Józef Zieliński
Kwestia kobieca
[1893]
I. Przełom w stanowisku społecznym kobiety
Prócz epok, kiedy prawo macierzyste zapewniało kobiecie wybitne i wpływowe stanowisko w społeczeństwie, znajdowała się ona zawsze w położeniu uciemiężonej, była człowiekiem drugiego stopnia, istotą niższego gatunku. Samolubstwo mężczyzny i brutalna siła pięści, skuły kobietę, pozbawiły ją wpływów w życiu publicznym. Czcza, a obłudna deklamacja starała się ukryć taki stan rzeczy za pomocą uczuciowych, a górnolotnych majaczeń lub bezmyślnych frazesów o godności gospodyni domu i bogactwie jej życia domowego.
Kobieta, wraz z bezpośrednio wytwórczymi warstwami, znajdowała się zawsze w jednakim położeniu zależnym i pozbawionym praw. Greckie i rzymskie matrony posiadały te same w gruncie rzeczy obowiązki i prawa, jak niewolnicy domowi, uwielbiana pani i rządna gosposia w wiekach średnich to samo prawie stanowisko, co pańszczyźniane dziewki.
W okresie obecnym los żony bynajmniej nie jest lepszy, a raczej gorszy pod wielu względami niż los dzisiejszego najemnika. Jednako są spod opieki prawa wyjęci i wyzyskiwani; w wielu zaś wypadkach kobieta doznaje nawet podwójnego ucisku, będąc podwójnie praw pozbawioną. Zresztą nie może być inaczej. Stanowisko społeczne kobiety nie wypływa z pewnych wiecznie trwałych idei lub i jakiegoś niezmiennego przeznaczenia (owe „naturalne powołania kobiety” zostały wymyślone przez sentymentalne samolubstwo!), lecz jest wynikiem społecznych stosunków, które zjawiły się znowu w następstwie szczególnych warunków produkcji, właściwych danemu okresowi dziejowemu. Okoliczności, które nadały kobiecie w różnych epokach historycznych pewne stanowisko, zgodnie z koniecznością ekonomiczną, wytwarzają wraz z tym odpowiednie idee o społecznej jej roli, usiłujące jeszcze upiększyć to, co już istnieje, wykazać niezbędność takiego stanu rzeczy i zachować go ku pożytkowi osób, które ciągną zeń korzyści.
Podrzędne stanowisko kobiety w społeczeństwie ginie w pomroce dziejowej. Barbarzyński wojownik, zabierając brankę na swoją wyłączną własność, zamienia ją na zwykłą, a dogodną dla siebie siłę roboczą. Pod pozorem opieki podczas ciąży i połogu, przywłaszczając sobie troskę o zapewnienie wspólnego bytu i podtrzymywanie stosunków z otoczeniem, dał on początek poddańczemu położeniu kobiety i wcielił w życie ów pierwotny podział pracy na działalność z jednej strony zarobkowo-dobywającą i zaczepno-odporną, z drugiej zaś, doglądającą i gospodarującą. Pierwsza przypadła w udziale mężczyźnie, druga – kobiecie.
Przesąd, lubo już dawno przeżyty, lecz wciąż silnie jeszcze zakorzeniony, że świat powinien być domem mężczyzny, a dom światem kobiety, jest płodem właśnie tego rozgraniczenia obu działalności.
Pozorną powagą odwiecznego prawa nie omieszkał obyczaj uświęcić dzieła przemocy. Bezsilność i bierność kobiety podniesiono z biegiem wieków do wysokości dogmatu społecznego i uznano za niewzruszoną zasadę, na której oparto całe rusztowanie jej cielesnej i duchowej niemocy.
Celowe (teleologiczne) pojmowanie wszechświata każe Najwyższej istocie stworzyć wołu po to, aby człowiek zajadał befsztyki i nosił buty z wołowej skóry; podobnie większa część filozofów i prawodawców nie dostrzegła w istnieniu kobiety innego celu prócz tego, że winna ona dostarczać mężczyźnie przyjemności, płodzić nowych przedstawicieli rodu ludzkiego, i niewolniczo sprawować obowiązki domowo-gospodarcze. Całe wychowanie kobiety wyłącznie skierowano tylko ku jednemu celowi – nauczeniu jej, aby pracowała pod opieką i odpowiedzialnością mężczyzny, nie wychylając się poza szczupłe gniazdo rodzinne.
W tej ciasnej, a ograniczonej sferze wspólnego gospodarstwa, kobieta była najprzedniejszą siłą roboczą; przeciążona pracą ku dobrobytowi i rozwojowi rodziny, znała tylko obowiązki swego stanowiska, lecz była pozbawioną wszelkich praw. Mężczyzna był, że się tak wyrazimy, przedsiębiorcą rodzinnym, wyzyskującym siłę roboczą kobiety i dającym jej za to utrzymanie.
Dopóki produkowano za pomocą staroczesnych, a mało wydajnych narzędzi, kobieta nie mogła marzyć o rozszerzeniu zakresu swej działalności. Pierwotny podział pracy przykuł ją do domu, ówczesne zaś metody produkcji utrwalały te kajdany. Produkcja starodawna była tak żmudną i tyle zabierała czasu mimo małej swej wydajności, iż zaspokojenie głównych potrzeb rodziny pochłaniało zupełnie czas i siłę kobiety. Poważano dobrą gospodynię pomimo jej upośledzonego stanowiska społecznego. Ów szacunek wypływał tylko z przyczyn ekonomicznych i uchodził za rzecz uprawnioną jedynie w tym zakresie. Składano uznanie kobiecie nie jako istocie ludzkiej, lecz tylko jako pożytecznej w rodzinie sile roboczej, wytwarzającej przedmioty pożyteczne, których wówczas nikt inny prócz niej nie wyrabiał.
W ekonomicznych stosunkach tkwi przyczyna główna tej głębokiej różnicy, spostrzeganej pomiędzy gospodynią domu z ubiegłych czasów, a tegoczesną. Skromną rolę pierwszej uzasadniały panujące naówczas warunki społeczne, zaś bezprawne stanowisko drugiej jest anachronizmem, któremu zbywa na wszelkim usprawiedliwieniu, gdyż ze zmianą sposobów produkcji przypadły zarówno mężczyźnie jak i kobiecie inne zadania w życiu społecznym i rodzinnym, niż dawniej.
Konieczność wytwarzania artykułów spożywczych wśród rodziny przez roboczą silę kobiecą stanowi przyczynę, dla której dawniej, póki istniały staroczesne metody produkcji, nie było nawet mowy o kwestii kobiecej; co najwyżej można byłoby wtedy podnieść sprawę polepszenia doli kobiecej, pod tym lub innym względem, lecz brakło wszelkich warunków dla ukazania się kwestii kobiecej, w nowożytnym znaczeniu słowa, kiedy idzie o wstrząśniecie wszystkimi podwalinami jej stanowiska, równocześnie bowiem całe życie ówczesne i kultura uległyby gwałtownemu przewrotowi.
Kwestia kobieca, podobnie jak nowożytna sprawa robotnicza, jest płodem nowoczesnej rewolucji przemysłowej, wywołanej przez użycie narzędzi automatycznych i zastosowanie siły pary i elektryczności. Nie jest ona polityczną ani obyczajową, (jakkolwiek zawiera w sobie pierwiastki polityczne i moralne), lecz ekonomiczną.
Dawniej kobieta była domową niewolnicą i myśl o wyzwoleniu jej zaświtała dopiero wtedy, kiedy maszyna wystąpiła jako zbawicielka, zwiastując szczękiem i zgrzytem swych kół ewangelię uczłowieczenia i uniezależnienia kobiety. Nowożytny przemysł, w miarę tego jak ułatwia pracę i czyni ją wydajniejszą dzięki parze i rozwojowi mechaniki i zniża cenę produktów, jednocześnie z wolna pozbawia kobietę jej starych zajęć domowych
Równolegle z upadkiem przemysłu małego i domowego, zanika przemysł rodzinny kobiety. Wielka produkcja jęła dostarczać wszelkich przedmiotów potrzeby domowej po tak niskich cenach, iż wyrób ich w domu, za pomocą nieudolnych narzędzi, właściwych niewielkiemu gospodarstwu, okazał się trwonieniem czasu i siły. Rola, jaką spełniała gospodyni domu, za owych dobrych starych czasów, pozbawiona została treści ekonomicznej, a wraz z tym prawa bytu. Nawet bez udziału podżegaczy, owa stara poczciwa gosposia, która zaspakajała wszelkie potrzeby domowe, warzyła mydło, robiła świece i ocet z odpadków owocowych, przędła, tkała, farbowała, szyła, robiła pończochę, piekła, gotowała itd., stała się od dawna dziwolągiem historycznym i skamieniałością ekonomiczną. Przemysł tkacki i składy garderoby zaopatrują nas we wszelkie ubrania; ogromne sklepy artykułów żywności oszczędzają kobiecie pracy przyrządzania odpowiednich zapasów, konserwowania owoców i mięsa, jarzyn itd. Nowożytny przemysł dostarcza dzięki wielkiej produkcji wszelkich przedmiotów użytku po cenie zazwyczaj niższej, niż cena kupowanego przez kobietę samego tylko materiału surowego, do którego przy przetwarzaniu trzeba przecież dodać jeszcze koniecznie pracę i czas. Pranie i prasowanie stały się w ręku specjalistek wielkim przemysłem, prowadzonym mniej lub więcej za pomocą maszyn, a dalszy rozwój ekonomiczny dąży wytrwale do tego, aby przyrządzanie potraw usunąć z rodziny i powierzyć je społeczeństwu.
Wiele gałęzi przemysłu, nieznanych jeszcze przed stu laty, oraz liczne narzędzia mechaniczne, odjęły kobiecie znaczną część pracy kuchennej lub przynajmniej prowadzą do tego, a nieuniknione w przyszłości urządzenie wielkich wspólnych kuchni, ogrzewanych parą oraz zaprowadzenie wspólnego oświetlenia i opału za pomocą ześrodkowanych w jednym miejscu odpowiednich przyrządów, uwieńczą rozpoczęte wyzwolenie kobiety od garnków kuchennych.
Rozwój produkcji zburzył zatem ekonomiczną podstawę życia kobiety w ciasnym kółku rodzinnym i stworzył natomiast warunki dla działalności jej w społeczeństwie na „rynku życia”.
Kobieta warstw zamożnych, odkąd zajęcia „domowe” przestały wymagać dawnej natężonej uwagi i pracy, zużywa wolny czas na przyjemności i zabawy, wyjątkowo zaś na poważne zajęcia umysłowe, zdobycie gruntownego wykształcenia lub sport filantropijny. W ogóle wraz z nastaniem owego wielkiego przewrotu przemysłowego, staje się ona czymś w rodzaju przedmiotu zbytku lub rozkoszy.
Kobiety i dziewczęta warstw średnich, skazane dzięki ruinie dawnych warunków bytu na szukanie pozadomowego zarobku, chwyciły się, o ile mogły, tak zwanych zajęć wyzwolonych (nauczycielstwa, pielęgnowania chorych itd.) lub gałęzi przemysłu wymagających artyzmu. Nie żądza nauki i nie otwierające się przed ślepymi oczyma ideały duchowe równouprawnienia wywołały wśród kobiet ruch emancypacyjno-umysłowy, jest to zasługą zmiennych, po większej części, stosunków ekonomicznych, oraz konieczności zdobycia kawałka chleba, zwłaszcza jeżeli się nie znalazł żywiciel w osobie męża. Ruch umysłowo-emancypacyjny rozwija się równolegle z bankructwem stanu średniego wśród społeczeństwa.
Dla reszty kobiet, mianowicie z warstw nieposiadających, wskazane warunki ekonomiczne, zmieniają dotychczasowy zakres ich działalności, stworzyły nową dziedzinę pracy – zarobkowanie w przemyśle pozadomowym. Tym to sposobem działalność kobieca z rodzinnej stała się ogólnospołeczną.
Początkowo wabiły kobiety do fabryki widoki wyższego zarobku i lżejszej pracy, lecz wkrótce to zajęcie pozadomowe stało się żelazną koniecznością. Kobieta została porwaną przez wir życia przemysłowego i przykutą na stałe do fabryki.
Każdy nowy wynalazek i ulepszenie w zakresie produkcji, dokonane dzięki postępowi techniki i nauki, umożliwiały zatrudnianie nawet słabej kobiety, czyniąc zaś z drugiej strony siłę ludzkich mięśni coraz mniej nieodzowną, stworzyły odwodową rezerwę przemysłową z ludzi pozbawionych pracy i zniżały coraz więcej i więcej skalę zarobków. Zarobek mężczyzny już nie wystarczał do zapewnienia rodzinie utrzymania, gdyż zaspakajał zaledwie potrzeby jego samego. Dobrobyt rodziny domagał się coraz natarczywiej, aby kobieta swoją pracą uzupełniała zarobek mężczyzny. Dotychczasowa działalność kobiety polegała na oszczędnym gospodarowaniu, teraz musi ona zarabiać na utrzymanie. Wraz z tym kobieta staje się niezależną od mężczyzny i zdobywa możność życia zupełnie samodzielnego.
Nowoczesne metody produkcji burzą zatem nie tylko podstawę ekonomiczną dotychczasowej działalności kobiecej (wśród rodziny), lecz nadto podmywają i rozkładają dawne stanowisko kobiety w społeczeństwie i wywołają przewrót w łonie dawnej rodziny opartej na władzy mężczyzny. Rodzina trzymała się tym, iż działalność kobiety nie wykraczała poza ogniska domowe. Nowe stosunki przenosząc pracę jej do fabryki, niszczą uświęcone zwyczajem życie rodzinne i kładą kamień węgielny niezależności ekonomicznej oraz ogólnego wyzwolenia kobiety.
Jak zawsze, tak i teraz urządzenia społeczne i idee ludzkie leniwie dotrzymywały kroku dokonanym zmianom ekonomicznym i z wolna przystosowały się do nich.
Ekonomiczne stanowisko kobiety uległo przewrotowi od dawna, tymczasem zmiany w jej położeniu politycznym i prawnym możemy się spodziewać dopiero od przyszłości. Kobieta, pod względem ekonomicznym wyswobodzona spod władzy mężczyzny przez warunki produkcji, pozostaje wciąż politycznie i społecznie pod jego zwierzchnictwem, jako osoba małoletnia, bez praw.
Dalszy rozwój przemysłu postępował bez przerwy w raz obranym kierunku. Każde ulepszenie techniczne w produkcji odrywało tysiące kobiet od ogniska domowego i wciągało je do przemysłu. Podejmując pracę dla rynku ogólnego, kobieta przestała produkować różne przedmioty dla zaspokojenia potrzeb rodziny własnej.
Pozadomowa praca kobieca stała się potężną dźwignią ekonomiczną; kapitalista posiłkował się nią chętnie: dzięki ukazania się kobiety na rynku roboczym zaofiarowanie siły roboczej przewyższyło istniejący popyt, zarobki spadły o dwa i nawet trzy razy z powodu konkurencji wniesionej przez kobietę, siłę jej bowiem roboczą można było zawsze taniej nabyć. Przyczyna tego nieopłacania należytego siły kobiecej spoczywała w lekceważeniu, okazywanym dotychczasowej nie zarobkującej działalności kobiecej, zwłaszcza kiedy produkty pracy domowej w porównaniu z artykułami wielkiego przemysłu, wytwarzanymi za pomocą maszyn, poczęły stanowić nieznaczną cząstkę pracy ekonomicznej kraju, przypadającej na jednostkę; właśnie ta ostatnia okoliczność stała się powodem mylnego wniosku o małej wydajności kobiecej siły roboczej. Należy jeszcze uwzględnić niski poziom potrzeb kobiety oraz tę okoliczność, iż kobieta nie potrzebowała pokrywać zarobkiem całego swego utrzymania, lecz tylko pewną część kosztów swojego istnienia; nadto trzeba pamiętać, że nadal zajmowała się ona czynnościami domowymi, a zrozumiemy, dlaczego ją opłacano tak nisko.
Least non least. Kobieta okazała się nie tylko tanią, lecz dogodną i uległą siłą roboczą, a to dzięki małemu zrozumieniu stosunków, brakowi solidarności, mniej wyrobionemu poczuciu własnej godności i dotychczasowemu poniżeniu. Prócz tego w wielu gałęziach przemysłu i w niejednej czynności dowiodła, że jest zręczniejszą i pożyteczniejszą niż mężczyzna. Nie dziw, iż dotychczas z lekceważeniem traktowana przez męża, staje z nim do walki konkurencyjnej na polu przemysłowym jako niebezpieczna współzawodniczka, tym bardziej, że dzięki wprowadzeniu maszyn, siła mięśni przy pracy jest coraz bardziej rzeczą zbyteczną. Wszędzie, gdziekolwiek praca kobiet wkracza do przemysłu, nieodzownie obniża zarobki mężczyzny, lub zupełnie wyrugowuje go z danej gałęzi. Lecz z kolei praca kobiet spotyka współzawodnictwo ze strony dzieci, praca zaś ludzka w ogóle toczyć musi zaciętą walkę z maszynami. Twarde te a niemiłosierne stosunki trwać będą tak długo, póki produkcja będzie nie ku zaspokojeniu potrzeb bezpośrednich pracowników fizycznych, lecz ku wyciskaniu zysków i ku korzyści poszczególnych przedsiębiorstw, póki zadaniem jej będzie nie spożycie, lecz sprzedaż, a sama ona rządzić się zasadą, aby o ile możności najtaniej produkować, najdrożej sprzedawać.
Produkcja nowoczesna, oparta na posiadaniu prywatnym, posługuje się pracą kobiet, aby obniżyć cenę roboczej siły męskiej, a raczej siły roboczej w ogóle, ku większemu pożytkowi właściciela-przedsiębiorcy. Opór przeciw pracy kobiet i chęć przykucia ich do domowego ogniska byłyby w równym stopniu dążnościami niedorzecznymi, jak ów zamiar robotników angielskich usunięcia maszyny, drogą burzenia fabryk i maszyn. Hasło zniesienia lub ograniczenia pracy kobiet (z wyjątkiem niektórych zatrudnień, szkodliwych dla zdrowia kobiety i jej potomstwa) do pewnych oznaczonych z góry zajęć jest zatem cofaniem wstecz koła rozwoju dziejowego i stwierdzeniem zupełnej nieznajomości stosunków ekonomicznych.
Postęp ekonomiczny nie troszczy się o nasze życzenia i nie dba o to, czy Paweł lub Gaweł chcieliby w swym zacofaniu sentymentalnym trzymać i nadal kobietę na uwięzi domowej, w ekonomicznej od nich zależności, a politycznym i prawnym poddaństwie. Warunki produkcji nie pytają się sentymentalnych względów osobistych, lecz uznają tylko konieczność ekonomiczną, równie nieubłaganą, jak prawa natury. Na mocy tej konieczności kobieta pozostanie w czynnej służbie u przemysłu nawet wbrew filistersko-małomieszczańskim utyskiwaniom, co więcej zakres jej działalności przemysłowej będzie się powiększał z dnia na dzień. Z powodów ekonomicznych ani kapitalista, ani mąż nie zrzekną się pracy kobiet. Im bardziej przedsiębiorca jest zmuszonym przez konkurencję wszechświatową, pod groźbą własnej ruiny produkować jak najtaniej, tym mniej mąż zdoła zapewnić własną pracą byt żonie i dziatwie, i tym więcej pozadomowa wytwórcza działalność kobiety staje się koniecznością nieuniknioną.
Zresztą dążność do zniżania stopy zarobkowej nie jest jakąś wrodzoną właściwością pracy kobiecej lub zastosowania maszyny. Owa, że się tak wyrażę, „dążność naturalna” tych czynników ekonomicznych zmierza raczej ku zmniejszeniu czasu społecznie niezbędnej pracy, przypadającej na każdą jednostkę ludzką.
Spadek zarobków nie wypływa bynajmniej z istoty pracy kobiecej lub maszynowej, lecz jest jedynie wynikiem dzisiejszego systemu produkcji, opartego na własności prywatnej. Porządkom kapitalistycznym jedynie należy zawdzięczać to, że dwie potęgi ekonomiczne, które w przyszłości staną się błogosławieństwem społecznym, gdyż zawierają w sobie pierwiastki, z których wyłoni się wyższe ukształtowanie stosunków społecznych, są dzisiaj przekleństwem, tj. narzędziem pogarszania bytu warstw pracujących. Maszyna wyswabadza człowieka i toruje drogę wyższemu porządkowi społecznemu dzięki wywołanemu zaoszczędzeniu czasu, ułatwieniu pracy i rozpowszechnieniu produktów; podobnie praca kobieca stwarza podwalinę ekonomiczną wyzwolenia i równouprawnienia kobiet.
Kobieta, dorównując, jako siła wytwórcza, mężczyźnie, będąc odeń niezależną pod względem ekonomicznym, musi zdobyć jednakie z nim stanowisko pod względem prawno-politycznym. Praca maszynowa i kobieca wykazywać będą wówczas tylko ową dążność naturalną w kierunku ułatwienia pracy społecznie niezbędnej i ograniczenia jej dla pojedynczej jednostki do minimum, dobrem pospolitym uwarunkowanego. Znieść lub ograniczyć pracę kobiety byłoby to skazać ją na stałą zależność i społeczne jarzmo, na prostytucję małżeńską i pozamałżeńską, a mężczyznę obarczałoby podwójną pracą i podwójną odpowiedzialnością. Żądania podobne nie są ani na jotę mniej reakcyjnymi, jak usiłowania ochrony rzemiosła, drobnego przemysłu, stanu średniego lub przywrócenia cechów.
Jeżeli chcemy zapobiec strasznym skutkom wypływającym w teraźniejszości z pracy kobiet lub je złagodzić, nie dokażemy tego, przeciwstawiając wrogo pracę kobiecą – męskiej. Tylko wtedy dokonamy czegoś, gdy obie zjednoczone, w zwartych szeregach wyprowadzimy przeciw wspólnemu wrogowi – kapitałowi.
Kobieta, rzuciwszy jarzmo zależności ekonomicznej względem męża, popadła w podobną niewolę względem kapitalisty. Znajduje się ona zatem w tym samym położeniu, jak każdy najmita, cierpi z powodu tych samych niedogodności i dzieli jego widoki i żądania. Bynajmniej nie zgadza się to z jej interesem aby pracowała za możliwie niską płacę i zniżała zarobki męskie; kobieta także pragnie możliwie wysokiej skali zarobków.
Jeżeli idzie o to, aby wtargnięcie kobiety do przemysłu nie postawiło jej na wrogim stanowisku względem mężczyzny, to rzeczą największej wagi jest, aby robotnice przemysłowe były zorganizowane i uświadomione ekonomicznie i zwarcie szły z mężczyznami, świadome tej solidarności.
Znaczenie, a nawet konieczność tego zespolenia, aż po dziś dzień często przeoczano. Dopiero ostatnimi czasy widzimy ruch odpowiedni w Anglii i częściowo w Niemczech.
II. Kobieta a życie publiczne
Dopóki stosunki społeczne były nierozwinięte i obracały się w ciasnym kółku, jednostka zaś i warunki jej bytu podlegały tylko najbliższym wpływom i szły za ich głosem, kobieta mogła być wykluczoną z publicznego życia bez wielkiej szkody dla siebie i społeczeństwa.
Nie tylko kobieta, ale i mężczyzna musiał się zadowalać wówczas szczupłą widownią życiową. Lecz wśród tego ciasnego zakresu kobieta brała mniejszy lub większy udział w życiu publicznym, posiadała głos stanowczy w obrębie stosunków, od których zależał byt rodziny, w niektórych okolicach zajmowała nawet miejsca w zarządzie gminnym.
Drobnemu gospodarstwu, miejscowemu rynkowi i zaściankowo parafialnej produkcji, odpowiadały u obu płci czynności polityczne, nie wykraczające poza widnokręgi parafii. W miarę tego, jak rozwój produkcji stosunki ekonomiczne z małych i miejscowych czynił wielkimi, narodowymi i międzynarodowymi, życie publiczne podążało coraz szerszym torem rozwojowym. Partykularyzm zaściankowy ustąpił miejsca ideom narodowym, te zaś – ogólnoludzkim. Wytwórcę, produkującego nie dla miejscowego, lecz wszechświatowego rynku, z konieczności zaczęły zajmować wszelkie stosunki społeczne, które wywierały wpływ na ów rynek wszechświatowy; obudza się w nim chęć zapanowania nad nimi wywierania odpowiedniego wpływu na warunki produkcji.
Cel ten osiągnięto, o ile w splocie dzisiejszych kontrastów klasowych i walki konkurencyjnej jest to możliwym.
Burżuazja, zdobywszy władzę polityczną, wywalczyła tym samem prawo normowania produkcji i rynku ku swemu pożytkowi i wygodzie.
Warstwom pracującym, pozornie mniej lub więcej wolnym politycznie, brak, z powodu ich zależności ekonomicznej, władzy do kształtowania stosunków społecznych ku swej korzyści. Burżuazja musiała, jakkolwiek niechętnie, zgodzić się, aby najmita, party stosunkami swego bytu, brał udział w życiu publicznym i poznawał warunki, które dobrobyt jego tamują lub mu sprzyjają, aby wyrabiał sobie zdanie o zdarzeniach i urządzeniach publicznych, gdzie jego byt może doznawać szwanku lub działalność jego stanowi podstawę dokonujących się wypadków. Cokolwiek bądź jednak współudział mężczyzn w życiu publicznym uznano przynajmniej w teorii. W pewnej mierze rozwój polityczny postępował tutaj za ekonomicznym.
Inaczej rzeczy stoją z kobietą. Stanowisko jej wykazuje skrajne przeciwieństwo pomiędzy jej znaczeniem ekonomicznym, a społecznymi i politycznymi prawami. Prawnie i politycznie tworzy ona stan piąty dzisiejszego społeczeństwa. Chociaż ekonomiczna działalność kobiety przystosowała się do warunków nowoczesnej produkcji i staje się coraz rozleglejszą, prawa jej odpowiadają stosunkom społecznym produkcji drobnej lub domowej. Od kiedy wielka produkcja wyrugowała drobną, kobieta przestała wytwarzać artykuły potrzeby domowej, zakres jej interesów przeniósł się z rodziny do społeczeństwa. Nawet gdyby kobieta nie została osobą produkcyjnie czynną w życiu pozadomowym, to wtedy, dzięki mężowi zarobkującemu, w nowych warunkach zostałaby wtłoczoną w zupełnie inne stosunki do świata poza obrębem rodziny. Dobrobyt rodziny przestał zależeć wyłącznie od indywidualnej staranności ojca, lecz znalazł się w zawisłości głównie od warunków rynku i od ogólnego stanu ekonomicznego społeczeństwa, na który wywierały znowu wpływ położenie i wypadki polityczne. Wysokość zarobku, zapewniającego utrzymanie, długość czasu roboczego, wielokrotnie nawet rodzaj zajęcia, chwile i dni odpoczynku, całe ukształtowanie życia rodzinnego, wszystko to nie zależało już od woli mężczyzny, lecz i od wymagań produkcji lub rynku, i od humoru kapitalisty. Ceny artykułów zaspakajających potrzeby domowe nie zależały już od czynników wewnątrz rodziny, lecz od odległych, a zawikłanych stosunków społecznych i wypadków politycznych.
Konkurencja wywoływała wojny kolonialne, cła ochronne, podnosząc cenę to tego, to innego artykułu spożywczego, nowe ulepszenia techniczne wyrzucały na bruk dziś ojca, jutro męża. Wojny z zagranicą, dążące do uzyskania przewagi politycznej, przemysłowej lub handlowej, domowe – przeciw istniejącemu ustrojowi społecznemu, wyrywały bez miłosierdzi z łona rodziny ojca, syna lub brata, zabijały żywiciela lub zwracały go jako bezsilnego kalekę.
Parlamenty i w ogóle władze prawodawcze i wykonawcze, wydają przepisy, które rujnują byt ekonomiczny pojedynczej rodziny, rozdzielają jej członków i strącają tę lub inną jednostkę w nieszczęście. Dzieci nie mogą rozwijać się według uzdolnień i talentów, gdyż o tym nie rodzice, lecz wewnętrzne stosunki społeczne stanowią; największa część szkół jest zamkniętą dla niezamożnych dzieci, a jeśli podwoje te się otworzą, troska o utrzymanie w czasie dłuższej nauki, powstrzymuje od korzystania z nich. Warunki bytu każą ojcu baczyć, aby w domu nie było „darmozjadów” i każde dziecko jak najprędzej pracowało na siebie.
Słowem, kobieta jako żona, gospodyni i matka, jest skazaną na rachowanie się z potęgami i urządzeniami społecznymi, leżącymi poza rodziną, a które o życiu jej i jej bliskich stanowią i nad nim panują. I oto, mimo takiego stanu rzeczy, zabraniają jej zajmować się życiem pozadomowym, od którego w większym daleko stopniu zależy jej szczęście lub niedola, niż od jej umiejętności gotowania i innych podobnych przymiotów gospodyni starego stylu! Stosunki społeczne obarczają ją coraz większymi ciężarami, dotykają ją w najskrytszych uczuciach, życzeniach i czynach, a tymczasem nie wolno jej zapytać się o rodowód i przyczyny tych stosunków, ani dopominać się o prawa, lubo dźwiga ona na sobie niezmierne brzemię obowiązków! Nie wolno jej spytać się, z jakiego powodu podrożała licha kawa, chleb razowy, twarde mięso i cieniutka niteczka bawełny, czemu jej mąż chodzi bez chleba po świecie, a dziecko po bezbarwnej i bezradosnej młodości czeka starość trosk pełna; z jakich powodów zarobek tygodniowy jej męża spada z każdym rokiem, choć dzień pracy jego staje się dłuższym, a czas wolny – krótszym. Nie posiada ona praw szukać odpowiedzi na tysiące innych zagadnień, które wynurzają się na każdym kroku i wyrokują o bycie jej i jej bliskich, winna się zadowalać faktami, które jak młyńskie kamienie życie jej zawieszają na szyi, bez podania przyczyn tego.
W większym jeszcze stopniu odczuwa swą zależność i zmianę stosunku do życia społecznego kobieta, która stała się „siłą roboczą” i stosownie do nowoczesnych warunków produkuje nie dla własnej rodziny, lecz dla społeczeństwa, ekonomicznie zaś jest zależną nie od męża, lecz od kapitalisty. Dla niej współudział w życiu społecznym jest koniecznością, którą wielokrotnie odczuwa, oraz obowiązkiem i prawem. Interesy jej są identyczne w ogóle z interesami warstw pracujących. Każde posunięcie na szachownicy dyplomatycznej i każdy manewr giełdowy mogą obniżyć jej zarobek oraz pozbawić ją zajęcia. Kryzysy, spowodowane bezgranicznymi spekulacjami, wyrzucają ją z towarzyszkami na bruk uliczny, pędzą do szpitala, skazują na śmierć głodową lub zmuszają do nierządu.
Jakim więc prawem można stawiać żądania, aby kobieta stała wobec życia publicznego z zamkniętymi oczyma, zatkanymi uszami i opuszczonymi rękami i nie żądała funta praw, kiedy dźwiga cetnar obowiązków?
Zniszczono działalność produkcyjną kobiety wśród rodziny, obecnie powinna ona swe myśli i uczucia oswobodzić z ciasnego zakresu domowego i przenieść je z rodziny do ludzkości. Niepodobna kobiecie chować się dłużej za garnkami, musi ona zacząć żyć w społeczeństwie i na miejsce jednostronnej, ciasnej, głęboko samolubnej miłości rodzinnej, winna wyłonić ogólne uczucie solidarności, na którym obecnie tak bardzo jej zbywa. Ze znaczeniem ekonomicznym kobiety muszą ostatecznie być w zgodzie jej prawa polityczne i społeczne. Zaprzeczać ich kobiecie dlatego, że nie służy wojskowo, jest czynem na wskroś przedpotopowym. Tego rodzaju pojęcia, od kiedy ekonomia polityczna dowiodła, że wszelka praca społeczno-pożyteczna i niezbędna równą posiada wartość, wypada rzucić do starych gratów. Zdanie, że praca kobieca mniejszą posiada wartość, niż męska, jest pozostałością staroczesnego ducha hierarchicznego, który dzielił przeróżne prace społeczne na wysokie i niskie, szlachetne i nieszlachetne, a jako najwyższą i najszlachetniejszą stawiał na szczycie społecznej drabiny czynność najzyskowniejszą ze wszystkich – obcinanie kuponów. Precz ze starym oklepanym zarzutem, że kobiecie brak zrozumienia i dojrzałości do życia polityczno-społecznego! Udział w nim wymaga li tylko zdrowego rozsądku, praktycznego rozumu, jasnego zrozumienia własnego interesu i wewnętrznego przy stosowania go do dobra ogólnego. Kobieta nie uzyska wykształcenia polityczno-ekonomicznego siedząc za piecem, jest ono bowiem wynikiem nauki, doświadczenia i spostrzeżenia, które zdobywa się dopiero dzięki ćwiczeniu życiowemu, a które kobieta posiądzie łatwo przy swym uzdolnieniu. Udziałowi kobiety w życiu publicznym stały dotychczas na zawadzie rutyna i samolubstwo mężczyzny, jako też obojętność kobiety. Lecz twarda logika faktów popycha kobietę przez ciągłą styczność z kwestiami ekonomicznymi i społecznymi do żądania praw polityczno-społecznych, z których pomocą będzie mogła oddziaływać na produkcję i byt swój, zależny od podrygów tej ostatniej.
Za pomocą właśnie tej woli, którą odgrywa w dzisiejszej produkcji, a która z każdym dniem staje się donioślejszą, zdobędzie ona społeczno-polityczne prawa z współudziałem lub wbrew woli mężczyzny, a nawet wbrew swej własnej.
III. Kobieta i wychowanie dzieci
Mówiąc o zmianie w położeniu kobiety wykazaliśmy, że stosunki społeczne działalność dawnej gospodyni zrobiły anachronizmem społecznym i zrzuciły z rodziny na społeczeństwo czynności i zajęcia, jakie kobieta wypełniała dotychczas.
Rozpatrywaliśmy zadania gospodyni tylko ze strony ekonomicznej, pomijając, opiewane tak przez poetów i filozofów mieszczańskich „naturalne powołanie” kobiety. Pod hasłem „kobieta winna spełniać swoje obowiązki matczyne i wychowywać dzieci” przedsiębrano już wielokrotnie wyprawę przeciwko jej emancypacyjnym dążnościom. Oświadczeniem bezwzględnym, że macierzyństwo i wychowanie dzieci stanowią naturalne powołanie kobiety, chciano zabić w niej wszelkie roszczenia do obowiązków i praw w społeczeństwie w imię moralności!
Filister, jak wiadomo, lubi zwalczać niedogodne dlań fakty i zjawiska za pomocą moralności. W ogóle zasady moralne są rzeczą bardzo giętką, a nadto bardzo wygodną: uwalniają bowiem one od głębszego zastanawiania się i pozwalają na użycie pięknie brzmiących frazesów. Morały mieszczańskie są jako piasek na pustyni, w którym struś ukrywa głowę, gdy zbliża się nieprzyjaciel; otóż filister powołuje się na nie jako na ostateczny argument, kiedy idzie o przykucie kobiety do domu.
Ogłaszając rodzenie i wychowanie dzieci za „powołanie” kobiety, nie wzięto wcale pod uwagę tysięcy i setek tysięcy kobiet pozbawionych możności wypełzania obowiązków macierzyńskich. A jednak liczba ich dzięki stosunkom społecznym stale się podnosi i kwestia zawodu i zarobku jest dla nich sprawą życia. Skutkiem wzrastającej trudności posiadania własnego ogniska domowego, liczba małżeństw zmniejsza się; wzrastająca zaś nędza ogólna i tegoczesne stosunki majątkowe i zarobkowe zmuszają bardzo wiele małżeństw do wstrzymywania się od potomstwa. Nadto niedorozwój fizyczny, będący po większej części także skutkiem położenia społecznego, wywołuje u wielu kobiet albo zupełną bezpłodność lub też uniemożliwia rodzenie dzieci zdrowych i zdolnych do życia.
Jakim więc prawem każą wszystkim tym kobietom poważać zasadę, dla istnienia której brak najpotrzebniejszych warunków?
Z drugiej strony czyż kobieta, która zostaje matką, jest rzeczywiście dobrą wychowawczynią swych dzieci lub może być nią w dzisiejszych stosunkach?
Jeżeli rzucimy okiem na rodziny ze sfer wyższych, zobaczymy, że wypełnianie obowiązków owego „naturalnego prawa” ze strony kobiety zasadza się zwykle na tym, że matka, odpowiednio do wieku swych dzieci, opłaca cały szereg obcych sił roboczych – fizycznych i duchowych najemników, na których składa wszystkie swoje „obowiązki”, żałując, że nie może zdać na osoby najęte nawet nieprzyjemnego aktu rodzenia. Po mamce nastaje bona albo piastunka, później idą guwernerowie i guwernantki, nauczyciele i nauczycielki; słowem – fizyczny, duchowy i moralny rozwój dziecka powierzony zostaje, skutkiem sprzyjających materialnych warunków, ludziom fachowym i obowiązki matki ograniczają się do wybierania, opłacania i co najwyżej dozorowania tych osób. W rzadkich tylko wypadkach matka wywiera tutaj wpływ bezpośredni na życie dziecka, a jeszcze rzadziej wpływ ten bywa rozumnym i zbawiennym. Co zbytek wywołuje w sferach wyższych, to w niższych czyni nędza. Im niższym i mniej pewnym jest zarobek mężczyzny, tym nieubłaganiej życie zmusza kobietę do pracy w celu zaspokojenia potrzeb rodzinnych i tym mniej posiada ona czasu zająć się wychowaniem dzieci.
A więc warunki materialne, właściwe zarówno wyższym, jak i niższym warstwom społecznym, doprowadziły do tego samego: odjęły matce wychowanie dzieci, które przestało być czynnością osób związanych ze sobą węzłem rodzinnym, ale należy już do ludzi, stojących poza rodziną i nawet na zewnątrz niej żyjących. Słowem, nowoczesne warunki wytwórcze sprawiły, że kobieta jest nie tylko oderwaną od pracy domowej, ale odjęły one jej jeszcze możność wychowywania własnych dzieci.
To samo zjawisko widzimy w sferach zamożnych i w klasie najmickiej. Jest jednak pewna różnica. Dama wielkoświatowa może wybrać dla swoich dzieci zdolnych zastępców, wykształconych guwernerów i dobrych specjalistów nauczycieli i przez to daje swojemu potomstwu daleko więcej sprzyjających rozwoju, niż gdyby zdołała to uczynić, wypełniając sama odpowiednie czynności. Jak odmiennie rzeczy te wyglądają dla biednej robotnicy! Przypadek jest zawsze wychowawcą jej dzieci, a nędza – jedyną, stale na ich rozwój wpływającą, szkołą. Kobieta bogata, dbając o piękno swoich kształtów, nie karmi sama dziecka, lecz wyręcza się zdrową mamką wiejską i w ten sposób zabezpiecza niemowlęciu zdrowszy pokarm, niż pochodzący z jej własnego, wyniszczonego grzechami praojców, organizmu. Osoby kierujące dalszym wychowaniem dziecka posiadają ku temu specjalne wykształcenie. Lecz robotnicy nie wolno nawet myśleć o zastąpieniu dziecku własnej opieki przez czyjąkolwiek. Jeżeli nawet chorowitość lub złe odżywianie się nie przeszkadza jej karmić dziecka, to warunki zarobkowania staną temu na przeszkodzie. Nieraz matka winna iść na służbę do obcych jako mamka, częściej jeszcze, ledwie dzień zaświta, woła ją do pracy przeraźliwy głos świstawki parowej. Cały dzień przykuta do maszyny znajduje ledwie chwilkę czasu w skąpo wymierzonych przerwach obiadowych, by pobiec do domu – i to tylko w tym szczęśliwym wypadku, jeżeli blisko mieszka – spojrzeć na dziecko i dać mu piersi. Przez resztę czasu maleństwo pozostaje na opiece starszego rodzeństwa lub na łasce sąsiadów, albo jakiej obcej opłaconej osoby – „fabrykantki aniołków”. Aby leżało jak najdłużej i najspokojniej, wsadzają ma w usta nędzny i brudny smoczek, lub nieraz „by dziecko dobrze i mocno spało”, mieszają do pokarm jakiś środek usypiający, który sprowadza nieraz śmierć lub niedołęstwo, miast mleka matki dostaje ono nieodpowiednie dlań krowie i wszelakiego rodzaju inne środki sztuczne pokarmowe; dobrze jeszcze jeśli nie działają one na młody, a delikatny organizm dziecka wprost jako trucizna. Dalsza opieka nad niemowlęciem, pod względem zachowywania przepisów higieny i czystości jest podobną do sposobów odżywiania go. Za szczęście uważać należy, jeśli biedna matka zdoła oddać swoje dziecko do żłobka lub ochrony. Po wyjściu z niemowlęctwa dziecko powierzone zostaje niepewnej opiece starszego rodzeństwa lub znajomych, albo pozostawiane zupełnie bez dozoru w nieograniczonej swobodzie, może się ono spalić, wpaść do wody, wylecieć przez okno itd.
Kiedy wstąpi do ochrony, następnie do szkoły elementarnej, matka może być już spokojniejszą, gdyż ma pewność, że dziecko jej przez tyle a tyle godzin, jest pod czyjąś opieką, a zatem obawa, by mu się co złego nie stało, jest nieco zmniejszoną.
Ochrony i szkoły ludowe nie dają wprawdzie dziecku tego co powinny, dla robotnicy jednak sam dozór jest już wart wiele.
Słowem, matka pracująca nie może wybierać rodzaju opieki i wychowania, jakie dla dziecka wydają się jej najodpowiedniejszymi, ale musi poprzestać na najtańszym i pozostawiającym jej najwięcej swobodnego czasu do pracy na chleb. Sama ona oddziaływa na dziecko tylko w krótkich przerwach w zajęciu po skończonej pracy w niedzielę i święta, jeżeli nb. zniesiona jest praca niedzielna. A wtedy matkę, wycieńczoną fizycznie i duchowo, oczekuje w domu podwójna praca, zaniedbana z powoda zarobków pozadomowych. Jak więc przy takich okolicznościach może kobieta wpływać dodatnio na wychowanie swych dzieci? Pozostaje jeszcze „poczciwy” stan średni, owe archiwum wszystkich przeżytych kierunków i zachowawca pojęć i stanów pradziadowskich. Ale warunki, w których żyje stan średni, nie mogą być pod żadnym względem brane jako skala społeczna. Drobnomieszczaństwo skazane jest na niechybną ruinę, nieliczni jego przedstawiciele wchodzą w szeregi burżuazji, reszta wsiąka do warstw najmickich.
Żony zamożniejszych ludzi ze stanu średnich, idąc za przykładem sfer wyższych, starają się, o ile tylko można, uwolnić się od wychowania dzieci.
Z drugiej zaś strony matki mniej zamożne wskutek konieczności pomagania swej rodzinie pracą szwaczki, hafciarki lub nauczycielki, postawione są w to samo położenie, co i robotnice. A więc i w tym stanie pielęgnowanie i wychowanie dzieci wymyka się z rąk matki. Od kiedy zatem nowoczesne warunki wytwórcze zniszczyły produkcję środków spożywczych wewnątrz rodziny, wychowanie dzieci wewnątrz tejże rodziny zostało uniemożliwione. Kobietę pracującą na polu wytwórczym, pozbawiono „naturalnego powołania”, które było zresztą naturalnym dopóty, póki odpowiadało istniejącym stosunkom ekonomicznym.
Pielęgnowanie i wychowanie dzieci było wyłączną czynnością kobiet tak długo, dopóki zmuszone były one pozostawać w domu przez rodzaj swego zajęcia. Nowoczesne środki wytwórcze wywołały przewrót w życiu rodzinnym, gdyż rodzina nie była jednostką moralną, ale ekonomiczną; ze zmianą warunków ekonomicznych, stanowiących podstawę jej dawnego istnienia, musiały ulec przekształceniu właściwe jej obowiązki i zadania moralne.
Ta sprawa przeistoczenia rodziny jeszcze nie jest skończoną. W zakresie wychowania dzieci dotkliwie dają się uczuć uciążliwe stosunki okresu przejściowego i walka starego z nowym. Ale przekształcenie to jest już tak daleko posunięte, że niepodobna mieć żadnej wątpliwości co do jego wyników. Wychowanie dzieci musi przejść i przejdzie z rodziny na społeczeństwo, z rąk matki – w ręce pedagogów w najszerszym znaczeniu tego słowa. Kobieta, nie tylko jako gospodyni, ale i jako matka, będzie swobodnie wykonywała czynności społeczne, według uzdolnień i zamiłowania oraz stosownie do potrzeb społecznych, położenie jej stanie się coraz więcej podobnym do tego, jakie obecnie zajmuje mężczyzna.
Żadne sentymentalne kwilenia nie zdołają ani na jotę zmienić tego koniecznego prądu. Czy jednak winniśmy ubolewać nad tą koniecznością, jak to czynią różne osoby obojga płci? Naszym zdaniem – nie! Pogląd, że matkę już natura przeznaczyła na wychowawczynię dziecka, wydaje się nam płytkim ogólnikiem.
Matka jest „naturalną” wychowawczynią i opiekunką dziecka tylko podczas jego niemowlęctwa, zmuszona do tego zależnością fizjologiczną między nim a sobą. Poza tym nic więcej nie wolno uważać za „naturalne” jej zadanie. W tym okresie społeczeństwo winno utrzymywać matkę dziecka i zapewnić obojgu najpomyślniejsze warunki bytu. Jeżeli dziecko wyszło już z niemowlęca, obojętnym jest dla niego całkowicie, kto będzie dalszym jego rozwojem kierował, matka czy też jakaś obca osoba. Sprawę tę rozstrzygają już nie „naturalne” i niezmienne, ale przechodnie stosunki społeczne, których każdorazowe ukształtowanie wraz z dążnościami rozwojowymi wyrokują także i o przyszłości dziecka.
Nie o to idzie, żeby wychowaniem kierowała matka, ale żeby było ono rozumnym i troskliwie opierało się na znajomości praw rządzących fizycznym i umysłowym rozwojem dziecka. Dawniej, w następstwie pierwotnego podziału pracy pomiędzy płciami, kobieta była „naturalną”, tj. wskazaną przez warunki społeczne wychowawczynią potomstwa, podobnie jak była wytwórczynią wszystkich środków spożywczych potrzebnych w rodzinie i mieściła w swojej osobie krawca szewca, tkacza, piekarza itd. Jak prostymi były wytwarzane naówczas przedmioty, tak samo prostym i surowym było wychowanie. Dalszy rozwój podziału pracy, odbierając kobiecie jedną gałąź przemysłu domowego po drugiej, powoli także wyrugował z jej rąk i wychowanie dzieci. Stało się to wtedy, kiedy życie zażądało od niej większej wszechstronności niż ta, która mogła być zjednoczona w jednej osobie; wskutek tego techniczne wykształcenie chłopców, powoli zaś i umysłowe, przeszło w ręce ludzi fachowych, specjalistów. Nikomu zapewne nie przyjdzie obecnie na myśl sprzeciwiać się temu podziałowi pracy w zakresie wychowania dzieci, takie bowiem nauczanie jest koniecznością i posiada wielką wyższość nad wszelkim innym. Nikt nie będzie w tym razie twierdzić, że matka jest „jedyną, naturalną” nauczycielką swych dzieci. Rola zatem matki jako wychowawczyni znacznemu uległa upadkowi pod wpływem nowoczesnych sposobów nauczania, społeczeństwo zaś, które objęło ją, oddało w ręce ludzi specjalnie ku temu przygotowanych. Zmiana ta nastąpiła pod naciskiem dwóch przyczyn: z jednej strony – z dogodności, wynikającej ze zwiększenia przy nauczaniu podziału pracy, z drugiej zaś – z konieczności, zarobkowania kobiety w domu i poza domem.
Wbrew jednak tym faktom, głoszą jeszcze ci i owi ciągle, jako niezbitą prawdę, że kobieta powinna być wychowawczynią dzieci wówczas, kiedy już w rzeczy samej przestała nią być!
Zapomina się zupełnie, że wychowanie dzieci jest takim samym zawodem, jak każdy inny, że właśnie dlatego wymaga się, aby jego przedstawiciel – wychowawca, posiadał wrodzony dar do swego fachu i potrzebne wykształcenie techniczne, szczególniej zaś, aby był wszechstronnie i możliwie wysoko rozwiniętym.
Jeżeli więc chcą narzucić kobiecie rolę wychowawcy w całym znaczeniu tego słowa, należy co najmniej przypuścić, że posiada ona z natury wszystkie wyżej wymienione, a niezbędne warunki, co jednak zdarza się tylko u bardzo malej liczby matek. Tak samo np. jak nie wszyscy mężczyźni przychodzą na świat z zarodkami uzdolnień na krawca, szewca lub malarza i jak nie wszyscy, mając je, znajdują możność należytego rozwinięcia swoich uzdolnień, podobnie nie każda kobieta przynosi ze sobą od urodzenia powołanie do zawodu pedagogicznego. Nadto obecne jej wykształcenie zgoła nie sprzyja rozwinięciu odpowiednich zarodków, tak aby następnie one wydały pomyślne skutki. Uzdolnienia pedagogiczne, równie jak i każdy inny talent, są rozdzielone nie pomiędzy płciami, ale jednostkami. Możebną, a nawet zupełnie prawdopodobną jest rzeczą, że uzdolnienia do wychowywania dzieci, skutkiem wypełniania tej czynności przez setki lat i dzięki dziedziczności, częściej można znaleźć między kobietami niż mężczyznami. Ale w 90 wypadkach na 100 ten wrodzony dar zostaje zmarnowany w następstwie jednostronnego wykształcenia kobiecego, i zamiast, aby rozwinięto w świadome i ze świadomością wypełniane powołanie, pozostaje on tylko ciemnym instynktem. A może posiadanie przez kobietę drugiego z wymienionych założeń: lepszego wykształcenia technicznego, usprawiedliwia takie bezwzględne oddawanie kobiecie roli wychowawczej. Zrobienie z dzieci ludzi jest celem i dążeniem wychowania w całym znaczeniu tego słowa. Ale nowoczesny człowiek jest stworzeniem nader złożonym; rozwija się według pewnych praw, leżących w nim samym i poza nim i które już współdziałają, to znowu zwalczają się wzajem i znoszą. Celu wychowania niepodobna osiągnąć bez znajomości fizycznych i psychologicznych praw, kierujących rozwojem dziecka i bez zrozumienia otoczenia jego przyrodzonego i społecznego. Równie trudno go dopiąć bez znajomości i przestrzegania metod pedagogicznych, będących w zgodzie z powyższymi prawami.
Każdy rzemieślnik lub artysta musi znać materiał, który obrabia, oraz posiadać pewną techniczną, właściwą zajęciu zręczność, konieczną do nadania materiałowi należytego kształtu. Czyż to samo nie stosuje się do osoby urabiającej ludzi? Wszak powinna ona znać glinę, którą ma ugniatać wraz z metodą najodpowiedniejszego postępowania, słowem być przygotowaną do zawodu wychowawczego. Nawet najprostsze przedmioty, aby były możliwie dobrze zrobione, należy powierzyć specjalistom, ludziom odpowiednio wykształconym, np. starego buta nie poleca się latać pierwszemu lepszemu przechodniowi, ale powierza się szewcowi, który bierze go na kurację podług wszelkich prawideł swojej sztuki; tymczasem w wychowaniu dzieci nie ma się tego na względzie, i dla najważniejszej ze społecznych czynności nie uważa się specjalnego przygotowania za konieczną potrzebę.
Idziemy jeszcze dalej: wykonywanie jej przez siły nieprzygotowane do tego zawodu przyjmuje się za niewzruszony dogmat, bo „matka jest naturalną wychowawczynią swoich dzieci”. A więc pierwsza lepsza gąska, która zostaje matką, otrzymuje jedynie na mocy porodu magiczny dar wykonywania wszelkich obowiązków tego ciężkiego i doniosłego zadania!
Takie pojmowanie, jeśli uwzględnimy jego skutki, jest wprost występnym.
W tym miejscu przerywa nam nasze wywody słodkawy głos filistra, spoglądającego sentymentalnie w niebo: „Natura dała kobiecie instynkt miłości macierzyńskiej, który zdoła uzupełnić i zastąpić brak wiedzy”. Lichy to argument, jeżeli nic więcej nie ma na swoje poparcie. Nasze czasy nie odznaczają się takim mistycyzmem, aby wierzono jeszcze w podobnego rodzaju potęgi. Instynkt macierzyński jest ślepym i działa po omacku, nigdy nie zastąpi on tego, co mogą uczynić wiedza i umiejętność. W najlepszym razie powstrzymuje on matkę wychowującą dziecko od kroków nazbyt już fałszywych, ale jest niezdolnym zdziałać coś doskonałego.
Kobieta, nie znająca zasadniczych warunków fizycznego i duchowego rozwoju dziecka, nie wiedząca, kiedy wystąpić wobec niego surowo i stanowczo, a kiedy znów łagodnie i pobłażliwie, kobieta, która nie zna tajników pedagogiki, ułatwiających dziecku stawanie się człowiekiem, taka kobieta nie ma prawa przywłaszczać sobie roli wychowawczyni, nawet choćby dziesięć razy była matką.
Każdy dzień daje nam przykłady, jakie fałszywe czyny, żeby nie powiedzieć zbrodnie, popełniają najczulsze matki przeciw rozwojowi natury dziecięcej i to pod wpływem niby „instynktu macierzyńskiego”. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że fizyczne i duchowe wykoślawienie naszej młodzieży należy w znacznej części przypisać temu, że wychowanie powierzono „instynktowi macierzyńskiemu” zamiast tego, aby było przedmiotem świadomej celów umiejętności pedagogicznej.
Wszelkie „popularne rozprawy” o pielęgnowaniu dzieci i wychowaniu młodzieży nic tu nie zmienią, tym bardziej, że dla większości matek są one niedostępne. Jakże kobieta pracująca dziennie w fabryce 10, 12 albo i więcej godzin, lub od rana do wieczora późnego zajęta pracą zarobkową w domu, zdoła oddawać się badaniom nad swoim powołaniem macierzyńskim?
Jej udział w wychowaniu ogranicza się zaprawdę do łatania odzieży i cerowania pończoch, co zresztą jest wtedy możliwe, gdy już zdoła uprzednio zarobić na kawałek chleba dla dzieci. Ze względu na cele i pomyślność wychowania, należy zastosować do niego w całej rozciągłości to, co już z dobrym skutkiem przeprowadzono w zakresie wykształcenia.
Wychowanie tedy przejść winno z rąk niedostatecznie, albo też wcale niewykwalifikowanych kobiet, w ręce wykształconych specjalnie wychowawców i wychowawczyń. Wprawdzie dawny zwyczaj, silnie jeszcze zakorzeniony, żąda ścisłego trzymania się zasady, że wychowanie dziecka winno być zadaniem matki, ale faktycznie stosunki społeczne przekonywają z każdym dniem coraz więcej o gołosłowności tej zasady. Rozwój dziecka skorzysta na tej zamianie: z czynności ślepego instynktu zamieni się w przedmiot jasno określonej umiejętności.
Istnieje jeszcze daleko poważniejszy, a donioślejszy powód przemawiający przeciwko temu, aby wychowanie dzieci było najpierwszym zadaniem kobiety.
Kto chce wychować kogoś, musi wpierw sam otrzymać należyte wychowanie. Zbytecznie dowodzić, jak mało dzisiejsza kobieta czyni zadość temu warunkowi w całej jego rozciągłości. Od setek lat trzymana w poddaństwie i pod jarzmem, od urodzenia ulegając systematycznemu zwyradnianiu swych sił fizycznych i duchowych, z konieczności stała się ona stworzeniem niepełnym i jednostronnie rozwiniętym. Mężczyźni uważają kobietę za jakąś niższą odmianę rodzaju ludzkiego. Dziwna to rzecz zaiste: to nierozwinięte stworzenie, któremu jego panowie przypominają przy każdej ważniejszej okoliczności i przy każdej próbie wywalczenia sobie więcej ludzkiego stanowiska – jego podległość, ma być wybrana przez naturę do wychowania podrastającego pokolenia!
Komuż na myśl nie przyjdzie, że ślepy ma prowadzić ślepego? Przeciwnicy emancypacji kobiet piszą dzieła, ażeby dowieść niższości „płci pięknej”, z drugiej zaś strony nie wahają się włożyć na tę niżej stojącą istotę najpoważniejszego społecznego zadania, ba, nawet uznają je za najwłaściwsze powołanie dla niej. Logika ta czyni zaiste mały zaszczyt umysłowi męskiemu.
Nie będziemy obecnie wchodzić w to, jakim sposobem warunki, w których kobieta żyła od tysięcy lat, wytworzyły istniejącą obecnie poddańczość, i jak ten rys charakteru zaniknie pod wpływem nowych, a więcej sprzyjających warunków rozwojowych. Na teraz poprzestaniemy na stwierdzeniu małego rozwoju kobiet i tym samem ich niezdatności do objęcia roli wychowawczej.
Zdanie Goethego:
Rodzice będą mogli rodzić dobrze wychowane dzieci, jeżeli sami dobrze będą wychowani.
Stosuje się to przede wszystkim do wpływów władzy matką a dzieckiem.
Podobnie błahą jest często dająca się słyszeć mowa o bogatej, a głębokiej uczuciowości kobiecej, i o dodatnio moralnym wpływie kobiecości.
Kobieta nie może zostać dla przyszłych pokoleń kapłanką piękna, prawdy i dobra, jej bowiem pojęcia estetyczne, naukowe i obyczajowe są po większej części jeszcze pozostałością czasów przeszłych.
Pojęcia zaś wszelkie nie są wyrażeniem stałych, a wiecznie istniejących idei, lecz jedynie abstrakcjami i odzwierciedleniem zmieniających się ciągle stosunków społecznych. Każda epoka u każdego narodu posiada własną obyczajowość, sztukę i naukę.
W teraźniejszej epoce toczy się zapalczywa walka pomiędzy ideami staroczesnymi a nowoczesnymi i właśnie kobieta należy swoimi pojęciami patriarchalnymi i rozwojem moralnym do obozu starego, przeżytego. Ogólny jej duchowy rozwój pozostał na poziomie przeszłego stulecia, wtłoczony jakby w prokrustowe łoże. Nic więc dziwnego, że jej ideały moralne i obyczajowe odmienne są od nowoczesnych, ogólnoludzkich.
Nowoczesne społeczeństwo powołało do życia inne stosunki pomiędzy ludźmi i inne poglądy moralne, które tak odróżniają się od starych, jak dzisiejsze metody wytwórcze od dawnych. Ale ten proces rozwojowy dopiero się rozpoczął w żeńskiej połowie rodzaju ludzkiego. Kobieta nie upodobniła jeszcze swoich moralnych poglądów do nowych stosunków społecznych i łączy w swojej osobie pojęcia godne zachowania z już przeżytymi.
Jak więc kobieta, żyjąca jeszcze przeszłością, ma posiadać „szczególne uzdolnienie” do kierowania rozwojem dziecka – przyszłego obywatela, do przygotowania go do obowiązków i praw przyszłości, nie zaś przeszłości? Że duchowy rozwój ludzkości nie postępuje prędzej, przyczyna tego tkwi po części w tym, że większość jej kobieca jest tak wstrzymaną w swym wykształceniu. Kobieta nie widzi nic poza rodziną i uprawia jedynie wąską moralność rodzinną, stojącą w sprzeczności ze społeczną, które stworzyły nowe stosunki. Wszystkie jej wysławiane cnoty: jej oddanie się, zdolność do poświęceń, głębokie uczucie, są ćwiczone tylko w ciasnym kółku rodzinnym i są dobrem tylko tych, których ona ukochała.
Kobieta odznaczająca się jak największym poświęceniem dla swoich, względem społeczeństwa okazuje najczęściej sobkostwo brutalne. Jest to naturalne. Stojąc poza życiem publicznym, nie interesując się i nie przyjmując udziału w wypadkach społecznych, musiała kobieta pozostać obcą dla nowych cnót społecznych.
Silnie rozwiniętą jest u kobiet miłość rodzinna, natomiast słabo działa solidarność społeczna. Niewiele kobiet ma pojęcie, co właściwie znaczy wyraz „solidarność”, stąd pochodzi właściwa im małoduszność, surowość i okrucieństwo względem wszystkiego, wybiegającego poza sferę osobistych przywiązań. Ze wszystkich klas społecznych względnie najwyższy rozwój moralny w nowszym znaczeniu tego słowa okazują warstwy niższe i najlepiej rozumieją solidarność. Najbardziej zacofanymi są przeciwnie kobiety z klasy średniej: są one w swoich pojęciach o cnocie i moralności jakby zdrętwiałe i trzymają się ich oburącz, choć pojęcia te pod wpływem nowoczesnych stosunków społecznych zmieniają się często w krzyczącą wprost niemoralność.
Rodowód moralności kobiecej sięga dawnych czasów. Społeczne cnoty płci żeńskiej są przeto natury hamulcowej. Kobieta ma się za wysoce moralną, jeżeli nie okrada swoich najbliższych, nie okłamuje ich, nie zabija i nie zapala im dachu nad głową. Rzadko natomiast bywa ona gotową do spełnienia pewnych moralnych uczynków, pożytecznych dla społeczności kiedy nie sprzeciwiają się one interesowi rodziny. Raczej zawsze poświęci ona interesy społeczeństwa interesom rodziny. Jej zdaniem, ogół nie może sobie wcale rościć prawa do jej poświęceń i zaparcia się siebie lub wymagać tego tylko w nieznacznym stopniu. Ogniskiem moralności niewieściej jest rodzina, a im wyłączniej mężczyzna poświęca się jej interesom, zaniedbując dobro ogólne, za tym doskonalszego męża uchodzi u kobiet.
W tym to spoczywa główna przyczyna obojętności i niechęci względem wszystkiego, co się tyczy życia publicznego.
Rodzina i społeczeństwo tworzą w głowie kobiety dwie nieprzyjazne sobie sprzeczności; męża, poświęcającego dla dobra ogólnego interesy rodziny, uważa ona za przestępcę lub głupca. Takie pojmowanie z wynikającą z niego sprzecznością są usprawiedliwione z punktu widzenia kobiecego, odpowiadają one ustrojowi społecznemu, w którym głównym czynnikiem jest interes osobisty, lecz nie dobro ogółu.
Ale to ulegnie zmianie, skoro fakty przekonają kobietę, że polem jej działalności jest świat pozadomowy. Nowe społeczne położenie kobiety pociągnie za sobą zupełny przewrót w jej pojęciach o obowiązku i prawach. Wtedy społeczeństwo zajmie w życiu kobiety miejsce, które obecnie zajmuje ognisko domowe. Ogół wyruguje rodzinę. Dopóki jednak kobieta trzymać się będzie dotychczasowego punktu widzenia, myślą i uczuciem nie wchodząc w nowe stosunki, lecz pozostając w rodzinie i społeczeństwie żywiołem wstecznym, dopóty nie można à priori wysławiać matki jako wychowawczyni. Dzieci powinny być wychowywane według wymagań jutra, nie zaś dnia wczorajszego.
Wychowawcy dzieci winni zupełnie i całkowicie zajmować stanowisko nowoczesne. Skoro przyznamy słuszność zasadom powyższym, koniecznym z tego wnioskiem będzie, że kobiecie niepodobna powierzać wychowania młodzieży. Nie ma więc co żałować, że nowoczesne stosunki odbierają kobiecie jej rolę wychowawczą i że obejmuje ją społeczeństwo. A zatem nie wolno też wykluczać kobiety z życia publicznego pod hasłem wychowawczego powołania matki. Obowiązkiem społeczeństwa winno być utrzymanie matki, jak długo faktycznie jest wychowawczynią i piastunką dziecka – podczas ciąży i niemowlęctwa. W dalszych okresach rozwoju powinno społeczeństwo dać dziecku wszystkie warunki do zupełnego rozwoju jego uzdolnień. Z tego jednak bynajmniej nie wynika, by w przyszłości kobieta zupełnie wykluczoną została z zajęć wychowawczych.
Przeciwnie, sądzimy, że właśnie rodzaj żeński prawdopodobnie odegra w przyszłym wychowaniu młodzieży wybitną rolę.
Nie każda atoli kobieta, tylko dzięki temu, że jest matką, zdoła objąć tę rolę, tylko te będą się tutaj nadawały, które zjednoczą w sobie wrodzony dar i zamiłowanie do zawodu pedagogicznego z możliwie wysokim i specjalnym wykształceniem.
Dopiero wtedy powiemy o kobiecie, że jest prawdziwą wychowawczynią młodzieży, kiedy przez swobodny rozwój w swobodnym społeczeństwie stanie się ona człowiekiem, kiedy będzie świadomą swych nowych praw i obowiązków, kiedy będzie stała na takiej wysokości poglądów, że jak Prometeusz Goethego zdoła cisnąć wszystkim bożkom przeszłości wspaniałe słowa:
Tutaj przebywam i tworzę ludzi na obraz i podobieństwo swoje.
Józef Zieliński
Powyższy tekst Józefa Zielińskiego pierwotnie został wydany jako broszura w 1893 r. w Warszawie pod kryptonimem J. Z. Od tamtej pory nie był wznawiany. Poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl tekst udostępnił i przygotował Wojciech Goslar.