„Łodzianin”
Zdobycie niepodległości a Legiony
[1915]
Wobec tego, że wojna trwa już dziesięć miesięcy, należałoby oczekiwać, że stanowisko polityczne wszystkich Polaków winno być przemyślane we wszystkich szczegółach i zupełnie wyjaśnione, bo tylko ten, kto jasno sobie zdaje sprawę z tego, czego chce, będzie skutecznie działał. Tymczasem wciąż jeszcze znajdują się ludzie nie zdający sobie sprawy z tego, do czego dążyć należy i powtarzają te słowa: „Zgoda na niepodległość. Ale Legiony nie mogą trafić nam do przekonania”.
Ludzi podających się za niepodległościowców, a niechętnie usposobionych dla Legionów, podzielić można na dwie kategorie. Jedni – to zamaskowani endecy, którym, jak widać z całej polityki, prowadzonej przez nich podczas wojny, wystarcza nie tylko autonomia, obiecana przez Mikołaja Mikołajewicza, lecz po namyśle do kieszeni schowana, lecz nawet samorząd miejski otrzymany z łaski cara. Ludzie ci, przyparci do muru, zawsze podają się za niepodległościowców, lecz dla wcielenia idei niepodległości nic nie czynili i nie czynią. Przeciwnie, ze sprzyjania ich Rosji wynika, że są przeciwnikami niepodległości, bo każdy wie i rozumie, że zwycięstwo Rosji oznaczałoby zjednoczenie tych ziem polskich, które uda się podbić pod berłem cara, w żadnym zaś razie nie czyni możliwym utworzenie niepodległego państwa polskiego ani teraz, ani nawet w przyszłości.
Jeżeli więc „niepodległościowiec” takiego typu mówi, że jest przeciwnikiem Legionów, to nie mamy czemu się dziwić. Kto dąży do ugody, do dłuższego trwania niewoli, do dalszego panowania krwawego cara na naszej ziemi, tego stosunek do Legionów musi być nieżyczliwy, bo Legiony – to walka z przemocą, najazdem i uciskiem.
Gorzej jest, że zdarza się spotkać prawdziwego niepodległościowca nie mogącego się pogodzić z myślą, że trzeba popierać Legiony. Jeden więc mówi: „Jakże ja, socjalista-robotnik, popierać będę armię polską, kiedy socjalizm nie godzi się z militaryzmem?”. Na to pytanie dawno dało odpowiedź życie. Na całym świecie socjaliści, bez względu na to, czy życzyli sobie wojny, czy nie, wstąpili do wojska dobrowolnie i głosowali za kredytami wojennymi, skoro już nastąpił wybuch wojny, a więc wypadło bronić swego kraju i swych siedzib przed zniszczeniem i pożogą, jaką niesie wojna. Czyż u nas miałoby być inaczej, u nas, którzy nie walczymy ani za kolonie, ani w interesach polskiego kapitalizmu, bo ten właśnie pragnie pokoju, tylko o własną wolność. Toż zawsze u nas mówiono i słusznie, że tylko wojna europejska może nas wybawić. A teraz, kiedy wojna wybuchła, czy możemy jej nie wykorzystać, zwłaszcza dziś, kiedy nam wolno walczyć pod własnymi sztandarami, własną komendą, kiedy marzenie o wojsku polskim stało się czynem? W tym wojsku demokratycznym, gdzie każdy, począwszy od generała, a kończąc na szeregowcu, zwie się, jak za czasów rewolucji francuskiej, obywatelem, dobrze każdy czuć się będzie. Znajdzie tam wielu towarzyszów partyjnych, bo każdy, u kogo w żyłach płynie krew, bez względu na przekonania polityczne, poszedł walczyć z caratem.
Inny mówi: „Walczą ze sobą armie milionowe. Czy pójdziemy, czy nie, na zwycięstwo nie wpłyniemy. Kto ma zwyciężyć, zwycięży i bez nas”. Oczywiście, że zwycięży i bez nas, ale wtedy obejdzie się i bez nas przy zawieraniu pokoju i wszyscy oprócz nas, na kongresie o sprawach Polski będą radzić. A fakt stworzenia przez Polaków własnego wojska dla własnych celów zmusi całą Europę do liczenia się z nami. Jeśli będziemy cicho siedzieć, pomyślą wszyscy, że zadowoleni jesteśmy ze swej niewoli. Jeśli się zaś porwiemy do broni, będzie wiedziała Europa, że bez zaspokojenia naszych żądań nie będzie pokoju na długo, lecz znów wybuchnie wojna o prawa Polski. A tej drugiej wojny Europa wyniszczona i wyczerpana będzie chciała unikać.
Dziś rozstrzyga o wszystkim siła. W czasie wojny każdy drwi sobie z prawa. Ładnie byśmy wyglądali, gdybyśmy, nie wystawiwszy polskiej siły zbrojnej, gadali o traktatach międzynarodowych, o słuszności itp. rzeczach. Jak wyglądają traktaty podczas wojny, tego dowiodły Włochy, napadłszy cynicznie z tyłu na swoich sprzymierzeńców, wbrew brzmieniu traktatu. Sile przeciwstawia się siłę, a nie arkusz zadrukowanego papieru. I język najobrotniejszego dyplomaty nic nie powie, kiedy ostrze bagnetów nie poprze wywodów mężów politycznych.
I dlaczego byśmy mieli otrzymać niepodległość, gdybyśmy nie pokazali całemu światu czego chce Polska, ofiarując krew najlepszych jej synów? Przez współczucie czy może z własnego interesu da ją nam Europa? I któż będzie myślał o naszych interesach, jeżeli my sami tego nie uczynimy. Legiony są właśnie wyrazicielem interesów i dążeniem całej Polski pragnącej wolności, ich istnienie zmusza świat cały do zajęcia się nami.
Powie ktoś może, że nie wszyscy mogą iść do Legionów. I słusznie, gdyby np. wszyscy PPS-owcy wstąpili do szeregów, któż by zajął się pracą organizacyjną. A pracy organizacyjnej lekceważyć nie wolno. Gdyby jej nie było, moskalofile bez żadnej konkurencji prowadziliby w kraju swą agitację. Zresztą PPS czy podczas wojny, czy w czasie pokoju istnieć musi, bo jej istnienie jest rękojmią dla całego proletariatu, że walka, która się toczy, i ludności robotniczej w Polsce przyniesie korzyści, że, zdobywając niepodległą Polskę, zbliżamy się jednocześnie do osiągnięcia zarówno bliższych, jak i ostatecznych celów naszej partii. To wszystko przewidziały władze partyjne, określając, kiedy i w jakich warunkach organizator ma pozostać na posterunku.
Ale czyż to może wpływać na zmianę naszych poglądów co do konieczności popierania wszelkimi siłami Legionów? Nigdy w świecie. Nasza partia, która zawsze przodowała, dziś w akcji popierającej wojsko polskie przodować również musi.
Gdy sięgniemy myślą wstecz i przypomnimy sobie dzieje ostatniej rewolucji, musimy dojść do przekonania, że jesteśmy szczęśliwsi, niż przed 10 laty. Wtedy najbardziej bohaterskie wysiłki proletariatu rozbijały się o brak broni, brak wyćwiczenia wojskowego, brak umiejętności oceniania, w jaki sposób największe szkody wyrządzić możemy naszemu wrogowi, caratowi. Byliśmy zawsze, mówiąc językiem wojennym, w „defensywie”, z wyjątkiem szczęśliwych momentów przejścia do ataku, po których następować musiało cofanie się i ucieczka, bo zawsze mieliśmy do czynienia z przeważającym wrogiem. A to poczucie, że po najbardziej bohaterskim czynie cofać i ukrywać się należy, wyczerpywało siły, a ludzi słabego charakteru nawet demoralizowało. Dziś jest inaczej. Wróg pierzcha na widok karabinu i armaty polskiego strzelca.
Długo, bardzo długo byliśmy tropieni jak dzikie zwierzęta przez psy gończe carskiego rządu. Wszędzie nas wróg ścigał i dościgał, często bezbronnych. Gnębił nas i tropił szpicel, żandarm, żołnierz, czynownik, wreszcie ex- towarzysz-prokurator. Obchodziliśmy wzdłuż i wszerz polską ziemię, unikając pościgu, omijając dworce kolei i miasteczka, kryjąc się nie raz, w zbożu nocując pod stogiem siana, dobrze jeszcze, jeśli z bronią w ręku, bo wtedy drogo sprzedawano swe życie. Więzienie, etap, osiedlenie czy administracyjne zesłanie to był los świadomego robotnika. Jeśli kto uszedł Sybiru czy stryczka, musiał się stawać nielegalnikiem na całe życie, i albo jadł na tułaczce gorzki chleb emigranta, albo znów wracając do nielegalnej roboty w kraju narażał się na gorsze jeszcze represje.
Dziś czas pomścić się za to wszystko na wrogu, i pomścić się dokumentnie. Należy wyrwać zęby caratowi, aby nie mógł gryźć i szarpać. Kto wojnę przeżyje, niech będzie wolny, i niech nie będzie na naszej ziemi niewolników. Głos krwi braci naszych, pomordowanych przez carat podczas ostatniej rewolucji, wzywa nas do walki zbrojnej w nierównie lepszych warunkach, niż te, w jakich oni się znaleźli. Oto jeszcze jeden powód, dla którego w szeregach wojska polskiego nie powinno zbraknąć robotnika socjalisty.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Łodzianin – Organ Okręgu Łódzkiego Polskiej Partii Socjalistycznej”, czerwiec 1915 r. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł.