„Tydzień Robotnika”
Co Gdynia ma, a czego jej brak
[1937]
W ocenie rzeczywistości miasta i portu Gdyni często wpadamy w przesadę. Poeci szukają obiektu zapładniającego ich wrażliwą duszę. Zatrzymują się u brzegów cudownego Orłowa, albo patrzą na Gdynię z wysokości Kamiennej Góry i dlatego otrzymujemy fakty poetyckie, obrazy widzeń i odczuć poety, a nie rzeczywiste, prawdziwe.
Prozaicy i... malkontenci koloryzują Gdynię w barwach tak ciemnych, sumują same minusy i w rezultacie poznajemy Gdynię od strony afer, morderstw i knajp marynarskich.
Prawda leży pośrodku. Są dwie Gdynie i dwie rzeczywistości. Gdynia ładna i zdrowa, kochana i kochająca, i Gdynia odrażająca wyglądem, budząca niesmak, wywołująca uczucie grozy, strachu i smutku.
Port
W porcie – wszystko cieszy, zachwyca i imponuje.Port – jak ktoś powiedział – błyszczy, jak najcenniejsza perła w koronie Orła Białego.
Już sama powierzchnia portu, licząca 1414 ha i długość nadbrzeży wyrażona cyfrą 12498 m, 184 km torów kolejowych, przecinających i obsługujących port, 71 dźwigów i urządzenia pozwalające przeładować 6000 ton na godzinę – wszystko to cieszy i musi zachwycać. Imponuje. Ale i w tym pięknym porcie – rozmowa z robotnikiem portowym odwraca uwagę od rzeczy – portu i każe patrzeć na ludzi.
Robotnicy portowi
Zarobek robotnika portowego wynosi 1,16 zł na godzinę. Jak na gdyńskie stosunki – najwyższe koszty żywności i najwyższy czynsz mieszkaniowy – zarobek nędzny.Nie mnóżcie zarobku godzinowego przez 8-godzinny dzień pracy i przez wszystkie dni tygodnia.
Robotnik portowy nie ma pracodawcy.
Jeżeli zdrowy, niekarany i politycznie pewny, otrzymuje tzw. kartę portową, dającą mu prawo pracy w porcie, lecz nie samą pracę.
Codziennie zgłasza się w Portowym Biurze Pośrednictwa Pracy i czeka na kolejkę. Czeka nie tylko godziny, ale i całe dnie. Z rezerwuaru 2 tysięcy ludzi, podzielonego na różne kategorie zawodowe pracodawca – firmy przeładunkowe – wybiera.
Jesteśmy w biurze, zwanym giełdą pracy.
Godzina 14. Sala brudna, cuchnąca. Ciemno od natłoczonego mrowia ludzi. Czekają na... telefon. Właśnie dzwonią. Firma „Warta” prosi o 40 robotników. Podaje godzinę, na którą wzywa robotników i wymienia rodzaj przeładunku. Może być złom, drobnica, albo hiszpańskie piryty. Z tysiąca czekających na pracę – zapośredniczonych zostaje 200, ośmiuset wraca do domu po całodziennej pracy – czekaniu. Za przyjazd i stratę czasu nikt nie płaci.
Tak czekają robotnicy dzień, dwa, a czasem i cały tydzień. W roku przerobi robotnik 150 dniówek. Wielki zarobek, co? I są ludzie, którzy mają odwagę pisać, że robotnicy portowi najlepiej zarabiają i że są uprzywilejowaną warstwą w ruchu robotniczym Polski.
Ten „przywilej” widzimy również w samej ustawie. Wszyscy robotnicy mają 8 i 15 dni urlopu, robotnik portowy tylko 3 i 6 dni. Wszyscy korzystają z zasiłku bezrobocia, robotnicy portowi płacą składki, ale zasiłku nie otrzymują, bo... pracują w porcie.
Jeżeli mowa o przywilejach, to widzimy je po stronie protegowanych.
I jeżeli czytać będziecie, że „robotnik portowy jest wyposażony w duże przywileje”, pamiętajcie, że piszący miał zapewne na myśli tych robotników, którzy pracują po 12, 16 i 18 godzin na dobę, zabierając chleb swoim braciom. To są uprzywilejowani, protegowani dyrektorów, albo krewni furmanów.
Uczciwi robotnicy portowi pracują niewiele, zarabiają mało, mieszkają ubogo i daleko od portu, odżywiają się marnie, wyglądają źle i marnie są ubrani. Mamy port, tylko brak nam ustawy, która by unormowała warunki pracy w porcie. Mamy wspaniałe magazyny, chłodnię, dźwigi, tylko brak nam mieszkań dla robotników portowych, z których połowa dojeżdża do Gdyni z Wejherowa i Redy, a druga połowa gnieździ się w barakach i lepiankach, w odległości 5, 7 i 10 kilometrów od portu.
Przedstawiliśmy Wam Gdynię, a właściwie jej port i ludzi w porcie zatrudnionych.
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w PPS-owskim wysokonakładowym tygodniku „Tydzień Robotnika” nr 35/1937, 22 sierpnia 1937 r. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł.