Adam Próchnik
Zagadnienie tzw. warstw pośrednich
[1935]
W bieżącej sytuacji społeczno-politycznej zagadnienie warstw tzw. średnich nabiera olbrzymiej wagi. Przy ustalaniu naszej linii postępowania, naszej drogi walki, naszej metody działania zajmuje to zagadnienie stanowisko poniekąd kluczowe. Struktura społeczna współczesnego społeczeństwa daleka jest od prostego schematu: kapitał – proletariat. Różnorodność czynników społecznych jest niewątpliwa i wielka. Co więcej – stwierdzić to należy obiektywnie – nie wygląda wcale w tej chwili tak, jakbyśmy mieli być na drodze do tego schematu, jakbyśmy znajdowali się na pewnym stopniu ewolucyjnym do tego wiodącym. Musimy należycie ocenić tę sytuację, bo od tej oceny zależy nasza przyszłość. Stwierdźmy więc fakty. Fakt pierwszy: proletariat nie stanowi większości. Fakt drugi: proletariat obecnie się nie zwiększa. Fakt trzeci: proletariat się nawet zmniejsza. Naturalnie podstawą naszego rozumowania jest proletariat w sensie marksowskim, to znaczy warstwa najemników nic nie posiadających oprócz swej siły roboczej, którą sprzedaje, żeby żyć. Ta warstwa istotnie w miarę zastoju w produkcji kurczy się, gdyż część jej nie ma komu sprzedawać swej siły roboczej, nie jest zatem warstwą najemną.
Tej prawdzie – która jest niewątpliwa – należy śmiało spojrzeć w oczy i wyciągnąć z niej wszelkie logiczne konsekwencje. Ale to nie jest jeszcze całokształt współczesnego obrazu, to nie jest jeszcze cała prawda. Tak – proletariat maleje. Ale na czyją korzyść liczebną się to dzieje? Przecież nie na korzyść kapitalistów, bo ta warstwa społeczna również się zmniejsza.
I tu właśnie zjawia się zagadnienie warstw średnich. Przedstawimy w tym miejscu najpospolitszy typ rozumowania. Rośnie więc warstwa średnia. Nie jest ona w obecnym momencie bynajmniej warstwą przejściową, którą z wolna wchłania proletariat, która się proletaryzuje. Jest ona odrębnym czynnikiem w istniejącej strukturze społecznej. O rzeczywistości naszej decyduje zatem schemat: proletariat – warstwa średnia – kapitał. I z tym schematem należy się liczyć. Walka toczy się między proletariatem a kapitałem. Proletariat sam zwyciężyć nie może. O wyniku walki zadecyduje więc stanowisko warstwy średniej. Wszystko zależy od tego, kto zdoła ją pozyskać. W danym momencie kapitał może się w tej dziedzinie pochwalić dość dużymi sukcesami, uzyskanymi na drodze faszyzmu. Proletariat musi zatem wszystko uczynić, aby przyciągnąć warstwy średnie na swoją stronę. Oto zagadnienie. A dalszy tok rozumowania jest prosty. Jeżeli socjalizm chce odbić klasy średnie faszyzmowi, musi mieć w stosunku do tych klas dostateczną siłę atrakcyjną. Musi w swym programie uwzględnić dostatecznie ich interesy specjalne. Niektórzy socjaliści idą tak daleko na tej drodze, że są nawet gotowi wyrzec się ze swego programu zasadniczego hasła uspołecznienia narzędzi pracy, wywłaszczenia ich posiadaczy, gdyż stwarza ono rzekomą przepaść między proletariatem a warstwą średnią. Socjalizm, powiadają oni, może zostać urzeczywistniony bez procesu uspołecznienia. Wystarczy, jeżeli społeczeństwo zdobędzie kierownictwo i kontrolę nad produkcją. Socjalizm bez socjalizacji – oto konsekwencja, do której niektórych doprowadza zagadnienie zasadnicze, kluczowe.
Albo ci, którzy doszli do takich konsekwencji, mają nieubłaganą rację i trzeba się przed nią ukorzyć, albo popełniają błąd w rozumowaniu i trzeba im ten błąd wytknąć. Zanim uczynimy to pierwsze, spróbujmy najpierw uczynić to drugie.
Błąd leży w samym pojęciu warstw średnich. Analizujemy ściśle pojęcie proletariatu, odcinamy od niego całą armię bezrobotnych, sprowadzamy go do czystej koncepcji marksowskiej najemników kapitału. A równocześnie najswobodniej operujemy nieokreślonym pojęciem warstw średnich, do których zaliczamy wszystko: i właścicieli drobnych warsztatów pracy, i chłopów, i drobnomieszczaństwo, i umysłowych pracowników, i bezrobotnych nawet. Cóż to za konglomerat, cóż to znowu za warstwa społeczna, którą wyolbrzymiliśmy najpierw, aby potem przed nią abdykować z haseł, które są najistotniejszą treścią naszej ideologii?
Czyż istotnie wszystko poza kapitałem i proletariatem jest warstwą średnią? Otóż nie. Pod pojęciem warstwy średniej rozumiemy warstwę, która pod względem swego położenia ekonomicznego zajmuje pośrednie stanowisko między kapitałem a jego najemnikami. Na drabinie społecznej warstwa średnia musi znajdować się na stopniu wyższym od proletariatu, musi posiadać większą pewność bytu i większe możliwości konsumpcyjne, musi mieć większy udział w podziale dochodu społecznego. Inaczej nie możemy jej uważać za warstwę średnią. Nie ma najmniejszego powodu, aby zaliczać do klasy średniej bezrobotnych, posiadaczy warsztatów pracy w mieście i na wsi, którym te warsztaty nie dają utrzymania i skazują ich na życie w nędzy, olbrzymiej większości pracowników umysłowych i drobnomieszczaństwa. I dlatego stwierdzić należy fakt: warstwa średnia w istotnym tego słowa znaczeniu uległa jeszcze znaczniejszemu uszczupleniu niż proletariat. Proletariat stanowi nadal potężny czynnik i nigdy nim być nie przestanie. Warstwa średnia znajduje się w stanie szczątkowym.
Gdzie zatem zaszeregujemy te warstwy średnie, które fałszywie zazwyczaj do warstw średnich są zaliczane? Jak przedstawi nam się obraz współczesnego społeczeństwa? Trójschemat: kapitał – warstwy średnie – proletariat, jest fałszywy, jest fałszywszy jeszcze niż schemat: kapitał – proletariat. Ten ostatni bowiem, aczkolwiek upraszcza w sposób niedopuszczalny układ sił społecznych, unaocznia przynajmniej zasadnicze przeciwieństwo nurtujące organizm społeczny. Trójschemat zaś wprowadza szkodliwe zamieszanie pojęć i mylną ocenę struktury społecznej. Większość grup społecznych, które mylnie włączono do warstw średnich, stoi w hierarchii społecznej poniżej proletariatu lub w najlepszym razie na jednakowym z nim poziomie i to musi być w schemacie naszym, o ile ma odpowiadać rzeczywistości, uwidocznione. Będzie on zatem wyglądał tak: kapitał – warstwy średnie – proletariat – grupy spauperyzowanych warstw ludności.
Proces proletaryzacji został ograniczony. Zgoda. Ale za to odbywa się proces inny, proces pauperyzacji, i znaczenia społecznego tego procesu nie należy nie doceniać. W każdym razie niepodobna przez pauperyzację trafić do warstwy średniej. Najpierw zwróćmy uwagę na fakt, że obok proletariatu w ścisłym, marksowskim tego słowa znaczeniu, istnieje proletariat, który pozwolimy sobie nazwać proletariatem w sensie rzymskim, w sensie antycznym. Unikamy nazwy lumpenproletariat, która nie odpowiada dzisiejszej masowości tego procesu. Proletariat ten najbardziej jest zbliżony do tego znaczenia, jakie temu pojęciu nadawano w starożytnym Rzymie. Nie jest to proletariat najemników. Zgoda. Ale jest to proletariat ludzi pozbawionych własności i pracy, konglomerat różnych zdeklasowanych czynników, byłych lub niedoszłych robotników, chłopów, średnich posiadaczy, umysłowych pracowników. Proletariat ten winien być sprzymierzeńcem proletariatu w nowoczesnym tego słowa znaczeniu, ale może być także żerowiskiem kapitału i wysługującego mu się faszyzmu. I to samo przeżył starożytny Rzym. Grakchowie walczyli o społeczne wyzwolenie proletariatu, ale przeciwnicy ich przypominali pod wielu względami dzisiejszych faszystów, zwłaszcza przez to, że licytowali się z Grakchami w radykalizmie społecznym, aby zwyciężywszy – wcale tych haseł nie realizować. Na tym to proletariacie dostała się do władzy dyktatura militarna. Analogie są widoczne. Ale jest i zasadnicza różnica. Obok proletariatu nędzarzy jest także dziś i proletariat najemników, którego zadaniem historycznym jest stanąć na czele walki wyzwoleńczej wszystkich wyzyskiwanych i krzywdzonych.
