Feliks Perl
Od "kas oporu" do 1 maja
[1910]
Pierwsze święto majowe wywołało radosne wzruszenie w kołach socjalistycznych i ożywiło ich czynność. Czynność ta jednak nie ujawniała się na zewnątrz, polegała bowiem na usilnej propagandzie w coraz liczniejszych kółkach i na urządzaniu większych zgromadzeń robotniczych. Dopiero w końcu 1890 r. przystąpiono do wcielenia w życie pomysłu, który zmierzał do stworzenia szerokiej agitacji ekonomicznej i do ujęcia walki ekonomicznej w karby organizacyjne. Mówimy o „ogólnorobotniczej kasie oporu” założonej w tym czasie.
W pierwocinach ruchu naszego, jak widzieliśmy, z inicjatywy Waryńskiego powstały w Warszawie kółka, które stawiały sobie podobne zadania i również zwały się „kasami oporu”. Jednakże owe, że się tak wyrazimy, przedhistoryczne „kasy oporu” w rzeczywistości były tylko kółkami propagandy, nie zaś narzędziem bezpośredniej walki pracy z kapitałem. Istniały też zaledwie przez kilka miesięcy i pamięć o nich zatarła się tak gruntownie, że w 1891 r. niemal wszyscy w kraju uważali „kasę oporu” za pomysł zgoła nowy. Było to jednak tylko wznowieniem dawnej próby, ale w szczęśliwszych warunkach, bo na gruncie rozbudzonego już ruchu masowego, na gruncie dojrzalszego stosunku pracy do kapitału.
Jakkolwiek dziwnym się to może wydawać, jednak faktem jest, że inicjatywa do założenia „kasy oporu” wyszła nie ze „Związku [Robotników Polskich]”, lecz z „Proletariatu”, mianowicie z jego „prawego”, umiarkowanego skrzydła[1]. Ale i inni „proletariatczycy” przyklasnęli tej idei, uznając jej agitacyjną doniosłość, jakkolwiek nie wierzyli w jej organizacyjną wartość. Porozumiano się ze „Związkiem”, ułożono ustawę – i organizacja weszła w życie.
Broszurę pt. „Ustawa ogólnorobotniczej kasy oporu” [2] napisał Edward Abramowski. „Proletariat” ogłosił ją w roku 1891 w dwóch wydaniach litografowanych, na początku roku 1892 – w trzecim wydaniu, drukowanym (w Rydze). W roku 1891 wyszedł przekład niemiecki „Ustawy”, drukowany w Rydze, a przeznaczony dla Łodzi.
„Ustawa” nie była tylko suchym zestawieniem paragrafów, była zarazem bardzo zręczną i niezmiernie przystępnie napisaną broszurką agitacyjną. Składała się bowiem z dwóch części, z których pierwsza wyjaśniała, co znaczą strajki i jakie zadanie ma robotnicza „kasa oporu”, druga zaś zawierała właściwą ustawę. Treść broszurki była ściśle ekonomiczna, mówiła tylko o bezpośredniej walce z fabrykantami; ani o ruchu politycznym, ani o ogólnych celach i zadaniach socjalizmu nie było nawet wzmianki. Broszurka zachęcała robotników do walki strajkowej, powołując się głównie na przykład robotników zagranicznych, którzy „od wielu już lat prowadzą walkę z fabrykantami, zdobywając sobie coraz to większe ustępstwa”. „Ich strajki – powiedziano dalej – zwyciężają fabrykantów dlatego, że oni wszyscy trzymają się solidarnie, że są zorganizowani w związki, że mają wspólne kasy robotnicze – kasy oporu, z których utrzymują się podczas strajku, i tym sposobem mogą długo wytrwać w bezrobociu”[3].
