W. Kielecki (Jan Libkind)
W dwudziestą piątą rocznicę początku zbrojnej walki PPS z caratem (rzecz o demonstracji zbrojnej PPS na Placu Grzybowskim w dniu 13 listopada 1904 r.)
[1929]
PRZEDMOWA
W szkicu Tow. W. Kieleckiego odnajdzie czytelnik wątek nieśmiertelnej epopei robotnika polskiego, który pod sztandarem Bojowej Organizacji PPS zdobył ostrogi rycerza Swej i Narodu Sprawy, zdobył sławą nieznanych dotąd porywów bohaterstwa Czynu, a gdy tak wypadło – także ofiarnej Śmierci.A zaczęło się to wszystko w dzień 13 listopada 1904 r. na Grzybowie.
Strzęp zdarzeń przewijających się w opowiadaniu niniejszym odsłania całą perspektywą tak niezbędną do przejrzenia duszy i serc Tysięcy – nieraz bezimiennych, często wyszydzanych, nawet spotwarzonych mianem „bandytów” – Tysięcy Ludzi Pracy – rycerzy Sprawy.
Stąd Lista Żołnierska, pracowicie zestawiona z niepewnych jeszcze źródeł archiwalnych, jest tylko próbą ustalenia w granicach możliwości suchej cyfry pod Sztandarem poległych, których Zgon zamknął straszliwy akord samotnego Męstwa, skrzypu Szubienicy na stokach Cytadeli Warszawskiej. Lista zaś poległych w boju złamanych istnień w kazamatach tiurm, zszarganych w poniewierce i katuszach dalekiego wygnania – jest tak długa jak śnieżny Sybirski Szlak.
Na pewno przyjdą kiedyś pracownicy, którzy ją z wielkim trudem i czcią zestawią.
A tymczasem niech broszurka niniejsza idzie w świat do czytelników – Braci Robotniczej, niech budzi w ich duszach Echa minionej Legendy – niech kształci jednocześnie Hart Twardej służby dla Ich Legendy – Przyszłości Polski i Ludzkości.
Tomasz Arciszewski („Stanisław”)
Gdy w listopadzie 1892 zebrał się w Paryżu zjazd socjalistów polskich, którego wynikiem było powstanie Polskiej Partii Socjalistycznej, głucha cisza zalegała na niezmierzonych obszarach państwa carów. Ogień rewolucji, który w końcu lat siedemdziesiątych i początku osiemdziesiątych wysoko buchał, został we krwi zatopiony. Z bohaterskich zmagań „Proletariatu” i rosyjskiej ,,Narodnej Woli” nie pozostało nic prócz ponurego dźwięku kajdan, dochodzącego ze Szlisselburga, Kary, Górnego Zarentuju i innych żywych grobów dalekiej Syberii.Na ziemiach polskich zaboru rosyjskiego wszystko prawie gięło karki pod butem barbarzyńskiego najeźdźcy. Szlachta po krwawych doświadczeniach powstania 1863 r. zrezygnowała z wszelkich aspiracji narodowych. Pokornym skomleniem u nóg carskich próbowała daremnie wyżebrać dla kraju jakieś okruchy łaski monarszej.
Rosnącemu mieszczaństwu przyświecała jedynie myśl, jak by się tu najprędzej wzbogacić. Rynki wschodnie stały się jego bożyszczem, a strach przed budzącą się klasą robotniczą nakazywał utrzymywanie jak najlepszych stosunków z administracją.
Chłopstwo jeszcze spało. Poza klasą robotniczą tylko część inteligencji i drobnomieszczaństwa, coraz bardziej rujnowanego przez kapitalizm, pod wodzą tzw. Ligi Polskiej występowała wrogo wobec caratu i głosiła program niepodległościowy, ale to nie na długo. Idee Ligi Polskiej, tej babki narodowej demokracji, po niewielu latach przerodziły się w zupełności. Ideologia powstańcza poszła w kąt, miejsce jej zajął serwilizm wobec najeźdźców; niezadowoleniu drobnego mieszczaństwa dano ujście w szczuciu na Żydów.
Na placu pozostała wkrótce tylko jedna Polska Partia Socjalistyczna. Ruch socjalistyczny nie był już nowością w chwili jej wkroczenia na widownię, lecz właśnie przeżywał głęboki kryzys. Zdziesiątkowany po pierwszym porywie „Proletariatu” w okresie działalności Waryńskiego i Kunickiego, potrzebował kilku dobrych lat dla odzyskania dawnej siły. A gdy nareszcie ten upragniony moment nadszedł, gdy ruch socjalistyczny zaczął się umasawiać i we wspaniałym strajku pierwszomajowym 1892 r. dał wyraz swej siły, krwawa rzeź dokonana na robotnikach łódzkich i masowe areszty zadały mu głęboki cios i wepchnęły z powrotem w wąziutkie łożysko, z jakiego udało mu się na krótko wydostać.
Nowy niepodległościowy program PPS nie zyskał od razu aprobaty wszystkich działaczy, którym udało się uniknąć więzienia. Powstaje więc początkowo organizacja konkurencyjna, silniejsza nawet w pierwszej chwili od PPS.
W takich oto okropnych warunkach jęli się pracy ci, którym przyświecał program socjalizmu niepodległościowego. Wokół panował mrok. Gdzie spojrzeć, tam orgie święciło upodlenie i pokora lub rozpacz i rezygnacja. Trzeba było zaiste mierzyć siły na zamiary, rozwinąć niesłychany zasób energii, na jaki stać tylko ludzi o niezwykłym polocie i charakterze oraz przywiązaniu do ukochanej idei. Wiarę w ostateczne zwycięstwo czerpali oni z wielkiej nauki Karola Marksa o kierunku rozwojowym społeczeństwa, o tym, jak w obliczu przemian gospodarczych – dotychczasowe formy polityczne i społeczne nie dadzą się utrzymać, o tym, że panowanie jednostki, wszystko jedno, czy jest ona geniuszem, czy też kretynem lub wariatem, musi ustąpić miejsca woli ludu, który ostatecznie sam obejmie władzę przez swych przedstawicieli i przebuduje własnymi rękoma społeczeństwa burżuazyjne na ustrój socjalistyczny.
***
Bieg wypadków znakomicie potwierdził słuszność tego poglądu. Ani liczne armie, ani potężna policja, ani wszechwładza organów administracyjnych, ani mydlenie oczu społeczeństwa za pomocą sprzedajnej prasy przy jednoczesnym zamykaniu ust pismom opozycyjnym, nie mogły odwrócić zbliżającego się z nieubłaganą konsekwencją losu.Świadomość klasy robotniczej rosła. Rząd carski wpadł wtedy na pomysł, powtarzany później przez równie mądrych satrapów w kilku innych państwach. Agenci carscy, jak Zubatow, próbowali organizować robotników za pieniądze rządowe. Pomysł ten skończył się i musiał się skończyć fatalnie dla caratu, jak się skończył lub skończy i dla wszystkich innych rządów postępujących w ten sam sposób. Robotnicy poznali się wnet na farbowanych lisach i odsunęli precz prowokatorów. Ale raz rozbudzony ruch nie dał się już zahamować, jak nie można zatrzymać w pół biegu strąconego z góry głazu.
Zagrożony despotyzm jął się rozpaczliwego środka, chciał w szale szowinizmu i triumfów wojennych ugasić zarzewie rewolucji. „Ukarać żółte małpy” (Japończyków) – oto krzyk, który miał zagłuszyć hasło: „precz z samodzierżawiem”.
Lekkomyślnie wywołana burza na wschodzie wywołała skutki wręcz przeciwne. Zamiast zwycięstw następowała klęska jedna za drugą, obniżając autorytet rządu w oczach mas. Niezadowolenie rosło z dnia na dzień, a ruch rewolucyjny zamiast przycichnąć, zyskiwał wciąż na sile i znaczeniu. Godzina decydującej rozprawy z caratem zdawała się przybliżać. Zrozumiały to ciała kierownicze Polskiej Partii Socjalistycznej. Zmieniona sytuacja wymagała nowej taktyki. Dotychczas główna działalność partii polegała na agitacji, uświadamianiu robotników, strajkach ekonomicznych i rzadkich stosunkowo demonstracjach, które starano się zorganizować niespodziewanie, by zaskoczyć nieprzygotowane władze. W tego rodzaju demonstracjach przychodziło do starć z policją, były one jednak stosunkowo niewinne. Policja i kozacy płazowali szablami lub siekli nahajkami, demonstranci puszczali w ruch kije i kamienie. Żadna ze stron nie robiła użytku z bronił palnej, a robotnicy tylko w wyjątkowych wypadkach posiadali rewolwery, o ile się w nie zaopatrzyli na własną rękę. Rozrastający się ruch rewolucyjny wskazywał, że zbliża się moment decydującego starcia. Samo szerzenie świadomości socjalistycznej i demonstracje, choćby połączone z drobnymi utarczkami, już nie wystarczały. O ostatecznym zwycięstwie musiała zadecydować siła brutalna.
Partia decyduje się więc na ubojowienie mas, a jądrem, jakby kadrą, ma być specjalna organizacja. W ten sposób w połowie 1904 r., a w dwanaście lat od założenia Polskiej Partii Socjalistycznej, powstają pierwsze zręby tej tak później strasznej dla najeźdźcy Organizacji Bojowej, o której myśl spędzała sen z powiek nieprzywykłym do jakiegokolwiek oporu carskim dostojnikom.
Zrazu organizacja nosiła nazwę koła bojowego i było nieliczna. W Warszawie w skład jej wchodziło około sześćdziesięciu osób. Do niej należeli między innymi: bracia Józef i Władysław Retke, Kurzyna, Okrzeja, Dobrowolski (obecny poseł). Inicjatywa wyszła od Piłsudskiego, a przeprowadzeniem jej zajmowali się Kuroki (Bolesław Berger) i Tadeusz (Kwiatek). Podział na dzielnice, a w nich na piątki, nie nastąpił od razu, lecz był dopiero wynikiem nabytego doświadczenia. Początkowy bowiem system narażał organizację na wielkie niebezpieczeństwo, gdyż poszczególni jej członkowie zbyt wiele mogli wiedzieć o jej działaniu i za dużo znali ludzi. W razie wciśnięcia się zdrady ofiarą mogłaby paść cała organizacja. Zdrajca znalazł się też istotnie. Był nim niejaki Józef Kozłowski. Na szczęście nie wyrządził on wielkich szkód, ale sam fakt zjawienia się współpracownika ochrany musiał być ponurą przestrogą i nakazywał konieczność zmiany systemu organizacyjnego. Jednak mimo utworzenia specjalnej organizacji sprawy bojowe nie były przez pewien jeszcze okres czasu ściśle odgraniczone od działalności agitacyjnej. Pierwsze wystąpienia ,,beków” polegały ma organizowaniu lotnych demonstracji. W kilku punktach miasta prawie jednocześnie zjawiali się spiskowcy, wznosili okrzyki rewolucyjne, gromadzili wokół robotników, wywołując dezorientację i dezorganizację wśród policji.
Wkrótce jednak przyszło młodej organizacji otrzymać chrzest bojowy. Sprawy caratu szły coraz gorzej, a na polach mandżurskich armia rosyjska ponosiła coraz sroższe klęski. Przerzedzone szeregi wojsk rosyjskich trzeba było na nowo napełnić. Ogłoszono mobilizację niezależnie od poboru zdwojonego kontyngentu rekruta. Akcja PPS skierowała się wówczas z całą siłą przeciwko dawaniu nowych ofiar łaknącemu krwi caratowi, a hasło rzucone brzmiało: nie damy najeźdźcom naszych synów, ojców, braci.
Wydano w kilku miejscowościach gorące odezwy, nie tylko po polsku, lecz i po żydowsku. Odezwy te miały przygotować masy do ostrzejszych wystąpień. Partia doszła do przekonania, że godzina czynu wybiła, że nadszedł ten historyczny moment, w którym proletariat musi się zmierzyć oko w oko ze swym śmiertelnym wrogiem – caratem. O tym, że się krew lać musi, nie wątpił nikt ani na chwilę. Krwawa masakra demonstracji na Lesznie dowiodła, że zbiry nie cofną się przed żadnym środkiem, byle stłumić wszystkie jawne objawy niezadowolenia, a dawać się kaleczyć i ranić bezkarnie nikt w Partii nie miał zamiaru. Postanowiono więc wystąpić pierwszymi zbrojnie na ulicę.
Przytaczamy tu pełny tekst odezwy wydanej przez Centralny Komitet Robotniczy PPS z powodu poboru rekruta:
Towarzysze poborowi!
Zbliża się ciężka chwila, zbliża się branka. Carat, ten potwór drapieżny, wysysający z nas wszystkie soki, zażąda najcięższego podatku – podatku z krwi i ciała ludzkiego. Tysiące młodzieży – najzdrowsi i najtężsi – będą wyrwani i rzuceni na pastwę caratu.
Popędzą Was daleko od Ojczyzny, od wszystkiego, coście kochali i co Was kochało, popędzą Was po to, by przerobić na najnędzniejsze sługi caratu. Kułakiem i poniewierką wybijać z Was będą wszystko co ludzkie, by nareszcie uczynić z Was potworną maszynę do zabijania, byście się nie zawahali pchnąć bagnet w piersi własnego ojca, posłać kulę w czoło własnego brata.
Towarzysze! Ta maszyna – wojsko carskie – to ostatnia podpora caratu, to jedyna siła, która utrzymuje go przy życiu, to jego osłona od wrogów, to straż, co broni każdej podłości jego. Ta maszyna militarna to zarazem główny filar ustroju kapitalistycznego, to najpotężniejszy sojusznik burżuazji przeciw walczącemu proletariatowi, to siła piekielna, co pogłębia krzywdy ludu pracującego, opóźnia jego wyzwolenie.
I Wy właśnie jesteście powołani, byście byli kółkiem w tej maszynie, byście sami, krzywdzeni i wyzyskiwani, byli obrońcami krzywdzących i wyzyskiwaczy.
A w tym roku branka jest cięższa niż zwykle. Car-ludożerca żąda podwójnej ilości ludzkiego mięsa. Żąda tego, by wysłać Was na rzeź, na wojnę z Japonią. Chcą Was zmusić, byście zabijali Japończyków, którzy Wam nic złego nie zrobili, a bronili cara i jego psiarni, którzy Wam tyle krzywd już wyrządzili. A w dodatku, posyłając Was na tę wojnę, rząd nie potrafi ochronić Was jako tako od śmierci, zabezpieczyć Wam znośne życie. Wiecie przecież, jak ta wojna jest prowadzona. Nieudolni generałowie oddają niepotrzebnie pod kule japońskie setki tysięcy żołnierzy, z powodu kradzieży i bezładu żołnierze mrą z głodu i chorób, ranni nie mają opatrunku, zdrowi ciepłej odzieży. Najszczęśliwszymi są jeszcze ci, którzy trafią do niewoli japońskiej, bo tam obchodzą się z jeńcami po ludzku i dbają o nich więcej niż car o tych, co z jego rozkazu umierają.
Towarzysze, nie wybiła jeszcze godzina, byśmy mogli obronić się od tej hańby, byśmy mogli nie dać carowi tego podatku. Lecz nie oznacza to wcale, że się pokornie godzimy z losem i staniemy się posłusznym narzędziem w ręku naszego wroga – rządu moskiewskiego.
Towarzysze poborowi! Gdy Was wcisną w mundury carskie, nie zapomnijcie o krzywdach Waszych własnych i o krzywdach ludu pracującego, o krzywdach Waszej Ojczyzny! Pozostańcie zaciętymi wrogami cara i jego rządów, nie zapominajcie, że i od Was zależy przybliżenie chwili rozbicia w gruzy caratu!
Kto może, niech się nie stawia na wezwanie rządu, niech zawczasu uchyla się od służby wojskowej, niech ucieka przed tym jarzmem! Ci zaś, którzy tego zrobić nie mogą, niech pamiętają, że powinni:
1) Szerzyć w wojsku niezadowolenie z rządów carskich i uświadamiać jeszcze towarzyszy niedoli;
2) Nie strzelać do żadnych wrogów carskich, czy nimi będą buntujący się przeciwko uciskowi poddani carscy, czy Japończycy na placu boju. Niech żadna kula z Waszego karabinu nie trafi do wskazanego Wam celu!
Towarzysze! Car chce mieć z was dobrych żołnierzy gotowych do wszelkiej zbrodni na każde skinienie jego lub jego sług, a wy bądźcie złymi żołnierzami, bądźcie ludźmi!
Precz z caratem! Precz z militaryzmem!
Niech żyje wolna Polska i Litwa! Niech żyje Socjalizm! Warszawa, w październiku 1904 r.
Centralny Komitet Robotniczy Polskiej Partii Socjalistycznej
Minęło już wprawdzie ćwierć wieku od chwili pisania tych słów – a jednak i dzisiaj jednym tchem czyta się tę odezwę, – echo przebrzmiałych walk z najeźdźcą, taka w niej aktualna charakterystyka zmory militaryzmu i imperializmu.
Po ogłoszeniu branki przyszła kolej na mobilizację.
W odpowiedzi na to Partia postanowiła wyjść zbrojnie na ulicę. Na pierwszy ogień poszła naturalnie Warszawa, mózg i serce kraju. Dzień demonstracji wyznaczono na niedzielę 13 listopada przed południem. Miejscem zbiórki miał być Plac Grzybowski.
Główne kierownictwo objął tow. Tadeusz, członek Centralnego Komitetu Robotniczego i redaktor „Robotnika” od chwili aresztowania tow. Feliksa Perla.
Józef Kwiatek [1], bo tak brzmiało nazwisko prawdziwe tow. Tadeusza, należał do najwybitniejszych mężów w Polskiej Partii Socjalistycznej. Nie dorównywał mu nikt z wyjątkiem tow. Perla. Choć liczył wówczas pod trzydziestkę, był już starym działaczem, zahartowanym w długotrwałych bojach. Będąc studentem, w wieku około lat 20 aresztowanym w sprawie oświatowej, musiał za karę odbyć całą służbę wojskową w batalionie dyscyplinarnym w Chersoniu. Katusze, jakie znosił, nie potrafiły złamać tak niestrudzonego bojownika o niepodległość i socjalizm. Całą swoją niezwykle rozległą wiedzę, talent krasomówczy, zdolności organizacyjne oddał pracy dla socjalizmu. On wziął też na siebie nie tylko główne brzemię przygotowania manifestacji, lecz był jej duszą i inicjatorem. Dzielnie sekundowali mu członkowie Okręgowego Komitetu Robotniczego, wśród których między innymi znajdowali się: Asyryjczyk (Franciszek Doleżal, obecny wiceminister przemysłu i handlu), Marek (Michał Król), Zbigniew (Zygmunt Kmita, dyrektor Funduszu Bezrobocia), Czesław (Jan Bohuszewicz), Adrian (Jan Jarkowski), Szymon (Lerczyński, zmarł wkrótce na gruźlicę), Natalia (Daumowa), Anna (Zofia Posnerowa, ur. Wortmanowa, zmarła po ukończeniu wojny światowej w Paryżu) i mąż jej Roman. Obok Tadeusza największą część roboty wykonała Anna. Odbyto kilkadziesiąt zebrań po mieszkaniach i izbach robotniczych, na których wyjaśniano cel i znaczenie demonstracji. Samych zebrań żydowskich było 20 [2]. CKR zwrócił się do mas z następującą piękną odezwą (pióra J. Kwiatka), rozkolportowaną w ilości 8800 egzemplarzy.
Do Towarzyszów i Obywateli w Warszawie!
Jak straszny wyrok zagłady spadł na Polskę ukaz carski o mobilizacji! Wyrok tym straszniejszy, że przyszedł jednocześnie z wzmocnioną w dwójnasób branką. Dlatego że gnębiący naszą ojczyznę rząd najezdniczy przez nikczemną i niedorzeczną swoją politykę wplątał się w krwawą wojnę, my – ciemiężeni przezeń, my – przytłoczeni ogromem potwornych jego zbrodni, musimy iść mordować Japończyków, którzy nam nic nie zawinili. Dlatego że wysysający krew ludową wampir – carat, zachwiał się skutkiem klęsk wojennych w swej potędze despotycznej, my – ofiary jego okrucieństw, iść musimy na tułaczkę męczeńską po dalekich obcych krajach i ginąć jedynie dla zaspokojenie pychy naszych katów i ciemięzców.
A ciągną nas siepacze carscy na rzeź mnogimi tłumami. Nie poprzestają oni na tym, że w tym roku najtęższą naszą młódź „poborową” w zdwojonej liczbie odrywają od ognisk domowych i pracy codziennej, by ją, jako rekrutów odzianych w mundury carskie, nieść na pastwę molochowi militaryzmu. Już nie dość tych licznych tysięcy straconych dla kraju młodych istnień, oto ślą jeszcze z nimi na katusze wojenne całą naszą dorosłą zdrową ludność męską. Młodzi i starzy nasi bracia i karmiciele ogołocić muszą kraj rodzinny z tak potrzebnych mu sił pracujących, muszą zaprzedać się despocie i krew przelewać za sprawę wroga.
Jak niewolnicy ginąć będą w obronie swoich własnych tyranów!
I w tym tkwi właśnie największa nasza hańba i sromota!
W kraju nędza i głód, sprowadzone na nasze głowy przez carat, w kraju ucisk i niewola, narzucone przez tenże carat, więzienie nam domem, a knut carski prawem; matkom biorą synów, żonom – mężów, dzieciom – ojców, a współobywatele nasi, jak nieszczęśliwi jeńcy, gwałtem uprowadzeni od wszystkiego, co im drogie i swoje, na krwawe pobojowisko, stać się muszą stosem ofiarnym, na którym carat spala naszą wolność, nasze prawo do życia, naszą godność i cześć.
Towarzysze i Obywatele! W tak okropnej chwili nam nie wolno gnuśnieć w martwej pokorze. Przelewana krew woła o pomstę. Teraz ozwać się musimy śmiałym głośnym protestem. Tylko demonstracja protestu zmyć może piętno hańby, jakie wycisnęła na naszych czołach mobilizacja, tylko demonstracja protestu wywrzeć może wpływ na barbarzyński rząd: dowie się on, że my jego żołnierzami być nie chcemy, że my nie obrońcami tronu i caratu jesteśmy, lecz wrogami. Poważna demonstracja protestu powstrzymać może zdoła naszych ciemięzców od dalszych aktów mobilizacji...
Do takiej demonstracji nawołujemy Was, Towarzysze i Obywatele! Termin demonstracji w specjalnej odezwie określimy.
A zwracamy się do Warszawy, bo na niej przede wszystkim obowiązek zaprotestowania ciąży. Warszawa jest najpoważniejszym ogniskiem naszego rewolucyjnego proletariatu.
Carat gnębi wiele ludów na równi z nami. Niechże Polska – stuletnia buntownica – przemówi za wszystkie. Niech w tej Polsce Warszawa, świadomy lud pracujący Warszawy, dobędzie ze swych piersi wezbranych oburzeniem i żądzą zemsty, potężny, zwiastujący wolność, a straszny wrogom okrzyk protestu, który oby się odbił donośnym echem w całym świecie!
Precz z hańbą! Precz z caratem!
Warszawa, w listopadzie 1904.
CKR PPS
Uderza, że odezwa skierowaną była nie tylko do towarzyszy, lecz i do obywateli. Była to, jak potem mówił Józef Kwiatek, ostatnia próba ze strony PPS wciągnięcia do walki, która przecież na celu miała nie tylko zagadnienia społeczne, lecz i narodowe, lepszej części inteligencji i klasy posiadającej. Ale burżuazja polska tak spodlała w wiekowej niewoli, że nic nie potrafiło zagrzać jej do walki o Niepodległość. Strach przed klasą robotniczą, obawa o utratę rentowności swych przedsiębiorstw pchały ją pod skrzydła caratu, w którym słusznie widziała opiekuna i zbawcę starego ustroju.
Prócz odezwy CKR-u wyszła jeszcze krótka odezwa OKR-u, wzywająca robotników, by się zjawili w oznaczonym dniu na Placu Grzybowskim, oraz odezwa organizacji studenckiej PPS do młodzieży.
Wielkie trudności miano z bronią. Było jej piekielnie mało i w lichym gatunku. Browningi były jeszcze w kraju rzadkością. Część broni była też ledwie zdatną do użytku. Np. tow. Śledziński (Mikołaj) zaopatrzył się w „buldog”, którego bębenek nie obracał się automatycznie po każdym wystrzale, lecz musiał być przesuwany palcami. Prócz koła bojowego, uzbrojonego w rewolwery frankoty, broń otrzymał cały szereg bardziej wypróbowanych towarzyszy, większość jednak musiała się o nią starać na własną rękę.
Przygotowano też dwie bomby, z których jedną powierzono członkowi organizacji spiskowo-bojowej, tow. Szczerbatemu (Józefowi Retke) z dzielnicy Dolnej, a drugą tow. Dołędze (Władysław Gawroński) z Powązek. Potrzebnego materiału wybuchowego dostarczył tow. Marek (Król), bo partia jeszcze nie posiadała własnego laboratorium.
W niedzielę, dnia 13 listopada już o godz. 11 rano tłumy robotników ze wszystkich dzielnic Warszawy oraz liczne gromadki studentów zalały plac Grzybowski; czekano sygnału, nie wiedząc, kto i gdzie da pierwsze hasło. Tymczasem władze, uprzedzone o zamierzonej demonstracji, porobiły również kontrprzygotowania. Podwórza wielu domów na ulicach przylegających do Grzybowa, jak Próżna, Bagno, Twarda, były zamknięte. Tam skonsygnowano liczne oddziały żandarmerii i kawalerii z rozkazem bezwzględnego atakowania demonstrujących ludzi i nie oszczędzania nikogo.
Część demonstrantów zebrała się tymczasem w kościele Wszystkich Świętych. Tam skoncentrowano całe koło bojowe. Plan działania był następujący: na znak dany przez przewodniczącego koła bojowego, tow. Retke, demonstranci mieli opuścić kościół, po czym pod rozwiniętym czerwonym sztandarem, specjalnie na ten dzień przygotowanym, miano ruszyć przez ulicę Bagno do środkowych dzielnic Warszawy. Tłumy zebrane na Placu powinny były przyłączyć się do czołowej grupy bojowców i postępować z nimi. Następnie wylot ulicy Bagno miał być zamknięty naprędce skleconą barykadą, w celu uniemożliwienia wojsku ataku na tyły pochodu. Plan ten udało się wykonać tylko częściowo.
Bojowcy pośpiesznie opuścili przepełniony kościół na umówiony sygnał, jakim było chrząknięcie tow. Retke. Jednak Stefan Okrzeja, któremu powierzono sztandar, ściśnięty przez tłum modlących się, nie mógł się wydostać razem z innymi. Udało mu się to dopiero po niejakim czasie, wyszedł bocznym wyjściem i przyłączył się do odmaszerowującego już pochodu. Demonstranci znaleźli się na chwilę w krytycznym położeniu: zabrakło im jawnego symbolu, znaku, pod którym należało się skupić. Konsternacja trwała zaledwie mgnienie oka: zabrzmiała pieśń bojowa „Śmiało podnieśmy sztandar nasz w górę”..., załopotał dumnie nad głowami czerwony sztandar dzielnicy jerozolimskiej i grupa bojowców z „Warszawianką” na ustach oderwała się od ścian kościoła, kierując się w stronę ulicy Bagno. W tej chwili zagrzmiały strzały. Strzelano z dwóch stron. Z jednej strony szpicle, ukryci w kościele, wyszli za bojowcami i z tyłu razili ich strzałami, raniąc kilku. Strzelali i demonstranci do napełniającej plac policji. Od rogu Próżnej stójkowy, zwabiony dźwiękiem pieśni rewolucyjnej, biegł z obnażonym pałaszem w stronę kościoła, lecz padł pod gradem kul rewolucjonistów. Podobny los spotkał i drugiego policjanta.
Strzały te, a szczególnie tajnej policji, miały efekt niepożądany, gdyż robiły wrażenie, jak gdyby demonstranci strzelali w kierunku placu, a więc – do zgromadzonych mas. Wywołało to w nich pewną chwiejność i gdy czołowa grupa wkroczyła w ulicę Bagno, mała tylko liczba spośród zgromadzonych na placu zorientowała się w sytuacji i przyłączyła się do maszerujących.
Jak lawina ruszyła garstka rewolucjonistów Bagnem i Świętokrzyską. Nad ich głowami powiewały już trzy czerwone sztandary z napisami: „Nie będziemy żołnierzami cara! Precz z mobilizacją! Precz z caratem!”.
Zaskoczeni tym zuchwalstwem żandarmi nie wkroczyli, chociaż skoncentrowani byli w dużej liczbie w bazarze na tyłach kościoła Wszystkich Świętych. Wobec tego i bomba, którą niósł Szczerbaty, nie została użyta. Na rogu Marszałkowskiej kilku rannych towarzyszy wsiadło do dorożki i odjechało.
Pozostali, wzmocnieni po drodze przez opóźnionych towarzyszy, pociągnęli dalej wśród śpiewu pieśni rewolucyjnych, przeszli prawie całe miasto, aż do Alei. Światoburcze słowa pieśni:
„We krwi zatopmy nadgniłe trony,
Spurpurowione we krwi ludowej...”
rozbrzmiewały na głównych ulicach Warszawy, a wybladłe z przerażenia twarze mieszczuchów stanowiły najlepszy dowód olbrzymiego wrażenia demonstracji.Tymczasem znaczna większość manifestantów zdezorientowana pozostała na miejscu. Policja przerażona strzałami cofnęła się. Trzeba było teraz wykonać plan i przez zabarykadowanie ulicy Bagno zabezpieczyć od szarży tyły pochodu.
Skoczył więc śmiało Dołęga do przejeżdżającego (wówczas konnego) tramwaju, odciął konia z uprzężą, a wagon, wykręciwszy z szyn, ustawił w poprzek jezdni, zaś trotuar zatarasował przygodnie napotkanym wozem, przy którym również pokrajał uprząż. Tymczasem agent policji Gawriłow zaatakował studenta K. Brodzkiego i do cofającego się strzelił cztery razy z tyłu z najbliższej odległości, raniąc go w głowę. Brodzkiemu rzucił się na pomoc mechanik z fabryki Szlenkiera, Zygmunt Kosterski, dodany dla obrony Dołęgi, i strzelił do Gawriłowa [3]. Sytuacja szybko uległa zmianie; otwarły się bramy na przyległych ulicach, a z nich wysypała się konnica: żandarmi, ułani i kozacy. Pierwszy nadciągnął z ulicy Twardej oddział żandarmów. Dołęga, stojący wówczas na stopniach kościoła, rzucił bombę. Padła pod samym koniem dowodzącego oficera, lecz nie eksplodowała. Zaraz też pokazały się inne oddziały oraz policja. Wyloty ulic, wiodących na plac, zostały obstawione, kto w porę nie wydostał się z Grzybowa, miał odwrót odcięty. Koncentrycznym atakiem poszło teraz wojsko w kierunku kościoła w celu wepchnięcia doń rewolucjonistów. Jednocześnie inne oddziały broniły wstępu na plac.
Posuwające się wojsko przywitano salwami, zresztą przeważnie mało szkodliwymi. Liche rewolwery, przy braku wprawy u strzelców, przenosiły. W wielu wypadkach kule wyrzucone ze słabo bijącej broni grzęzły w grubych szynelach sołdackich. Tym się tłumaczą stosunkowo niewielkie straty po stronie wojska i policji.
Ogień demonstrantów słabł coraz bardziej, wreszcie zamilkł. Rewolucjoniści, wepchnięci do kościoła, otoczeni odrzucali broń. Nastąpiły teraz represje. Z kościoła wypuszczano tylko dzieci w towarzystwie starszych kobiet. Pozostałych zatrzymano. Trudno było jednak dowieść wszystkim obecnym udziału w rewolcie, wobec nieznalezienia przy nich broni i argumentu, że znajdowali się w kościele na nabożeństwie. Jako uczestników rozpoznano około sześćdziesięciu osób. Wśród nich Kosterskiego, Landego i ciężko rannego Brodzkiego. Kosterski starł się przed kościołem z rewirowym Konstantinowem, w czasie utarczki chwycił lewą ręką klingę pałasza, raniąc się boleśnie. Poznany po rozciętej ręce, został uznany jako „samyj gławnyj buintar” [4].
Władze święciły więc pozornie triumf. Porządek na Grzybowie został przywrócony. Upojona zwycięstwem soldateska napadała na przechodniów, głównie Żydów, wyciągała podejrzanych pasażerów z tramwajów, tłukła i znęcała się.
Lecz demonstracja na tym się nie skończyła. Niektórzy towarzysze nie zdążyli przyjść w porę na plac Grzybowski, a potem już dostęp był niemożliwy. Los ten spotkał między innymi wielką liczbę towarzyszy żydowskich. Wielu obecnych zostało rozproszonych, wypartych z placu przez wojsko i policję. Demonstracja, stłumiona w centrum, rozlała się po mieście. Na ulicy Dzielnej wystąpili towarzysze żydowscy, na Wierzbowej zorganizowali pochód studenci, robotnicy prascy demonstrowali na Wileńskiej. Wszędzie dochodziło do starć z wojskiem.
Część demonstrantów postanowiła przedrzeć się na plac Grzybowski. Natknąwszy się na Bagnie na kordon policji i wojska, nie ustąpiła, lecz z bronią w ręku zapragnęła dopiąć zamierzonego celu. Wywiązała się formalna bitwa. Obie strony strzelały. Rewolucjoniści, ukryci w bramach, stawiali przez pewien czas skuteczny opór. Strzelano również ze strychów.
Prócz tego demonstracje miały miejsce koło dworca głównego (wówczas warszawsko-wiedeńskiego), na ulicy Wielkiej, Placu Trzech Krzyży (Aleksandra), Nalewkach i Nowym Świecie.
Liczba ofiar nie da się ściśle ustalić. Padło trupem około 10 osób, w tym kilku policjantów i szpiegów. Pogotowie ratunkowe opatrzyło 50 osób. W rzeczywistości poszkodowanych było znacznie więcej. Lżej ranni i słabiej poturbowani woleli udać się do prywatnych lekarzy, bo to nie zwracało uwagi policji. Nie będzie więc przesadą, jeżeli przyjmiemy, że ogółem ucierpiało około 100 osób, w tym stosunkowo najmniej na samym Placu Grzybowskim.
***
Wypadki z dnia 13 listopada 1904 r. były punktem zwrotnym w dziejach walki polskiej klasy robotniczej z caratem i wywarły na współczesnych olbrzymie wrażenie.Ledwie zdążył zamilknąć huk salw, ledwie zastygła krew przelana, a już zaskowyczała z wściekłości cała prasa burżuazyjna. Bryzgały jadem i żółcią zarówno „Czas”, organ galicyjskich obszarników, służalców Franciszka Józefa, zawsze gotowych do wszelkiego serwilizmu wobec tronu i monarchy, przy którym stali i stać chcieli, jak sami mawiali, jak i „Słowo”, pismo takich samych lokai szlacheckich spod zaboru rosyjskiego. Dzielnie im wtórowały dzienniki endeckie, biorące w monopol polskość i miłość ojczyzny. Do tego zgodnego chóru przyłączyły się: urzędowy „Warszawskij Wiestnik” i w specjalnie wydanej odezwie Socjal-Demokracja Królestwa Polskiego i Litwy.
Wściekłość moskiewskiej urzędówki da się łatwo zrozumieć. Można się też nie dziwić oburzeniu ugodowców w różnych wydaniach, stańczykowskim, endeckim itp., którzy oczekiwali ustępstw od caratu, jako nagrody za lojalność i cierpliwe znoszenie upokorzeń. Śmiałe wystąpienie PPS i masowy udział robotników zadawały oczywisty kłam zapewnieniom, zasyłanym aż do stóp samego tronu, o wiernopoddańczych uczuciach narodu polskiego. Instynkt klasowy, obawa przed ludem roboczym, występującym pod sztandarem socjalistycznym, strach przed szarą masą i jej żądaniami społecznymi, wskazywały, że lepiej jeszcze korniej ugiąć się pod butem najeźdźcy, niż dać rozrosnąć się ruchowi, którego cel ostateczny – zniesienie ustroju kapitalistycznego – godził w samo istnienie warstw żyjących z owoców cudzej pracy.
Burżuazja zrozumiała, że robotnicy, nadstawiający mężnie głowy pod kule, a piersi pod bagnety żołdaków najeźdźcy – to siła, która, gdy się raz obudzi, nie da się obezwładnić, a raz rozpoczęte dzieło doprowadzi do końca. W zbrojnej manifestacji widziała pierwsze przejawy tej siły, dostrzegła budzącego się z letargu olbrzyma, wyprostowującego mięśnie do decydującego spotkania. Ogarnął ją strach śmiertelny przed nowym, nieznanym wrogiem, zabił wszelkie poczucie godności narodowej, jakie tliło jeszcze w niektórych lepszych umysłach, bo
„Niech na całym świecie wojna,
Byle polska wieś spokojna...”.
Lepszy carski najeźdźca, byleby pod opieką jego policmajstrów i stójkowych można było spokojnie korzystać z rozkoszy kapitalistycznego raju, niż wolna ojczyzna, w której musiano by się liczyć poważnie z proletariatem.
Jak jednak wytłumaczyć ujadanie esdeków? Nie wolno zapominać, że ówcześni esdecy to po prostu dzisiejsi komuniści. Endecy rościli sobie prawo wyłączność na polskość i patriotyzm, esdecy (komuniści) – na rewolucyjność i socjalizm. A gdy godzina rewolucji wybiła, gdy walka o socjalizm się rozpoczęła, patentowani „rewolucjoniści” nie wstydzili się zohydzać bohaterskich wysiłków robotników i pisać: „Socjal-Demokracja urządza demonstracje pokojowe...”. Inna sprawa – że ta „pokojowość” wcale nie przekonała policji, która w pół roku później powitała kulami w al. Jerozolimskich esdecki pochód pierwszomajowy.
Awanturnictwo komunistów znane jest powszechnie. Ileż to ,,puczów” spowodowali w różnych krajach Europy, co najmniej drugie tyle usiłowali bezskutecznie wywołać. Zawsze jednak na rozkaz z Moskwy, samodzielności ani krzty. Zapatrzenie na wschód nie jest u nich wynikiem zwycięstwa bolszewizmu w Rosji, albowiem esdecy od 30 lat głosili teorię o organicznym wcieleniu poszczególnych zaborów do państw zaborczych.
Samodzielne wystąpienie proletariatu Warszawy bez czekania na znak z Moskwy lub Petersburga obalało z takim trudem skonstruowane teorie i wykazywało, że klasa robotnicza Polski prócz wspólnych zadań z robotnikami rosyjskimi ma jeszcze swój specjalny cel – zdobycie Niepodległości. A nie było przecież bardziej zohydzanego i oplwanego hasła przez esdeków (dziś komunistów) jak walka o niepodległość.
Demonstracja listopadowa na Grzybowie, choć pomniejszana przez wrogów z lewa i prawa, stanowiła wypadek historyczny olbrzymiego znaczenia. Proletariat rosyjski, a z nim esdecy, obchodzili uroczyście z roku na rok rocznicę mordu dokonanego w styczniu 1905 r. na robotnikach petersburskich, uważając ten dzień za początek rewolucji.
Warszawa uprzedziła jednak Petersburg o przeszło dwa miesiące, wyprzedziła nie tylko w czasie, lecz i w jakości wystąpienia. Robotnicy rosyjscy jeszcze w styczniu 1905 r. szli błagać cara o reformy. Przewodził im z krzyżem w ręku pop Hapon, jak się później okazało – prowokator. I dopiero kule, jakimi ich poczęstowano, rozwiały złudzenia. Niewinnie przelana krew towarzyszy przekonała ich, że prośby nic nie wskórają, że reform nie dostaną, o ile ich sami nie wezmą.
Robotnik warszawski w listopadzie 1904 r. nie żywił naiwnych złudzeń. Nie wyglądał na okruchy łaski spod stóp tronu. Miał wyryte w świadomości, że „wyzwolenie robotników musi być dziełem samych robotników”. Nie pociągnęła go ciemna jednostka do pochodów błagalnych. Wyszedł na ulicę nie prosić o zmiłowanie, lecz z bronią w ręku, z mocnym postanowieniem walki do ostatniego tchu.
Listopad 1904 r. był przygrywką krwawego dramatu, którego bohaterem był proletariat polski. Strzały w Warszawie zelektryzowały kraj. Za stolicą poszła prowincja. Szczególniej mocno zareagowała Częstochowa... Walka orężna z absolutyzmem staje się zjawiskiem niemal codziennym. Koło bojowe przekształca się w organizację spiskowo-bojową, ta potem w sławną bojówkę PPS. Zaczyna się ów heroiczny bój, który właściwie nie kończy się aż do zdobycia niepodległości.
Z Organizacji Bojowej rodzi się Związek Walki Czynnej, potem Strzelec, Legiony, POW i Pogotowie Bojowe PPS z czasów okupacji niemieckiej. Walka trwa bez przerwy, choć czasem przygasa. Już już zdaje się, że wszystko skończone, a triumf caratu ostateczny, gdy raptem jakiś zamach jak błyskawica rozświetla mrok nocy i przypomina groźnie światu, że pod pozornie przygasłą warstwą popiołu ogień buntu wiecznie tli i kiedyś wybuchnie z siłą nieposkromionego żywiołu.
Po upadku powstania styczniowego szlachta złamała miecz. Robotnik podjął sztandar, sromotnie rzucony w błoto, wypisał na nim hasła wyzwolenia społecznego i rozwinął wysoko ponad trony. Na Grzybowie w 40 lat po uśmierzeniu powstania 1863 r. stawiono ciemięzcom po raz pierwszy masowy opór zbrojny, otwarto okres zmagań bohaterskich, żywych jeszcze w pamięci współczesnego pokolenia. Tradycja walki o prawa ludu roboczego weszła w krew i w kości robotników Polski. A prawa te to nie tylko niepodległość państwa, lecz równość społeczna i polityczna, zniesienia pracy najemnej i wyzysku, to socjalizm, opromieniony braterstwem ludów.
LISTA STRACONYCH NA STOKACH CYTADELI WARSZAWSKIEJ W OKRESIE 1904-1909
Podając listę imienną bojowników sprawy Wyzwolenia Polski – przez carat straconych, przez ówczesną Polskę oficjalnie wyklętych – a przez współczesną Polskę oficjalnie zapomnianych – wierzymy, że nadchodząca Polska Ludowa swych żołnierzy krzyżem szubienicy odznaczonych, przekaże widomej i wiecznej ludu pracującego pamięci.Antczak Józef, Andrasz Józef, Bartosiak Wojciech, Bartosiak Stanisław, Braur Roman, Borensztejn Froim, Brzeźniak Stanisław, Barylewski Stanisław, Bąkowski Antoni, Botke Robert, Bednarski Józef, Blachowicz Jan, Binkowski Michał, Barszczewski Dawid, Bronowski Maksymilian , Chojnacki Jan, Baron Henryk , Czekalski Jan, Brzozowski Antoni, Cieślak Stanisław, Białorucki Kazimierz, Czyżewski Czesław, Baran Józef, Czubaruk Stanisław, Bąk Stanisław, Chrobot Franciszek, Bilański Józef, Chmielnicki Abram, Brzeziński Wincenty, Ciupa Ludwik, Deryng August, Duszyński Jan, Frank Jan, Guziński Stanisław, Gawroński Tomasz, Gec Julian,Gross Teodor, Gryglewski Stanisław, Gibała Franciszek, Grzybowski Bronisław, Grenc Władysław, Gawroński Józef, Grabowski Jan, Goluch Władysław, Gruszczyński Roman, Hendrykowski Szczepan, Hejło Erazm, Habelman Witold, Jaklewicz Piotr, Izdebski Paweł, Jan Józef, Jabłoński Teodor, Jagiełło Łukasz, Jabłkowski Wojciech, Kowalewski Władysław, Kacprzak Marcin, Kaliszewski Bolesław, Kryształ Dawid, Kowalski Leon, Konarzewski Teofil, Książek Józef, Konarzewski Józef, Kasiński Antoni, Kostrzewa Jan, Konieczny Piotr, Kolarz Franciszek, Kopczyński Ludwik, Kucharski Władysław, Kubiak Antoni, Kunicki Józef, Kaperski Władysław, Krawczyk Stanisław, Kruszewski Józef, Kmiecik Antoni, Kosycarz Władysław, Krasuski Józef, Krzyżanowski Leon, Kruczek Protazy, Kowąlski Jan, Kłoss Stanisław, Kuczyński Bronisław, Krauze Dawid, Lewandowski Franciszek, Lisicki Karol, Lipiński Antoni, Lebiedziński Jan, Leszczyński Julian, Łonczyński Witold, Modzelewski Symcha, Marczewski Jan, Motel Wiktor, Matuszewicz Karol, Motyń Władysław, Małolepszy Tomasz, Maksajmer Teodor, Montwiłł Józef (Mirecki), Makowski Józef, Małkowski Franciszek, Merc Adam, Marczuk Stanisław, Nidrych Oskar, Morowski Franciszek, Miklewicz Walenty, Markowski Jan, Nowicki Eugeniusz, Nowacki Adam, Okrzeja Stefan, Olszyński Oskar, Olesiuk Stanisław, Olszewski Alfons, Orym Josek, Papaj Jan, Pohorecki Wincenty, Pankowski Antoni, Placek Bolesław, Pilafek Kacper, Puszczyński Machał, Possim Józef, Porosiński Stefan, Pietrzak Józef, Piekarski Roman, Potasiński Edward, Rotkopf Adam, Raczek Józefy, Redo Józef, Rychter Stanisław, Rychter Robert, Rajczuk Józef, Rudnicki Franciszek, Rudnicki Szaja, Rutt Józef, Rychter Kazimierz, Romański Władysław, Skurza Karol, Szpitalnik Szymon, Stachowicz Andrzej, Śmigielski Gabriel, Sikora Władysław, Surda Piotr, Sikorski Jan, Stefankiewicz Michał, Szczeciński Jan, Sandecki Paweł, Stemkowski Wiktor, Straszek Piotr, Szafrański Władysław, Stasiak Antoni, Skalski Jan, Sysko Mateusz, Suwiński Franciszek, Sulima Leon, Szczudło Konstanty, Skwarski Stanisław, Szymański Józef, Śliwiński Aleksander, Skarżyński Mieczysław, Syska Józef (Górski), Świech Józef, Tomala Onufry, Tyszkiewicz Ferdynand, Tybel Aleksander, Wielichnowski Kazimierz, Wasilewski Zygmunt, Wiśniewski Ignacy, Wojna Antoni, Wójcik Stefan, Wochna Teofil, Werner Stanisław, Witkowski Edward, Wojciechowski Franciszek, Wielgus Jan, Winkler Melchior, Żuchowski Marcin, Zalewski Walenty, Zawalski Wacław, Zybała Stanisław, Żarnicki Ludwik, Zieleziński Jan, Zych Ludwik, Ziemiański Józef, Zgierski Władysław.
***
POLSKA PARTIA SOCJALISTYCZNA
Dnia 10 listopada br. będziemy obchodzićdwudziestopięcioletnią rocznicę wybuchu zbrojnej walki z najazdem carskim.
O NIEPODLEGŁĄ POLSKĘ LUDOWĄ
zapoczątkowanej przez PPS zbrojną manifestacją w Warszawie na placu Grzybowskim w dniu 13 listopada 1904 roku.
Od tego pamiętnego dnia – przez długie lata niewoli, wojny światowej i okupacji, Lud pracujący w bohaterskich bojach o wyzwolenie złożył nieprzeliczone ofiary swej wolności osobistej, zdrowia i życia – a wszystko to uczynił – dla nas – byśmy dostąpili wolności we własnym, niepodległym Państwie.
Ale Polska Niepodległa nie wyzwoliła jeszcze swych sił ludowych z więzów wyzysku i ucisku.
Lud pracujący musi zatem dalej walczyć o pełnię swych praw – by stać się godnym ofiar poniesionych w minionych latach.
A ofiary te nie mogą pójść na marne!
I dlatego w dniu 10 listopada klasa pracująca miast i wsi, Robotnicy i Chłopi winni wziąć masowy udział w zgromadzeniach zwołanych w tym dniu przez PPS w miastach i na nich zaświadczyć swą wierność ideałom Rzeczypospolitej Ludowej i swoją gotowość obrony do ostatniego tchu zdobytych praw i wolności przed ciągle wzmagającym się atakiem wrogów ludu.
Cześć bohaterom walki o wolność! Przekleństwo tyranom.
Niech żyje zwycięstwo sprawy ludowej!
Niech żyje PPS! Przybywajcie tłumnie wszyscy na wiece PPS w dn. 10 listopada br.
CENTRALNY KOMITET WYKONAWCZY PPS
Warszawa, w październiku 1929 r.
W. Kielecki (Jan Libkind)
Powyższy tekst to cała broszura Jana Libkinda, Nakładem Sekretariatu Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS, Warszawa 1929. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł. Powyższy tekst publikujemy w 110. rocznicę manifestacji na Placu Grzybowskim.
Przypisy:
[1]: Zginął śmiercią tragiczną w 1909 r. w Krakowie.
[2]: Obok zebrań robotniczych odbywały się konferencje z młodzieżą akademicką, wśród której najczynniejszymi byli: Marian Dąbrowski, Aleksander Landy i Stanisław Tor. W mieszkaniu Tora rozdawano broń.
[3]: Gawriłow zginął potem w parę miesięcy. Po zamachu na oberpolicmajstra Nolkena rzucił się w pogoń na rowerze za sprawcą „Kostkiem” (Halske), lecz w chwili, gdy go dopędzał, ten się odwrócił i celnym strzałem położył go na miejscu.
[4]: Kosterski, oddany pod sąd, uniknął śmierci jedynie dzięki udanej symulacji wariata. Pozostałych większość wypuszczono za kaucją. Wobec braku dowodów w stosunku do wielu śledztwo umorzono, a część została uniewinniona.
W. Kielecki to pseudonim Jana Libkinda (1885-1942) – działacza PPS, po rozłamie związanego z PPS – Frakcja Rewolucyjna, autora m.in. „Objaśnień do programu rolnego PPS” oraz pierwszej większej biograficznej publikacji o Feliksie Perlu, wiceprzewodniczącego Rady Nadzorczej Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, w II RP związanego z radykalno-lewicowym skrzydłem PPS.