Anna Minkowska
Dzieci i młodzież w okresie bezrobocia
[1935]
Celowo pozostawiliśmy omówienie warunków bytu dzieci i młodocianych niemalże na koniec naszego przyczynku. Uczyniliśmy to dlatego, że sprawa ta, dopiero na tle warunków bytu rodziny, nabiera barw właściwych i prawdziwych. Dzieci to jeden z uczuciowych czynników, wpływających scalająco na budowę rodziny w chwilach, gdy jej byt gospodarczy jest zagrożony. Nieświadoma troska o zachowanie gatunku, prastary instynkt występujący w każdej żywej istocie i nakazujący jej w chwilach niebezpieczeństwa bronić przede wszystkim młodzieży i przyszłości, występują na jaw ze znaczną mocą wśród zbadanych przez nas rodzin. Troska ta jest bodźcem do dalszego wytężonego szukania pracy w chwilach, gdy znużonemu człowiekowi nerwy odmawiają posłuszeństwa, a rozpacz zdaje się zabija ostatnią iskierkę nadziei. „Rodzice jak ptaki wylatują rano na miasto w poszukiwaniu czegoś, jakiegoś zarobku” – pisze jeden z bezrobotnych ojców.
Raz po raz spotykamy się z rozpaczliwą obawą wpływów, jakie przewlekły okres głodowania, w najlepszym zaś wypadku niedojadania, wywrzeć musi na zdrowiu dzieci. „Czy młode pokolenie, odżywiane tak jak nasze dzieci, może wyrosnąć na zdrowych, silnych ludzi”, zapytuje jeden. „Wszak nieodżywianie dzieci musi prowadzić do zaniku rozwoju fizycznego”, wola w rozpaczy drugi. W miarę możności bezrobotni wysyłają dzieci do krewnych na prowincję i na wieś. Zdarza się niekiedy, że krewni miejscowi (matka, siostra itd.) zabierają któreś z dzieci na czas bezrobocia głowy rodziny. Są to jednak wypadki rzadkie. Dzieci w olbrzymiej przewadze pozostają w domu rodziców, dzielą z nimi niedolę bezrobocia i ponoszą wszystkie jego skutki pośrednie i bezpośrednie.
Im gorsze warunki bytu rodziny, tym więcej bywa wyrzeczeń ze strony dorosłych jej członków na korzyść dzieci.
Skąpe racje komitetowe wydzielane rodzinie, należy niejednokrotnie dzielić z dziećmi, gdyż przede wszystkim Kuchnie Komitetu Stołecznego do Walki z Bezrobociem nie poczytują dzieci poniżej lat dwóch w ogóle za spożywców i obiadów dla nich nie wydają, nadto dzieci starsze, po powrocie ze szkół, są przeważnie głodne, tak iż z konieczności należy podzielić się z nimi posiłkiem. W rezultacie okrojone porcje są tak niedostateczne, iż dla nikogo wystarczyć nie mogą. W miarę rosnącej nędzy dorośli niejednokrotnie ograniczają ilość posiłków do jednego, wyrzekając się pozostałych na rzecz młodszych dzieci.
Jakość spożywanego posiłku nie sprzyja normalnemu rozwojowi delikatnych organizmów dziecięcych. Pomimo doskwierającego głodu, dzieci częstokroć odmawiają jedzenia cuchnących lub na wpół surowych zup z Kuchni Komitetowej. Jasnym jest, że wiecznie głodne dzieci nie przez kaprys odmawiają spożycia obiadu, tego jedynego obfitszego posiłku dziennego. Wrażliwe ich żołądki nie są w stanie strawić „zupy”. Odmowa przyjęcia posiłku jest nieświadomą samoobroną przed zatruciem organizmu, na które to wypadki natrafiliśmy również w trakcie naszych badań.
Właściwie podstawą odżywiania dzieci są posiłki otrzymywane poza domem, a więc: 1) mleko dla niemowląt, otrzymane z Komitetu Obywatelskiego Opieki nad Matką i Dzieckiem, 2) śniadania i obiady wydzielane dzieciom w żłobkach, przedszkolach, szkołach powszechnych i kuchniach. Działalność dożywiania podjęły Rada Opiek Szkolnych i w mniejszym stopniu Związek Obywatelskiej Pracy Kobiet, oraz inne instytucje filantropijne. Obiady, wydawane dzieciom głodującym w domach prywatnych, odgrywają w obrębie Warszawy rolę nader nieznaczną. Rada Opiek Szkolnych przystąpiła do akcji dożywiania w marcu 1931 r., obejmując pomocą swoją 21 000 dzieci na ogólną liczbę 84 000 uczęszczających do szkół powszechnych w ciągu dziesięciu miesięcy. W latach następnych dożywianie to przedstawia się jak następuje (każdorazowo w ciągu dziesięciu miesięcy):
1931/32 – ogólna liczba 94 000 z tego dożywiano 29 500
1932/33 – 105 600 i 29 500
1933/34 – 115 000 i 31 600 W interesującym nas okresie czasu działalność ta objęła około 32% dzieci z powszechnych szkól publicznych, a więc liczbę stanowczo zbyt drobną jak na ciężkie warunki materialne większości rodzin, których dzieci uczęszczają do tych szkół.
W zbadanej przez nas grupie rodzin, na 202 dzieci (wiek od urodzenia do 12 lat włącznie) obiady bądź śniadania otrzymywało tylko 54, a więc zaledwie 27%. Z tej liczby:
3 otrzymywało mleko z Komitetu Opieki nad Matką i Dzieckiem
4 obiady w żłobku
3 w przedszkolu
33 w szkole
6 z Kuchni dla Dorosłych (porcje dziecięce)
5 z innych źródeł (2 z Opieki nad Matką i Dzieckiem, 3 ze Składnicy Sportowej).
W ten sposób na czworo dzieci głodnych przypadało przeciętnie jedno półgłodne. Sytym być nie mogło, gdyż niejedno przychodziło do szkoły nie spożywszy w domu śniadania, otrzymana zaś tam herbata, kawa i 50 gram bułki lub 100 gram chleba z tłuszczem (masło, smalec), albo też pól litra zupy i 100 gramów chleba nie mogły nasycić na długo. Przeważnie dzieci dostawały w ciągu pół tygodnia zupę z chlebem, w ciągu zaś dni pozostałych kawę, albo herbatę z bułką i chlebem. Jak wspomnieliśmy, często się zdarza, że dzieci, otrzymawszy w szkole śniadanie lub obiad, wracały do domu tak głodne, iż należało dzielić się z nimi obiadem. W niedzielę i święta, dzieci w większości wypadków nic nie otrzymywały. Tylko w niektórych szkołach wydawano dzieciom w niedzielę po kawałku chleba i 10 dkg kiszki. W rozpaczliwej atmosferze domu, dziecko pozbawione rozpraszającego uwagę szumu i zgiełku dnia szkolnego, odczuwa głód o wiele silniej niż w szkole. Co ma właściwie począć ze swoim żołądkiem, gdy tę rację spożyje, ściślej mówiąc, skąd mają rodzice wziąć, by dzieci swe w dni świąteczne nakarmić? Powyżej zapoznaliśmy się już ze składem pożywienia otrzymywanego przez dzieci w szkołach. Produkty i sposób przyrządzenia posiłków dla dzieci bodaj są lepsze, niż znana nam już ze stronic poprzednich jakość dożywiania dorosłych. Na skargi z tego powodu nie natrafiliśmy. Częste są natomiast użalania się na lekceważący stosunek do samej sprawy tych posiłków, na niedocenianie znaczenia, jakie odgrywają. Tak np. wskutek uskutecznionego w zimie remontu szkoły, dzieci przez dwanaście dni nie otrzymywały obiadów. Łatwo zrozumieć, jaką stratą dla dziecka, pośrednio zaś dla całej rodziny, było pozbawienie dzieci posiłków przez tyle dni. Niestety jednak stosunek do społecznie nader doniosłej kwestii dożywiania dzieci nosi u nas, tak samo jak każda inna pomoc społeczna, okazywana ofiarom bezrobocia, charakter dobroczynny, tym jedynie tłumaczyć się daje możliwość takiego wypadku, jak pozbawienie dzieci obiadów na okres dwunastu dni, wskutek... remontu szkoły.
Druga sprawa, na którą skarżą się bezrobotni, to opłata wymagana za obiady wydawane dzieciom. Nie jest jednakowa. Mając niekiedy charakter symboliczny (14 groszy tygodniowo), w innych wypadkach dochodzi do 2-3 złotych miesięcznie – kwoty całkiem niedostępnej dla badanych rodzin, zwłaszcza, że do szkoły uczęszcza niekiedy nie jedno dziecko, lecz kilkoro.
Mimo wszystko jednak dożywianie jest pozycją nader ważną w budżecie spożywczym dziecka. Im większe ma znaczenie, tym większą stratą jest konieczność wyrzeczenia się tych posiłków z braku odzieży i obuwia. Wypadki takie są częste i stają się coraz częstszymi. Dzieci, zdzierając ubranie o wiele szybciej niż dorośli (rzadko zresztą mają ubranie mocne, gdyż donaszają przeważnie zniszczoną już odzież po starszych członkach rodziny), prędzej doprowadzają je do stanu zupełnej ruiny, tak, iż w mroźne dni w ogóle z domu wyjść nie mogą. Nie mają bielizny, ubrania, butów, okrycia. Szczególnie dotkliwie daje się we znaki brak obuwia i okryć. Wypadki, że w jednej parze butów, albo w jednym płaszczu chodzi na przemian do szkoły kilkoro dzieci, wcale nie należą do rzadkich. Sekcja odzieżowa Komitetu Stołecznego do Walki z Bezrobociem wydała co prawda trochę odzieży, jednak okazana pomoc jest ilościowo tak nieznaczna, iż w ogóle można nie brać jej w rachubę. Dzieci, póki jest w co je odziać, uczęszczają do szkół w dużej mierze przez wzgląd na wydzielane tam śniadania lub obiady. W takich warunkach znaczenie szkoły sprowadza się niejednokrotnie do tego, że jest ośrodkiem odżywczym, właściwy zaś cel uczęszczania do szkoły odsuwa się gdzieś na plan dalszy.
Powyżej przedstawiliśmy dość szczegółowo warunki życia, panujące w przeludnionych mieszkaniach rodzin bezrobotnych. Oświetliliśmy też sprawę spożycia i jego wartość odżywczą i cieplną. Czy w takich warunkach może być mowa o systematycznej nauce dzieci? Czy wycieńczone i ustawicznie głodne dziecko, przebywające w atmosferze przygnębienia i podrażnienia w domu, na dodatek wygniecione w nocy przez kłębowisko ciał, szukających snu i odpoczynku na wspólnym legowisku, może być zdolne do normalnej i owocnej pracy w szkole? Oczywista, że nie. Im wrażliwsze i bardziej inteligentne jest dziecko, tym silniej reaguje na zmianę zaszłą, pod wpływem bezrobocia, w warunkach życia domowego. Spadek, wyróżniający jakość i wydajność pracy szkolnej dzieci w okresie bezrobocia głowy rodziny, jest tym większy, im wyższy był poziom wydajności pracy szkolnej, im bardziej celującą była nauka w okresie gospodarczej pomyślności rodziny.
Na ogół w zbadanym przez nas środowisku na 230 osób w wieku do lat 17, do szkól wszelkiego typu uczęszczało 106, czyli tylko 46%.
Jest to nominalna liczba uczących się, ściślej –zapisanych do szkół. Z braku danych nie podobna niestety ustalić, ile spośród nich pobierało regularną naukę. Zresztą uczęszczanie do szkoły w tych warunkach wcale nie jest równoznaczne z pobieraniem nauki. Dla większości szkoła przedzierzga się w ośrodek odżywczo-rozrywkowy. Jak z tablicy nr 35 wynika, znikoma garstka, zaledwie 7 osób uczęszcza do szkół średnich i zawodowych.
Niewątpliwie taki stan rzeczy pozostaje w ścisłym i bezpośrednim związku z materialnym położeniem rodziców. Nadto zaobserwować się daje niechętny stosunek młodzieży do nauki, zwłaszcza nauki zawodowej, i zwątpienie o celowości łożonych w tym kierunku wysiłków.
Stopniowo doszliśmy do tej, bodaj że najpoważniejszej kwestii nasuwającej się w związku z kryzysem i bezrobociem, kwestii przygotowania do życia, oraz przyszłości dorastającej młodzieży.
Bezwzględna i wszechpochłaniająca walka o byt, staczana w okresie bezrobocia przez rodziców, uniemożliwiła im otoczenie uważną i troskliwą opieką zarówno dorastających, jak i młodszych dzieci. Przyznać zresztą należy, że w środowisku robotniczym, wbrew stosunkom panującym w pozostałych warstwach społeczeństwa, dzieci przeważnie pod tym względem korzystają ze znacznej swobody. W wieku tym więc, kiedy w związku z postępem rozwoju fizjologicznego, dorastające dziecko reaguje niezmiernie wrażliwie na zjawiska życia, pozostawione jest właściwie samemu sobie. Życie poznaje z własnego i to przeważnie dość wczesnego doświadczenia. Pod wpływem tych niekiedy bolesnych doświadczeń urabia się jego psychika, skłonności do tego czy innego poglądu na świat, stosunek do ludzi i życia. Im bardziej dorasta, tym silniej odczuwa i widzi rażącą sprzeczność pomiędzy ustalonym porządkiem rzeczy, a kanonami wiary i wpajanymi weń przykazaniami. Widzi sprzeczności, uczy się je krytykować.
Dziecko, które kryzys obecny zastał we wczesnym wieku, nie będzie automatem poruszającym się mechanicznie w zakreślonym kole opinii publicznej, prawa, kościoła, tradycji. Gdy dorośnie, drwić sobie będzie z uświęconego porządku i nie przebierając w środkach postara się o zdobycie chleba, którego życie mu odmówiło w dzieciństwie. Bodaj z dużą dozą pewności można zaryzykować twierdzenie, iż dzieci wyrastające obecnie w środowisku bezrobotnych o wiele wcześniej rozpoczną samodzielne życie, że będą psychicznie bardziej uodpornione niż obecna młodzież, wychowana bądź co bądź w nieporównanie lepszych warunkach. Na razie jednak młodociany, gdy wykroczywszy z wieku dziecięcego staje w obliczu wymagań życia, a zasobny w nie wyniszczone jeszcze siły, niekiedy zaś również i w pewne przygotowanie zawodowe, ofiaruje je społeczeństwu, natrafia na przeszkody nieprzezwyciężone. Rzadko który rozumie przyczyny przeszkód zakłócających normalne działanie ustroju gospodarczego. Wie tylko, że istniejący stan rzeczy skazuje go na to, by się czuł zbytecznym członkiem społeczeństwa.
Jak w każdej grupie społecznej, znaczny, niekiedy nawet przeważający odsetek wśród młodzieży robotniczej tworzą osobistości przeciętne. Spotkawszy się na samym początku swych starań z niepowodzeniem, godzą się biernie i prawie bezmyślnie z istniejącym stanem rzeczy i dbają jedynie o to, by w granicach możliwości najlepiej zaspokoić swe potrzeby fizjologiczne.
Ale są inni, ludzie czynu, osobowości wybitniejsze, wysuwające się ponad szarą przeciętność. Tacy, którzy świadomie i krytycznie odnoszą się do życia i swym młodym, nie znużonym umysłem wyciągają logiczne wnioski. Dla nich po pewnym czasie następuje chwila przełomowa, gdy pod wpływem pogłębiającej się nędzy i coraz cięższej atmosfery otoczenia, bodźce psychiczne warunkujące skłonność umysłu do przyjmowania wykładanej wiedzy słabną, argumenty zaś racji życia lub rozumu nie są już zdolne przekonać. Stopniowo stają się nieufni wobec nauki zawodowej, nie wierzą w możliwość uzyskania pracy pomimo posiadania wiadomości fachowych, i jedynie w zburzeniu istniejącego porządku widzą możliwość lepszego jutra, ku któremu dążą.
Wśród młodzieży społecznie mniej uświadomionej, bardziej zapatrzonej we własne ja, protest przeciwko istniejącemu porządkowi rzeczy, przymusowej bezczynności i coraz większemu wyniszczeniu przybiera formy osobliwe: „Gdybym książeczkę rachunkową prowadził dobrze, to na pewno otrzymam tę pracę i na następny miesiąc. Otóż będzie to ostatni miesiąc, gdyż, o ile się nie poprawi sytuacja przez marzec, to w kwietniu idę na prowincję, na »lekki« chleb. Dosyć już mam męczarni! Trzyletnie życie w moich warunkach niechybnie zapewniło jedno miejsce na innym świecie. W kwietniu kończę krzyżową drogę a wstępuję na Golgotę, jak się do tego wezmę – nie wiem, ale złożyłem sobie uroczystą przysięgę, że tak zrobię. Muszę zdobyć za wszelką cenę pieniądze w inny sposób, o ile nie mogę na uczciwej pracy. Niech matka-wdowa przed śmiercią ma do syta wszystkiego. Muszę wziąć rewanż za trzyletnie niebycie, za prawdziwą gehennę. Ludzie nazwą mnie wyrzutkiem społecznym i prawo będzie przeciwko mnie, ale dziś nie dbam o to, nie obawiam się pisać podobnej spowiedzi. Zostanę prawdziwym pariasem. Spróbuję innego życia, życia za pieniądze ludzką krzywdą zdobyte. Będę pracował dokąd mi się noga nie podwinie. Precz z życiem uczciwym, jeśli mam powoli konać. Rozwiązania sytuacji nie widzę. Mam pokwitowania z podań, które złożyłem do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Komitetu do Walki z Bezrobociem, Magistratu, Elektrowni, Dyrekcji Tramwajów, do Państwowej Wytwórni Wódek, wreszcie do Pana Prezydenta Rzeczpospolitej i Pana Ministra Wojny, Marszałka Piłsudskiego. Wszystko na próżno, znikąd pracy! Teraźniejszość i przyszłość zapowiada się dla mnie w tak okropnych barwach, iż nic mi nie wypada zrobić tylko albo w łeb sobie palnąć, albo zostać w kolizji z prawem. Wybrałem to drugie. Wysłałem prośbę do popularnej osobistości w kraju o protekcję w otrzymaniu pracy. Gdy to zawiedzie, jestem stracony, zostanę bandytą!”.
Niezmiernie ciekawe i znamienne są te słowa osiemnastoletniego chłopca. Walka z zaszczepianymi od dzieciństwa przykazaniami moralnymi, filarami, na których wciąż jeszcze opiera się nasz ustrój, nie była widać jeszcze skończona, skoro wstydził się przystąpić do zamierzonej „pracy” w Warszawie. Poczucie wstydu, urabiane w człowieku wiekami współżycia społecznego i odruchową obawą przed opinią otoczenia, zanika pod wpływem przesuwającego się pasma przemian psychicznych. „Nie ma wstydu, gdy trzeba żyć”.
Energia tkwiąca w człowieku młodym domaga się wyładowania. Rażące sprzeczności, spostrzegane w warunkach bytu poszczególnych warstw społecznych, niecą nienawiść. Młody organizm buntuje się przeciwko powolnemu konaniu, na które skazuje go bezrobocie. Przytoczona powyżej spowiedź, to nie tylko słowa. Trzy lata bezskutecznego poszukiwania pracy, trzy lata poniżającej i dręczącej świadomości, że jest się zbytecznym członkiem społeczeństwa, muszą w końcu prowadzić do jakiegoś skutku, do jakiejś decyzji.
Widząc bezcelowość poszukiwań, wybiera z całą świadomością rzeczy inną drogę życia.
Chłopiec zostaje złodziejem, dziewczyna prostytutką.
„Zawody” te, zwłaszcza ostatni, tak samo jak żebranina, przestały hańbić w środowisku, w którym ich przedstawiciele żyją. Ludzie są zbyt świadomi życia, zbyt dobrze zdają sobie sprawę z zupełnej niemożliwości znalezienia jakiegokolwiek uczciwego zarobku, by móc bezwzględnie potępić takiego człowieka. W następstwie przemian psychicznych, zachodzących w środowisku bezrobotnym, uległy tam zburzeniu dotychczasowe pojęcia honoru, poszanowania własności, rzeczy właściwej. Z życia upływającego w ciągłej walce wyłaniają się dopiero nowe pojęcia. Na razie mało co dziwi bezrobotnych i prawie nic nie gorszy.
Zresztą walka, jaką każdy z tych tak bardzo jeszcze młodych umysłów stoczyć musiał ze sobą zanim tę drogę obrał, była zbyt rozpaczliwa i decydująca. Powziąwszy raz postanowienie, nie ogląda się wstecz i drwi z pozostałych. Wszak nikt nie wie, nikt nie zapyta, ile rozpaczy kryje niekiedy ze sobą drwiąca powłoka zuchwałej twarzy.
Jak zaznaczyliśmy, przytoczony wypadek nie jest jedyny. Młodzież, zwłaszcza osobistości mniej odporne i wyrobione, chętne natomiast zmiany warunków życia i żądne rozrywek i pieniędzy, często wciągane zostają przez przygodnych znajomych do takiej „roboty”. Rzadsze natomiast i bez porównania groźniejsze pod względem społecznym są wypadki świadomego stosunku do obieranego zawodu złodziejskiego, jak ów przytoczony wyżej. Nieliczni spośród zastępu tych młodzieńców zawrócą jeszcze na drogę normalnej pracy zarobkowej z chwilą, gdy warunki gospodarcze na to pozwolą. Świadomość tych następstw budzi wśród nas poważne obawy, żywioł złodziei i prostytutek jest bowiem, bez względu na możliwe zmiany ustroju i psychiki społeczeństwa, zawsze jednako niepożądany.
Ale istnieje jeszcze trzecia grupa młodzieży, umysłów społecznie uświadomionych, łączących dążność do zburzenia istniejącego porządku rzeczy z hasłem pozytywnej przebudowy więzi społecznej. Tacy należą do owej kategorii, z której rekrutowali się zawsze bezimienni bohaterowie idei, ci, którzy w imię dobra ludzkości szli pierwsi na barykady i umierali z niezłomną wiarą w lepszą przyszłość. Takie usposobienie prowadzi ich do czynnych obozów politycznych, co zwalczają istniejącą formę ustrojową.
Bywają okresy historyczne, które siłą powodowanych przeżyć pozostawiają niezatarte ślady w psychice, zwłaszcza w psychice młodszego pokolenia. Kształtują ją niejako. Do liczby takich okresów, bez wątpienia, należy kryzys obecny.
Istnieją przeżycia, o których nie podobna zapomnieć, przeżycia, które swoją siłą mogą zdecydować o dalszym biegu życia człowieka. Głód, poniżenie i cała bezbrzeżna męka rodziny bezrobotnej są dla młodzieży przeżyciami tego rodzaju.
Reakcja indywidualności czynnych, wyżej omówione drogi buntu wyzwoleńczego, to nie powierzchowne i gwałtowne wybuchy. Czynny protest przeciwko ustalonemu porządkowi rzeczy jest następstwem długiej i rozumowanej walki człowieka z. samym sobą i z całą nadbudową wychowania moralnego, religijnego i społecznego. Na tym właśnie polega jego moc i trwałość.
Anna Minkowska
Powyższy tekst jest jednym z rozdziałów książki autorki pt. „Rodzina bezrobotna. Na podstawie ankiety 1932 r.”, wydanej przez Instytut Gospodarstwa Społecznego, Warszawa 1935. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł, ze względów technicznych pominięto tabelę i przypisy.