„Krytyka”
Z dni wolności w Zagłębiu
[1905]
Czarodziejskie przebywamy czasy, kiedy promienie wolności przenikają nawet do najgorszych piekieł nędzy, brudu i ciemnoty. Nawet do Zagłębia.
Piekłem nędzy, brudu i ciemnoty jest Zagłębie Dąbrowskie; piekłem, gdzie nędza, brud i ciemnota stutysięcznego tłumu roboczego przetapiają się na sute dywidendy dla akcjonariuszy kopalń, hut i fabryk. Gęsto się roją ludzie w Zagłębiu, toteż łatwo do nich strzelać; za jedną salwą sprzątnąć można bodaj paręset buntowników. Łatwa to metoda i nieraz ją praktykowano. Pieśń o sztandarze „czerwonym, bo na nim robotników krew” nie jest w Zagłębiu żadną figurą retoryczną; wypowiada tylko całkiem zwyczajną, powszednią prawdę: kozak bije, robotnik znosi cięgi; kozak strzela, robotnik pada – tak to bywało w Zagłębiu. Co prawda, w lutym 1905, a później w maju było to chwilami już nieco inaczej, ale tylko chwilami.
A teraz, w pierwszej połowie listopada?
Teraz władze carskie były już nie tylko chwilowo osłabione, ale po prostu obezwładnione. Przestały funkcjonować.
Przybywam do Sosnowca, dorożką naturalnie, bo koleje stoją. Koło mnie las olbrzymich kominów, ale na dwadzieścia kilka kominów zaledwie trzy się dymią. Sklepy zamknięte; błotniste, nędznie brukowane ulice roją się od ludzi. Głównie robotnicy w czarnych szatach odświętnych; tu i ówdzie grupy Żydów. Tuż przy ulicy, za płotem, ćwiczy się oddział żołnierzy rosyjskich; cywile gapią się przez dziurki od płotu. Wtem rozbrzmiewa „Czerwony sztandar”: przechodzi pochód, przynajmniej ośmiuset robotników z trzema czerwonymi sztandarami, młody chorąży woła: „Niech żyje Polska Partia Socjalistyczna!”. Pieśń rozbrzmiewa na nowo, pochód rusza dalej. Oglądam się nie bez obawy: cóż na to żołnierze? Żołnierze gapią się przez dziurki od płotu.
Dowiedziałem się później, że pochód ten był tylko drobną cząstką daleko większej manifestacji. PPS powołała była organizacje ze wszystkich miejscowości Zagłębia do wspólnego punktu zbornego. Pochodem, który spotkałem, kiedy wracał do domu, była organizacja wygwizdowska.
W niedzielę przed południem tłumy robotników zalegają ulice. Urządza się wśród nich zgromadzenia w bardzo prosty sposób. Mówca przystępuje do jakiejś gęstszej nieco kupy ludzi i woła na głos: „Towarzysze! jestem z Polskiej Partii Socjalistycznej, słuchajcie mnie!”. Robotnicy odpowiadają: „Prosimy”, „słuchamy” – i rozpoczyna się referat. Liczba słuchaczy rośnie, czasem aż do dwu tysięcy; przechodzą patrole piechoty, przejeżdżają kozacy, ale nie zakłócają swobody słowa.
Na niedzielę po południu o trzeciej PPS zwołała cały lud roboczy Zagłębia na zgromadzenie ludowe do parku Sieleckiego. Zewsząd szły pochody z czerwonymi sztandarami: żołnierze ich nie wstrzymywali. Do jednego z pochodów pragnął się przyłączyć dość liczny pochód narodowo-demokratyczny z księdzem na czele i z sztandarem amarantowo-białym; robotnicy socjalistyczni nie zgodzili się na to, więc narodowcy pozostali po tamtej stronie strumienia i odbyli swoje własne zgromadzenie, liczące może pięć tysięcy ludzi. – Przez wąziutką furtkę parku Sieleckiego zaś wtłoczyło się około pięćdziesiąt tysięcy ludzi, między nimi mnóstwo kobiet. Około prostego stołu, który służył zamiast trybuny, stało dwadzieścia czerwonych sztandarów, z tych dwa syjonistyczno-socjalistyczne, reszta PPS; w toku zgromadzenia przybyło jeszcze pięć dalszych sztandarów PPS, oraz trzy esdekowskie sztandary. Zgromadzenie trwało trzy godziny; przez ten cały czas w całym parku żadnego żołnierza ani policjanta ani na lekarstwo nie było. Przemawiano, rozumie się, całkiem swobodnie; bo też nie było się przed kim żenować. Tyle tylko, że nie ogłaszano nazwisk mówców. Pośród szeregu mówców przemówił także jeden esdek, unikający zresztą bezpośredniej polemiki z PPS; przemawiał również i pewien bezpartyjny obywatel, radzący do zgody narodowymi demokratami, ale tego robotnicy przyjęli bardzo nieprzychylnie. Po zamknięciu zgromadzenia tłum się rozszedł spokojnie, urządzając sobie po drodze liczne zgromadzeńka dyskusyjne po ulicach i gościńcach. Głównym tematem tych dyskusji były oświadczyny miłosne narodowych demokratów zagłębiowskich, którzy z ręką na sercu zapewniali, że stali się już całkiem zacnymi ludźmi i godzą się już na wszystkie żądania demokratyczne i robotnicze, jednakże robotnicy socjalistyczni przyjmowali te oświadczyny z wygórowaną nieufnością, przypominając „narodowym” panom inżynierom ich niedawne grzechy wobec robotników. Wszystko to odbywało się w dalszym ciągu bez najmniejszej przeszkody ze strony władz.
W tychże samych dniach „Górnik”, organ PPS, wychodził całkiem jawnie jako dziennik w jednej z największych drukarń Zagłębia i całkiem jawnie też to niecenzuralne pismo sprzedawano na ulicach; nakład wynosił dziesięć tysięcy egzemplarzy dziennie. Jednocześnie PPS wydawała po rosyjsku odezwy do żołnierzy, które również rozdawano całkiem otwarcie; zaczęto nawet robić codzienną gazetkę dla żołnierzy w nakładzie 4000 egzemplarzy; i ta się bardzo dobrze rozchodziła, brali ją nawet kozacy. Podobną działalność jak PPS, chociaż na mniejszą skalę, rozwijały i inne socjalistyczne organizacje – SD, Bund oraz syjoniści-socjaliści.
Oberpolicmajster w owych dniach całkiem spokorniał. Wszedłszy do drukarni opanowanej przez PPS, rozbroił się i uprzejmie prosił o pozwolenie drukowania carskiego manifestu z 30 października. Pozwolenia tego udzielono. Toteż w poniedziałek z rana pan oberpolicmajster przyszedł po gotowe manifesty, wziął je z sobą i zaczął je własnoręcznie rozdawać robotnikom. Jednocześnie wyszedł i kolporter PPS z odezwami. Robotnicy z rąk oberpolicmajstra manifesty carskie brali, darli i deptali; odezwę PPS brali, czytali i chowali do kieszeni. Kiedy wyszedłem z drukarni, zastałem bruk na kilka kroków zasłany szmatami manifestów carskich, wdeptanych w błoto; gdziem tylko nastąpił, nadeptałem na Mikołaja...
W owych dniach wszelka konspiracja rozwiewała się jak mgła nocna w promieniach słońca; na ulicy publiczność sobie pokazywała przechodzących agitatorów socjalistycznych, na ulicy robotnicy zwracali się ze skargami i prośbami do członków komitetu strajkowego PPS. Wobec tego, że władze państwowe opuszczały ręce, komitety socjalistyczne chcąc nie chcąc, zaczęły obejmować pojedyncze funkcje rządowe. Zaczęto całkiem jawnie uzbrajać robotników i tworzyć spośród nich obywatelską straż bezpieczeństwa; komitet okręgowy PPS ułożył listę podatkową na rok 1905, na podstawie której zaczął ściągać od bogatych przedsiębiorców i firm przemysłowych kwoty od kilkudziesięciu do kilkuset rubli. Z łona PPS wyszła też propozycja utworzenia ogólnosocjalistycznego komitetu rewolucyjnego, w którym obok PPS i wszystkie inne grupy socjalistyczne miały być reprezentowane, projekt ten wprawdzie na razie rozbił się o sekciarstwo esdeków, ale zaczął się wytwarzać pewien modus vivendi, tak że jedna organizacja przynajmniej już nie krzyżowała akcji drugiej. Stanęła umowa, że kwit podatkowy od SD uwalnia od płacenia podatku na PPS i na odwrót. Na podstawie tegoż modus vivendi wyjęto też spod strajku powszechnego niektóre gałęzie pracy, niezbędne dla zaspakajania codziennych potrzeb ludności robotniczej: puszczono w ruch młyny i piekarnie, pootwierano restauracje i sklepy artykułów spożywczych. Zaczynały się sprawdzać słowa pieśni:
„My nowe życie stworzym sami
I nowy zaprowadzim ład!”.
Ale tymczasem już jechało gościńcem od Kielc osiem armat, telegraficznie zarekwirowanych; jechały też dwa eskadrony dragonów. Armaty i eskadrony powoli jechały po nędznych, błotnistych, zaniedbanych gościńcach, poprzerzynanych rowami, dołami, ale w końcu nadeszły. A kiedy nadeszły, zaczęto w Zagłębiu przywracać porządek państwowy: kozacy na ulicach zaczęli lżyć przechodzące kobiety od ostatnich słów, mężczyzn zaczęli „rewidować”, to znaczy kraść im zegarki i portmonetki, w nocy „zrewidowano” kilkanaście mieszkań robotniczych i mnóstwo sklepów, zabierając rzeczy nie tyle zakazane, co cenne. Co prawda nazajutrz komitet obywatelski dla protestu urządził publiczne zgromadzenie i zaprosił nań oberpolicmajstra; mówcy bez ogródki besztali nieboraka za to, że dopuścił do takich nadużyć, a mówca z PPS nazwał go po prostu zbrodniarzem. Oberpolicmajster tłumaczył się i kajał. Ale były to już ostatki rzeczpospolitej sosnowieckiej. Nazajutrz ogłoszono stan wojenny, wszelkich zebrań zakazano, w drukarni „Górnika” urządzono rewizję, w drukarni esdekowskiej tak samo. „Górnik” na razie przestał wychodzić, obywatelska straż bezpieczeństwa znikła z ulic, rozkonspirowani agitatorzy wyjechali na cztery wiatry. Na ich miejsce przybyli inni, nieznani dotąd w Zagłębiu, a działający tak, jak dawniej działano – po kryjomu.Ale nie całkiem wrócił dawny stan rzeczy. Pozostało trwałe wzmocnienie organizacji socjalistycznych i ich pozycji w społeczeństwie, a trwałe osłabienie władz rządowych. Przejawia się to między innymi w legalnym wydawaniu pisma robotniczego „Głos Górnika” oraz w różnych innych, bardziej ukrytych symptomach.
Bilans: sukcesy świetne, strat mało, odwrót w porządku, siła bojowa na przyszłość wzmocniona.
Bronisław
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w miesięczniku „Krytyka” numer 12/1905. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, ze zbiorów Remigiusza Okraski. „Krytyka” była postępowo-lewicowym czasopismem społeczno-kulturalno-literackim, sympatyzującym z niepodległościowym nurtem polskiego ruchu socjalistycznego. Jako ilustrację wykorzystano plakat lokalnych struktur PPS w Zawierciu w Zagłębiu Dąbrowskim z okresu rewolucji 1905 r., reprodukcja ze zbiorów Remigiusza Okraski.