Maria Dąbrowska
Ignacy Daszyński
[1936]
Ignacy Daszyński żył i działał przez magię słowa. Niektórzy twierdzą nawet, że fakty życia były dla niego raczej kanwą do wyszywania przepychu mów, niż pobudką do realnych poczynań. Ale tak mogą mówić chyba ci, którzy nie znają ani naszego dnia wczorajszego, ani życia wielkiego socjalisty, jego wysiłków i osiągnięć. Bo wszak przedziwne słowo Daszyńskiego było siłą stwarzającą mnóstwo faktów i przeobrażającą przez długie lata całkiem realnie życie dzielnicy, w której urodzić się, umrzeć i spocząć na wieki było mu przeznaczone. Największy mówca polskiej współczesności wydobywał ze słowa moc, która obracała je w namacalną dziejową rzeczywistość. Sam zdawał sobie sprawę z magicznej wagi słowa i dał temu świadectwo, pisząc w swych pamiętnikach: „Słowo jest wyrazem ducha więcej niż czyn. Czynowi daje dopiero słowo to, co się nazywa ideologią i co jest czynu motywem, oświetleniem i celem”.
Kto chciałby rozszerzyć tak dziś zwężone pojęcie czynu i dowieść, że człowiek ducha jest w najlepszym znaczeniu realnym działaczem, nie miałby wyborniejszego przykładu niż piękny żywot zmarłego krasomówcy.
Daszyński rozpoczął swoją pracę publiczną w czasie, gdy, mówiąc jego własnymi słowami, „krąg niewoli został nad Polską zamknięty”. Został zamknięty również nad Galicją, choć w inny nieco sposób niż pod przemocą rosyjską i niemiecką. Tu bowiem bardziej niż gdziekolwiek dawało się uczuć dociąganie pęt naszymi własnymi rękami. Czego nie zdoła dokonać, zmuszone do udzielenia strzępów swobód, państwo zaborcze, tego dokonała rodzima reakcja. Konserwatywne sfery ziemiańsko-przemysłowe i wyższy kler, przekląwszy powstanie 1863 r., „nabywszy przeświadczenia o konieczność szanowania granic, jakie wytworzył fakt zaboru”, opowiedzieli się za lojalnością bez zastrzeżeń wobec systemu rządu i wobec dynastii. Chłop-głodomór tonął w bezprzykładnej nędzy i zupełni ciemnocie. Robotnik, wyzyskiwany i niezdolny do żadnej samoobrony ani samopomocy, był tylko miazgą ugniataną przez interesy innych warstw.
W tych warunkach Daszyński walczył swym słowem, na przemian spiżowym i ognistym, o wyrwanie mas pracujących z zasięgu rozpaczy i rezygnacji; o zorganizowanie ich, oświecenie, pobudzenie do życia ludzkich dążeń. Trudno podawać tu szczegóły tej niezmordowanej pracy, magicznym słowem jak spod ziemi wywołującej związki, organizacje zawodowe, instytucje oświatowe, ośrodki ruchów i prądów ideowych. W jej ogólnym wyniku – z rozproszkowanego robotnika powstała silna i ważąca na życiu partia socjalistyczna, problemy demokratyczne zostały spopularyzowane w najszerszych masach, także i chłopskich, a istne bagno stosunków gospodarczo-społecznych zostało przedrążone aż do dna błyskiem nieustraszonej, demaskującej każdą ohydę prawdy. Ale poza tym, co bezpośrednio sprawiał i czynił, Daszyński był nade wszystko rzecznikiem walki o demokratyczny parlamentaryzm. Stał w pierwszym szeregu tych, którzy wywalczyli szerokie prawo wyborcze dla całego państwa austriackiego. O to samo walczył dla sejmu „krajowego” b. Galicji i na tym ojczystym terenie walczył bezskutecznie, Jego marzenie, aby w rodzimym przedstawicielstwie bronić uciśnionych i pokrzywdzonych – nie spełniło się. Ten porywający mówca odezwał z polskiej trybuny poselskiej dopiero w niepodległej ojczyźnie. Przez większą część życia pozostawała mu tylko wiedeńska trybuna parlamentarna, z której bronił nieugięcie spraw słusznych, piętnował złe zamiary, ciemną intrygę, szpetną grę ordynarnych interesów. I nieraz je geniuszem oratorskim niweczył. A nawet zwyciężony, pozostawał zawsze moralnie zwycięskim orędownikiem sprawiedliwości społecznej i najszczytniejszym w owe ponure czasy przedstawicielem polskiej godności poselskiej. Rozpatrując dzieje tych jego wystąpień, z których każde było dla Wiednia i dla Polski pracującej doniosłym wydarzeniem, trudno się oprzeć myśli, ze jeśli parlamentaryzm czymś legitymować się może ze swej racji bytu, to istnieniem takich parlamentarzystów jak Daszyński.
Dla takich zdaje się być stworzony i z braku takich zamiera.
Poza ojczyzną szanowali Daszyńskiego nawet przeciwnicy. W Polsce kochano go i czczono wśród robotników i chłopów oraz wśród garści związanej lub sympatyzującej z socjalizmem inteligencji. Poza tym wszystko, co dzięki wpływom i środkom mogło mu szkodzić – szkodziło mu, nienawidziło go i prześladowało Nie miał zrozumienia nawet wśród lepszych przeciwników socjalizmu. Bo i między nimi pokutował, jak pokutuje dotąd, ciemny przesąd myślowy, że ten kto walczy w imię dobra chłopów i robotników, nie pracuje dla dobra ogólnego. Dziwne to niemal i paradoksalne, że socjalistom przeciwstawia się zawsze dobro ogólne, jakby oni jemu nie służyli już przez to samo, że występują w interesie najliczniejszych warstw każdego społeczeństwa. Jak gdyby ideologia socjalistyczna wyszła z jakiegoś założenia sprzecznego z pomyślnością państwową, narodową, ogólnoludzką. A przecież socjaliści stwierdzili tylko i stwierdzają, że to właśnie warstwy posiadające rządziły się zawsze stanowym i klasowym interesem. Że walkę klas nie robotnik narzucił światu, ale właśnie te warstwy zmusiły go do jej prowadzenia. Ostateczny teoretyczny ideał socjalizmu, to nie walka klas, ale jej usunięcie. Walka klas to według socjalistów logiczny i koniecznością zastanego świata narzucony punkt wyjścia. Uczciwie biorąc, można spierać się o koncepcję dobra ogólnego, o dogmaty, o metody i środki walki. O popełniane przy realizacji socjalizmu błędy czy nawet zbrodnie. Żadną miarą nie należałoby jednak czynić z socjalizmu tylko rzecznika interesów jednej klasy, bo socjalizm występuje właśnie przeciwko tryumfowi interesów jednej klasy. A sprawiedliwość nie pozwala zapomnieć, że jest on też poglądem na świat – trafnym lub nie, to inna kwestia – lecz obejmującym wszystkie zagadnienia życia indywidualnego i zbiorowego. Tych rzeczy, powtarzam, nie chcieli w Daszyńskim uznać nawet najszlachetniejsi z jego wrogów. I dla nich był on „nihilistą” i destruktorem, rozbijającym solidarność narodową. Tę solidarność, która, mówiąc słowami samego Daszyńskiego, popartymi wielką liczbą wstrząsających przykładów, jakże często „była solidarnością tylko w złem”.
Jeżeli od najlepszych Daszyński cierpiał niezrozumienie – cóż musiał cierpieć od najgorszych. W samej rzeczy nie było kalumnii, której by na niego nie rzucono, nie było zbrodni i nikczemności, o którą by go nie pomówiono, nie było intrygi, za pomocą której nie starano by go się zgubić, skompromitować, „utrącić”, zohydzić. Dodajmy do tego prześladowanie c-k. władz, także reprezentowanych najczęściej przez rodaków. Ileż ten człowiek miał w autonomicznej Galicji procesów, ile razy siedział w więzieniu, iluż grzywnami go ścigano, ilu konfiskatami dręczono stworzony i kierowany przez niego „Naprzód” krakowski.
On zaś sam? Nieustępliwy i bezwzględny aż do okrucieństwa w zwalczaniu tego, co uważał za działalność dla socjalizmu i Polski szkodliwą, poddawał się czasami namiętnemu wezwaniu „écrasez l’infâme”. Nigdy jednak nie uciekał się do żadnych niecnych środków dla pokonania przeciwnika. Dowcip i ośmieszenie były jego najdrastyczniejszą bronią. Jakże jednak potrafił być łagodny i wspaniałomyślny wobec nieprzyjaciół, jeśli w bodaj najmniejszym stopniu mógł ich usprawiedliwić. O niejednym mówi „mój czcigodny przeciwnik”, a kiedy nie mógł już tak powiedzieć – ileż razy lituje się tylko i pobłażliwie rozgrzesza. Jego rycerskiej duszy obca była wszelka myśl zemsty osobistej, do której tyle dawano mu powodów, obca – niska potrzeba znęcania się mad zdemaskowanym czy pokonanym, tak dziś na świecie powszechna.
