Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Cecylia Walewska

Justyna Budzińska-Tylicka

[1930]

W polskim ruchu kobiecym znalazły się na dwóch krańcach dwa wręcz odrębne typy bojownic – [Paulina] Kuczalska-Reinschmit i Ona.

Szły równolegle. Często razem, niekiedy obok siebie, czasami – wyprzedzając jedna drugą. Ale nigdy w rozterce. Hasła ich były wspólne. Odmienny tylko temperament, sposób działania, charakter i nastrój wypadów. Spokojna, powściągliwa p. Paulina obliczała każdą akcję na dalszą metę. Przygotowywała się do niej. Obmyślała z góry walne ataki.

Wulkaniczny poryw „pani doktór”, jej wrząca lawa krwi, jej nieustępliwa, bujna rzutkość i pomysłowość, jej prężna wola, inicjatywa, odruch spontaniczny, nie mogły czekać. Czasu nie było. J. Tylicka zawsze goni chwilę, która jest za krótka. Pali się głowa, rwą ręce, wibruje cały organizm natychmiastową żądzą czynu. Działa często sama, na własną rękę lub z garstką zebranych adeptek. Bo działać musi. Bo gna ją wicher. Pędzi płomień wewnętrznego paleniska.

Od lat najmłodszych stała Tylicka zawsze pod sztandarem radykalizmu, ale nie raz, nie dwa, wpadała na prawicowe katedry, gdy trzeba było rzucać hasła nie cierpiące zwłoki. Zdarzało się, że jakimś nagłym odskokiem na lewo robiła niespodziankę prawicy, ale jej samej nie wprawiało to nigdy w kłopot. Co najwyżej odbiło się małym zamieszaniem, o którym zapominano szybko.

***

Historia życia „pani doktór” jest już sama przez się stwierdzeniem zwycięskiego pochodu w walce o równe prawa. I nie tylko to – ale w dążeniu do wyzwolenia Polski z pęt niewoli; brania udziału w każdej czynnej akcji zapowiadającej świt narodowej swobody.

Córka irredentysty-sybiraka z 1863 roku, z domu wyniosła zarzewie buntu i nienawiści dla moskali. Wychowana w zakładzie ciotki swojej, Budzińskiej, przełożonej b. znanej i cenionej pensji w Warszawie, umacniała się w żarach swoich patriotycznych. Duch konspiracji czaił się po kątach pensji, rozdmuchując płomień walki.

Po skończeniu 4 klas pensji przeszła do gimnazjum rządowego, żeby zdobyć maturę. I wtedy – po raz pierwszy obiegło Warszawę głośne później nazwisko naszej działaczki. Uczennica V kl., Justyna Budzińska, miała odwagę wstać z ławki i zaprotestować po polsku (o zgrozo!!!) przeciw oszczerstwom nauczyciela moskala, urągającego Polsce po pijanemu.

W popłochu, w zamieszaniu, w zdumieniu półprzytomnego belfra, który nie wiedział, co począć z niesfornym podlotkiem, wyszła spokojnie z klasy, żeby już do niej nie wrócić. Jest znowu na pensji u ciotki-patriotki. Wtem ojciec umiera. Liczna rodzina zostaje w twardych warunkach. Nasza buntownica już od VI kl. musi zarabiać na własne utrzymanie. Kończy jednak pensję, zdaje maturę, otrzymuje dyplom i jedzie w świat na belferkę – z marzeniem o medycynie.

Na wsi – dziewczyna 18-1etnia już działa. Jakżeby? Przemaga lękliwość pracodawców, skupia dzieci wiejskie i prowadzi szkółkę potajemną. Prócz tego zbiera składki na skarb narodowy (inicjatywa T. T. Jeża) i dokształca się sama nocami.

Po 5 latach – z 500 rb. w kieszeni – rzuca karierę nauczycielską, 200 rb. zostawia ciotce, byłej przełożonej, której władze rosyjskie zamknęły pensję za działalność patriotyczną, z 300-ma jedzie do Paryża. Wstępuje na medycynę. Nędza wśród studentów szalona. 300 rb. topnieje we wspólnej kasie, ale dusza pełna radości. Może się uczyć. Jest w otoczeniu, które ją porywa. Potężnie oddziaływa na nią Limanowski. Socjalizm, oparty o gorący patriotyzm... Przyszło to, jak objawienie...

Studenteria polska w Paryżu należała przeważnie do Związku Socjalistycznej Młodzieży, tzw. „Zetzetowiczców”, którzy byli w stosunkach z wodzami międzynarodowych socjalistów. Poznała wówczas Budzińska Guesde’a, Jaurès’a, Lafargue’a, Ławrowa, Plechanowa i in. Aresztowanym Polakom, którzy z Zurychu przed miejscowymi szpiclami uciekli do Paryża, nosiła obiady w menażkach. Skarbniczka „Spójni”, wyduszała dla młodych zbiegów pieniądze, skąd mogła. Całą tę paczkę (należeli do niej: były Prezydent RP Stanisław Wojciechowski, Edward Abramowski, [Bolesław] Jędrzejewski, Feliks Perl i inni) puszczono po tygodniu i okrętem odstawiono do Londynu. Ale koleżanka Budzińska znalazła sobie inne pole działania. Ona i kolega Motz wyuczyli się masażu. Jeden pacjent 3 razy w tygodniu po 5 fr. każdorazowo już zapewniał obiad w restauracji robotniczej lub dorożkarskiej za franka masażyście, a także któremuś z głodnych towarzyszy (wspólnota kas obowiązywała). Wieczorem piło się herbatę, pogryzając bułką. Za to na mansardach wrzało. Grzmiały argumenty. Biły w powietrze protesty. Wyładowywał się żywioł młodzieńczych zapałów. Krzepły osądy i wykuwała jedność. „Każdy za wszystkich, wszyscy za każdego...”.

W 1893 r., jadąc do kraju na wakacje, przewoziła Budzińska bibułę. Bezczelną odwagą, przytomnością umysłu, konceptami, dowcipem wydobyła się z awantury. Dopomógł jej przy tym Andrzej Niemojewski, który mieszkał wtedy na pograniczu.

Wraca do Paryża. Wychodzi za mąż. Na IV kursie ma syna, co jednak nie przeszkadza w nauce.

Przychodzą twarde dni. Mąż traci posadę. Jedyny pokarm – soczewica i końskie mięso.

Ale wkrótce potem – bajka. Dyplom dra medycyny. Praktyka w małym miasteczku pod Paryżem. Śliczne mieszkanie. Ogród. Pyszne owoce. Łączka – raj. Zaciąga się pożyczkę na urządzenie siedziby, na konia, powozik – niezbędny wobec wyjazdów do wsi okolicznych. Po upływie pół roku już koń nie starczy. Trzeba dokupić rower. Po dwóch latach spłata długów.

Mąż wstępuje na agronomię w Paryżu i raz na tydzień tylko dojeżdża do rodziny. Staje młoda lekarka wówczas przed ogromem pracy. Wszystko na jej głowie. Nawet prowadzenie podręcznej apteki, co na prowincji obowiązywało bezwzględnie. W dodatku – gdy mały Staś skończył pięć lat, zawisł nad nim przymus szkolny. „Pani Doktór” podpisuje zobowiązanie, że sama uczyć go będzie. Zaczynają się lekcje – w powoziku – między przejazdem od jednych pacjentów do drugich. Rachować do 100 wyuczył się chłopczyk na kamieniach drogowych – co kilometr. Czytać i pisać na łamigłówkach z alfabetem francuskim, do którego doktor-nauczycielka dorobiła brakujące polskie litery.

Po trzech latach mąż kończy agronomię. Przychodzi na świat córka, którą karmi matka sama ku zdumieniu Francuzek, oddających niemowlęta na mamki. Pan Tylicki poświęca rok cały na pielęgnowanie dziecka w czasie nieobecności „pani doktór”. Żadne z nich nie chciało powierzyć maleństwa płatnej opiece.

A łączność z rodakami nie ustaje. Drzwi domu w Etépilly są dla byłych kolegów i dla studentów z Paryża na ścieżaj otwarte. Dwa pokoje gościnne na górze. Przyjeżdżał nawet Roman Dmowski, który już wtedy przechodził ewolucję przekonań.

Praktyka rośnie. Nawał pracy wzmaga się, ale mimo to znajduje młoda lekarka czas i na pracę społeczną. Zostaje honorową członkinią robotniczej Kasy Pomocy i poświęca jej trud swój. Organizuje pogadanki z dziedziny higieny, bakteriologii, antyalkoholizmu (w Etépilly panowała biała gorączka z nałogowego pijaństwa. Młoda doktorka leczyła ją masowo).

Ale tęsknota do kraju zaczyna trawić małżonków Tylickich. Im większy dobrobyt, tym bardziej żre i pali.

Wybucha wojna japońska. Z Polski nadchodzą wieści o buntach młodzieży, strajkach szkolnych i wzbierającej podziemnej irredencie całego społeczeństwa.

Niepodobna trwać dalej w złotodajnym zaciszu małego francuskiego miasteczka. Sprzedaje się więc miejscowym zwyczajem praktykę lekarską w Etépilly jakiemuś francuskiemu koledze za kilkadziesiąt tysięcy franków. Zbywa wszystkie ruchomości, zostawia ślicznego doga „Wisełkę” i jedzie z całą rodziną do Polski.

Pierwszy etap – Kraków. Jako uciekinierka i notowana w czarnej księdze żandarmów rosyjskich, nie mogła bowiem dr Budzińska-Tylicka osiąść w b. Królestwie.

Zaczyna się – poza praktyką – odmęt pracy społecznej. Triumwirat – Kazimiera Bujwidowa, Maria Turzyma i „Pani doktór” wprawiają w ruch „miasto pamiątek”. Grzmią ulotki, przewalają się walne zjazdy, wiece, zgromadzenia, huczy prasa, padają w tłum hasła równouprawnienia. Z dr Daszyńską-Golińską podejmuje nasza bojownica walkę przeciw alkoholizmowi. Z Marią Siedlecką przystępuje do pracy oświatowej wśród włościan. Wchodzi do Towarzystwa Szkoły Ludowej i Towarzystwa Opieki nad Dziećmi. Ale jeszcze nie wypełniają te placówki wszystkich godzin jej życia. Jeszcze rwie ją, ponosi temperament ku coraz nowym celom i zadaniom.

Po 3 latach następuje w Cesarstwie amnestia. Pani doktor może przenieść się wraz z całą rodziną na stałe do Warszawy.

Zrazu złe warunki. Trzeba nostryfikować dyplom. Ale praktyka przychodzi jak gdyby sama z siebie. Asystentka dra Sokołowskiego w szpitalu św. Ducha, trwa na tym stanowisku przez 8 lat, prowadząc samodzielnie ambulans chorób wewnętrznych, a z dr. Erbrychem – chorób gardlanych.

Warsztat zawodowy nie może jednak pochłonąć wszystkiej energii młodej kobiety. Nie może zdusić płomiennej woli czynu społecznego. A czeka ogrom zadań, dla których poświęca częstokroć pracę swoją zarobkową i karierę lekarską.

Przewodniczy przez lat parę Towarzystwu „Przyszłość” (walka z alkoholizmem). Pracuje w Tow. Higienicznym, Tow. Opieki nad Dzieckiem, Tow. Kolonii Letnich dla Kobiet Pracujących (w Maryninku pod Brwinowem). Pisze popularne artykuły i broszury dla ludu. Staje na czele Klubu Wioślarek, gdzie przeprowadza reformy i normuje zasady sportu kobiecego.

Jedna z pierwszych lekarek szkolnych, gorąco przejmuje się zadaniem ratowania dziewcząt przed suchotami, blednicą i przemęczeniem. Pisze książki z dziedziny higieny kobiet, poświęca broszury i odezwy ratownictwu dzieci, ochronie macierzyństwa kobiet pracujących, opiece nad matką i dzieckiem. Dzwoni na alarm wobec klęski gruźlicy, wygłasza pełne temperamentu, werwy, fanatycznego prozelityzmu odczyty i przemówienia antyalkoholowe. Drukuje bojowe artykuły w prasie codziennej, w miesięcznikach, w organach kobiecych i samorządowych z dziedzin, które leżą jej na sercu.

Po utworzeniu Związku Równouprawnienia Kobiet przez Paulinę Kuczalską-Reinschmit i J. Bojanowską zostaje czynnym jego członkiem i stałą współpracowniczką „Steru”, organu skrajnego feminizmu. Odtąd – naczelnym jej zadaniem walka o prawa kobiet. Nie ustaje w niej.

W 1914 r. podejmuje zorganizowanie kursów sanitarnych dla kobiet i sama – przy pomocy jednego tylko chirurga oraz 20 sanitariuszek – prowadzi oddział dla 250 chorych i rannych żołnierzy w sali Techników. Podczas okupacji wchodzi do Stronnictwa Niezawisłości Narodowej (SNN), zasiada w Radzie Naczelnej z Sieroszewskim, Arturem Śliwińskim i in. W 1918 r. przechodzi największą tragedię życia. Umiera jedyny syn jej – oficer Legionów. Siwieje w ciągu dni kilku ta mężna kobieta, łamie się w sobie, ale nie pozwala złamać. Poryw czynu ofiarnego góruje nad rozpaczą. W chwili następowania bolszewików na Warszawę organizuje Koło Pomocy dla Legionistek, przewodniczy mu, zostaje lekarzem Ochotniczej Legii Kobiet, a w sierpniu, gdy wróg już pod miastem, tworzy czołówkę kobiecą i przybrawszy do pomocy doktorkę-chirurga oraz kilka sanitariuszek, jedzie na front jako radna miejska z ramienia Rady Obrony Stolicy. Na 3 czołówki tejże Rady tylko jej zdobywa uznanie i zostaje włączona do I armii. Dwie inne wracają po 2 dniach, odrzucone z frontu. Dniem i nocą – bez wytchnienia – pracuje czołówka naszej doktorki o 8-10 km od placu boju – w Radzyminie, Jabłonnie, Pułtusku, Ostrołęce, aż do chwili zwycięskiego pochodu wojsk polskich. W Pułtusku generał sanitarny mianuje Tylicką komendantką szpitala, powierza jej dozór nad miejscowym oddziałem dla zakaźnych oraz nad prostytutkami tej dzielnicy. Szaleje tyfus plamisty, dyzenteria – czołówka wraca zdrowa i cała.

W 1921 r. wybucha powstanie na Śląsku. Dr Tylicka organizuje wraz z W. Sieroszewskim i dr. Dłuskim Komitet Pomocy Ślązakom. Jedzie z adiutantką na Śląsk, wioząc dzielnym bohaterom pieniądze, żywność, środki opatrunkowe.

Jeszcze raz dane jej było stanąć w pobliżu armat. W maju 1926 r. obejmuje komendę nad aprowizacją Strzelca i – pod gradem kul – w ciągu 2 dni – dowozi wojsku żywność.

Ale duch jej, poryw, uczucia i wszechspołeczne ideały dalekie są od walk bratobójczych i międzynarodowych. Staje w ogniu pękających granatów, patrzy na konających, niesie im pomoc, gdyż tego wymaga konieczność chwili, nakaz wewnętrzny, silniejszy ponad argumentację myślową i wszelkie wskaźniki serca, w którym ofiara krwi budzi dreszcz ohydy. Mimo temperamentu bojowego, mimo czupurnej, zadzierżystej gotowości do walki na słowa – mówione czy drukowane – mimo krnąbrnego uporu w obronie haseł rzucanych– jest w głębi całej swej istoty pacyfistką. Rada by wytrącić oręż na zawsze z rąk nacierających na siebie wrogów. Rada by zmieść ze świata nienawiść, drapieżność, chciwość zaborczą, w imię których ocieka żywą krwią ludzkość.

Po skończonej wojnie i wyznaczeniu granic Polski podejmuje pracę nad utrwaleniem pokoju światowego. Przystępuje do Międzynarodowej Ligi Kobiet Pokoju i Wolności (Ligue Intern. des Femmes pour la Paix et la Liberté). Tworzy polską jej sekcję i wytęża wszystkie siły w celu zbliżenia ku sobie narodów. Jeździ na kongresy, zabiera głos i – przy każdej możliwej sposobności – jest propagatorką na rzecz Polski.

W pacyfistycznym gronie pracują Niemki, Ukrainki obok Polek, Jugosłowianki obok Włoszek itp. Jakżeżby nie miały powstawać zgrzyty? Wytaczają najgrubsze Berty przeciw Polsce, zaciekłe nacjonalistki germańskie i rusińskie. Pomawiają o gnębienie swoich mniejszości narodowych, brak szkół itp.

Jeździ dr Tylicka za granicę z dokumentami opartymi na cyfrach statystycznych, na ścisłych rzeczowych danych. Zabiera ze sobą specjalistki-rzeczoznawczynie i przy pomocy ścisłych danych zbija wrogie argumenty.

Kobiety obcych narodów dowiadują się rzeczy nowych. I Polska staje przed nimi czysta w swoich ideałach i pokojowych nastrojach.

Odbyły się kongresy Ligi w Hadze, Dublinie, Waszyngtonie, Bukareszcie, Frankfurcie n/M. itd. Wszędzie przemawiała ze zwykłym swym zacięciem, brawurą, przenikliwością i bystrą orientacją.

W 1923 r., po porozumieniu się z przedstawicielkami kobiet rumuńskich, na czele których stoi ks. Cantacusen, fanatyczna prozelitka wszechświatowego pokoju, zakłada tzw. Petite Entente des Femmes, do której wchodzą prócz Polski i Rumunii – Grecja, Jugosławia i Czechosłowacja.

Na każdym zjeździe bywa wybierana nowa przewodnicząca, której kadencja trwa do następnego zgromadzenia, a centrala Małej Ententy przypada na kraj, z którego pochodzi przewodnicząca. W 1926 r. głosy padają na dr Tylicką. Przewodniczy więc organizacji, której centrala jest zatem w Warszawie, gdzie w czerwcu 1929 r. odbył się ostatni kongres.

W 1919 r. zostaje dr Budzińska-Tylicka radną m. st. Warszawy. Wybrana po raz wtóry do następnej kadencji z ramienia PPS, pracuje bardzo czynnie w zakresie zdrowia publicznego, szpitalnictwa i Opieki Społecznej. Rada miejska zatwierdziła wiele ważnych jej wniosków z dziedziny szpitalnictwa, normalnej higieny i opieki nad dzieckiem. W tym zakresie wygłasza też referaty na zjazdach Związku Miast Polskich, należąc do zarządu tegoż Związku z ramienia Rady warszawskiej jako jedyna kobieta w Polsce.

Sprawę higieny, ochrony macierzyństwa i ratownictwa dzieci porusza przy każdej możliwej sposobności. Bądź jako stały członek prezydium Komitetu Zjazdów lekarzy i działaczy sanitarnych miejskich, bądź jako delegatka Związku Miast do Rady Naczelnej Polskiego Komitetu Opieki nad Dziećmi, gdzie sama jedna reprezentuje samorząd miast Rzeczypospolitej Polskiej. W lipcu 1928 r. została wysłana do Paryża na Kongres Pracy Społecznej z referatem o Ochronie Macierzyństwa.

Wszystkie jej poczynania zbiegają się zawsze najściślej z założeniami i dążeniami ruchu kobiecego. Mimo to znajduje wszakże jeszcze kącik dla uspołecznienia pracy swojej zawodowej. Zostaje czynnym członkiem Towarzystwa Medycyny Społecznej, wygłasza referaty, bierze udział w komisjach. Zapisuje się na czynnego członka Towarzystwa Przeciwgruźliczego, popularyzuje drogą odczytów i artykułów konieczność walki z gruźlicą. Od 4 lat ordynuje Centralną Przychodnią przeciwgruźliczą. Z chwilą powstania Izb Lekarskich w 1922 r. zostaje wybrana w I kadencji na członka Rady Izby Lekarskiej Warszawsko-Białostockiej, następnie jako członek zarządu tejże Izby oraz przewodnicząca Komitetu Zdrowia Publicznego, gdzie przygotowuje referaty i materiały w wielu sprawach ustawodawstwa lekarskiego. Tu wszakże wysuwa się zagadnienie kobiet, które – jakkolwiek równouprawnione zawodowo – jednak mają zadania swoje odrębne i muszą łączyć się w zwarte szeregi, aby wywalczać sobie stanowiska bronione przez zaciekłe współzawodnictwo kolegów.

W 1926 r. więc przygotowuje dr Tylicka Statut Zrzeszenia Lekarek Polskich, zakłada je i zostaje wiceprzewodniczącą organizacji.

Ważną placówką, którą stworzyła wkrótce po wyzwoleniu Polski – jest Klub Polityczny Kobiet Postępowych, umiłowane, zdaje się, i z trudem prowadzone dzieło, skupiające wszystkie jej wysiłki w kierunku dźwigania kobiet polskich na szczeble zrozumienia zadań równouprawnienia obywatelki, która ma przed sobą otwarte pola pracy zawodowej i społecznej, może być przedstawicielką narodu, ale po dawnemu, jak wzdłuż stężałej grudy, twardym wysiłkiem torować sobie musi każde posunięcie naprzód.

Zgromadziła dr Tylicka w Klubie swoim najinteligentniejsze żywioły kobiece. Głównym zadaniem – polityczne uświadamianie kobiet. Poza tym każda kwestia kobieca – z dziedziny prawnej, społecznej czy wychowawczej – znajduje na wieczorach klubowych wszechstronne oświetlenie i wywołuje odnośne uchwały.

***

Nakreślony powyżej szkic działalności dr J. Budzińskiej-Tylickiej zaledwie w ogólnych zarysach objął całokształt pracy tej niepospolitej kobiety, której ani ciosy moralne, ani niepowodzenia i klęski materialne nie są w stanie złamać lub przykuć do spokojnej, bezpiecznej taczki, przy której mogłyby wypocząć stargane siły. Pracuje i pracować będzie, póki tchu starczy – w imię założeń, jakie sobie postawiła, w imię ideałów, które kierowały jej życiem, w imię dobra ogólnego i ukochania Polski.

Cecylia Walewska


Powyższy tekst to rozdział książki Cecylii Walewskiej pt. „W walce o równe prawa. Nasze bojownice”, wydane staraniem redakcji „Kobiety Współczesnej”, Warszawa 1930. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł.

Warto przeczytać artykuły J. Budzińskiej-Tylickiej z prasy lewicowej:

Otwarcie kursów dla pielęgniarek żłobków fabrycznych. Sprawa mieszkaniowa proletariatu Nasz program

↑ Wróć na górę