Adam Stebelski
Izba wyższa czy reprezentacja zawodowa?
[1927]
Istnieje, zdaje się, powszechna co do tego zgodność, że naprawa ustroju Rzeczpospolitej, jeśli ma mieć cechy jakiej takiej trwałości i racjonalności, nie może ograniczyć się do ustalenia form współdziałania rządu i parlamentu, lecz musi poddać bardziej szczegółowej rewizji zasady, na których opiera się, wedle konstytucji marcowej, organizacja władz – wykonawczej i ustawodawczej. Zgodność ta jednak ustaje z chwilą, gdy wyłania się kwestia dokładnego sprecyzowania stanowiska w tych sprawach. Występują tu bowiem z całą jaskrawością nie tylko rozbieżności światopoglądów, dążeń i temperamentów, ale także nieprzebrana wielość względów natury ubocznej, politycznej blagi i zastarzałych nawyknień, jakie zwykliśmy widzieć przy każdej kwestii większego znaczenia politycznego. Skoro zaś dodamy do tego fakt, iż zagadnienie to stanowi istotną cząstkę powszechnie dziś w Europie dyskutowanego zagadnienia ustrojowego, znanego pod nazwą kryzysu parlamentaryzmu – otrzymamy właściwe tło, na którym rozgrywa się ta tak popularna u nas w ostatnich czasach walka ustrojowa.
W jednym punkcie walka ta znalazła dotąd częściowe, choć bynajmniej nie jedyne, ani też najlepsze, rozwiązanie. Ustawa z 2 sierpnia 1926 roku, ograniczając w pewnych wypadkach swobodę i niezależność ciał ustawodawczych, zmusza je do ściślejszej współpracy i współdziałania z rządem pod groźbą odsunięcia ich od wpływu na bieg spraw państwowych. Jest to niewątpliwie bardziej racjonalne pod względem ustrojowym rozwiązanie trudności skoordynowania w pewnych wypadkach woli rządu i reprezentacji narodowej, niż to, jakie znalazł faszyzm, drogą dostosowania ordynacji wyborczej do parlamentu do potrzeb i dążeń rządzącej grupy. A choć ustawa nasza jest wciąż przedmiotem uszczypliwych uwag i demonstracyjnych wniosków, dotkniętych w swych prawach grup i klubów politycznych, to jednak wszyscy najzupełniej pozytywnie doceniają państwowe jej znaczenie – i skuteczność.
Jeśli chodzi o kwestię podniesienia autorytetu władzy wykonawczej, to, mimo daleko nawet sięgających rozbieżności, istnieje na ogół zgodność co do tego, iż władzę tę wyposażyć należy w równie silny tytuł do sprawowania rządów, z jakiego korzysta władza ustawodawcza. Innymi słowy, autorytet prezydenta Rzeczpospolitej i jego tytuł do rządów winny być oparte na głosowaniu powszechnym. W tym tylko wypadku władza wykonawcza będzie miała dostatecznie silną podstawę moralną do przeciwstawienia się, gdy zajdzie tego potrzeba, parlamentowi, powstałemu z wyborów i uchodzącemu w oczach powszechności za jego reprezentację. Wszelkie inne uprawnienia prezydenta są tylko dalej lub mniej daleko sięgającymi konsekwencjami tego zasadniczego stanowiska,
Najostrzejsze spory wzbudza sprawa organizacji władzy ustawodawczej, a także zakresu jej kompetencji. Co do tego istnieje najzupełniejsza rozbieżność poglądów, tym bardziej trudnych do uzgodnienia, że wypływających ze sprzecznych, nieraz diametralnie przeciwnych, pobudek i zmierzających do różnych celów.
Dwa zagadnienia są jednak centralnym niejako punktem sporu: to sprawa dwuizbowości oraz ewentualnego dopuszczenia do głosu w sprawach ustawodawczych reprezentacji zawodów obok, lub z pominięciem, reprezentacji politycznej.
Sprawa dwuizbowości nie od dziś jest przedmiotem dyskusji; posiada też ona bogatą literaturę. Nie powtarzamy przeto teoretycznych argumentów zwolenników jednej, względnie dwóch izb. Chcemy jedynie rozważyć te przesłanki praktyczne, które mają jakoby przemawiać za istnieniem w Polsce systemu dwuizbowego. Najpoważniejszą z nich i bodaj także najpopularniejszą jest teza o niewątpliwie niskim poziomie naszego życia politycznej w ogóle, a sejmowego w szczególności. Czyni to konieczne przesianie ustawodawstwa przez mózgi bardziej dojrzałe i o wyższych kwalifikacjach fachowych, niż to się dzieje dzisiaj. Istnieje przy tym szereg koncepcji kompletowania izby wyższej, lecz wszystkie one godzą w zasadę powszechności W rezultacie więc wszelkie koncepcje sprowadzają się do ograniczenia kompletu wyborczego w stosunku do tego kompletu, jaki posiada prawa wyborcze do izby tzw. niższej. A dzieje się to bez względu na to, czy projektodawcy wysuwają wprost koncepcję wyższej kwalifikacji wyborczej, czy też koncepcję kompletowania izby drugiej na innych zasadach, niż izbę poselską.
Taka korektywa reprezentacji narodowej, sprzeczna niewątpliwie z zasadą demokracji, o tyle tylko może być uzasadniona, o ile dzięki niej zdobylibyśmy widoczne i niewątpliwe korzyści państwowe. Wówczas bowiem poniesiona ofiara znalazłaby może częściową rekompensatę. Korzyści te jednak wydają nam się zupełnie niedostateczne, a nawet problematyczne.
Codzienne doświadczenie uczy nas, że niski poziom naszego życia sejmowego wypływa przede wszystkim z małego wyrobienia politycznego społeczeństwa. Wzgląd bowiem na wyborców jest istotnym motywem sejmowej, a w znacznej części i pozasejmowej działalności stronnictw. Pod tym względem nie ma różnicy między Strońskim, Głąbińskim, Dąbskim czy Prystupą. Każdy z nich mówi to i tak, jak pragnie, by go słyszeli jego wyborcy. Analfabetyzm zaś polityczny u nas jest niemal jednaki u chłopa z Zapadłych Kątów, czy u sąsiada ziemianina z Wielkich Dziedziców, u robotnika od warsztatu, czy u inżyniera z dyrektorskiego gabinetu, u szewca i sklepikarza, czy u tzw. inteligenta. Najlepszym sprawdzianem tego jest łatwość, z jaką demagogia podbija w Polsce mózgi. Ludzi politycznie świadomych zliczyć da się bez trudu.
Skoro więc senat miałby być kompletowany pod kątem odpowiedniej dojrzałości politycznej, należałoby ograniczyć środowisko wyborców do tej skromnej liczby. Byłoby to niewątpliwie równie konsekwentne, jak i nieżyciowe. W każdym razie Platon cieszyłby się z tego realizowania jego pomysłów o rzeczypospolitej.
Kwestia podniesienia poziomu życia politycznego u nas nie leży w płaszczyźnie ograniczenia w tej lub innej formie środowiska wyborców, lecz w stopniowym rozwijaniu świadomości politycznej u ogółu polskiego przez możliwie powszechny jego udział w życiu publicznym.
Co się zaś tyczy politycznych wartości, jakie izba wyższa wnieść by miała do naszego ustawodawstwa, to w zakresie przygotowania prawniczego ustaw znacznie więcej uczynić może dobrze funkcjonująca opiniodawcza rada czy komisja prawnicza uposażona we właściwe środki i uprawnienia. Jeśli zaś chodzi o polityczną treść ustaw, ta winna być pozostawiona izbie prawodawczej, powstałej z powszechnych wyborów. W przeciwnym wypadku – w stosunku do zasady powszechności – następuje uwstecznienie zdobyczy XIX stulecia.