Nękany i oczerniany przez kler jako „bandyta społeczny” i „wróg religii”, nie utraca dziecinnej prawie nadziei, że „uboższe duchowieństwo” pójdzie kiedyś razem z ludem przeciwko uciskowi. O istocie tej sprawy powiada w pamiętnikach: „A jednak nie bawiłem się nigdy w zwalczanie religii jako potrzeby umysłu ludzkiego... Nigdy też religii mas ludzkich nie lekceważyłem, a nie mając ładnych talentów na reformatora religijnego, robiłem swoją rzecz, zachowując ścisłą rezerwę wobec Kościoła. Dopiero kiedy nas biskupi i księża zaczęli zwalczać w dziki sposób, broniliśmy się jak umieli”. O prawdziwym czyśćcu szykan, donosów, gróźb, obelg i potwarzy, którymi był otoczony, wnioskuje ostatecznie: „Interesów osobistych nie miałem, majątku żadnego nie posiadałem, towarzystwa klasy rządzącej nie pożądałem, dlaczegóż miałbym zbytnio martwić się tym, że mnie okrzyczano za złego ducha? Nie było to przyjemnością żadną, ale wszak atmosfery społecznej nie można wybierać, tak jak nie można wybierać sobie rodziców”. Daszyński posiadał jednak pewien „majątek osobisty”, o którym nie wspomina. Była nim uroda, czar zachowania się, twarzy i postaci, które, o dziwo, sprawiały nieraz to, czego nie mogła uzyskać głębsza wartość człowieka działacza. Jednały serca nawet najbardziej uprzedzone, rozbrajały niechętnych nawet... w „okopach” wrogów.
Socjalizm Daszyńskiego nie był nigdy doktrynerstwem. Był w jego ujęciu wielkim prądem społecznym, zdolnym rozwijać się i przekształcać w miarę pojawiania się nowych nieprzewidzianych potrzeb życia. Że był i prądem patriotycznym, o tym, zdawałoby się, zbyteczne wspominać. Rola socjalizmu w wywalczeniu naszej niepodległości jest znana i chcąc nie chcąc – uznana. Po powstaniu 1863 r. socjalizm polski – pierwszy i jedyny – hasło niepodległości, a potem zbrojnej walki o wolność, postawił, przed całym światem je głosił z ortodoksyjną częścią własnych współideowców o nie walczył. Daszyński był wśród niepodległościowców polskich jednym z najwybitniejszych i najstarszych. „Niepodobna utrzymać tezy, że socjalista polski może walczyć o wszystkie wolności polityczne, ale nie śmie walczyć o niepodległość swego narodu” – głosił razem z Polską Partią Socjalistyczną rosyjskiego zaboru już w początku ostatniego dziesiątka lat ubiegłego wieku. Z Koła Polskiego w parlamencie wiedeńskim wystąpił z towarzyszami, kiedy wybrało ono przynależność do Austrii zamiast niepodległości Polski. Na kongresach międzynarodowych wszędzie i zawsze hasło niepodległości wystawiał, bronił go i wciąż je światu uprzytamniał. Wiążąc się w jakiekolwiek sojusze czy porozumienia z socjaldemokracją Austrii, zawsze zastrzegał dla socjalistów polskich wolną rękę w sprawach dotyczących kwestii niepodległości i współdziałania z towarzyszami innych zaborów, jak również – z ośrodkami polskiej emigracji. Z chwilą wybuchu wojny stanął przy Józefie Piłsudskim i oddawszy współpracy z nim wszystkie siły, nigdy nie sprzeniewierzył się, bezwarunkowo niepodległościowym, dążeniom Pierwszej Brygady.
Miał prawo rzec o sobie: „chodząc w cieniu nienawiści, nie dałem sobie nigdy zatruć serca”. Bo nie tylko wśród cienia, ba, czarnej nocy nienawiści, ale wśród zawiłych rozgrywek politycznych, które musiał prowadzić, serce jego zostało czyste i romantyczne. Z Daszyńskim schodzi do grobu jeden z najznakomitszych ludzi starego, pięknego pokolenia, które całe życie walczyło o Polskę niepodległą, demokratyczną i ludową. Doczekał się niepodległości, reszta jego ideałów urzeczywistniona nie została. Nie przestał jednak nigdy walczyć o ich realizację. Do końca był klasycznym trybunem ludu, niezłomnym szermierzem parlamentaryzmu i demokracji. I na tym posterunku padł, gdyż ostatnim aktem jego życia publicznego była pamiętna obrona niezależności przedstawicielstwa narodowego. Walkę swą przegrał w sposób najbardziej tragiczny, bo w zmaganiu się już nie z odwieczną reakcją, ale z tymi, z którymi wiernie i długo szedł ramię w ramię do lepszej polskiej przyszłości.
Nie ma dziś w Polsce instancji, która by mogła powziąć uchwałę: „Ignacy Daszyński dobrze się swym życiem zasłużył narodowi”. Lecz uchwałę taką piszą niewidzialnie a trwale serca wielkiej rzeszy polskiego ludu, który miał w nim zawsze niestrudzonego i najlepszej wiary obrońcę.
Maria Dąbrowska
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w tygodniku „Wiadomości Literackie” nr 49(681)/1936, 22 listopada 1936 r. Od tamtej pory prawdopodobnie nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł. Jako grafikę wykorzystano szkic autorstwa Stanisława Lentza. Tekst publikujemy w 78. rocznicę śmierci Ignacego Daszyńskiego.
- „Tydzień Robotnika”: Ostatnia droga Trybuna Ludu [1936]
- Adam Próchnik: Ze wspomnień o Daszyńskim [1936]