Właściwa ustawa składała się z 6 paragrafów. „Kasa oporu” przeznaczona jest tylko dla strajkujących, którzy otrzymują z niej stałą zapomogę tygodniową. Fundusz kasy powstaje z wkładek miesięcznych, które wynoszą najmniej 20 kop. dla mężczyzn, 12 kop. dla kobiet, jako mniej zarabiających. Członkiem „kasy oporu” może być każdy robotnik bez różnicy fachu, stopnia uzdolnienia, narodowości, płci, religii i wieku (stąd nazwa: „ogólnorobotnicza kasa oporu”). Nie może być członkiem „kasy” ten robotnik, który splamił się nieuczciwym postępowaniem względem swych towarzyszy, który na nich donosił władzy, ujawnił brak solidarności lub tchórzliwe, służalcze usposobienie. Zarząd „kasy” musi uprzednio być powiadomiony o zamiarze strajkowania i dać przyzwolenie na strajk lub odradzić. Zarząd może odmówić zapomogi, jeżeli strajk wszczęto bez jego wiedzy i zgody. Członkowie „kasy” mają pierwszeństwo w otrzymaniu zapomogi. Sprawami „kasy” zajmuje się zarząd, złożony z 6 członków i kasjera, oraz przedstawiciele „kasy”. Przedstawiciele ściągają składki od członków i w ogóle pośredniczą między nimi a zarządem; zarząd przechowuje fundusze, wyznacza zapomogi strajkującym, co kwartał ogłasza rachunki i sprawozdania. Wreszcie paragraf ostatni zawiera wskazania moralne dla członków „kasy” o ich obowiązkach wobec „kasy”, wobec ogółu towarzyszy i o godnym zachowaniu się wobec zwierzchników.
Między innymi ustawa zaleca tutaj: „upominanie się głośne i stanowcze o każdą krzywdę, o każde szachrajstwo przy wypłatach; podawanie o to skargi do inspektora lub sądu, jeżeliby na własne żądanie robotnika fabrykant zadośćuczynić mu nie chciał”.
„Kasa oporu” była początkowo instytucją, jak byśmy dziś powiedzieli, bezpartyjną co do swych zadań, międzypartyjną co do składu kierowników. Inicjatorzy pragnęli uczynić z niej wspólną instytucję „Proletariatu” i „Związku”, stworzyć neutralny teren, na którym by spotykali się ówcześni socjaliści. Wkrótce jednak nastąpiło rozdwojenie partyjne i w tej dziedzinie. Zresztą zaznaczyć należy, że chociaż inicjatywa założenia „kasy” była zasługą „Proletariatu”, „Związek” więcej od „Proletariatu” wkładał pracy w organizowanie i rozszerzanie tej instytucji. „Związek” przeniósł też „kasę oporu” na grunt prowincjonalny – do Łodzi i Żyrardowa.
Wieść o założeniu „kasy” rozbiegła się szybko po robotniczej Warszawie i wywołała wielkie wrażenie. Interesowano się nią powszechnie, dopytywano o nią, widziano w niej jakąś tajemniczą potęgę, która swoją zasobnością finansową dźwignie na wyżyny walkę pracy z kapitałem. Robotnicy tłumnie podążają do „kasy”. „W przeciągu jakiego pół roku – powiada Drut – nie ma prawie fabryki, z której nie należałoby do »kasy oporu« kilku lub nawet kilkudziesięciu robotników”. „Po paru miesiącach – czytamy w artykule poświęconym sprawie kas oporu w „Sprawie Robotniczej” – liczono już kilka tysięcy członków”.
„Kasa oporu” miała więc ogromne znaczenie agitacyjne i przyczyniła się niemało do wywołania w Warszawie ożywionego ruchu strajkowego. Sprawność finansowa »kasy« była znacznie mniejsza od jej wpływu agitacyjnego; bądź co bądź, według jej sprawozdania, które wyszło jesienią 1891 r., wydała ona na zapomogi przeszło 1000 rb.”.
Atoli bardzo rychło musiała się ujawnić druga strona medalu. „Kasa oporu” już przez to samo, że była „ogólnorobotnicza”, to znaczy: nie zróżniczkowana wedle fachów, z natury rzeczy musiała być zjawiskiem przejściowym. Tworzyła ona organizm, któremu brakowało naturalnej komórki: organizacji zawodowej. Jej organizacyjne i finansowe podstawy musiały tedy być słabe i chwiejne. Ale oprócz tego miała tę wadę zasadniczą, to niedomaganie wewnętrzne, że stanowiła organizację masową, a zarazem tajną, że brak najelementarniejszych swobód politycznych, rozkiełznana samowola policyjna z góry wyrok na nią pisały.
Posłuchajmy, co autor owego artykułu w „Sprawie Robotniczej” mówi o „złej, a nawet niebezpiecznej stronie” „kasy oporu”: „W miarę wzrastania liczby członków i wkładów, wzrastała odpowiedzialność zarządu »kasy oporu« i kasjerów. Potrzebna była kontrola publiczna dochodów i rozchodów »kasy«, w tym zaś celu potrzebna jest swoboda polityczna. Czyż można było urządzać komisje rewizyjne lub zebrania publiczne dla wysłuchiwania sprawozdań, kiedy »kasa oporu« była nielegalna, prześladowana przez rząd?
Przy tym wśród robotników niewyrobionych krążyć zaczęły pogłoski, że »kasa oporu« rozporządza setkami tysięcy rubli, a może milionami. Zapewne była to sztuczka rządu, który przez agentów swoich rozpuszczał takie pogłoski, aby rzucić podejrzenie na zarząd »kasy«; rząd bowiem zląkł się rosnącego ruchu robotniczego. Sztuczka się udała. W mniemaniu, że »kasa oporu« rozporządza olbrzymimi kapitałami, nieuświadomieni robotnicy żądali w chwilach strajku energicznej pomocy materialnej. »Kasa oporu« zaś, wyczerpana poprzednimi strajkami, zaledwie drobnymi datkami była w stanie nieść pomoc strajkującym. Stąd głucha niezgoda, wynikła między masą nieuświadomionych robotników kasjerami i zarządem »kasy«. Wkrótce jednak nastąpiły liczne aresztowania, »kasa oporu« upadła i wraz z nią ucichło niezadowolenie”.
„Kasa oporu” była najpoważniejszą próbą organizacji masowej w tej dobie, spełniła też swoje zadanie agitacyjne i po roku istnienia – znikła. Ale prąd „kasowy”, chociaż w zmienionej postaci, przetrwał znacznie dłużej. O tym będzie jeszcze mowa; tutaj zaznaczymy, że w tym samym czasie, co „kasa oporu”, powstała „kasa pomocy pracownic”, która zmierzała do rozbudzenia ducha organizacyjnego wśród kobiet pracujących, głównie wśród szwaczek i krawczyń. Założycielką tej „kasy” była Stanisława z Motzów Abramowska [4], należąca do „Proletariatu”, później do „Zjednoczenia”, dzielna agitatorka, jedna z najwybitniejszych postaci niewieścich (obok Filipiny Płaskowickiej, Marii Jankowskiej-Mendelsonowej i Marii Bohuszewiczówny) w naszym ruchu socjalistycznym.
Zbliżało się po raz wtóry święto majowe. Tym razem policja miała dość czasu, aby poczynić rozlegle przygotowania. Władze w pełnym rynsztunku oczekiwały maja, tym bardziej że obok manifestacji robotniczej zapowiadano na dzień 3 maja obchód patriotyczny. W obozie rządowym gotowano się tedy do pochodu.
„Już na cztery tygodnie przed majem Warszawa miała wygląd bardziej ponury. Po ulicach miasta bardzo gęsto przejeżdżały nocne patrole złożone z sześciu do dwunastu kozaków; w dzielnicach robotniczych odbywały się rewizje paszportowe w każdym domu i każdego, któremu czas paszportu wyszedł, policja aresztowała i odstawiała do miejsca urodzenia. Stróże domów co dzień przy zdawaniu raportów mieli nakazywane, aby każdego obcego wchodzącego do domu zapytywali, do kogo idzie i jak się nazywa, a jeśli przybysz ma jaką paczkę przy sobie, to stróż powinien zobaczyć, co w niej jest.
We wszystkich fabrykach, warsztatach i magazynach były rozdawane majstrom listy, do których ci wpisywali nazwiska, miejsce urodzenia i zachowanie się swoich robotników”.
W miarę zbliżania się 1 maja gorliwość policyjna rosła. „Nocne patrole kozaków wzmocniono żandarmskimi; a w dzień przechodziła po ulicach miasta całymi kompaniami piechota, na jej czele oficerowie z gołymi szablami. Żandarmi w bardzo wielu miejscach robili rewizje i aresztowali robotników. Przez cały tydzień przed 1 maja po wszystkich fabrykach i warsztatach policja, fabrykanci i majstrowie upominali robotników, że jeżeli kto zaświętuje 1 maja, tego zaaresztują, a po odbyciu kary, miejsca w fabryce nie dostanie... Przed fabrykami postawiono szpiegów”.
Wszystkie te zarządzenia mogły wpłynąć ujemnie na rozmiary świętowania, ale, rozumie się, nie mogły mu zapobiec. W ciągu roku poziom świadomości robotnika warszawskiego podniósł się w sposób widoczny, działalność „Związku” i „Proletariatu” wywołała ożywienie, gwarny, pełen wesołej nadziei ruch wśród proletariatu. Przed majem agitacja wzmogła się jeszcze bardziej. W kółkach i na większych zgromadzeniach („masówkach”, jak to nazwano w późniejszych czasach) wygłaszano podniecające mowy, śpiewano pierwsze piosenki majowe („Oto nadszedł maj uroczy” Kazimierza Pietkiewicza, „Ludu roboczy, poznaj swą siłę...”).
Przed majem w Warszawie, Łodzi, Żyrardowie szeroko rozpowszechniono dwie broszurki agitacyjne pt. „1 maja, międzynarodowe święto robotnicze” (odróżniano je według koloru okładki jako „czerwoną” i „białą”). Broszura „Proletariatu” („czerwona”), napisana przez Edwarda Abramowskiego, wyszła z tajnej drukarni warszawskiej. „Białą”, „związkową” broszurę napisał, zdaje się, Józef Beck [5]; drukowano ją w Berlinie. Zresztą broszury to nie różniły się zbytnio ani treścią, ani tonem: obie mówiły głównie o 8-godzinnym dniu roboczym i międzynarodowym braterstwie proletariatu; obie kładły nacisk na żądania ekonomiczne, nie wystawiając żadnych określonych celów politycznych. Na okładce „czerwonej” broszurki umieszczono hasło: „Żądajmy płacy wyższej i 8-godzinnego dnia roboczego”. Jakoż broszurka ta tylko żądania podkreślała, pomijając sprawy polityczne. „Jeżeli zgodnie, masą całą, zażądacie płacy wyższej i krótszego dnia roboczego, otrzymacie jedno i drugie, bo sile waszej nikt oprzeć się nie będzie zdolny.
Zbliża się pierwszy maja, dzień, w którym mamy całemu światu powiedzieć, czego żądamy, czego nam dziś brakuje.
Nie stchórzmy, nie zawahajmy się przed wypowiedzeniem tych żądań.
Chcemy większej płacy, krótszego dnia roboczego, chcemy lepszych warunków życia.
Wypowiadamy to, świętując dzień pierwszego maja...” (str. 13).
Oprócz broszury, „Proletariat” rozpowszechnił jeszcze krótką odezwę (pióra K. Pietkiewicza), niejako ostatnie przypomnienie, ostatnie nawoływanie.
Warszawa robotnicza stanęła do apelu, chociaż trudno określić, ilu robotników świętowało [6]. Niektóre z większych zakładów przemysłowych, gdzie w 1890 r. świętowano (warsztaty Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, fabryki Ortweina, Lilpopa), tym razem zawiodły, ponieważ na nie policja zwróciła szczególną uwagę. Za to drobny i średni przemysł wystąpił okazale: stało mnóstwo warsztatów stolarskich, szewskich, blacharskich i wiele mniejszych fabryk (z większych stała fabryka wyrobów żelaznych Gostyńskiego), w innych część robotników nie stawiła się do pracy. Nowością był udział w świętowaniu kobiet pracujących: w fabryce firanek Szlenkiera, w wielu magazynach mód towarzyszki w dniu tym powstrzymały się od pracy.
Ale najważniejszą cechą święta majowego w roku 1891 było ujawnienie się ruchu na prowincji, mianowicie w dwóch wielkich ośrodkach przemysłowych: Łodzi i Żyrardowie.