Doświadczenie nauczyło nas również, iż istnienie jednej tylko izby ustawodawczej nie zagraża nam bynajmniej przedsiębraniem przez nią aktów tzw. niebezpiecznej nierozwagi. Sejm, w którym tak wielkie reformy społeczne jak reforma rolna przechodzą jednym głosem większości, nie ma pazurów lwa.
Co do jednej kwestii mają zwolennicy dwuizbowość najzupełniejszą słuszność. Mianowicie co do tego, że izba polityczna, nawet z powszechnych wyborów powstała, nie odtwarza ściśle układu sił, istniejącego w społeczeństwie, ani też nie reprezentuje dostatecznie jego interesów.
Dzisiejsze życie państwowe doszło do takiego stadium rozwoju i rozrostu, iż nie jest rzeczą możliwą dla przeciętnego obywatela, obarczonego ciężarem trosk codziennych i zawodowych, orientować się w nim w dostatecznej mierze. Z konieczności tedy orientacja ta ogranicza się do zagadnień, które są mu znane z tytułu wykonywanego zawodu, przy pozostawieniu reszty swobodnej decyzji stronnictw, kierowanych przez ludzi, dla których polityka i rządzenie są zawodem. Ponieważ zaś dobór grupy politycznej dokonywa się na ogół również nie na podstawie przesłanek ogólnych, a przede wszystkim pod kątem interesu lub korzyści zawodowej i osobistej, z tego też względu obserwujemy w życiu politycznym stałe żonglowanie przez wszystkie niemal grupy argumentami natury gospodarczej, poza które ukrywa zawodowy polityk swe istotne zamierzenia polityczne. Tak rodzi się kłamstwo polityczne i polityczna demagogia, tak charakterystyczna dla współczesnego życia parlamentarnego. Trybuna sejmowa nie jest miejscem poważnej dyskusji i ścierania się odmiennych światopoglądów politycznych, a oknem, przez które przemawia się do wyborców, kupując ich aplauz kłamliwym frazesem.
Starano się temu zaradzić w ten sposób, iż rzeczową dyskusję przeniesiono do komisji parlamentarnych, pozostawiając plenum polityczne demonstracje. I tu jednak w krótkim czasie dotarł frazes i dziś niepodzielnie niemal panuje. Mówi się nie słowami, a między słowami, by nie dać możności wyborcy uchwycić istotnych zamierzeń politycznych. Dzisiejsza supremacja grup politycznych w życiu państwowym opiera się bowiem nie na swobodnej rywalizacji politycznych światopoglądów, lecz na ukrywaniu istotnych dążeń poza „wyborczą kiełbasą” obrony interesów zawodowych i gospodarczych. Powstaje w ten sposób tak znamienna dla dzisiejszych czasów gra polityczna, którą przyrównać by można do ustawiania luster w ten sposób, by otrzymać obraz pożądany, choć nierzeczywisty. Poszanowanie przekonań politycznych poszło w kąt, a wola wyborców łatwo daje się zademonstrować i wyzyskać dla własnych ukrytych zamierzeń.
To powoduje, że grupy polityczne, czerpiące tytuł do rządów z mandatu powszechności, nie reprezentując w rzeczywistości jej woli, wolę tę raczej inscenizują. Zostaje zatem poważnie zachwiana teoretyczna podstawa rządów przedstawicielskich.
Jednak obecna rządów tych organizacja nie jest bynajmniej jedyną możliwą ich formą. Jest to wprawdzie rezultat dotychczasowego długiego rozwoju politycznego, lecz przecie rozwój ten idzie wciąż naprzód, szukając nowych form. Przedwcześnie jest dziś przesądzać, czy formą, która zastąpi dzisiejszą polityczną organizację społeczeństwa, będzie syndykalizm. Już dziś jednak można bez obaw lekkomyślnego nowinkarstwa zainteresować życiem ogólnym państwa organizacje zawodowe i gospodarcze. Będzie to z pożytkiem zarówno dla nich samych, pobudzając ich ambicje w kierunku interesowania się zagadnieniami ogólnymi, jak i dla państwa, które tą drogą wykorzystać może dla swych celów rzeczową ich fachowość.
Fachowość ta pożądana jest zwłaszcza w dziedzinie ustawodawstwa, gdzie wyzyskana być może, bądź przez powierzenie samorządom zawodowym szerszych kompetencji autonomicznych, bądź też przez dopuszczenie organizacji zawodowych do udziału w ustawodawstwie ogólnopaństwowym, w specjalnie w tym celu powołanej izbie zawodów. Izba ta jednak nie może mieć znaczenia równorzędnego z izbą polityczną, powstałą z wyborów powszechnych. Znaczenie jej opierać się winno raczej na rzeczowej znajomości zagadnień, będących przedmiotem ustawodawstwa niż na uprawnieniu do stanowienia praw. Skutkiem tego nie cały kompleks ustawodawstwa winien podlegać roztrząsaniu w izbie zawodów, nie we wszystkich bowiem sprawach jej przygotowanie fachowe uzasadniałoby taki udział. W każdym razie przez tę izbę winny przejść wszystkie projekty ustaw o charakterze gospodarczym, wyjąwszy, naturalnie, budżet państwowy.
W ten sposób przy dyskutowaniu tych wszystkich spraw, które dotykają najbardziej żywotnych interesów ogółu, a które dziś są przedmiotem demagogicznego kłamstwa w parlamencie – zostałyby obnażone interesy poszczególnych grup społecznych, co w znakomity sposób przyczyniłoby się do utrudnienia stronnictwom politycznym prowadzenia fałszywej gry. Nieodzownym warunkiem musiałoby być w tym wypadku, aby dyskusja nad odpowiednimi projektami ustaw odbywała się naprzód w izbie zawodów, a dopiero następnie w izbie politycznej.
Taka rzeczowa dyskusja w środowisku fachowych reprezentantów różnych interesów przyczyniłaby się również do tego, iż sprawy o charakterze gospodarczym, stałyby się przedmiotem kompromisu różnych – sprzecznych nieraz – interesów, a nie, jak dziś się to często dzieje, przedmiotem kompromisu politycznego. Wyszłoby to niewątpliwie na dobre i państwu i życiu gospodarczemu.
W niniejszym artykule nie poddajemy bardziej szczegółowej analizie poruszonych zagadnień. Sądzimy, iż będziemy mieli po temu okazję, gdy wyłoni się na powyższe tematy dyskusja. Dziś jedną tylko pragnęlibyśmy rozwiać legendę, powtarzaną często przez przeciwników izby zawodów, iż izba ta – w przeciwieństwie do izby politycznej, reprezentującej jakoby interes ogólnopaństwowy – jest przedstawicielką egoizmów partykularnych tylko. Legenda ta nie jest na niczym oparta.
Jak bowiem z jednej strony w izbie politycznej partykularyzmy partyjne z wielkim tylko trudem ustępują interesowi ogólnopaństwowemu, tak z drugiej strony interes ogólnopaństwowy jest interesem wspólnym dla organizacji zawodowych w tym samym stopniu, co i dla stronnictw politycznych. Fikcją jest niewątpliwą teoria o reprezentowaniu przez posłów poszczególnych i ich grupy interesu ogólnonarodowego, jak również fikcją jest przypuszczenie, iż reprezentacja zawodów, to parcelacja i zaprzepaszczenie interesu ogólnego.
Adam Stebelski
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w tygodniku politycznym „Przełom” nr 6/1927, 26 lutego 1927, ze zbiorów Remigiusza Okraski, od tamtej pory nie był wznawiany. „Przełom” był organem Związku Naprawy Rzeczypospolitej, czołowej organizacji lewego skrzydła obozu sanacyjnego, bliskiego ideologii syndykalistycznej.