Ludwik Krzywicki
Działalność inspekcji fabrycznych
[1888]
Ukazanie się prawodawstwa fabrycznego ograniczającego czas i warunki pracy w większych zakładach przemysłowych stanowi istotną epokę w dziejach klasy robotniczej. Przyznano otwarcie bezsilność pojedynczych a prywatnych prób dla położenia tamy nadmiernemu przedłużaniu dnia roboczego, zatrudnianiu dzieci oraz zmuszaniu robotników do pracowania w jak najgorszych warunkach zdrowotnych. Zresztą, jeśli rozpatrywać będziemy historię prawodawstwa fabrycznego w Anglii, ujrzymy, że zjawia się ono tutaj jako wynik długoletniej walki klasowej. Jeden paragraf ustawy wywalczano po drugim i sama ustawa jest jedynie zlepkiem z takich częściowych ustępstw dla klasy robotniczej. Tymczasem na lądzie prawodawstwo rozwija się już po części niezależnie od tego rodzaju czynników. Same władze zaniepokojone karłowaceniem ludności miejskiej i upadkiem siły rekruckiej państwa, a zachęcone przykładem W. Brytanii, dają pierwszą podnietę do wypracowania odpowiednich ustaw opiekuńczych.
Z prawodawstwem fabrycznym spotykamy się obecnie prawie we wszystkich krajach Europy – w jednych z bardziej wykończonym, w drugich – z zaledwie początkującym. Przy tym nie należy zapominać, iż ta instytucja dopiero stawia pierwsze kroki i że prędzej lub później, ażeby istotnie pożądane wydała owoce, winna rozszerzyć się poza zakres krajów pojedynczych. Dlaczego – zaraz wyjaśnimy.
W r. 1863 szesnaście wielkich zakładów garncarskich w Anglii zwróciło się do rządu z prośbą o przeprowadzenie przymusowe pewnych ograniczeń pracy w tym zawodzie. Okazało się bowiem, iż wszelkie tego rodzaju zamiary, jeżeli zostaną uskutecznione w kilku fabrykach i warsztatach, spowodują tylko bankructwo firm rządzących się zachcianką filantropijną – ulżenia robotnikom. Podobnych faktów Anglia dostarcza jeszcze więcej. Z wszelkich prób prywatnych w tym kierunku otrzymano jedno: utracenie zdolności współzawodniczenia z zakładami, które nie wprowadzały ulg żadnych.
Coś podobnego widzimy, rozumie się na większą skalę, w stosunkach międzynarodowych. Granice polityczne i narodowościowe mogą dzielić ludy cywilizowane, lecz w żaden sposób nie mogą zniweczyć jedności ekonomicznej wzrastającej pomiędzy nimi z dniem każdym. Cały świat cywilizowany staje się coraz widoczniej jednolitym organizmem wymienno-przemysłowym ze wspólnymi tętnami finansowymi – giełdami, ze wspólnym sercem – rynkiem wszechświatowym. Powszechność chociażby obecnego przesilenia przemysłowego może służyć za dowód tej wzajemnej zależności ekonomicznej. I oto kraj pojedynczy, w którym poprowadzono dalej prawodawstwo fabryczne, względem innego, w którym pozostawiono jeszcze szerokie pole dowolności indywidualnej, zajmuje takie samo stanowisko, w jakim znaleźli się filantropi przemysłowi z wymienionych zakładów angielskich. Ustawa ograniczająca pracę w fabrykach pozbawia wytwórców krajowych zdolności konkurencyjnych na rynku wszechświatowym. Prawodawstwo fabryczne winno tedy z konieczności stać się międzynarodowym. Zrozumiano to już na zachodzie Europy. Rada Związkowa Szwajcarii zwróciła się nawet przed kilku laty z podobnym projektem do rządów innych krajów, lecz niechętna postawa, którą przyjęły Niemcy, odstręczyła ją od starań dalszych.
