalni „Flora”. Po rozbiciu lokalnego oddziału SDKP przez policję, zainicjował wstąpienie ocalonych do PPS. Od 1897 r. redagował podziemne PPS-owskie pismo „Górnik”. W tym samym roku został aresztowany, ale uciekł podczas transportu do więzienia w Piotrkowie, przybył do Krakowa, a stamtąd do Londynu. Tam pracował jako zecer w drukarni socjalistycznego „Przedświtu”, działał w miejscowej sekcji Związku Zagranicznego Socjalistów Polskich i w środowiskach polskich robotników-emigrantów. Był aktywnym publicystą prasy partyjnej. Jeden z liderów PPS, był w okresie wojny rosyjsko-japońskiej uczestnikiem pertraktacji z rządem Japonii w sprawie pomocy finansowej i w postaci broni dla PPS, wraz z J. Piłsudskim odbył w tej sprawie podróż do Japonii. Zimą 1904 r. przybył do Krakowa, w toku rewolucji 1905 r. aresztowano go w redakcji nieformalnego jawnego organu PPS, „Kuriera Codziennego”. Więziony na Pawiaku i w X Pawilonie Cytadeli, skazany na 5 lat zesłania w głąb Rosji. Uciekł z zesłania i wrócił do Krakowa. Po rozłamie w PPS opowiedział się za Frakcją Rewolucyjną, już wcześniej bowiem mocno akcentował postulaty niepodległościowe, choć wyrażał opinie, że „militaryzacja” partii może osłabić jej wpływy w masowych walkach robotniczych. Po rozłamie tworzył struktury PPS-FR w Łodzi i okolicach, został wybrany do CKR. Opublikował w tym okresie kilka ważnych artykułów i broszur programowych. Z ramienia PPS brał udział w kongresie II Międzynarodówki w Kopenhadze na przełomie sierpnia i września 1910 r. Na początku II dekady XX w. przeniósł się z Łodzi do Krakowa i Lwowa, gdzie wykładał w szkołach partyjnych. W roku 1912 zaznaczył się dystans między nim a partią, co poskutkowało współpracą publicystyczną z organami PPS-Lewica, jednak po wybuchu I wojny światowej wstąpił do I Brygady Legionów Polskich. Kierował akcją werbunkową w Małopolsce, następnie prowadził w Warszawie biura Prezydium Naczelnego Komitetu Narodowego. W 1917 r. wstąpił do Stronnictwa Niezawisłości Narodowej – ugrupowania inteligenckiego, bliskiego ideowo PPS-owi. Po odzyskaniu niepodległości był kierownikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz wiceministrem spraw zagranicznych w rządzie Jędrzeja Moraczewskiego. Brał udział w misji dyplomatycznej na południowym Kaukazie, gdzie bolszewicy wzięli go do niewoli i zwolnili dopiero po zawarciu pokoju ryskiego. Mianowany został wówczas kierownikiem poselstwa RP w Moskwie, od 1922 do 1927 r. pełnił tę funkcję w Finlandii, później przez rok w Belgii, a następnie w latach 1928-1932 w Waszyngtonie. W 1933 r. przeniesiony w stan spoczynku ze służby dyplomatycznej, powrócił do kraju. Zorganizował i przewodził Lidze Odrodzenia Gospodarczego, o profilu lewicowo-etatystycznym, a w styczniu 1936 r. współzakładał na bazie LOG Polską Partię Radykalną. Sytuował się na lewym skrzydle obozu piłsudczykowskiego, jednak rozczarowany jego ewolucją ku prawicy i rosnącym autorytaryzmem, zerwał z tym środowiskiem i pod koniec 1937 r. wstąpił do Klubu Demokratycznego, a następnie Stronnictwa Demokratycznego. Po wybuchu II wojny światowej przedostał się do Francji, gdzie wszedł w skład emigracyjnej Rady Narodowej. Po hitlerowskiej napaści wyjechał do Londynu, gdzie był prezesem Rady Narodowej RP oraz jednym z liderów zagranicznych struktur Stronnictwa Demokratycznego. Z jego inicjatywy wydawano emigracyjny organ SD „Warszawianka”, głoszący hasła centrolewicowe i koncepcję powojennej Polski jako demokratycznego kraju opartego na rządach warstw pracujących (robotnicy, chłopi, inteligencja pracująca) oraz daleko posuniętych reformach socjalnych. Negatywnie oceniał utworzenie PRL i wasalizację Polski przez Sowietów, pozostał na emigracji, wchodząc ponownie w skład Rady Narodowej RP. Był współzałożycielem i pierwszym prezesem londyńskiego Instytutu J. Piłsudskiego. W międzywojniu aktywny działacz wolnomularski wysokiego szczebla.

↑ Wróć na górę