W Łodzi „bibuła” majowa wywołała wśród robotników wielkie poruszenie. Ale świętowano w jednej tylko wielkiej fabryce, z dawna słynącej z najgorszego wyzysku, mianowicie u Poznańskiego. Zresztą i tutaj robotnicy nie zdawali sobie sprawy z charakteru manifestacji, pojmując ją z grubsza jako sposobność do postawienia fabrykantowi pewnych żądań. W postępowaniu 3-tysięcznej rzeszy brak było stanowczości i wyraźnego celu. Oto jak Drut opisuje zajścia: „Już od rana zbierają się robotnicy przed fabryką, lecz do pracy iść nie myślą. Wtedy wychodzi p. Poznański i mówi, żeby szli do roboty, a o dwunastej on sam się z nimi rozmówi. Robotnicy usłuchali i do dwunastej pracowali, lecz nadchodzi dwunasta, robotnicy znowu zbierają się przed fabryką i żądają rozmówienia się z p. Poznańskim. Zjawia się syn p. Poznańskiego, lecz zamiast rozmówić się z robotnikami, pyta się, kto pierwszy podburzał do buntu. Robotnicy zdumieli się, lecz nagle występuje jeden z nich, wymierza policzek p. Poznańskiemu i mówi: »jam pierwszy«. P. Poznański naturalnie ucieka, telefonuje po wojsko i zaczyna się »uspokajanie« robotników... nahajkami”. Zajścia te były jeno przygrywką do wielkiej ruchawki majowej 1892 r.
W Żyrardowie święto majowe wywołało strajk 4-dniowy, ogarniając całe to mrowisko robotnicze, 8-9- tysięczną rzeszę. Żyrardów przeżył już burzliwe dni strajkowe w roku 1883. Ale wówczas był to strajk zupełnie żywiołowy. Strajk 1891 r. natchniony był hasłami majowymi, robotników pchnęła do walki raźna pobudka agitacji socjalistycznej. Było już w fabryce dość liczne grono robotników świadomych, którzy szerzyli „dobrą nowinę” wyzwolenia. Przed majem rozpowszechniono broszury i odezwę. Ustna agitacja i wpływ osobisty uzupełniły dzieło drukowanego słowa. W dniu 1 maja „do roboty nie przyszła część miejscowych robotników, żyrardowiaków, cały zaś lud wiejski z okolicy Żyrardowa, stanowiący blisko połowę robotników fabryki, stawił się do pracy. W fabryce od rana wszczęła się namiętna agitacja za natychmiastowym rozpoczęciem święta”. Jakoż stopniowo gmachy fabryczne wyludniły się, a po obiedzie nikt już prawie nie wrócił do pracy. Do Żyrardowa niezwłocznie sprowadzono wojsko.
„Pierwotny projekt bardziej uświadomionych robotników polegał na tym, żeby zaświętować tylko na 1 maja, nazajutrz pójść do pracy. Faktycznie jednak świętowano cztery dni, gdyż mniej świadomi chcieli przy tej sposobności postawić żądanie podwyższenia płacy”.
Jak widzimy, robotnicy żyrardowscy, podobnie jak robotnicy fabryki Poznańskiego w 1891 r., jak cała Łódź pracująca w 1892 r., nie odróżniali jeszcze dokładnie manifestacji od zwykłego strajku. Wstrząśnięci hasłami majowymi, budząc się do świadomego życia, z upojeniem widząc objawienie swej siły zbiorowej, pragnęli doraźnych, natychmiastowych korzyści ze swego ruchu; różne formy walki w ich dopiero urabiającym się poglądzie na świat zlewały się w jedno; niecierpliwie wyciągali ręce do rzeczy uchwytnych, zdobyczy namacalnych i niezwłocznych.
Zaczął się więc strajk. Robotnicy gromadami po kilkudziesięciu zbierali się po ulicach i naradzali. „Kierownictwo tłumami zupełnie wymknęło się z rąk organizacji, względnie bardzo słabej”. Policjanci i żandarmi krążyli wśród tłumu i miodowymi słówkami albo dla odmiany groźbami usiłowali skłonić robotników do podjęcia pracy. Odpowiadano drwinami. Nazajutrz nikt do fabryki nie poszedł.
Ale teraz rozhulała się na dobre przemoc moskiewska. Poczęto rozpędzać tłum zgromadzony przed fabryką. A gdy tu i ówdzie zaczęto w kozaków ciskać kamieniami, puszczono w ruch nahajki. Strajk postanowiono zaknutować. „Starszyzna (oficer żandarmerii Wasiljew, oficerowie policyjni i wojskowi) założyła główny swój sztab na placu Targowym. Spojone przez administrację fabryczną kozactwo łapało każdego przechodzącego i prowadziło na plac Targowy, gdzie starszyzna w mgnieniu oka »sądziła«: jednych zatrzymywano w areszcie, innych puszczano. Tych ostatnich zwykle rozciągano tuż publicznie i bito nahajkami”. „Aby zabezpieczyć swoich urzędników, fabryka i naczelnik żandarmerii wydawali kartki. Kto miał kartkę, tego nie bito i nie aresztowano. Po dziesiątej godzinie nie wolno było chodzić; kogo złapano, tego kozacy bili, ale na plac Targowy nie prowadzili, gdyż tam już nie było nikogo”. „Jeśli kto nie chciał być bity, to mówił, że idzie do pracy, a wtedy go kozacy odprowadzali aż do fabryki. Tam pracował i przez cały dzień nie wychodził, a fabrykanci dawali jeść, pić, wódkę i papierosy (jedzenie gotowano w fabryce), przy tym pracującym płacono 1½ razy tyle, co zwykle”. Kiedy robotników pytano, czego żądają „wielu odpowiadało, że chcą złotego na godzinę... W ogóle jednak nie stawiano gromadnych żądań, bo kto tylko usta otwierał, dostawał baty i był aresztowany”.
Knut odniósł tedy po kilku dniach zwycięstwo nad strajkiem (strzelaniny, zdaje się, nie było, chociaż krążyły pogłoski o kilku robotnikach zabitych). Aresztowanych było mnóstwo; z nich kilku przewieziono do X pawilonu, wielu siedziało dość długo w areszcie skierniewickim, przeszło 300 rodzin wysłano do miejsca urodzenia. Drut podaje charakterystyczny szczegół: podczas rewizji uważano za poszlakę, jeżeli u robotnika znajdowano cenzuralne wydawnictwa w rodzaju Bellamy’ego lub „Społeczeństwa rodowego”[7]. Był to ze strony władz rządowych ironiczny przyczynek do ówczesnych dyskusji w sprawie „wyzyskiwania dróg legalnych”.
Dodać należy, że pomimo stłumienia ruchawki fabrykanci w kilka tygodni potem zmniejszyli dzień roboczy o godzinę. Taki był przebieg robotniczego maja w 1891 r.
Powyższy tekst stanowi fragment książki Feliksa Perla (Resa) „Dzieje ruchu socjalistycznego w zaborze rosyjskim (do powstania PPS)”. Książka pierwotnie ukazała się w roku 1910, następnie wznowiono ją w 1932 r., a kolejna edycja miała miejsce w roku 1958 (Książka i Wiedza, Warszawa). Fragment podajemy za tym ostatnim wydaniem, opuszczając większość przypisów i dodając kilka własnych. Tytuł fragmentu pochodzi od redakcji Lewicowo.pl.
Przypisy:
- Ówcześnie słowo „ustawa” było odpowiednikiem dzisiejszego „statut”.
- Autor nawiązuje do faktu, że to właśnie ZPR znacznie mocniej niż II Proletariat akcentował znaczenie walki ekonomicznej, przedkładając tworzenie m.in. tworzenie struktur ekonomicznego oporu robotników przeciwko fabrykantom ponad postulaty polityczne.
- Oczywiście słowa „bezrobocie” autor nie używał tu w dzisiejszym znaczeniu, lecz w sensie okresu, w którym robotnicy wstrzymywali się od pracy, strajkując.
- Stanisława Abramowska z domu Motz (1867-1892) – pochodziła z rodziny robotniczej (jej ojciec był uczestnikiem powstania styczniowego), była jedną z pierwszych kobiet czynnie działających w polskim ruchu socjalistycznym, należała do założycieli II Proletariatu, wchodziła w skład jego władz, miała wielkie zasługi przy organizacji pierwszych w Polsce obchodów 1 maja w 1890 r. Prowadziła działalność agitacyjną i organizacyjną wśród warszawskich robotnic (głównie wśród szwaczek i krawczyń), w 1890 r. założyła Kasę Pomocy Pracownic. W roku 1890 wyszła za mąż za Edwarda Abramowskiego. Po rozłamie w II Proletariacie przeszła wraz z mężem do założonego wówczas Zjednoczenia Robotniczego. Zmarła nagle 5 marca 1892 r. wskutek zakażenia krwi doznanego przy porodzie. Jej pogrzeb miał charakter manifestacyjny, podobnie jak coroczne odwiedziny jej grobu przez działaczy ruchu socjalistycznego.
- Właściwie Józef Bek (formy nazwiska Beck rodzina zaczęła używać później) (1867-1931) – działacz socjalistyczny, współtwórca Związku Robotników Polskich, jeden z czołowych organizatorów „kas oporu” (w tym twórca takiej kasy w Żyrardowie), aresztowany i wydalony z granic Królestwa Polskiego, przebywał w Rydze. Po ucieczce stamtąd do Galicji, odszedł od ruchu robotniczego, stając się z czasem wybitnym działaczem i teoretykiem ruchu spółdzielczego oraz samorządu terytorialnego, był sekretarzem rady powiatu w Limanowej, a po odzyskaniu niepodległości urzędnikiem państwowym na szczeblu centralnym, autorem licznych publikacji o samorządzie terytorialnym oraz m.in. prezesem Związku Powiatów RP. Do końca życia sympatyzował z „wolnościowym socjalizmem” Edwarda Abramowskiego. Był ojcem Józefa Becka, późniejszego ministra spraw zagranicznych.
- Przypis Feliksa Perla: „Korespondent »Przedświtu« podaje zupełnie fantastyczną liczbę: 20 tysięcy świętujących w Warszawie. W broszurce »Socjalistyczny międzynarodowy kongres robotniczy w Brukseli 1891 r.« (Biblioteka robotnicza warszawska, I) podano 15 tys. jako liczbę świętujących w Warszawie, Łodzi i Żyrardowie, co jest znowu oceną zbyt niską”.
- „Społeczeństwa rodowe” – broszura E. Abramowskiego, opublikowana pod pseudonimem Z. R. Walczewski, legalnie wydana po raz pierwszy w Krakowie w 1890 r. i bez przeszkód rozpowszechniana w Królestwie Polskim. Władze carskie nie zwróciły na nią początkowo uwagi, traktując jako rozprawę naukową, stała się jednak popularna wśród sympatyków ruchu socjalistycznego, gdyż zawierała opis quasikomunistycznych wspólnot z czasów przedfeudalnych oraz wieszczyła nastanie nowego porządku, w którym kapitalistyczne formy własności i zależności ustąpią miejsca równości i własności wspólnotowej.
Feliks Perl (1871-1927) – pochodził ze zasymilowanej rodziny żydowskiej, jego ojciec walczył w powstaniu styczniowym. Na studiach związał się z ruchem socjalistycznym, wszedł w krąg II Proletariatu. Przed aresztowaniami uciekł do Berlina i Paryża. Uczestnik zjazdu założycielskiego PPS. Następnie działał w Galicji, a po aresztowaniu Piłsudskiego przeniósł się w 1900 r. do Królestwa Polskiego, aby redagować „Robotnika”. W 1904 r. aresztowany i więziony w Cytadeli. Po rozłamie w PPS, jeden z liderów Frakcji Rewolucyjnej. W czasie I wojny światowej twórca i lider PPS-Opozycja, krytycznej wobec działań Piłsudskiego. Po odzyskaniu niepodległości członek władz PPS (m.in. w latach 1924-26 przewodniczący Centralnego Komitetu Wykonawczego partii), redaktor „Robotnika”, poseł na sejm. Autor kilkunastu broszur i książek poświęconych historii, ideologii i strategii ruchu socjalistycznego.