Jan Wiktor
Zdeptany zwyciężył
[1937]
Zastanawiam się długo, czy mam prawo zabrać głos o ostatnich zajściach [1], które zająć muszą jedną z najtragiczniejszych kart w dziejach chłopa polskiego, nigdy przez nikogo nie oszczędzanego. Gdy nad tym mozolę się, przypominam sobie moje życie twarde i ciężkie i ono każe mi chwycić pióro w obronie skrzywdzonych. Od IV klasy w gimnazjum w Dębicy należałem do tajnego stowarzyszenia „Promień”, którego zadaniem była praca i służba Ojczyźnie, przebudowa duszy i narodu płomieniem i młotem przygotowującymi do przyszłego porywu. Po maturze w latach 1913 i 1914 organizowałem „Strzelca” po wsiach, dokąd śp. Kula-Lis przybywał jako instruktor, brałem udział w pracach niepodległościowych, o ile ciężka choroba płuc mi pozwalała. W czasie okupacji austriackiej zwędrowałem ziemię chełmską, aby wrażenia zawrzeć w książce „Oporni”, kiedy czas nadszedł poszedłem na Spisz i Orawę, aby wziąć udział w pracach plebiscytowych. Uważałem i uważam pisarstwo za najszczytniejszą służbę, za najpiękniejszą pracę. Ta służba, ta praca wyrzuca mnie z czterech ścian i każe iść w życie, wędrować po kraju, zbliżać się do człowieka, poznawać jego potrzeby. I los zrządził, że idę tam, gdzie woła mnie głoś najnieszczęśliwszych. A gdziekolwiek jestem, zawsze i wszędzie dźwięczy słowo: Polak i Polska. Tak było, gdym wędrował po Śląsku Opolskim, gdzie przemoc niemiecka z piersi żyjącej wydziera polskie serca, aby je zabić. Tak było, gdym wędrował po ulicach miast i wsi. Wszędzie wołałem, zawsze biłem na alarm, bo chciałem wstrząsnąć sumienia polskie prawdą widzianych i przeżytych obrazów. I dlatego mówię: mam prawo pisać.
I teraz, kiedy biorę pióro do ręki, widzę wieś polską, patrzę w oczy osieroconych, zbitych, zdeptanych, sponiewieranych, widzę świeże mogiły, które zmieniają się w ogniska buchające płomieniami, nie wiem jak pisać. Chciałbym, aby pióro zmieniło się w piorun, a ocieka krwią... Któż w wolnej Polsce zliczy rany, ciosy i połamane żebra chłopskie.
Słyszę teraz zdanie:
– Bolszewicka agitacja.
– Chciałbym odpowiedzieć: tragiczne położenie zdeptanego człowieka pragnącego żyć w prawach, które wywalczył na polu bitew.
Nie zrozumieją tego prostego zdania wszyscy ci, którzy powinni być sumieniem, rozumem i sercem narodu. Kiedy myślą przebiegam po zagonach mijanych, po chatach, po twarzach ludzi obszarpanych, żebraczych, kiedy przypominam sobie obrazy najstraszliwszej nędzy, zadaję pytanie: cośmy uczynili dla wszystkich skrzywdzonych w czasie naszej niepodległości. Czyśmy wytępili w sobie nikczemność ojców i swoją w stosunku do najbardziej upośledzonych, wyzyskanych, czyśmy spłacili odwieczny dług, czyśmy dźwignęli chłopa z nędzy, czyśmy głodnemu dziecku dali kromkę chleba, a bosemu buty, czyśmy spalili zawszone barłogi, czyśmy wyprowadzili chłopa z brudnych izb, aby Ojczyznę miłą w słońcu dobra i prawdy zobaczył. Cośmy uczynili, aby był współtwórcą doli i przyszłości, aby mu dać prawa, które bagnetem wyrąbał, cośmy uczynili, aby związać wszystkich nierozerwalnymi węzłami miłości, czyśmy naprawili błędy, które były zgubą naszej Ojczyzny. Przecież dwadzieścia lat wolności z takim trudem pokoleń uzyskanej powinno być urzeczywistnieniem haseł i nakazów wszystkich polskich bojowników, wieszczów, proroków, powinno być początkiem wszelkich czynów, zwrotem w dziejach Polski, podwalinami pod nową przyszłość, wobec której jesteśmy wszyscy odpowiedzialni i kiedyś zdamy rachunek, która wyda surowy wyrok. Trzeba stwierdzić z całą stanowczością, że chłop spełnił rolę i idzie w tę przyszłość jako żołnierz 1920 r., okryty ranami, który piersią mur stworzył, a dzisiaj idzie bez praw, sponiewierany, zdeptany, mając na rękach łańcuszki, na ustach kłódkę, a w sercu straszliwą nienawiść. Kto ją zapalił?
Przed paru miesiącami rozmawiałem z chłopem, który na wszystko trzeźwo patrzy, trzeźwo ocenia i między innymi wspomniał, że do Nowosielec [2] biegli chłopi jako gospodarze do gospodarza, wierząc, że ich rozumie, zobaczy siłę i serca płonące miłością Ojczyzny, że przejmie się dolą ludu, że zrozumie jego los, że usłyszy jego głos, który jest głosem większości narodu, że może pójdzie za nakazem St. Żeromskiego, kiedy to: „Panicz wziął w swe piersi serce Bandosa, a swoje serce w jego piersi wcielił. Krwawą bandosa dolę przypiął sobie do lewego boku, jak zardzewiały, w ziemi wykopany brzeszczot mieczowy. Rąbać nim począł z ramienia ślepymi ciosami mrok zagęstniały i z dawna narosłą przemoc w Ojczyźnie”.
Z Nowosielec mógł Gospodarz wywieźć 25 milionów serc chłopskich wiernych i oddanych. Niestety dla gospodarza tego kraju, który karmi i broni, dla chłopa polskiego nie było ani jednego słowa. A w kilka miesięcy po tym dla kilkunastu pańskich synów, zdegenerowanych, spędzających życie przy szklanicy, nie znających nędzy, błyszczących srebrnymi wyszyciami szarf i czapek korporacji, poszedł i przemawiał... To chłop głęboko odczuwał, bo to było upokorzenie. Tam w Nowosielcach została podeptana najpiękniejsza legenda: obrońcy skrzywdzonych, budowniczego nowej Polski. Tam miał serca chłopów i odrzucił je, a rodzącą się w milionowych sercach legendę podeptał... Chłopi zwątpili i zrozumieli, że nie mogą stać u drzwi pańskich, aby wyżebrać ogryzioną kość, ale muszą tworzyć swoją dolę, bo są ramieniem Ojczyzny, jej piersią, jej murem i basztami. A ten mur to musi być w ogniu miłości wypalany. Chłop nie jest nawozem rozrzuconym po polu pod cudzy siew, bo jest najrodniejszą glebą Ojczyzny, jej oraczem, siewcą, żniwiarzem znoszącym snopy dla Rzeczypospolitej. Chłop jest obywatelem świadomym, idącym w jutro, aby urobić dolę. Tylko głuchy nie słyszy łoskotu jego kroku. Tylko ślepy nie widzi przeobrażeń jego, tylko sparaliżowany nie czuje ognia zamierzeń.
W Nowosielcach rzucono siew w 150 tysiącach serc, który wyrósł po roku w wypadkach sierpniowych, kiedy chłop schodził ze snopem z łanu.
– Nie dziwcie się, tylu prowokatorów na zgubę chłopską nastaje, że nie tylko słowo, ale i myśli trzeba trzymać na wędzidle. Słowem nieopatrznym można sprowadzić nieszczęście nie tylko na siebie, ale i na całą wieś.
A po tym opowiadanie o zdarzeniach w czasie strajku i po strajku. I zdaje mi się, że wszystkie rany na piersiach i plecach się otworzyły i nie słowa, ale krew leje się z wszystkich ran, spod wszystkich uderzeń i ciosów. Każda gruda ziemi krzyczy i przeklina.
Wstrząśnięty do głębi, chciałbym zebrać słowa i łzy, ale każde słowo truchleje, ale każda łza w ogień się zmienia. Zakrwawiła się dusza moja jak wówczas, gdym wędrował po ziemi chełmskiej. Ongiś, gdym słuchał po szlakach Podlasia opowiadań o unitach, myślałem, że okrucieństw nahajki rosyjskiej nikt nie prześcignie. Tak wówczas myślałem. Wszędzie jednakowa jest pałka nie znająca żadnych praw ani zakazów. Wówczas na Podlasiu każda wieść o męczeństwie i bohaterstwie wstrząsała światem, wówczas pamięć polska zebrała pulsy serc, jęki i łzy, jakby na chustę św. Weroniki, aby czcić jej świętość. Dzisiaj sumienie polskie musi zebrać obraz tego, co się stało...
Siedzimy wśród milczącej gromady. Ktoś odsłania plecy posiniaczone, pobite, któryś odsłania pierś i okazuje bliznę po ranie, a w poprzek świeża rana.
– Ta kiedym walczył na froncie, a ta teraz i akuracik ta wzdłuż, a ta w poprzek i zrobił się krzyż. To za Polskę, a ta od Polski.
Ktoś rzuca pytanie.
– Co chłop miał robić. Wszystko czyniliśmy na drodze legalnej w walce o prawa nam należne. Nikt nas nie wysłuchał. Żebyście wiedzieli, jak my jesteśmy podeptani, jesteśmy wydani na samowolę każdego. Strajkować nie wolno. Każdy robotnik ma to prawo, nikt mu nie wzbrania. Tej samej broni też chwyciliśmy się. Padło hasło, w spokoju wyruszyliście. Każdy służył w wojsku, więc szliśmy w ordynku. Ani jeden kamień nie padł, nikt żadnej broni nie miał, z gołymi rękami rewolucji się nie robi. Po sąsiednim miasteczku rozleciała się wieść, że idą uzbrojeni chłopi. Ulice wymarły. Nikogo nie było widać. Drzwi i okna zaryglowane. Chłopi odbyli wiec, uchwalili rezolucję, że sanacja musi ustąpić, że Witos musi wrócić, że muszą się odbyć nowe wybory, że rządy Polski należy oddać narodowi. Odśpiewaliśmy „Gdy naród do boju” i znów czwórkami w spokoju odmaszerowaliśmy do wsi. Taki był nasz bunt. A za to patrzcie... Pacy – fi – kacja – tak wygląda.
Prowadzą mnie do domów, pokazują zniszczenie. Poprute pierzyny, zboże pomieszane z gwoździami, porąbane łóżka, pobite kolbami obrazy. Zdarty ze ściany Krucyfiks, sterty gruzów, chleb wrzucony do gnojówki, dachówki potłuczone. Wszędzie tak samo, w stodole, w stajni. I ktoś pyta:
– Za co mszczą się na zwierzętach, co im winne cielęta, krowy, konie. Widzicie rany, widzicie to też od kolb... połamane kości...
– Pokonali was – mówię.
– Nas pokonali? – zerwał się chłop. – Zwyciężyliśmy, choć poszliśmy z gołymi rękami. Te wypadki więcej uświadomiły dla uświadomienia chłopa niż lata agitacji. Ta krew zespoliła nas wszystkich. Każda wieść o nas padała jak głownia wydarta z pożaru – chłopów zabijają. Wieść o tych wypadkach dotarła do najdalszych krańców, do najciemniejszych izb i zrywali się wszyscy, aby iść z pomocą. Każde uderzenie pałką odbija się w milionach serc chłopskich. Popatrzmy na ostatnie lata, na tchórzostwo, upodlenie. I właśnie teraz po raz pierwszy przemówiła przez usta i rany chłopa sponiewierana i zdeptana polska godność. Chłopi pokazali drogę, po której jeszcze pójdą, ale już nie jako bezbronne barany...
Tutaj padli.
Stają na baczność jakby przed sztandarem bojowym.
– Gdybyśmy mogli stąd zgarnąć każde ziarno prochu, gdybyśmy mogli krew zebrać. To miejsce będzie dla nas zawsze świętością. Tutaj nasi bracia padli za sprawę chłopską. Na ołtarzu wyniesiemy, aby czcić ich pamięć po wszystkie dni póki duch żyje w chłopie.
– Macie żal do stronnictwa?
– Żal, za co?
– Gdyby nie było strajku, nie byłoby salw, no i tej pacyfikacji.
– Chłopi nie mają żalu do stronnictwa, bo stronnictwo robiło to, co my chcemy. Zawiedliśmy się na wszystkich, zwątpiliśmy we wszystkich, nie wierzymy nikomu, wierzymy tylko w to, że stronnictwo doprowadzi do zwycięstwa. Kto w czasie strajku wpływał na uspokojenie, to uważaliśmy takich za sprzedawczyków. Duch bojowy wstąpił w chłopa i gotowi jesteśmy do ostatka walczyć. Powtarzamy wszyscy: przyjdzie czas, będzie nasz.
– Przyjdzie czas... Kiedy?
– Przyjdzie, przyjdzie. Chłop w ciągu wieków dużo przeżył, dużo przecierpiał. Któż zliczy baty, jakie padły na łanie pruskim w czasie pańszczyzny, a przecież pańszczyzna przepadła, a chłop został zawsze tym samym, mocnym, upartym, nieustępliwym.
– A jaki dziś duch panuje na wsi?
– Jak po wojnie, jak po pożarze. Chłop nie upada, chwyta się do roboty, a roboty dość. Nie wolno rozpaczać i rąk załamywać. Są sieroty, są wdowy, trzeba ratować. I te wdowy i te sieroty są w czci. Co tobie dziś, to mnie jutro. Nie zginą z głodu. Gromada opieką ich otacza. Chleba im nie może zabraknąć. Uwięzionym obrabiamy pola. Kto wie, jak długo posiedzą, nie można dopuścić, aby ich gospodarstwa upadły dlatego, że poświęcili się za wspólną sprawę.
– Czy są wieści o uwięzionych?
– Są. Słyszymy ich głosy choćby przez najgrubsze mury. Tam siedzą wszyscy najświatlejsi, prezesi, sekretarze miejscowych kół stronnictwa. I tam w więzieniu urządzają zebrania, rozdzielają referaty, toczą dyskusje nad różnymi zagadnieniami. A dużo spraw do załatwienia, w domu nie było czasu. Tak, więzienia to najlepsze uczelnie. Wszędzie panuje mocny duch.
– Mówią, że chłop działa na szkodę Polski, że podkłada ogień pod zrąb Ojczyzny.
– Szaleniec tylko może coś uczynić na szkodę Matki. Myśmy wolność wywalczyli, to tej wolności chcemy bronić i obronimy. My już rozróżniamy, kto Polską zasłania pełny żłób. Ci co wołają, że chłop przez ostatnie wypadki szkodzi Polsce. Że właśnie Polską zasłania ów żłób. To nie Polska przychodzi z pałką, gwałtem i kajdankami zamiast chleba, książki i wolności, to nie Polska, ale szaleńcy krzyczący głośno i wywijający batem.
– Słyszałem zdanie, że sterty trupów zagrodziły drogę do Polski.
– W piersiach i w garściach naszych jest Polska. Do Polski opartej na gwałcie i krzywdzie już dawno zagrodzona droga. Bracia nasi rzucili swe ciała jak snopy w ziemię żyzną, aby wydały stokrotny plon. Idziemy w przyszłość, rozwijając sztandary maczane w krwi.
– „Tam, gdzie przeszedł policjant, tam buntu nie będzie”.
– Jakże mało zna p. minister duszę chłopa i nastroje na wsi. Gdzie pałka przejdzie, tam po stokroć większa nienawiść rodzi się, nieraz głęboko w sercu zaryta, jak bomba i jak bomba groźna.
– Oby ta bomba nie padła pod zrąb Rzeczypospolitej.
– Oby. To powiem, pałką serca nie przetrąci, nikt też nie wydrze z naszych piersi chłopskiego serca. Gdyby nam chcieli wytoczyć krew z żył kropla po kropli, to ta ostatnia kropla chłopska będzie. Nasza prawda jest prawdą milionów i kolbami jej nie można rozstrzygnąć. Nasz nakaz: przez wolnego chłopa do wolnej Polski.
– Serce chłopskie trzeba przetworzyć na serce polskie, które by nie mój, nie twój zagon ukochało, ale całą Polskę.
Zmieniają się nazwy wsi, twarze, a wszędzie jednako brzmi opowieść o ostatnich zajściach, o nastrojach.
– Przecierpieliśmy dużo. Dawna Polska miała dla chłopa bat, a dzisiejsza pałkę, ale pałką nikt nie dźwignie na wyższy szczebel, pałka nie zapali serca miłością, nie zatka gęby, aby nie krzyczała o prawo do chleba i wolności.
I wciąż brzmią w duszy mojej słyszane słowa, to płoną płomieniami, to błyskają kosą, to padają ciężarem kamieni.
– „Jeżeli wojsko będzie strzelało do braci, to w czasie wojny nie będzie strzelało do wrogów”. Dumam nad wszystkim, com widział i com słyszał.
Żeromski w „Słowie o Bandosie” pisał:
„Wrócił się parobek złamany do jej kolan. Padł do nóg pańskich. Znowu musiał przyszwę buta całować. Jęcząc, błagał, żeby go znowu na dawnym prawie do kieratu wziąć za płacę, jaką dać raczy dłoń pańska i żeby mógł w czworacznym barłogu znaleźć legowisko.
Niesie teraz na barkach schylonych głuchą, okrutną, ciemną swą zemstę. W duszy dźwiga niewypowiedziany ciężar sprawy przegranej, kamień żarnowy. Bo to on dźwiga teraz ciężar sprawy przegranej. Dla niego, pariasa obdzieranego ze szmat, pozbawionego prawa do nauki, autonomiczna wolność – to przecie nic innego, tylko dostateczny kawałek chleba, krótszy dzień pracy, szacunek dla jego człowieczeństwa, wyższa zapłata za pracę i prawo do oświaty.
– Kiedyś kłamstwo nasze uzna tę prawdę.
W głuchej nocy swego tułactwa po dalekości dróg na skutek bezrozumnej zemsty dźwignął bandos kamień żarnowy, przytłaczający serca. Szaloną z rozpaczy dłonią, ze straszliwie skutecznym przekleństwem cisnął go na środek drogi. I potknęło się o kamień ten Szczęście polskie. Ojczyzna nasza”.
Tak pisał Stefan Żeromski w 1907 r. po klęsce bandosa z dziedzicami, po walce przegranej o grosz na sól, o garść barłogu dla dziecka. Dzisiejszy chłop nie padnie do nóg pańskich, aby przyszwę buta deptającego go całować, na jego sercu też nie potknie się Szczęście polskie, bo Ojczyznę w piersiach nosi, wrośniętą w żyły, w kości. Polska dla niego nie jest kamieniem żarnowym.
Kto zna dzisiejszą wieś, ten wie, że chłop w ciągu ostatnich lat przebył ogromną drogę, uległ przeobrażeniu i we wszystkim się różni od chłopa wczorajszego. Jest obywatelem uświadomionym, spełnia obowiązki, ma poczucie prawa, szanuje godność swoją i godność urzędnika, jeżeli urzędnik szanuje swoją godność, domaga się rozwiązania tysiąca zagadnień rozognionych do czerwoności i wie, że przez wybicie zębów nie zatłucze się prawdy, przez wybicie oczu nie zabije się słowa wolności i prawa. Chłop zdaje sobie sprawę, że rozwiązać zagadnienia dręczące mogą wielkie umysły, wielki rozum i serce, a nie pałka choćby w garściach mocarza. Chłop widzi, że nigdzie nie znać prawdziwego wysiłku nad rozwiązaniem zagadnień, gdzie by dobro ogółu było naczelną zasadą. Ktoś powiedział, że w Polsce policjanci są mężami stanu, a mężowie stanu – stupajkami.
Każdy z nich czym prędzej wraca na swoje miejsce, na swoje stanowisko, niech każdy rozpala serca wielką ideą, aby budować przyszłość Polski, wytyczyć błyskawicami drogę jej. Dziejów Polski niepodległej nie wolno pisać krwią najbardziej skrzywdzonych, sponiewieranych i wyzyskanych, dlatego, że są bezbronni. Naród nie jest stadem niewolników, a kierujący nie są ekonomami umiejącymi świstać batem. Nie wolno podpalać serc nienawiścią, nie wolno odrąbywać rąk od pługa, które żywią, ramię od karabinu – które broni. Pamięć chłopa jest straszliwa. Kikutami nie będzie bronił.
Nasuwa się wiele myśli, gdy patrzę na świeże mogiły rozrzucone po wsiach. Kwitną na nich świeże kwiaty, buchają z nich płomienie. Na tej krwi chłopskiej rodzi się legenda.
Te czterdzieści jeden trupów [3], to czterdziesta jedna pochodnia płonąca płomieniami na drodze, po której idzie chłop w przyszłość po swe, należne mu prawa. Trupy na polach są sztandarami ich sprawy, krew ich ogniem rozpalającym serca.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się we wrześniu 1937 r. w postaci powielanego maszynopisu, rozpowszechnianego pocztą i osobiście przez działaczy Stronnictwa Ludowego, aby ominąć państwową cenzurę. Drukiem ukazał się dopiero po latach w czasopiśmie „Roczniki Dziejów Ruchu Ludowego” nr 9, 1967. Stamtąd przedrukowujemy go tutaj, pomijając przypisy (i opatrując trzema innymi) oraz uwspółcześniając pisownię wedle obecnych reguł.
Przypisy:
Autor ma na myśli opisywane w niniejszym tekście wydarzenia z czasów wielkiego strajku chłopskiego. Wybuchł on 15 sierpnia 1937 r. na wezwanie Stronnictwa Ludowego, czołowej partii chłopskiej. Strajk polegał głównie na przerwaniu dostaw płodów rolnych do miast i blokowaniu dróg, którymi były one dostarczane, w wielu miejscach kraju odbyły się także demonstracje i wiece, a chłopi zapowiadali „marsz na Warszawę”. Strajkujący podnosili zarówno postulaty ekonomiczne (przyspieszenie i zwiększenie skali parcelacji ziemi między chłopów, interwencjonizm państwa w celu zwiększenia opłacalności produkcji rolnej, dofinansowanie inwestycji strukturalnych na wsi i prowincji), jak i polityczne (zniesienie cenzury, przywrócenie demokracji parlamentarnej, ustąpienie władz sanacyjnych). Szczególne nasilenie wystąpień chłopskich miało miejsce w Małopolsce, gdzie doszło do licznych starć z policją, a po zakończeniu strajku wiele wsi zostało brutalnie spacyfikowanych przez policję i wojsko w odwecie za udział chłopów w protestach.
W Nowosielcach (powiat Przeworsk) na Podkarpaciu 29 czerwca 1936 r. odbyła się symboliczna uroczystość ku czci wójta miejscowości, Michała Pyrza, który w 1624 r. zorganizował skuteczną obronę wioski przed najazdem tatarskim. Na uroczystość tę zaproszono Edwarda Rydza-Śmigłego, generalnego inspektora sił zbrojnych oraz lidera obozu rządzącego po śmierci J. Piłsudskiego. Cała impreza przekształciła się jednak w ogromną manifestację chłopskiego niezadowolenia – ok. 120 tys. uczestników domagało się przywrócenia demokracji, rozpisania nowych wyborów oraz powrotu do kraju emigrantów politycznych – liderów ruchu ludowego (Wincenty Witos i inni). Doszło do zamieszek sprowokowanych przez policję, a od tamtej pory wrogość między ruchem ludowym i obozem władzy uległa znacznemu pogłębieniu.
Ostateczna liczba ofiar – chłopów zabitych podczas strajku lub w trakcie pacyfikacji wsi po jego zakończeniu – wyniosła 42 osoby.
Jan Wiktor (1890-1967) – dziennikarz, publicysta, pisarz, działacz niepodległościowy, sympatyk ruchu ludowego. Przed wojną ceniony reportażysta, autor głośnych książek, m.in. „Oporni”, „Orka na ugorze” i „Błogosławiony chleb ziemi czarnej”. Wspierał działania Stronnictwa Ludowego, znany był z bardzo odważnych wystąpień antysanacyjnych. Po wojnie poseł na Sejm I kadencji, propagator piękna Pienin i regionalizmu tego obszaru. Jego imię nadano pienińskiemu rezerwatowi przyrody Wąwóz Homole.