Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Stefan Pol

Ze wspomnień nauczyciela socjalisty

Najdłuższy mój okres działalności dotyczy Zagłębia Dąbrowskiego. Po zdemobilizowaniu w 1921 r. otrzymałem bowiem pracę na stanowisku nauczyciela w szkole powszechnej przy kopalni i walcowni „Hr. Renard” (obecnie „Sosnowiec”). Uczestniczyłem od razu w pracach Domu Ludowego, fundacji tejże kopalni, a znajdującego się przy ul. Jasnej 8/10, gdzie wkrótce powołano mnie do zarządu. Dom Ludowy był wyraźnie ukierunkowany na prawo, taki trochę Związek Ludowo-Narodowy, jak się to wtedy nazywało. Tam zetknąłem się z pierwszymi działaczami lewicowymi. Po paru latach zdobyliśmy (lewica) większość w zarządzie i spowodowaliśmy masowy napływ członków z TUR, PPS i klasowych związków zawodowych. Oczywiście akcja ta wywołała podobne działanie przeciwników (rzemieślnicy, endecja itp.). Walne zebranie członków, które zostało zwołane gdzieś w końcu lat dwudziestych (przeciwnicy nie wytrzymali współzawodnictwa w płaceniu składek), podjęło jednomyślną uchwałę przekazania Domu Ludowego TUR. Ponieważ stało się to zgodnie ze statutem, interwencja przeciwników u władz nie uzyskała pozytywnego skutku. Zdobyliśmy siedzibę dla prac TUR i sekretariatu klasowych związków zawodowych.

Do partii wstąpiłem w 1923 r., miałem wtedy 25 lat. Należałem do Dzielnicy PPS „Pogoń”. Przewodniczącym OKR był Aleksy Bień i on raczej całość prowadził, a oprócz tego w OKR byli: katorżnik Stanisław Berger z piątki Arciszewskiego, Koch Leon, również z tej piątki, poza tym Angier ze związku metalowców, Jan Bielnik ze związku górników, Roman Ufel, Jan Cupiał i inni, których nazwisk nie pamiętam. Jaki teren obejmował swoim zasięgiem OKR Zagłębia Dąbrowskiego? Był to Będzin, Dąbrowa Górnicza, Czeladź, Zawiercie, gdzie był Stanisław Wencel senior, katorżnik, członek OKR. Zawiercie korzystało z pewnej samodzielności, taki mały OKR współpracujący i podlegający OKR w Sosnowcu.

Był to okres, kiedy w Zagłębiu tworzyliśmy pierwsze oddziały TUR. Tak się układało, że łączyły się one z dzielnicowymi komitetami PPS. W Sosnowcu były dzielnice: „Pogoń”, „Stary Sosnowiec”, „Renard”, „Środula”, „Walcownia”, „Niwka-Modrzejów”. I otóż w tych dzielnicach tworzyliśmy jednocześnie, bo nie mieliśmy innych możliwości, oddziały TUR. Pierwszy oddział TUR-owy powstał w Milowicach. Pamiętam jak dziś, że był tam zespół ciężarowców chyba z Adolfem Marszałkiem, tak się nazywał, później przeniósł się do Warszawy jako działacz chyba „Warszawianki”. Przewodniczącym zarządu okręgu TUR był wówczas Tadeusz Dobrowolski.

Wybory samorządowe w 1924 r. dały pełną przewagę PPS i klasowym związkom zawodowym. Również Rada Miejska Sosnowca znalazła się całkowicie we władaniu PPS. Pierwszym socjalistycznym prezydentem Sosnowca został były robotnik, Aleksy Bień.

Należy nadmienić, że CKW skierował do nas członka PPS z Warszawy, Mariana Keniga, doświadczonego samorządowca i ekonomistę z wykształcenia, który przez rok zasiadał w gabinecie z tow. Bieniem, aby mu ułatwić pracę na tym stanowisku. Również warto wspomnieć, że chyba w 1927 r. Rada Miejska uchwaliła nadanie tytułu honorowego obywatelstwa miasta Sosnowca Andrzejowi Strugowi.

Wygraliśmy wybory także w Czeladzi, gdzie burmistrzem został St. Berger, i Dąbrowie Górniczej. Tu burmistrzował Jan Cupiał. W drugich wyborach po pierwszej kadencji nie zdobyliśmy sami większości. Była większość kombinowana z sympatykami oraz radnymi z Poalej Syjonu i Bundu. Powstał więc nowy Zarząd Miejski, w którym zamiast Bienia stanowisko zajął sympatyk PPS, pracownik Kasy Chorych, Aleksander Wilner. Pierwszy zarząd zrobił bardzo dużo. Załatwił sprawę teatru, który był własnością „Renarda”. Zrezygnowaliśmy z parku i przejęliśmy we władanie teatr, który został przekazany TUR. Ja byłem społecznym gospodarzem tego teatru, natomiast działalność teatralna prowadzona była przez trójkę: Adama Polewkę, Wolickiego, który był bratem Kazimierza Rusinka, i choreografa Otto Filkensteina. Ciekawy to był teatr z robotniczym zespołem aktorskim. Pierwsze przedstawienie, reprezentujące duży poziom, to był „Cud domniemany” Polewki, a drugie to „Sacco i Vanzetti”. Mieliśmy sporo przykrości w Radzie Miejskiej ze strony Stronnictwa Narodowego. No bo cóż zrobiliśmy z teatru robotniczego? Pokazaliśmy „nagie dziwki”. Otto był rzeczywiście prekursorem współczesnej techniki teatralnej, jeżeli chodziło o choreografię. Były to bardzo ciekawe przedstawienia, sala była pełna. Teatr był subsydiowany przez Zarząd Miejski na skutek uchwalonej dotacji w budżecie przez Radę.

Przyszedł okres sosnowieckiego Kongresu PPS, który odbywał się właśnie w Teatrze Miejskim. Znalazła się tam także [Zofia] Praussowa i zajęła miejsce na balkonie. Stamtąd przemawiała i bardzo ostro namawiała nas, abyśmy porozumieli się z [Józefem] Biniszkiewiczem i oczywiście włączyli się do ruchu Bloku Bezpartyjnego. Właśnie w Katowicach równocześnie został zwołany kongres rozłamowców. Naturalnie wygwizdaliśmy to przemówienie, a tow. Praussowa została bardzo ostro potraktowana w Sosnowcu. W zasadzie nie było w Zagłębiu rozłamu takiego jak na innych terenach. Były tylko odpryski. Wystąpił z partii ze względów ambicjonalnych adwokat dr Adam Pawełek, były przewodniczący Rady Miejskiej. Odszedł też z partii Andrzej Radek, urzędujący sekretarz Rady Miejskiej, który przekonywał mnie i namawiał, że po co ja należę do tej bandy, że powinienem jako dawny piłsudczyk, POW-iak, legionista być przede wszystkim z nim, że rozmawiał już z Olą (Piłsudską), że znajdą dla mnie pracę. Nie udało mu się przekonać mnie. Tadeusz Dobrowolski przeszedł na Śląsk jako nauczyciel i organizował „Strzelca”. Trzeba go było usunąć z partii. W Dąbrowie odpadł tylko jeden – b. robotnik Zieliński. To było wszystko z rozłamu w PPS. Natomiast energicznie zaczęły nas zwalniać z pracy władze sanacyjne. Przychodziły takie okresy, że PPS nie mogła urządzić nawet pierwszomajowej manifestacji ulicznej. A dawniej taki np. zjazd TUR w 1927 r. zgromadził dziesiątki tysięcy manifestantów, którzy w pochodzie udali się do huty „Katarzyna”, pod tablicę wmurowaną dla uczczenia hutników, którzy zginęli w czasie manifestacji w czasach caratu. Organizował to TUR, ale wiadomo było, że jest to akcja PPS.

Sanacja zaatakowała przede wszystkim samorządy. Rozwiązywała rady i zarządy miejskie opanowane przez nas. Atakowały – sanacja i endecja – socjalistyczne zarządy miejskie za znaczne zadłużenia w ramach pożyczki ulenowskiej. Zaciągnęły pożyczki m.in. takie miasta jak Sosnowiec, Dąbrowa Górnicza, Radom, Łódź i Piotrków i rozpoczęły wielkie roboty publiczne. Pomagały one rozładowywać ogromny problem bezrobocia, a jednocześnie poprawiały stan urządzeń komunalnych miast. Pożyczki bowiem zostały obrócone na bardzo pożyteczną działalność, na pierwsze wodociągi i kanalizację w tych miastach. Jeszcze w pierwszych latach niepodległości ulica 3 Maja, obecnie Rewolucji, miała kanał ściekowy, do którego ja w czasie wycieczki szkolnej z Warszawy w czasach carskich wpadłem po pas. I to była główna ulica Sosnowca. Po rozwiązaniu samorządów rozpisano nowe wybory, ale naciski, represje i nieuczciwości były takie, że nie można było ich wygrać. Nie pomogła ofiarna praca wszystkich towarzyszy w akcji wyborczej. Sam zresztą, będąc wówczas wiceprzewodniczącym zarządu okręgowego TUR, rozdawałem na ulicy kartki wyborcze z dwójką, tradycyjnym numerem list wyborczych PPS i klasowych związków zawodowych.

Po Brześciu sytuacja partii i możliwości działania stały się niezmiernie trudne. Były momenty, że całkowicie działalność PPS prowadził w rzeczywistości TUR. Nagonka na aktywistów i działaczy socjalistycznych nie ominęła i mnie, wówczas kierownika szkoły powszechnej. Prowadziły ją władze administracyjne i szkolne, „Strzelec” i inne sanacyjne organizacje, a także miejscowy oddział ZNP. Z zebrań działaczy sanacyjnych otrzymywałem poufne informacje, że domagano się usunięcia mnie z Zagłębia. Podobno inspektora szkolnego zmuszono do sprokurowania urzędowego arkusza nauczycielskiego dla władz, który miał ułatwić im ten zamiar. MSW poprzez wojewodę i szefa wydziału bezpieczeństwa, Zawirskiego, otrzymało pismo Inspektoratu, w którym napisano m.in.: „Stefan Pol, wybitny działacz PPS-CKW. Zorganizował 22 oddziały TUR, może być niebezpieczny, jako rewolucjonista”. I to czerwonym ołówkiem podkreślili w gestapo i szef niemieckiego, okupacyjnego szkolnictwa w Poznaniu pokazał mi, jakie to mieliśmy władze, bo u nich zajmuje się tym gestapo, a nie władze szkolne.

Opinia inspektora szkolnego, zawierająca początkowe słowa: „Wybitny działacz PPS-CKW...”, mogłaby sugerować, że byłem członkiem władz naczelnych. W rzeczywistości taka nazwa była często wówczas stosowana w aktach urzędowych dla pepeesowców (po rozłamie 1928 r.) – „cekawiści”, w odróżnieniu od PPS-dawna Frakcja Rewolucyjna. My używaliśmy dla nich złośliwego kryptonimu „BBS” od nazwy BBWR.

Niedługo wytrzymałem w Sosnowcu. W obawie przeniesienia na kresy wschodnie, bo tym mi zagrożono, wziąłem jako nauczyciel bezpłatny urlop roczny, potem jeszcze drugi rok, ale po dwóch latach musiałem już wrócić do szkoły, aby nie stracić praw emerytalnych. W niecały miesiąc później dostałem akt przeniesienia do Środy pod Poznaniem „dla dobra szkoły”. Przeniesienie nastąpiło z dniem 1 grudnia 1933 r., a dekret przeniesienia otrzymałem w Zakopanem, gdzie byłem na leczeniu w sanatorium. Do pracy w Środzie zgłosiłem się 1 kwietnia 1934 r. Przeniesienie odbiło się głośnym echem: pożegnaniem na masówce w Domu Ludowym na Jasnej w Sosnowcu, artykułem w „Robotniku” i interpelacją tow. Doroty Kłuszyńskiej na posiedzeniu Senatu. Minister oświaty (Jędrzejewicz) w odpowiedzi oświadczył, że nie jest mu znane takie przeniesienie. Nic dziwnego, bo jego brat był wiceministrem spraw wewnętrznych. Interweniujący rodzice w Ministerstwie Oświaty otrzymali odpowiedź, że nie są w stanie tego zmienić, bo to jest decyzja Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

W 1936 r. Kuratorium Okręgu Szkolnego Poznańskiego zaproponowało mi złożenie podania o przeniesienie z dniem 1 sierpnia ze Środy do Poznania, gdyż nie mogą tego dokonać z urzędu, oferują natomiast bezzwrotną 3-miesięczną pożyczkę na koszty przeniesienia. Motywowano to nasilającymi się trudnościami z powstałych niepokojów w Środzie. Kilkakrotne wyjazdy przedstawicieli kuratorium dla przeprowadzenia dochodzeń z tytułu różnych skarg (biskupa też) nie potwierdziły zarzutów, tym bardziej że większość wezwanych rodziców stanęła w mej obronie. Przyjazdy komisji powodowały zwoływanie wieców i zbiegowisk, kończących się często bójkami. A trzeba nadmienić, że wówczas w Środzie znalazło się około 300 bezrobotnych rodzin, wysiedlonych z Francji na skutek kryzysu. Ostatni obrazek – klęczących kobiet pod krzyżem naprzeciw szkoły, a z drugiej strony robotników z kijami, kablami itp. – przeraził przedstawiciela kuratorium. Do zebrania rodziców w auli szkolnej nie doszło, bo delegacja robotników powiadomiła, że oni do tego nie dopuszczą, gdyż oni mają dzieci uczęszczające do szkoły, a większość protestujących takich nie ma. Zagrozili, że jeżeli władza dopuści do zebrania, protestujących wyrzucą za okno. Cała ta akcja była przygotowana przez proboszcza i b. endeckiego posła, Wierczaka, bo zaraz na placu kościelnym zwołano wiec, gdzie w niewybrednych słowach zaatakowano starostę (brat Mieczysława Niedziałkowskiego) i kierownika szkoły, Pola, bo obaj komunizują powiat. Starosta uzyskiwał fundusze na roboty publiczne (wały ochronne nad Wartą), stąd cieszył się sympatią wśród bezrobotnych, a kierownika szkoły przede wszystkim za to, że usunął codzienne nabożeństwa w auli szkolnej. Poszło o to, że ranna zmiana przychodziła do szkoły na 8 i dzieci z klas były wyprowadzane przez nauczycieli na nabożeństwo, po czym dopiero wracały na lekcje, co przy dwóch zmianach było uciążliwe.

Zaproponowałem proboszczowi rozpoczęcie nabożeństwa o 7.30, tak aby można było rozpocząć pracę o 8.00, a w czasie nabożeństwa dziećmi zaopiekują się katechetki. Władze szkolne zatwierdziły tę zmianę, lecz proboszcz nie wyraził zgody, zlikwidował ołtarz i nabożeństwa odwołał. Zachowanie proboszcza sprawiło, że Urząd Wojewódzki spowodował, że za obrazę urzędników na służbie ukarano go 2-tygodniowym „aresztem klasztornym” i przeniesiono do Grabowa. Natomiast starostę przeniesiono do Jarocina (zmarł po kilku miesiącach), a kierownika szkoły na stanowisko nauczyciela do Poznania. Chyba ja na tym zyskałem, bo ułatwiło mi to pracę organizacyjną w partii i studia socjologiczne na UP (odpadły dojazdy), ale spokoju nadal nie zaznałem. Po przeniesieniu do Poznania mieszkałem i pracowałem w szkole na Dębcu. Było to w bliskim sąsiedztwie krochmalni w Luboniu (2 km), gdzie nawiązałem ścisły kontakt z miejscowym ośrodkiem robotniczym.

W Luboniu jakiś czas później miało miejsce zabójstwo ks. Strajcha na terenie kościoła, podobno na stopniach ołtarza, przez bezrobotnego (nazwiska nie pamiętam), zresztą „hallerczyka”. Odbył się manifestacyjny pogrzeb. Powracając z pogrzebu oddział ONR w marszowym ordynku, zatrzymał się na boisku szkolnym i pożegnawszy boisko okrzykami: „Precz z Polem, precz z komuną!” – odmaszerował. W parę dni potem odbył się w Poznaniu wielki wiec przed kościołem, obciążający moralnie lewicę za zabójstwo księdza, nie pomijając mego nazwiska. Miejscowy endecki dziennik umieścił półstronicowe zdjęcie z manifestacji z odpowiednim artykułem i przesłał egzemplarz do inspektoratu szkolnego, a tam został dołączony do moich akt osobowych.

W Poznaniu zgłosiłem się przede wszystkim do OKR PPS. Otrzymałem od tow. Rusinka legitymację nr 26. Ulica Stroma w Poznaniu była siedzibą kolejarzy, ale gromadziła się tam również i PPS. Tam był Kowalewski – sekretarz budowlanych, Rybczyński – sekretarz metalowców, Mierzejewski – młody człowiek, Woronowicz, a przede wszystkim Stanisław Turtoń, przewodniczący zarządu okręgu kolejarzy, który obejmował równocześnie i Pomorze. Sytuacja była trudna. Wszystkie wiece pierwszomajowe obsługiwałem, 1 maja nie pracowałem mimo trudności ze strony władz szkolnych. Wiece odbywały się na placu na Stromej, najliczniej były obsługiwane przez krochmalnię znajdującą się pod Poznaniem, w Luboniu. Stamtąd szedł zawsze największy pochód. Wkrótce po odejściu tow. Rusinka z Poznania nastąpiły wybory nowego OKR, w skład którego wchodzili: Stefan Pol, Wałek Latanowicz, Turtoń, Kowalewski, Rybczyński i Stanisław Gajewski oraz Palacz.

Muszę podkreślić, że ani Kowalewski, ani Rybczyński składek w PPS nie płacili. Takie były zbyt luźne obyczaje w PPS w Poznaniu. W ostatnich przed wojną wyborach do rad miejskich wiece przedwyborcze obsługiwaliśmy: Latanowicz, Turtoń i Pol. W Poznaniu wprowadziliśmy 1 radnego (Rybczyński). W Środzie na 9 radnych 4 było z PPS i klasowych związków – Szopny, Refermat i inni. W Chodzieży na 9 – 4 z PPS. I mniej więcej taki stosunek liczbowy był w innych miastach. Jeden z przedwyborczych wieców, na którym przemawiałem, był bardzo ciekawy. Jeden z obecnych powiedział, że jest stolarzem, robi trumny i on ze wszystkimi rzemieślnikami będzie głosował na PPS, ale niech nie zapominają, że on jest trumniarzem, i jak będzie potrzeba, to niech się zwrócą do niego, a nie do innych. Taka była metoda przekonywania ludzi. W Lesznie byłem z Turtoniem, frekwencja olbrzymia. Pada pytanie, ilu mamy Żydów. Obok siedział policjant, bez mała w prezydium, i ciekawy był, co ja odpowiem. Powiedziałem, że my w Poznaniu w partii i klasowych związkach nie mamy Żydów i nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Natomiast wiem, że jest wielka bieda i PPS walczy przeciw tym, którzy ją pogłębiają, i obojętną nam jest sprawa narodowości.

W CKW PPS, a właściwie u tow. Pużaka, zaogniła się sprawa zatwierdzenia mnie jako przewodniczącego poznańskiego OKR. Taki obyczaj zatwierdzania przewodniczących podobno istniał. Przyjeżdżali do mnie Krygier, Kłuszyńska i jeszcze dwóch, żeby mnie przekonać, abym sam ustąpił. Towarzysze z OKR nie chcieli się zgodzić na moje ustąpienie ze stanowiska przewodniczącego. Wreszcie Krygier przekonał mnie po przyjaźni. Ustąpiłem więc i zostałem wiceprzewodniczącym, a na przewodnictwo wysunąłem Latanowicza Walka, kolejarza.

Brakowało wówczas na terenie Poznania pisma socjalistycznego. By tę lukę jakoś wypełnić, z tow. Latanowiczem złożyliśmy w redakcji „Robotnika” w Warszawie weksel gwarancyjny na 600 zł, za cenę którego otrzymaliśmy prawo wydawania mutacji „Robotnika” w Poznaniu. Dokooptowaliśmy do redakcji tow. Janaska, opierając wysiłek redakcyjny na pracy społecznej. Warszawa przysyłała do umówionej drukarni egzemplarze z niewypełnioną ostatnią stroną, która była uzupełniana miejscowymi wiadomościami. Pomoc w tym okazali nam towarzysze z miejscowego klasowego związku drukarzy, któremu przewodniczył tow. Grajek.

Na Kongres PPS w Radomiu (1937 r.) organizacja okręgowa wybrała towarzysza Latanowicza i mnie, zgłaszając tow. Pola jako kandydata na członka do Rady Naczelnej. Przeżyliśmy na kongresie duże rozgoryczenie, gdy po tylu wysiłkach, włożonych w odbudowę naszej organizacji, poznańskie zostało jednak pozbawione przedstawicielstwa we władzach naczelnych partii. Sprawę tę rozwiązano tak, że wybrany z Wybrzeża tow. K. Rusinek miał reprezentować jednocześnie Poznań.

I tak dotrwaliśmy do września 1939 r. Po zajęciu miasta przez Niemców przeniesiono mnie do szkoły aż na Rataje, na drugą stronę Warty, gdyż było powiedziane, że trzeba odpracować 3-miesięczną odprawę otrzymaną po wybuchu wojny. Tam mnie znalazł główny schulrat w Poznaniu, który okazał się być moim kolegą z seminarium socjologii u prof. Znanieckiego. Długo mnie przekonywał, że PPS i narodowy socjalizm są to przecież partie nacjonalistyczne, i ja powinienem współpracować z nimi. Powiedziałem, że ja, niestety, nie mogę, bo ja jestem przeciwnikiem hitleryzmu. Popatrzył na mnie i powiedział: „Jeżeli jest pan takim wielkim patriotą, to przeniesiemy pana do Polski, do Radomia, pan się urodził w Radomiu, na inspektora szkolnego”. Podziękowałem, bo jakoś „nie rozumiałem” powiedzenia Niemca, gdzie według niego jest Polska. Powiedział, że dotąd mam przyjaciół w Środzie, i spytał, czy ja znam panią von Schlecht. Tak, była to nauczycielka w szkole mniejszościowej, którą nadzorowałem z tytułu urzędu. „Musi pan jej podziękować, że pan jeszcze żyje, ale ostrzegam, niech pan się stąd usunie”. Wyjechałem więc do Zagłębia. Tu ponownie stanąłem do roboty partyjnej, już konspiracyjnej. Rozpocząłem w grudniu 1939 r. wspólnie z Bieniem, a później już samodzielnie jako przewodniczący okręgu Zagłębia Dąbrowskiego, komendant Gwardii Ludowej PPS oraz Milicji PPS, porządkowej i fabrycznej.

 

Stefan Pol


Powyższy tekst przedrukowujemy za „PPS – wspomnienia z lat 1918-1939”, tom 2, Książka i Wiedza, Warszawa 1987.

 

Stefan Pol – ur. 1 IV 1898 w Radomiu, w rodzinie robotniczej. Wykształcenie niepełne wyższe, nauczyciel. Współorganizator strajku szkolnego w roku szkolnym 1916/1917, członek Związku Nauczycieli Szkół Powszechnych (od 1918), następnie Związku Nauczycielstwa Polskiego. Przewodniczący Zarządu Okręgowego Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego i Organizacji Młodzieży TUR w Zagłębiu Dąbrowskim i w Poznaniu. Członek Polskiej Partii Socjalistycznej od 1923 na terenie Zagłębia (w Sosnowcu), zastępca przewodniczącego i przewodniczący Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS w Poznaniu (1934–1939). W okresie okupacji hitlerowskiej przewodniczący OKR PPS-WRN oraz z urzędu komendant Gwardii Ludowej i Milicji PPS-WRN w Zagłębiu Dąbrowskim. Po wyzwoleniu członek prezydium ZG ZNP (1945–1948), skarbnik ZG TUR i TURiL w Warszawie (1947–1949).

↑ Wróć na górę