Stanisław Thugutt
Co rząd lubelski pozostawił po sobie?
[1919]
Nie pozostawił rząd lubelski po sobie nic. Nie pozostawił zasobnego skarbu, wielkiej i świetnej armii, mądrych praw przerabiających z gruntu Polskę. Nie nakarmił głodnych, nie rozszerzył granic Polski aż po ostatnie osiedle, w którym chłop polski kraje pługiem swym ziemię. Jakże mógł pozostawić, skoro żył tak krótko, skoro zgasł, gdy ledwo się narodził. A jednak na setki tysięcy można by liczyć i dziś jeszcze ludzi, którym na wspomnienie rządu lubelskiego jaśniej świecą oczy, żywiej serce tłucze się w piersiach, wyżej podnosi się czoło. Coś więc jednak musiał ten rząd, coś musiała ta chwila pozostawić po sobie, jeśli nie na ziemi, nie w postaci pracy dokonywanej, to w duszach ludzkich. Coś musiał zasiać, co wzeszło bujnym plonem, co u niektórych ludzi wzejdzie może kiedyś później dopiero. Tym ziarnem w ludzkie dusze zasianym było mocne i twarde słowo, jakim rząd lubelski upomniał się o prawa ludu polskiego. Był wielki głos, jakim ten lud do budowy Ojczyzny zawezwał. Tym ziarnem był „Manifest” Rządu Ludowego, na którego widok z nieufnych chłopskich oczu gdzieś nawet na dalekich kresach – na Śląsku czy na Litwie – łzy gorące płynęły.
Dopominał się już i przedtem nieraz lud polski o swoje prawa. Sarkał na krzywdy i nadużycia, zgrzytał zębami na krzywdę, jaka stąd płynie dla Polski. Nie dalej, jak siedem dni przed powstaniem rządu lubelskiego powiedział na wielkim chłopskim zjeździe w Warszawie tak groźnie: wara rządowi Rady Regencyjnej, że się od tego twardego słowa zatrząsł i obalił: poczęty przez panów, ochrzczony przez Niemców rząd. Ale tam – 1 listopada w Warszawie – było tylko zaprzeczenie, tylko groźba, tylko odpór dany głupocie i krętactwom płynącym od rzekomego „rządu” endeckiego. W Lublinie zaś powiedziano nie tylko, czego lud nie chce, czego lud cierpieć nie będzie; powiedziano także, jak lud będzie Polskę budował, żeby w niej każdy – i chłop, i robotnik, i obszarnik czy fabrykant – był szczęśliwy i wolny. I tego nie wytrze z ludzkiej pamięci nikt i nic. Gdyby nawet cały rząd ludowy zabito, gdyby cały lud polski zakuto w dyby ponownie, gdyby ruch ludowy spalono w nienawiści czy utopiono w błocie oszczerstwa, zostałby przecie ten głos i to w duszach ludzkich ziarno... I gdyby nie mógł ten głos ludu być słońcem, co budzi do życia, byłby upiorem, co straszy w głuchą i czarną noc aż śpiących pobudzi, aż ich rzuci do walki.
A jednak były tam, w tym krótkim okresie życia Rządu Ludowego, rzeczy większe ponad „Manifest” lubelski. Tą wielką, tą największą rzeczą było zachowanie się ludu polskiego, były ręce chłopskie wyciągnięte do Matki-Ojczyzny.
Ciężkie i twarde było życie chłopa polskiego. Żarła go nędza, gniotła ku ziemi ciemnota. Rodził się na ziemi mlekiem i miodem płynącej, ale kładł się do niej na wieczny spoczynek przepojony goryczą i żółcią. Nie zaschły mu jeszcze na plecach blizny po ekonomskim bacie, nie obeschła na twarzy ślina wzgardy chamowi rzucanej. Nie uczyniły dla niego nic, prawie nic, rządy szlacheckie. Nie śmieli się o jego krzywdy dość stanowczo upomnieć ludzie w Polsce najlepsi, najczystsi. Tych, którzy w ludzie widzieli siłę Polski i odrodzenie, była zawsze garstka. Tych, którzy w nim widzieli bydło folwarczne, pański majątek, był tłum. Rząd powstańczy ostatniego szlacheckiego powstania obiecał chłopu ziemię, ale nie miał siły swej szlachetnej obietnicy wykonać. I dożyła Polska tej hańby, że uwłaszczał chłopa polskiego moskiewski urzędnik. Odtrącono chłopa od Polski. Zeschło się, skurczyło jego polskie serce. Obce rządy, rządy najeźdźcy sączyły w to umęczone serce chłopskie nienawiść nie tylko do szlachty polskiej, ale do Polski całej. Mówiły mu o tej Polsce jak o bacie, jak o złodzieju chłopskiego szczęścia, a milczały o tym, co było w innych krajach. Nie mówiły o tym, że w tej Polsce świeciło także niegdyś słońce dla wszystkich. I nastała czarna, rozpaczna noc. Zdawało się ostatnia, wieczna noc. Jeszcze czasu tej wojny słyszało się na wsi słowa, od których włosy stawały na głowie. Spotykało się chłopa, który, gdy mu było mówić o Polsce, wzruszał ramionami, patrzył zimnym, zgasłym okiem: A mnie co ta Polska? To pańska rzecz!
A jednak przecie odżyły te zeschłe chłopskie serca. Może je obudziły twarde, zbójeckie ciosy pięści krzyżackiej czy kozackiej, może je rozgrzały te krople gorącej krwi, którą garść straceńców przelewała za Polskę. Dość na tym, że gdy przyszedł dzień, gdy przyszła najwyższa potrzeba, powstał lud i odnalazł drogę do swojej ojczyzny.
Nie utrzymałby się i jednego dnia rząd ludowy w Lublinie, gdyby za nim zwartą masą nie stanął chłop i robotnik. Nie mógłby rząd lubelski poprzestać na spokojnych, a twórczych słowach swojego „Manifestu”, gdyby ten lud, co go przyszedł podtrzymać, przyszedł pijany zemstą i nienawiścią. Tak nie było na szczęście, na chwałę ludu polskiego. Nie na proces on przyszedł do Polski, ale z gorącym słowem miłości. Dla jej dobra przyszedł, nie po swoje dobro. Mógł przecie wszystko w tę porę osobliwą. Był w Polsce najmocniejszy, nie tylko swoją liczbą, ale i tym, że serca jego przeciwników upadły. Już nie butę i wzgardę, ale blady strach widać było w ich oczach. A jednak przecie nie spadł nikomu włos z głowy. Groził wybuch, tliły się zamieszki, bo nie od razu i nie wszyscy wśród tego ciemnego tłumu dojrzeli. Ale to, co było w nim najlepsze, najszlachetniejsze, ten oświecony i zyskany dla Polski chłop ujął w rządzie w swe mocne ręce władzę i umiał jej posłuch nakazać. Tam, gdzie przyszli wysłańcy Rządu Ludowego, gdzie przybył „Manifest”, opadały fale wzburzenia. Tam zaczął dojrzewać tłum ciemny, tam rosła w sercach Polska. To jest ów wielki czyn ludu polskiego. I to jest ten spadek, jaki rząd lubelski po sobie zostawił.
Tekst pierwotnie ukazał się w piśmie ,,Wyzwolenie” – organie PSL „Wyzwolenie” nr 46 z 16 listopada 1919 r.