Prawodawstwo fabryczne w Rosji istnieje zaledwie od lat kilku. Wywołało ono już istotną epopeję – w fabrycznym okręgu moskiewskim. Inspektor tamtejszy, znany zresztą z nazwiska czytelnikom „Prawdy”, prof. Janżuł, okazał się na całej wysokości włożonych nań obowiązków. Przemysłowcy moskiewscy, dotknięci w najczulszej strunie – dowolnym szafowaniu sił roboczych, rozpoczęli przeciw Janżułowi prawdziwą krucjatę, nie gardząc żadnymi środkami. Natomiast do r. 1886 w naszym okręgu fabrycznym widzimy zupełną nieobecność czegoś podobnego. P. Blumenfeld znajdował wszystko w jak najlepszym porządku, ku wielkiemu prawdopodobnie zadowoleniu przemysłowców. Stosunki takie uległy zmianie z objęciem tej roli przez p. Swiatłowskiego. Że ustawa fabryczna przestała być od tego czasu martwą literą, możemy o tym wnioskować z częstych spraw przekazywanych przez inspekcję sądom pokoju, a dotyczących wykroczeń przeciw prawodawstwu. Inspektor ze swym pomocnikiem w przeciągu trzech ostatnich miesięcy r. 1886 i r. 1887 zwiedzili osobiście 1216 zakładów, przekonywając się naocznie, iż pracodawcy zmuszali dzieci pracować po dawnemu, jak gdyby nie było żadnego zakazu w tej mierze. Obecnie ukazują się wyniki tych objazdów w druku. P. Swiatłowski zasypał nas w tych dniach rzeczywistą powodzią szczegółów statystycznych. O jednej pracy, poświęconej żywieniu się naszego robotnika, zdawaliśmy niedawno sprawę. Teraz przed nami leży nowa broszura o nieszczęśliwych wypadkach w fabrykach oraz szereg artykułów rozpatrujących położenie krajowej klasy robotniczej, w miejscowym piśmie półurzędowym – w „Warszawskim Dniewniku”. Korzystając ze świeżego wrażenia, sprawionego przez zeszłotygodniową katastrofę w fabryce „Wulkan”, zajmiemy się tu rozpatrzeniem częstości i przyczyn nieszczęśliwych wypadków w życiu przemysłowym kraju naszego. Zebrany materiał pochodzi z 55 największych zakładów za okres lat 1886-1887. P. Swiatłowski opierał się jedynie na szczegółach podanych przez lekarzy, uważając zeznania dyrektorów i felczerów za nieodpowiednie.
Otóż na liczbę 34 218 robotników, znajdujących zajęcie w powyżej wymienionych zakładach, przypadło w ciągu dwu lat 2086 mniej lub więcej dotkliwych nieszczęść, czyli ilość wypadków wynosi przeciętnie rocznie 3,04%. Zresztą różne zawody niejednakowo się przedstawiają. Wśród przemysłu obrabiającego metale powyższa cyfra podnosi się do 5,8%, w zawodzie garbarskim spada już do 4,16%, tkacko-przędzarskim – do 3,7%. Przy tym i ciężkość wypadków ulega znacznym zmianom stosownie do tego, z jakim przemysłem mamy do czynienia. Mineralnemu i papierniom należy się w tej mierze smutne przodownictwo, gdyż spośród wypadków w ostatnim 20% wynoszą śmiertelne, 40% zaś bardzo ciężkie; w pierwszym – 21% śmiertelne i 15,7% bardzo ciężkie. Do bardzo ciężkich zalicza inspektor fabryczny wszystkie, które pozbawiają robotnika zdolności do pracy bądź zupełnie (utrata oczu, rąk, nóg, ręki i nogi), bądź w połowie (utrata ręki lub nogi); utracenie jakiegoś jednego oka lub dwóch palców uchodzi jeszcze za lekkie uszkodzenie.
Następnie jeśli rozpatrywać poszkodowane części, po odtrąceniu 21,7%, których charakteru nie zdołano określić z powodu braku danych, okaże się, iż około 75% przypada na kończyny górne, 8% na dolne itd. Zresztą rozmieszczenie procentowe uszkodzeń według ich charakteru zmienia się w różnych sferach przemysłu. Wreszcie co do bezpośrednich sprawców nieszczęść, w 1473 wypadkach inspekcja nie powzięła żadnej wiadomości; spośród pozostałych 15,5% zawdzięczyć należy kołom zębatym; dalej idą części pośredniczące maszyny (tak zwane transmisje). Szczegółowszą statystykę nieszczęśliwych wypadków podaje autor dla Zakładów Żyrardowskich oraz jednego akcyjnego, zajmującego się wyrobami metalowymi. Otóż w tym ostatnim pracuje 600 robotników, liczba zaś wszelkich wypadków wynosiła – 236! Innymi słowy: jedna trzecia część pracujących tu ludzi w ciągu dwuletniego okresu czasu odniosła jakieś uszkodzenia. A jednakże, o ile można sądzić ze słów p. S., zakład ten należy do najtroskliwiej utrzymywanych.
Rzućmy wszakże zasłonę na te dane, a rozejrzyjmy się natomiast w przyczynach nieszczęść. Zwykle winę zwala się na nieostrożność i lekkomyślność robotników. S. Kossuth w swej statystyce wypadków w Zakładach Żyrardowskich 47% przypisuje właśnie tej przyczynie, 16% – przekroczeniu przepisów ostrożności – więc prawie temu samemu, 12% – przypadkowi (?) i zaledwie 2% – brakowi odpowiedniego ogrodzenia. Inspektor fabryczny słusznie zauważa, iż znaczenie „nieostrożności” należałoby sprowadzić do minimum. Powołuje się on na dane statystyczne inspekcji niemieckiej, która w jednym z okręgów znalazła np., iż 28,3% wypadków wynika z użycia przyrządów niedoskonałych pod względem techniczno-sanitarnym, 13,1% – z braku ogrodzeń, 11,9% z niezastosowania takowych, jakkolwiek istnieją w fabryce itd. W pracy p. S. znajdujemy rzeczywiście wymowne dowody „nieostrożności” robotników. Wobec wypadku na fabryce „Wulkan” zatrzymamy się nad wybuchami kotłów, ile że pochodzące stąd nieszczęścia śmiertelne stanowią aż 30% w odnośnej rubryce. Ze śledztwa wywołanego przez katastrofę w jednej gorzelni konińskiego powiatu okazało się, iż maszynistą był tu prosty ślusarz bez najmniejszego wykształcenia fachowego i wiadomości teoretycznych, który źle ustawił kocioł i bezpośrednio spowodował nieszczęście; nadto głównym dozorcą był młody człowiek, pomocnik gorzelanego, któremu zbywało już nie tylko na wiedzy teoretycznej, lecz wprost na doświadczeniu praktycznym. W rezultacie dwóch ludzi poniosło śmierć natychmiastową, trzech zmarło później, kilku zostało poranionymi... Dochodzenie dowiodło, iż wśród 63 gorzelni guberni kaliskiej zaledwie na 10 można spotkać gorzelanych jako tako znających się na prowadzeniu maszyn parowych; zwykle los wielu ludzi zawisł od prostego, niewykształconego chłopa-robotnika postawionego u maszyny! P. Swiatłowski dodaje, iż nie lepiej rzeczy stoją w innych guberniach... Również i pozostałe nieszczęśliwe wypadki pochodzą zwykle z podobnej „lekkomyślności”. Nieszczęścia sprawiane przez koła zębate wynikają już z niezbyt obcisłego ubrania, już z wkładania pasa transmisyjnego bez powstrzymania przyrządów poruszających. To znowu katastrofy są skutkiem tego, iż zamiata się warsztat podczas ruchu maszyny, iż braknie dostatecznego oświetlenia miejsca, schodów. Zwłaszcza zasługuje na uwagę zupełne niedbalstwo w przewidywaniu pożaru. Oto opis jednej cukrowni: zajmuje ona stary 4-piętrowy dom nie posiadający nie tylko schodów żelaznych lub kamiennych, lecz nawet drewnianych i w dobrym stanie; nadto jest ich tak mało i tak ześrodkowane, iż często praca odbywa się w odległości 20 sążni od wyjścia. Izby niskie i tak zawalone, iż niepodobna dostać się do okna. W razie pożaru trudno przedstawić sobie rozmiary nieszczęścia... Tymczasem wszystkie prawie zakłady Łodzi ukazują nie inny widok. Na wszelkie uwagi przemysłowiec odpowiada, iż prawo nie przepisuje mu żadnych ulepszeń...
Inspektor fabryczny wynosi charakterystyczne przekonanie ze swej działalności, mianowicie iż jeśli jakaś połowa wypadków pochodzi z winy samych robotników, druga mogłaby zostać usunięta zwiększeniem dozoru ze strony władz i wprowadzeniem odpowiednich środków zapobiegawczych, np. obcisłego ubrania, różnych ogrodzeń itd. Przy tym wypowiada zdanie, iż obecne prawodawstwo fabryczne wymaga dalszych uzupełnień sanitarnych do urządzenia warsztatów, wody do picia, nawet pokarmu, wreszcie pod względem wynagrodzenia za kalectwo. Mniemamy, że ten punkt ostatni okazałby się jak najskuteczniejszym środkiem do nauczenia przedsiębiorców większej oględności w postępowaniu ze zdrowiem i życiem robotników.
Zatrzymamy się jeszcze nad jedną kwestią poruszoną przez inspektora fabrycznego – staraniami łożonymi przez naszych przemysłowców dla zapewnienia utrzymania poszkodowanemu. W tej mierze zakłady akcyjne Żyrardowskie i Scheiblera poszły najdalej. Przy ostatnim istnieje np. rodzaj przytułku i emerytury dla inwalidów pracy. Zwykle jednak zabezpiecza się robotników w odpowiednich towarzystwach; blisko w 20 zakładach uczyniono to dla braku istnienia odpowiednich instytucji rosyjskich – w stowarzyszeniach zagranicznych. Podobne towarzystwo powstało niedawno pn. ,,Rosja”, wydające robotnikowi ubezpieczonej fabryki, w razie nieszczęścia, chociażby z jego własnej winy, wsparcie w wysokości dziennego zarobku wziętego 500-1000 razy. Cały wydatek ubezpieczenia w zakładzie, zatrudniającym 300 robotników, wynosi 3 rs. od głowy. Nie możemy znaleźć dostatecznie silnych słów dla przekonania opinii publicznej o wielkim znaczeniu i obowiązkach pracodawcy do zabezpieczania pracujących u niego robotników. Kto żyje z pracy innych, mógłby wyłożyć jakieś trzy ruble dla zabezpieczenia bytu najmity na wypadek nieszczęścia.
Ludwik Krzywicki
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Prawda” nr 48/1888, 1 grudnia 1888. Następnie opublikowano go w V tomie „Dzieł” autora, pt. „Artykuły i rozprawy 1888-1889”, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1960. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem.