Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Leszek Nowak

Dramat Marksa

[1983]

W stulecie śmierci Karola Marksa

Karol Marks pozostawił nam wizję historii jako walki wyzyskiwanych przeciw wyzyskiwaczom. Uczynił nas także świadomymi tego, że myślenie o historii społecznej samo ma zawsze jakieś miejsce w tej walce, że tedy nie ma sposobu zajmować się sprawami społecznymi, nie zajmując jednocześnie stanowiska w konflikcie między pracą a własnością. Jego własny wybór był oczywisty i jasny, tak jasny, jak może być wybór człowieka o wielkim umyśle, który mając pełną tego świadomość, skazuje siebie i liczną rodzinę na życie w nędzy (warto przypomnieć dzisiejszym oficjalnym marksistom opływającym w wielotysięczne ryczałty w rozlicznych redakcjach pism oficjalnych, że ukochany jedyny synek Marksa zmarł mu na rękach – bo jeden z najwybitniejszych uczonych naszych czasów nie miał pieniędzy na lekarza). Wyborem Marksa było – dostarczyć proletariatowi intelektualne narzędzie walki przeciw burżuazji. To w imię najbardziej uciskanych ludzi swojej epoki zapowiadał Marks nowy świat bez wyzysku.

Nowy świat ukazał nam jednak masowy terror porównywalny tylko z hitlerowskim, wyzysk ekonomiczny nie gorszy od rozpasanego wyzysku wczesnego kapitalizmu, ujednolicenie umysłów porównywalne tylko z tym, jakie Kościół narzucił średniowiecznej Europie. A wszystko to ukryte za osłoną tych samych Marksowskich tez, które dawały tak przenikliwą prawdę o wyzysku kapitalistycznym, tak przenikliwą, że jeszcze dzisiaj ożywia ona całe pokolenie zbuntowanej młodzieży Zachodu.

Stykając się z rzeczywistością krajów, które rozpostarły nad sobą marksistowską kurtynę, ludzie o nastawieniu lewicowym zajmują zazwyczaj jedną z dwóch postaw: bądź nie chcą widzieć tej ponurej rzeczywistości, aby tylko pozostać marksistami – tak czynią zazwyczaj młodzi ludzie z Zachodu, bądź też zarzucają marksizm całkowicie, aby móc krytykować nową formę ucisku – tak czynią zazwyczaj młodzi ludzie ze Wschodu, dostając się tym razem we władzę starych, przed-Marksowskich doktryn, niekiedy o burżuazyjnym rodowodzie. Jest jednak trzecie wyjście: stwierdzić jasno i wyraźnie, że marksizm dopuszcza się pewnych podstawowych błędów, naruszając swą własną, materialistyczną metodę, i że tylko dzięki temu mógł stać się narzędziem intelektualnego otumanienia ludzi w krajach zwących się socjalistycznymi; nie obrażać się zatem ani na rzeczywistość tych krajów, ani na marksizm, lecz starać się dociec natury tej rzeczywistości w imię uciskanych ludzi naszej epoki, w imię interesów mas ludowych; a zatem – [być] materialistą przeciw marksizmowi.

Marksizm jest przeciwko socjalizmowi

Czy jednak warto? Czy nie jest to „spóźnionym rewizjonizmem” jedynie? Czy nie lepiej po prostu zerwać z marksizmem, miast próbować walczyć z nim jego własnymi metodami? Że nie lepiej, widać po wynikach tych ludzi, co tak właśnie usiłują od lat robić. Obrażając się na marksizm, są w stanie jedynie powtarzać, że demokracja, że wolność, że wiarygodność, że instytucjonalne gwarancje, są więc w stanie jedynie powtarzać to, co na długo przed Marksem powtarzali już inni. A potem budzą się ze swymi podniosłymi hasłami i „instytucjonalnymi gwarancjami” w więzieniach... Bo nie rozumieli tego, co rozumiał już Karol Marks, krytykując duchowych ojców „Solidarności” z XVII-XVIII stuleci: że apelowanie do świadomości społecznej za pomocą najszlachetniejszych haseł jest jedną z najmniej skutecznych metod działania, a dla ruchu rewolucyjnego jest zgoła szkodliwe, bo odwraca uwagę od jedynie skutecznej metody, metody faktów dokonanych; co zaś się tyczy „instytucjonalnych gwarancji”, powiada Marks, to one są w ogóle iluzoryczne – instytucje zabezpieczają tylko interesy najsilniejszych, jedyne gwarancje prawdziwe to gwarancje materialne.

Trochę, jak widać, stary Marks rozumie z tego, co przydałoby się działaczom „Solidarności”. Rozumie dużo więcej, tylko że – obrażeni na marksistowskie slogany systemu, z którym walczymy – nie chcemy tego na ogół dostrzec. Spróbujmy jednak zastanowić się nad tym spokojnie i bez emocji.

Oto Marks ogłasza własność środków produkcji za fundament wszelkiego systemu społecznego. Zaznacza jednak, że nie wolno mieszać dwóch pojęć własności: materialnego (ekonomicznego) i instytucjonalnego (prawnego). W sensie materialnym właścicielami środków produkcji są ci, którzy decydują o tym, jakie mają być cele produkcji, a zatem ci, co dysponują owymi środkami. Jest to więc kwestia faktów społecznych. Czymś całkiem innym jest własność w sensie prawnym, a więc to, kto jest określony jako właściciel przez ustawy. Własność w sensie prawnym jest wtórna wobec własności w sensie materialnym: rozstrzygające jest, kto dysponuje środkami produkcji, a nie to, o kim napisano w ustawie, że jest właścicielem; ci, co dysponują produkcją, stanowią klasę właścicieli. Klasę panującą danego społeczeństwa bez względu na to, czy są jako właściciele gdziekolwiek zapisani. Liczą się fakty, powiada Marks, nie zapisy; zapisy prawne mogą być nawet mylące, mogą ideologicznie zniekształcać stan faktyczny.

Spróbujmy więc, uzbrojeni w Marksowską metodę, przyjrzeć się strukturze naszego, ponoć bezklasowego, społeczeństwa o uspołecznionej jakoby własności. Jeśli odrzucimy pytanie: „komu konstytucja przyznaje prawa własności?”, i spytamy wprost, po marksistowsku, „kto dysponuje środkami produkcji?”, wówczas odpowiedź będzie zaskakująca: aparat partyjny! To w aparacie PZPR zapadają przecież wszystkie ważniejsze decyzje gospodarcze: to tam decyduje się, ile dać na inwestycje, a ile „rzucić” na rynek, ile środków przeznaczyć na SB, a ile na mieszkania, ile dla PGR-ów, a ile dla rolników indywidualnych, to tam wyznacza się dyrektorów i tam się ich rozlicza, to stamtąd płyną bezpośrednie ingerencje w pracę naszych fabryk. Zatem, z konsekwentnie marksistowskiego punktu widzenia, nie ma u nas ani własności państwowej (państwo to przecież tylko wykonawca poleceń aparatu partyjnego), ani tym bardziej społecznej, panuje natomiast stale – własność prywatna, własność aparatu partyjnego. Z tą jedyną różnicą, że po kapitaliście dziedziczy jego następca biologiczny, po aparatczyku – jego następca na stanowisku. Marksizm powiada zatem, że system, w którym żyjemy, jest społeczeństwem klasowym opartym na wyzysku klasy robotniczej przez aparat partii. A że ta partia nazywa się robotnicza, to dla Marksa ma równie małe znaczenie jak to, że w konstytucji PRL napisano, że panuje u nas własność społeczna. To po prostu ideologiczny blamaż. Konsekwentny marksizm sam zatem odkrywa swoją własną, ideologiczną rolę. Marksizm jest przeciw socjalizmowi.

Jak się to zatem dzieje, że ludzie nazywający się marksistami są z aparatem partii robotniczej przeciw robotnikom? Zwyczajnie: w interesie aparatu tej partii leży zniekształcenie marksizmu, wyrwanie zeń tego, co może być zwrócone przeciw nowym panom. Toteż o rozróżnieniu własności materialnej i prawnej „marksiści” dawno zapomnieli – by nie musieć zidentyfikować swoich chlebodawców jako nowej klasy panującej, a socjalizmu jako nowego wcielenia społeczeństwa klasowego.

Fundamentalny błąd Marksa

Socjalizm nie jest jednak społeczeństwem klasowym, jest czymś znacznie gorszym. A marksistowska krytyka socjalizmu w rodzaju tej wyżej zreferowanej (pochodzi ona w głównych punktach od jugosłowiańskiego marksisty-dysydenta Milovana Dżilasa), choć i tak dużo ostrzejsza od miałkiej krytyki ideologów „Solidarności”, jest zdecydowanie za słaba jak na rzeczywistość systemu, w którym żyjemy.

Marks był bowiem zbyt umiarkowany w swoim materializmie: sprzeczności interesów społecznych dopatrywał się tylko w gospodarce, państwo natomiast (a także kulturę) rozumiał zgodliwie, solidarystycznie. Państwo np. pojmował jako mechanizm uzgadniający interesy rozmaitych grup społecznych dla zachowania równowagi ogólnospołecznej, ponieważ najsilniejszą z tych grup jest klasa właścicieli, więc państwo zwykle występuje jako rzecznik jej interesów, np. wtedy, kiedy tłumi rewolucje biedoty: ale czyni to pod przemożną presją nacisku z zewnątrz, ze strony własności prywatnej, samo z siebie jest natomiast mechanizmem uzgadniania, nie zaś tworzenia konfliktów. Polityka jest tylko nadbudową gospodarki.

Twierdząc tak, mylił się straszliwie, bo monopol mniejszości na środki przymusu jest czynnikiem rodzącym bardziej jeszcze zaciekłe antagonizmy społeczne niż monopol na środki produkcji. Twierdzić, że systemy więzień, obozów i masowej inwigilacji powstają w interesie własności prywatnej jedynie i że kiedy masy buntują się przeciw torturom, aresztowaniom i donosicielstwu, to czynią to koniec końców, by podnieść stopę życiową, tak twierdzić, znaczy nie pojmować natury władzy. Ta bowiem jest nastawiona na mnożenie samej siebie, na to, by podporządkować sobie jak największą liczbę bezbronnych obywateli. Bezbronnych w sensie dosłownym, bo władza polityczna powstaje w społeczeństwie wraz z podziałem na tych, którzy dysponują środkami przymusu, i na tych, co nimi nie dysponując, zmuszeni są do posłuszeństwa władcom. Faktem podstawowym jest jak zawsze fakt materialny: monopol mniejszości na środki represji i nadzoru. Nad tym to podziałem na władców i obywateli wyrasta dopiero nadbudowa instytucjonalna w postaci organizacji państwowej rządzącej się określonymi regułami prawnymi. Państwo jest zawsze tak zorganizowane, reguły prawne są więc tak dobrane, by strzec interesów owej mniejszości. A nad ukryciem tych prostych faktów, tego zaś przede wszystkim, że władza opiera się na naszym zniewoleniu, pracują tysiące ideologów, produkując mity o „władzy od Boga danej” albo o „państwie opiekuńczym”, czy też o „państwie proletariackim”. Tym panom wyobraźni nigdy nie zbraknie – zawsze znajdą dostatecznie ładne i mętne frazesy, by osłonić nimi interesy władzy.

Błąd teoretyczny Marksa staje się ideologiczną mistyfikacją marksizmu

Teza Marksa, że państwo jest nadbudową reprezentującą interesy wielkiej własności prywatnej, jest więc fałszem, bo państwo jest nadbudową reprezentującą interesy klasy władców. Przez długie wszakże stulecia, do czasów Marksa włącznie, władza była rozdzielona od własności, toteż ów błąd był teoretycznym jedynie. Kapitalizm wszakże przekształca się w system, gdzie jedni i ci sami ludzie dysponują środkami przymusu i środkami produkcji, a potem także i środkami indoktrynacji (propagandą, szkolnictwem itd.). Kapitalizm przekształca się więc w socjalizm, w którym miejsce klasy właścicieli zajmuje klasa władców-właścicieli-kapłanów, klasa trój-panów. Trój-pan jest władcą, który wyeliminował właściciela i kapłana, wchodząc w ich role dla pomnożenia swojej władzy. Otóż idea, że władza jest zawsze podporządkowana wymogom rozwoju ekonomicznego, jest nader korzystna dla klasy trój-panującej, jako że pozwala jej ukryć swój interes, mnożenie władzy, za fasadą ekonomicznych sloganów. I wówczas dopiero błąd Marksa, z czysto teoretycznej pomyłki wielkiego myśliciela, staje się ideologiczną mistyfikacją jego następców.

Bo skoro, wedle Marksa, władza nie posiada żadnych własnych interesów, a jedynie reprezentuje interesy wielkiej własności, to kiedy burżuazja zostanie zlikwidowana, to jedynym typem cudzych interesów ekonomicznych, jakie władza może reprezentować, okazują się „interesy ogólnospołeczne”. Z marksistowskiego punktu widzenia, utrzymywali apologeci, Stalin i Pol Pot reprezentują interesy mas pracujących, bo rozwijają gospodarkę przemysłową. A że „reprezentowanie” to polega na masowych, wielomilionowych mordach, tego już zaślepiony ekonomizmem marksista nie chce jakoś widzieć. Podobnie jak sam Marks nie chciał jakoś dostrzec tego, że Iwan Groźny „reprezentował” interesy wielkich feudałów, wydziedziczając ich z ojcowizn i mordując. Wielcy teoretycy dają się zaślepić własnym schematom we wcale nie mniejszym stopniu niż zwykli ludzie – cudzym.

Społeczna rola marksizmu: socjalizm w mgle ekonomicznego pozoru

Współczesny marksizm nie potrafi nawet sformułować pytania o to, jaka jest struktura społeczeństwa, w którym żyjemy. Dysponując jedynie ekonomistycznym pojęciem klasy, wyznacza podział społeczeństw na klasowe (niewolnicze, feudalne, kapitalistyczne) oraz bezklasowe. Nie widząc klasowej natury władzy, a także kultury masowej, zapominając przy tym o ostrzeżeniach samego Marksa co do pojmowania własności, utożsamia najbardziej klasowe społeczeństwo w dziejach z bezklasową „wspólnotą wolnych wytwórców”. I w ten sposób ci, co dysponują armią i tajną policją, fabrykami i handlem, programami szkolnymi i tytułami profesorskimi, zostają jakoś niedostrzeżeni, przemilczani. I to mimo że ich moc społeczna jest nieporównanie wyższa niż kapitalistów, bo ci przecież nawet w sprawach ekonomicznych nie decydują o połowie tego, co należy do kompetencji aparatczyków. A raczej – właśnie dlatego. Dlatego, że marksizm z rewolucyjnej utopii przekształcił się w kontrrewolucyjną ideologię państwową.

Kto raz zaakceptował tę perspektywę, jest więźniem oficjalnej ideologii trój-panów, będąc zdolny do pojmowania zrywów mas skierowanych przeciw klasie trój-panującej jako „kontrrewolucji” (lub jako wezwań do właściwej realizacji ideałów socjalizmu…) jedynie. A z Marksowskiej wizji dziejów wstrząsanych dramatyczną walką mas o wyzwolenie społeczne w wydaniu współczesnego marksisty pozostaje tyle:

„głównym frontem walki klasowej w krajach budujących lub utrwalających socjalizm jest walka przeciw burżuazji światowej”, to jest „walka klasowa między światową klasą burżuazji a zorganizowanym w państwa proletariatem i jego sojusznikami” (S. Kozyr-Kowalski, J. Ładosz – „Dialektyka a społeczeństwo”, Warszawa 1976, s. 261, 274).

W socjalizmie do robotników się strzela, robotników się masowo aresztuje, robotnikom odmawia się elementarnych praw, jakie dawno przyznali im krwiożerczy kapitaliści, a tymczasem w fikcyjnym świecie (pseudo)marksistowskich ideologów klasy trój-panującej proletariat (zorganizowany w państwa) toczy rewolucję światową przeciwko światowej burżuazji...

Jest zaiste dramatem wielkiego dzieła poczętego z ogromnej wrażliwości na krzywdę społeczną, dzieła, którego nie sposób pominąć w nauce społecznej – jak w fizyce nie sposób pominąć Newtona, a w biologii Darwina – że stało się narzędziem ogłupiania tych samych mas, jakim miało w intencji autora „Kapitału” służyć.

Leszek Nowak Styczeń 1983


Powyższy tekst Leszka Nowaka pierwotnie opublikowano w piśmie „Obecność. Niezależne Pismo Literackie” (Wrocław) nr 3, 1983. Przedrukowujemy tekst za książką: Leszek Nowak – „Polska droga od socjalizmu. Pisma polityczne 1980-1989”, Oddział Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu, Poznań 2011. Wydawcy tej książki poczynili adnotację mówiącą, iż: Tekst niniejszy jest polską wersją referatu przedstawionego na konferencji „1883-1983: L’Oeuvre de Marx, un siècle après” w marcu 1983 r. na uniwersytecie paryskim i opublikowanego w materiałach tej konferencji. Dodany tu został punkt „Marksizm jest przeciw socjalizmowi” – aby przekonać polskiego czytelnika, że marksizm oryginalny naprawdę występuje w imieniu mas. Rzeczy (jeszcze) oczywiste dla czytelnika z Zachodu nie są (już) bynajmniej oczywiste dla czytelnika ze Wschodu.

Publikowaliśmy już dwa inne teksty Leszka Nowaka: • Głos klasy ludowej: polska droga od socjalizmu [1980] • Nauki rewolucji węgierskiej [1983]

 

 

↑ Wróć na górę