Kazimierz Zakrzewski
Klasa heroiczna
[1930]
Rok 1848 stanowi jedną z przełomowych dat w dziejach ludzkich, o nieograniczonym zasięgu oddziaływania i nośności. Nie dlatego, że w roku tym przedarły się na powierzchnię życia europejskiego prądy liberalne, których wyrazem były dreszcze „Wiosny ludów” (prądy te wcześniej istniały, a dopiero później zwyciężyły), ale dlatego, że w roku tym weszła na arenę dziejów nowa społeczna siła dziejotwórcza, dotąd nieznana i nieodgadywana. Klasa robotnicza, twór przewrotu technicznego, usuwającego odwieczne narzędzia pracy i odpowiadające im systemy gospodarcze i polityczne, zamanifestowała w tym roku swe istnienie, obwieszczając: walczę, więc jestem.
Odwieczne marzenia reformatorów, filozofów i proroków, pragnących przebudować i udoskonalić społeczeństwo ludzkie na gruncie nowego porządku moralnego, od tej przełomowej daty przyoblekły się w nową szatę. Zetknęły się one po raz pierwszy z życiem w jego brutalnej, nieubłaganej konkretności. Przestały być filantropią, której stosowania utopiści domagali się od możnych tego świata, od bogaczy czy też od książąt. Stały się derywacjami dla naporu dołów społecznych, pragnących rewolucyjnej przebudowy świata, stały się więc własnością mas pracujących. Jest to proces, który w dziejach ma tylko jedną analogię w naporze rewolucji chrześcijańskiej na zorganizowany w cesarstwie rzymskim świat antyczny.
Odtąd nie może zejść z oczu nikogo, kto żyje w tym, co Brzozowski nazywa „światem gotowym”, kto jest nasycony życiem i afirmuje jego doczesne wartości, wizja „wielkiego wieczora”, grand soir, na który czekają miliony tych, którzy w dzień pracują w kuźnicy Wulkana, będącej energetyczną podstawą, podtrzymującą istnienie tegoż gotowego świata. Tego wieczora, w którym przy blasku łuny nastąpi przemiana wartości i moralne odnowienie życia. Jakkolwiek więc ta rewolucyjna koncepcja sama w sobie odznacza się całkowitą nierealnością i groźna jest tylko dla tych, którzy żyją na marginesie dziejów, sami nie biorąc udziału w ich tworzeniu, to jednak stanowi ona wiecznie aktualny imperatyw, biczujący sumienia jednostek, klas i narodów, i stawiający je w jedynej możliwej odtąd postawie wobec życia, w postawie heroicznej.
Nie ma chyba dziś człowieka myślącego, po tej czy innej stronie klasowych barykad, który by nie zdawał sobie sprawy z tego, czym jest dla naszego świata istnienie tej dynamicznej wartości, jaką wnosi weń rewolucyjny proletariat – klasa heroiczna. Jeżeli jednak świadomość ta nie jest powszechna, a w pierwszym rzędzie nie przenika ogółu tych, którzy właśnie proletariat stanowią i mechanicznie do niego należą, odpowiedzialność za to spada w całości na autoryzowanych zastępców klasy robotniczej i przedsiębiorców jej działań, na polityków żerujących na terenie tej klasy. /.../
Romantyzm europejski XIX wieku odrzyna się ostro od racjonalizmu osiemnastowiecznego, potwierdzając w całej pełni zasadę Vicowskich corsi ricorsi w dziejach idei, na przekór jakiejkolwiek innej historiozofii. Uderza przy tym, że racjonalizm osiemnastowieczny wyprzedza przewrót przemysłowo-techniczny, związany z wprowadzeniem maszyny parowej, podczas gdy romantyzm europejski, wyjąwszy jego niemieckich prekursorów, towarzyszy przewrotowi, bądź też nawet jest jego następstwem. A jednak racjonalizm bardziej odpowiadał duchowi nowych czasów, niosąc postęp techniczny, dobrobyt społeczeństwa mieszczańskiego, rozwój form kapitalizmu i sukcesy liberalizmu. Romantyzm na tle dziejów XIX wieku, będących w ogólnej syntezie serią niebywałych sukcesów świata liberalno-kapitalistycznego, jest jednym wielkim anachronizmem.
Wyjaśnienie tego zjawiska dziejowego jest możliwe jedynie przez powiązanie wymienionych kontrastów węzłem przyczynowym i stwierdzenie, że romantyzm był właśnie koniecznym objawem protestu sił irracjonalnych przeciwko narastającemu światu liberalnej demokracji mieszczańskiej. Stąd reakcyjne oblicze rodzącego się romantyzmu, stąd jego podglebie, którym jest Europa Świętego Przymierza. Stąd wynika też odwrócenie się romantyzmu od rosnącej dokoła niego rzeczywistości społecznej, ewolucyjnie rozwijającej spuściznę XVIII wieku, którego punkt kulminacyjny stanowi rewolucja francuska. Romantyzm, głęboko zwaśniony ze światem mieszczaństwa kapitalistycznego i liberalnego i z jego postawą wobec życia, szuka ocalenia w śnie o innych światach, wydobywając ich widma z przeszłości. Ożywia wyblakłe mity germańskie, wzdycha czasem do Hellady, patrząc na nią przez pryzmat jak najbardziej ją zniekształcający, wędruje po krainach Orientu, albo też dla odmiany utożsamia się z wczesnym chrystianizmem; wreszcie po wieku XVIII przejmuje jedną jedyną jego histerię: kult dla społeczeństw żyjących w stanie „natury”, dla najróżniejszych Czerwonoskórych. /.../
Rok 1848 przyniósł, musiał przynieść, kres tym ekstrawagancjom romantycznego marzenia. Po raz pierwszy bowiem przeciwko konkretnemu światu mieszczańskiemu, podnoszącemu ostatni swój bunt przeciw siłom ancien regime’u i obejmującemu we władanie państwo, wystąpiły nowe siły równie konkretne, zgłaszające swoje pretensje i uprawnienia do społeczno-politycznej hegemonii. Siły rewolucyjne, dotąd mniej więcej jednolite, których na zewnątrz czujny obserwator nie mógł odróżnić (dla Krasińskiego, jako twórcy „Nieboskiej komedii”, rewolucja stanowi jeszcze blok jednolity), rozdzieliły się. Z tą chwilą dopiero staje się możliwe podejście do klasy robotniczej, jako do pewnej konkretnej istności. Pierwsze takie podejście przynosi alarm, wyrażony przez Saint-Marc-Girardina („barbarzyńcy, którzy zagrażają społeczeństwu, znajdują się na przedmieściach naszych miast przemysłowych”). Ale stanowisko takie nie może na dłuższą metę odpowiadać romantyzmowi, konsekwentnie negującemu wartości społeczeństwa mieszczańskiego. W początkach swych reakcyjno-monarchistyczny, romantyzm staje się z biegiem czasu społeczno-rewolucyjny. Ewolucję tę najświetniej odzwierciedla rozwój myśli Wiktora Hugo.
Romantycy dostrzegają w klasie robotniczej niespodzianych sprzymierzeńców w walce z racjonalizmem środowiska mieszczańskiego. Przestaje być aktualna sprawa usypiania się w marzeniu o światach odległych czasem i przestrzenią. Jest oto w pobliżu nowy świat, wolny od racjonalizmu, zdolny do zlikwidowania burżuazji i do odnowienia moralnego ludzkości. Sprzymierzyć się z tym światem, pracować dla triumfu rewolucji społecznej, albo przynajmniej uwielbiać ją – staje się odtąd obowiązkiem romantyka. Rasowemu, egzotyczno-anachronicznemu romantyzmowi te nowe sprawy pozostaną zresztą głęboko obce. Ale wszystkie wielkie, społecznie myślące indywidualności romantyzmu oddają się im z całą namiętnością. Rzecz prosta, romantyzm polski musiał wyjść w pierwszej linii na spotkanie kultu społecznej rewolucji. /.../
Rewolucyjna tendencja romantyzmu polskiego w warunkach ówczesnej rzeczywistości polskiej nie mogła się przejawić inaczej, jak w „ludowości”, ponieważ klasa robotnicza w Polsce była jeszcze niezwykle nikła, a szerokie masy ludności włościańskiej wydawały się materiałem mogącym dostarczyć możliwie największej siły dla rewolucji narodowej. Specyficznym produktem romantyzmu polskiego, jako ruchu politycznego, jest więc „chłopomania”, nawiązująca zresztą do tradycji kościuszkowskiej. Kierownicze ognisko romantyzmu polskiego znajduje się jednak w Paryżu. Tam czołowe jego postacie mogą z bliska obserwować narodziny nowoczesnej, rewolucyjnej klasy robotniczej. Tam jest zatem teren, na którym znajdą swoją genezę pierwsze romantyczne gloryfikacje proletariatu w ideologii polskiej.
Liczne one zresztą nie są, niemniej przeto ważkie. Szczególnie mickiewiczowska koncepcja „socjalizmu”, tj. odnowienia świata przez proletariat. Kiedy Mickiewicz udowadnia, że „socjalizm jako zasadę mogą przyjąć tylko ludzie religijni i patriotyczni”, to świadomie rzuca pomost między starymi wartościami irracjonalnymi, a nowym, narastającym światem, powstającym przeciwko racjonalizmowi społeczeństwa mieszczańskiego. Jest w tych artykułach Mickiewicz prawdziwym romantykiem, ale – niechaj Boy-Żeleński daruje mi to wyrażenie – z najlepszego brązu, afirmującym świat rzeczywistej walki, a nie marzenia sennego; cała teza Mickiewicza na temat socjalizmu sprowadza się do twierdzenia, że socjalizm nie jest negacją, tylko afirmacją „duszy, która dąży do przyszłości”. Jest on zdania, że klasa robotnicza może się objawić tylko w walce rewolucyjnej, i odrzuca wszelkie inne metody realizacji nowego ustroju. „Sądzimy – pisze – że wobec zagadnień poruszających ludzkość potrzebne są inne środki niż banki hipoteczne, kredyt obrotowy, syndykaty pracy, gminy wzorowe. A przede wszystkim powiedzmy, że wszelki systemat będzie tylko czczą utopią, dopóki będzie usiłował rozwiązać zagadnienie społeczne w drodze pokojowej i nie urażając nikogo”. A kiedy indziej stwierdzając, że „reakcja pospieszyła wziąć pod opiekę miasta robotnicze”, ironicznie zapytuje „urzędowych przedstawicieli reakcji”, dlaczego przed rewolucją nie przyszło im na myśl użyć na ten cel kapitałów, które włożyli w budowę fortyfikacji, więzień i innych przedsiębiorstw „mających na celu jedynie dobrobyt korony królewskiej”. Mickiewicz wyjaśnia robotnikom, że to duch rewolucyjny zmusił kapitalistów do zajęcia się losem robotnika i apeluje, aby „nie dali się przekupić”, ale potęgowali tego ducha. „Niech nie zapominają, że właśnie chwytając za broń w interesie cierpień i nędzy powszechnej, że właśnie okrzykiem: Niech żyje Francja, niech żyją Włochy, niech żyje Polska! – oni, którzy nie mieli gdzie głowy złożyć, zdobyli sobie prawo do życia w tych miastach”. Objawia się w tych słowach potężna wizja klasy robotniczej, jako walczącej za ludzkość i o powszechną sprawiedliwość klasy heroicznej. Wizja ta zrodziła się przez złączenie romantycznego idealizmu z realizmem rewolucji społecznej. Rewolucyjny romantyzm, zdobywszy się na tę wizję, stał się psychiką, stale odtąd nurtującą w rewolucji proletariatu i wzbogacającą jej treść realistyczną przez wnoszenie wartości moralnych, bez których jej dziejowe znaczenie byłoby bez porównania mniejsze.
Jakże daleko jesteśmy dzisiaj od „wiośnianych” porywów 1848 roku! Świat, w którym działał Mickiewicz, został poza nami. Społeczeństwo mieszczańskie, usunąwszy niemal wszystkie pozostałości światów dawniejszych, doszło w swym rozwoju do zenitu i postawiło na niebywałych wyżynach cywilizację materialną. Doszło więc do tego stanu, w którym – słowami Norwida – „sama je doskonałość rozmiata”, w którym przeto siły, stworzone przez demokrację liberalną, zaczęły działać na jej zagładę. Z drugiej strony, proletariat przestał być ogniskiem rewolucji romantycznej, której humanitarne frazesy poszły w zapomnienie. W roku 1895 Engels w nader charakterystycznym wywodzie, wielbiąc powszechne prawo wyborcze, stwierdza, że „powstanie dawnego typu, walka uliczna z barykadami, która aż do roku 1848 była wszędzie środkiem ostatecznie rozstrzygającym, dziś już jest przestarzała”, że armia proletariacka jest to armia wyborców, a socjaliści więcej wygrają na akcji legalnej, aniżeli na nielegalnej. Po powstaniu styczniowym Stańczycy uroczyście potępili „liberum conspiro”, opowiadając się za lojalną postawą wobec państw zaborczych. Zupełnie tak samo marksiści w ćwierć wieku po komunie złożyli rewolucję robotniczą do lamusa starych rekwizytów, uroczyście potępiając romantyzm rewolucyjny i zalecając pracę organiczną w łonie państwa liberalnego, tj. kapitalistyczno-demokratycznego.
Czy klasa robotnicza skorzystała na tym, że przestała być klasą heroiczną? Niewątpliwie jej warunki życiowe zmieniły się ogromnie na korzyść w porównaniu ze stanem z połowy XIX wieku. Stopa życiowa proletariatu podniosła się na tyle, aby zatrzeć całkowicie w postępowych krajach Zachodu różnice w niveau socjalnym między nim a drobnym mieszczaństwem. Tę ewolucję klasa robotnicza zawdzięcza jednak nie tyle socjalizmowi, jako swemu ruchowi politycznemu, co kapitalizmowi, który był twórcą dobrobytu i który pozwolił dobrowolnie na korzystanie z niego – w ograniczonej, rzecz prosta, mierze – rzeszom pracującym. Zrodziło się przeświadczenie, które w tak wysokim stopniu cechuje „system Forda”, że wysokie płace robotnicze połączone są z korzyścią dla kapitalisty. Przeświadczenie to nie objęło oczywiście całej burżuazji. Ale w każdym razie przestała ona być ożywiona tym duchem chciwym, zdobywczym i jak pisał Sorel „bezlitosnym”, który cechował burżuazję angielską w czasach, kiedy Marks tworzył swój systemat; o ile nie jest ustępliwa na punkcie płac, to chętnie czyni inne ustępstwa, zgadzając się np. na rozwój ustawodawstwa socjalnego; w każdym zaś razie pragnie pokoju społecznego, tak czy inaczej uzyskanego. Stąd jej dążenie, aby zasymilować proletariat, a zatem, aby racjonalizm mieszczański opanował całe społeczeństwo. Socjaliści, odkąd weszli do parlamentów, z satysfakcją zgarniali dla klasy robotniczej wszystkie zdobycze, wynikające z tej ustępliwości jej klasowych przeciwników, nie zdając sobie sprawy, że sami ulegli przy tym procesowi asymilacyjnemu i wciągnęli weń klasę, którą – według haseł Marksa – mieli wychowywać dla rewolucji. W miarę jak klasa robotnicza stapia się z drobnym mieszczaństwem (mimo wszystkich różnic dzielących je od wysokiego kapitalizmu na równi z nim racjonalistycznego), socjalizm asymiluje się do liberalizmu. Proletariat traci znamiona klasy dążącej do moralnego odnowienia świata.
Zdaniem samego Marksa, pod wpływem jego idei nastąpił rozwój socjalizmu od utopii do nauki. Ideologią klasy robotniczej stał się socjalizm „naukowy”; stanowi to triumf racjonalizmu nad irracjonalistyczną mentalnością proletariatu. Zaryzykujemy twierdzenie, że tym samym marksizm przygotował asymilację proletariatu przez burżuazję. Czy klasa robotnicza skorzystała na tym, że wymieniła romantyzm rewolucyjny na naukowy aparat marksizmu, jest to rzecz nader wątpliwa. Teorie naukowe autora „Kapitału” w dziedzinie ekonomii można dzisiaj uważać za pokonane. Sorel w roku 1909 zapowiada już „zniknięcie podziwu, który tylu socjalistów współczesnych żywi dla rzekomych teorematów ekonomicznych, które zapychają za dużą część »Kapitału«”. Piętą achillesową marksizmu jest sformułowana przezeń zasada automatycznego upadku ustroju kapitalistycznego (którą należy odróżnić od postawionego wyżej twierdzenia o destrukcji cywilizacji przez siły materialne). Czy przyjęcie tej fatalistycznej zasady istotnie nastrajało rewolucyjnie proletariat i czyniło go klasą dynamiczną? Na co robić rewolucję, skoro upragniony rezultat tak czy owak przyjść musi nieuchronnie. Na ten zarzut nigdy jeszcze marksista nie dał mi zadowalającej refutacji. Odpowiedź marksistowską dałoby się sformułować, stawiając następującą tezę: „Takie same procesy automatyczne, jak te, które w łonie samego kapitału prowadzą kapitalizm do katastrofy, przeciwstawiają kapitałowi proletariat jako klasę dynamiczną, rewolucyjną. Rewolucja robotnicza powinna objąć spadek po kapitalizmie w tym momencie, w którym produkcja w ustroju kapitalistycznym będzie musiała stanąć z przyczyn wypływających z istoty kapitalizmu”. Nie daje to jednak odpowiedzi na pytanie, jaka ma być rola klasy robotniczej, o ile przepowiednia automatycznej katastrofy kapitalizmu okaże się błędną. Podobnie też marksizm nie daje filozoficznie ugruntowanego wyjaśnienia, jaka ma być rola klasy robotniczej przed katastrofą kapitalizmu. Pierwotna odpowiedź: przygotowywać się i wychowywać do rewolucji – okazała się niewystarczająca. Wszystkie wyjaśnienia tego niezwykle życiowego zagadnienia, stawiane przez szkołę Marksa, były w jednakowym stopniu dowolne i niejasne, podzielając te cechy z jakimikolwiek innymi programami stronnictw politycznych. Nie miały zaś bynajmniej naukowego charakteru, który cechuje marksizm zdaniem marksistów.
Na próżno też Artur Labriola stara się wydzielić z marksizmu niebezpieczny teoremat automatycznego upadku kapitalizmu. Prawo to, zdaniem sorelisty włoskiego, w granicach marksizmu, pojętego nade wszystko jako teoria rewolucji społecznej, jest bez znaczenia i przedstawia tylko czynnik pasożytniczy. „Że kapitalizm z powodu wewnętrznej fatalności doprowadzi do katastrofy, podobnej do kataklizmu tellurycznego, jest to teoria błędna. Kapitalizm ulegnie atakom rozpętanym przez klasę robotniczą; ulegnie pod wysiłkiem woli świadomej siebie i działającej według określonego planu. Błąd Marksa tkwił w interpretacji, nie w metodzie. Zachowujemy metodę, a odrzucamy jej zastosowanie”.
Ale ten sam autor stwierdza, że „tezy dotyczące wzrostu nędzy proletariatu, progresywnej koncentracji kapitału, katastrofy kapitalizmu, stanowią w systemie Marksa całość nierozwiązalną. Trzeba je przyjąć en bloc”. Albo też, jak to czyni Pareto, en bloc odrzucić. W tym ostatnim wypadku pozostaje tylko ideologia rewolucyjna, przepada stworzona przez Marksa na jej użytek armatura naukowa. Upada racjonalizm marksowski, zostaje woluntaryzm rewolucyjny. Ale marksizm jako taki nie jest woluntaryzmem.
Te słabe strony marksizmu wyjaśniają, w jaki sposób „teoria rewolucji społecznej” mogła stać się podstawą programu politycznego, stworzonego przez marksistów na użytek socjalizmu partyjno-politycznego, który odrzucając rewolucję, zastąpił ją przez akcję parlamentarną. A jeżeli dzisiaj druga międzynarodówka powołuje się na Marksa, jest to wielkie nieporozumienie albo oszustwo. Marksizm dla drugiej międzynarodówki ważny jest tylko jako metoda interpretowania zjawisk społecznych; interpretacje będące w obiegu są jednak niezwykle różne od twierdzeń zawartych w „Kapitale”. Odmiennie niż soreliści, marksiści z obozu socjalistów parlamentarnych zachowali armaturę naukową, a zagubili teorię rewolucyjną.
Skoro z marksizmu po odrzuceniu jego armatury ekonomicznej wyodrębnia się woluntaryzm rewolucyjny, tym samym otwiera się nowy cykl idei, które wyznaczają na nowo klasie robotniczej rolę klasy heroicznej. U jego narodzin staje postać Jerzego Sorela.
Sorel – można by rzec obrazowo – jednym uderzeniem pięści rozbił rynsztunek racjonalistyczny, stworzony przez marksistów na użytek partii socjalistycznych. „Główna racja, która przeszkadzała socjalistom badać problemy etyczne tak, jak na to one zasługują, to zabobonność demokratyczna, która ich skłaniała do wierzenia, że ich akcja powinna mieć na celu przede wszystkim zdobycie miejsc w zgromadzeniach politycznych. Skoro się zajmuje wyborami, trzeba się poddać pewnym ogólnym koniecznościom, które się narzucają... Skoro się jest przekonanym, że przyszłość świata zależy od prospektów wyborczych, od kompromisów zawieranych między ludźmi wpływowymi i od handlu faworami, to nie można bardzo troszczyć się o przymusy moralne”. Zdaniem Sorela, demokracja wyborcza przypomina giełdę i dzięki głębokim pokrewieństwom psychicznym, jakie istnieją między „demokratą” a finansistą, oba typy mogą doskonale się porozumieć. Zadanie, jakie sobie postawiła „nowa szkoła”, polega na zbadaniu, w jaki sposób postępowi materialnemu narzędzi pracy może odpowiadać udoskonalenie moralne proletariatu – równie niezbędny warunek dalszego rozwoju cywilizacji, ale którego realizacja wymaga odrzucenia giełdziarstwa parlamentarnego.
Między romantyzmem rewolucyjnym a „nową szkołą” marksizm postawił barierę, której Sorel nie obalił, nie chcąc mimo swej krytyki jej obalać. Ta bariera to realistyczny pogląd na kwestię społeczną i na sposób jej rozwiązania. Marksiści – zdaniem Sorela – słusznie odgradzali się od ideologii utopistów i demokratów z 1848 r., którzy w swej propagandzie rewolucyjnej tak nadużyli haseł „sprawiedliwości”, że uniemożliwili sobie dalsze nimi szermowanie. Twórca nowej szkoły z ironią traktuje sprawy proletariatu ze sprawą uciśnionych, czemu osławiona księżniczka Koburg zawdzięczała, że „socjaliści niemieccy niezwykle interesowali się jej przygodami”. Wysuwając na pierwszy plan zagadnienia moralne, „nowa szkoła” postawiła je na innej płaszczyźnie, odmawia zatem wypowiadania walki w obronie uciśnionych (afera Dreyfusa). Nie chodzi jej o realizację na świecie sprawiedliwości, ale o stworzenie społeczeństwa wolnych wytwórców; wartości moralne, których poszukuje, będą te, które zagwarantują rozwój produkcji, wyzwolonej z jarzma kapitału.
Rzecz znamienna, że idąc po drogach odrębnych i wytyczonych przez Marksa, „nowa szkoła” wróciła jednak do sedna romantyzmu rewolucyjnego, gloryfikując klasę robotniczą jako klasę heroiczną. Zmieniły się tylko zewnętrzne aparycje: heroizm klasy robotniczej nie objawia się już przez kluby rewolucyjne walczące o wolność; objawia się natomiast w epopejach strajków, organizowanych przez związki zawodowe. Socjalizm zmienia się na syndykalizm.
Robotnicy występują do walki o zniesienie klas; nie jest to cel, który by można określić jako pewien interes natury gospodarczej, ale cel „polityczny”, to jest wypływający z pewnej filozoficznej koncepcji życia. Dzięki temu rysowi woluntarystycznemu i idealistycznemu, ruch robotniczy wyzwala się z warunków ekonomicznych, które go zrodziły i rządzi się własnymi prawami, natomiast w pewnym momencie „ewolucja społeczeństwa staje się funkcją ruchu robotniczego” (Artur Labriola). To są idee, które soreliści mogli wyczytać w dziełach Marksa. Ale w systemie Marksa ta filozofia rewolucyjna jest tylko aneksem „naukowej” teorii ekonomicznej, która sama w sobie rzekomo wystarczająco rozwiązuje zagadnienia produkcji. „Nowa szkoła” odwraca wartości, kładąc główny nacisk na teorię rewolucyjną, umożliwiając sobie z biegiem czasu porzucenie ekonomizmu marksowskiego, jako balastu niezadowalającego potrzeb uświadomionego proletariatu.
Sorel i jego uczniowie z niepokojem badają postępy rosnącej dekadencji świata. Klasa kapitalistyczna znajduje się (mowa o czasach przedwojennych) w rozkładzie. Do przeszłości należą czasy, kiedy to typ kapitalisty przypominał typ wojownika i kiedy istnieli „kapitanowie przemysłu”. Burżuje, jak pisze autor „Rozważań o gwałcie” – „obałamuceni przez blagi wielbicieli moralistyki albo socjologii, wracają do ideału zachowawczej miernoty” i przestają pracować nad przetworzeniem świata. Społeczeństwo wpada w marazm. Wpływ partii socjalistycznych w ten marazm społeczeństwa burżuazyjnego wciągnął klasę robotniczą. Rezultat może być zgubny; rewolucja społeczna, dokonana w okresie dekadencji, może spowodować podobnie upadek cywilizacji, jak „rewolucja”, której wynikiem był upadek cesarstwa rzymskiego, a która dokonała się również w czasach schyłkowych.
Klasa robotnicza jako klasa heroiczna, uderzając w społeczeństwo burżuazyjne przez syndykalistyczną action directe, zmusza je do odradzania się moralnego, do odnajdywania zagubionych energii i zdobywczego stosunku do życia. Przewrót, do którego klasa robotnicza dąży, dokona się nie w okresie marazmu i dekadencji, ale w okresie najwyższego, twórczego napięcia antagonistycznych sił społecznych.
Uderzają w społeczeństwo burżuazyjne metodami syndykalizmu rewolucyjnego, klasa robotnicza staje na wyżynie moralnej. Obalanie ustroju społecznego przez strajk generalny, a zatem przez powszechne odmówienie pracy w ustroju istniejącym, to „dzieło poważne, groźne i wzniosłe”. Dzieło to jest zdolne wzbudzić najwyższe wartości moralne w jego uczestnikach. Grupy robotnicze, pasjonujące się do wszelkich akcji strajkowych, egzaltują się indywidualizmem epicznego życia i przypominają żołnierzy z wojen rewolucji francuskiej, z których każdy działał jako bohaterska indywidualność.
To porównanie jest niezmiernie znamienne: skłonność do przeciwstawiania typowi mieszczańskiemu cnót żołnierskich cechuje zarówno samego Sorela, jak i jego uczniów. „Idea społeczna może być tylko żołnierska, albo robotnicza”, pisze Edward Berth; „znamy cnoty tylko dwóch rodzajów, szpady i pracy”. Pomiędzy tymi cnotami nie ma miejsca na inne: racjonalistyczny, mieszczański ideał „l’homme honnete” jest wytworem „oschłości serca”. „Nowa szkoła” utożsamia robotników z hoplitami republik greckich.
Kazimierz Zakrzewski
Powyższy tekst to fragmenty książki autora „Kryzys demokracji”, jej części pt. „Klasa heroiczna”, Biblioteka „Drogi”, Warszawa 1930, dotychczas niewznawianej, ze zbiorów Remigiusza Okraski. Poczyniono drobne poprawki językowe i opuszczono przypisy.
Kazimierz Zakrzewski (1900-1941) – działacz polityczny, publicysta, naukowiec. Wybitny historyk, habilitował się w wieku 27 lat, profesor Uniwersytetu Lwowskiego, czołowy przed wojną polski bizantynista, od roku 1935 szef Katedry Historii Bizancjum na Uniwersytecie Warszawskim. Jeden z czołowych działaczy polskiego syndykalizmu i lewicy piłsudczykowskiej (jej skrajnie lewego skrzydła). Działał w Związku Patriotycznym, należał do twórców Związku Naprawy Rzeczypospolitej, aktywny w Generalnej Konfederacji Pracy i w Związku Związków Zawodowych (od 1937 r. członek prezydium Centralnego Wydziału ZZZ, od 1939 r. jeden z trzech wiceprezesów Związku), związany był również ze środowiskiem pisma „Droga”. W obliczu ewolucji w prawo głównego rdzenia sanacji, w drugiej połowie lat 30. zwolennik współpracy z PPS, Stronnictwem Ludowym i radykalną inteligencją. Publicysta „Frontu Robotniczego” i „Przełomu”, w roku 1937 był przez kilka miesięcy zastępcą redaktora naczelnego lewicująco-syndykalistycznego dziennika „Głos Powszechny”, jednak pismo upadło z powodu częstych konfiskat ze strony cenzury obozu rządzącego. Autor kilku książek i broszur politycznych, m.in. „Kryzys demokracji” (swoisty manifest środowiska polskich syndykalistów), „Nowa Polska w nowej Europie” i „Filozofia narodu, który walczy i pracuje (nacjonalizm Stanisława Brzozowskiego)”. Podczas okupacji należał do twórców podziemnego ugrupowania polityczno-wojskowego Związek „Wolność i Lud” (przemianowany w 1941 r. na Związek Syndykalistów Polskich). Aresztowany w ramach akcji represyjnej przeciwko polskiej inteligencji, rozstrzelany przez hitlerowców 11 marca 1941 r. w Palmirach.