Owe spauperyzowane grupy ludności podzielić możemy zatem na trzy kategorie:
Na te warstwy, które podobnie jak proletariat nic nie posiadają, prócz swej siły roboczej, ale się tym od niego różnią, że z powodów od siebie niezależnych siły tej sprzedać nie mogą, a więc są proletariatem w sensie antycznym.
Na te warstwy, które wprawdzie posiadają warsztaty pracy, ale fakt posiadania bynajmniej nie zabezpiecza ich bytu i nie uwalnia od nędzy.
Na te warstwy, które posiadają warsztaty pracy, zabezpieczające im chwilowo byt, ale bez gwarancji trwałości i na poziomie niższym niż proletariat lub ostatecznie jednakowym.
Wszystkie te grupy społeczne nie mogą zostać w żadnym wypadku zaliczone do warstw średnich, ekonomicznie silniejszych od proletariatu, i zajmują w życiu gospodarczym nie miejsce między proletariatem a kapitałem, ale miejsce w tyle poza proletariatem. A właśnie pozyskanie tych warstw, które razem z najemnym proletariatem stanowią olbrzymią większość społeczeństwa, jest dziś palącym zagadnieniem, stojącym przed obozem socjalistycznym. O te warstwy właśnie chodzi, a nie o warstwy średnie w istotnym tego pojęcia znaczeniu.
Czy dla pozyskania tych warstw obóz socjalistyczny istotnie musi rezygnować ze swych zasadniczych haseł? Czy warstwy te są zainteresowane w tym, aby zaniechać socjalizacji? Czy socjalizacja może być straszna dla tych, którzy nic nie posiadają? Czy może ona przerażać tych, którym własność ich w dzisiejszym ustroju zgotowała nędzę lub smutną egzystencję? Nic podobnego. Droga do zdobycia ich nie prowadzi bynajmniej przez zasłonięcie części czerwieni na naszym sztandarze.
Nie zamykamy oczu na trudności. Zdajemy sobie sprawę z tradycyjnego przywiązania do własności nawet tam, gdzie ta własność przestała być przywilejem. Nie mamy zamiaru tak wywłaszczać drobnych posiadaczy, jak chcemy to uczynić z właścicielami wielkich warsztatów, opierających się na wyzysku pracy najemnej. Ale musimy zwrócić uwagę na charakterystyczne zjawisko. Przywiązanie do własności tych wszystkich, których własność ta nie obroniła przed nędzą, ma wyraźne dziś tendencje zmniejszania się, a nawet tu i ówdzie zaniku. Zjawisko to objawia się nawet na wsi. Wśród młodzieży chłopskiej omawia się coraz żywiej zagadnienia spółdzielczości rolnej, kołchozów itp. Własność, która nie daje korzyści, przestaje być siłą atrakcyjną. Dlaczegóż by miała ona stać się siłą atrakcyjną w socjalistycznym programie?
Zresztą cóż czyni nasz konkurent w opanowaniu tych warstw spauperyzowanych, faszyzm? Czyż obiecuje im ochronę własności? Nic podobnego. Faszyzm dla zdobycia tych warstw zbroi się właśnie w hasła socjalistyczne. Czyni to nieszczerze i ze złą wolą. Ale czyni to dlatego, że zna siłę atrakcyjną socjalizmu. Czyż właśnie sam socjalizm miałby jej nie znać?
Zdobycie naturalnych sprzymierzeńców proletariatu nie wymaga bynajmniej obniżenia sztandarów i rezygnacji ze swych dążeń. Wymaga ono w pierwszym rzędzie wytworzenia w tych warstwach czynnika zaufania do politycznej reprezentacji klasy pracującej. Wyraźne, jasno sprecyzowane hasła programowe, dostosowane do warunków obecnej doby dziejowej metody walki, wewnętrzna jedność w obozie robotniczym i konkretny plan działania na przyszłość najbliższą – oto czynniki, które najbardziej są zdolne wytworzyć wiarę w socjalizm, zarówno w szeregach samej klasy robotniczej, jak i w najszerszych warstwach pokrzywdzonej i zbiedniałej ludności.
Adam Próchnik
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Lewy Tor”, nr 9-10, sierpień-wrzesień 1935 r. Następnie wznowiono go w książce Adam Próchnik – „Wybór publicystyki”, Książka i Wiedza, Warszawa 1971. Przedrukowujemy go za tym ostatnim źródłem.
Adam Próchnik (1892-1942) – działacz socjalistyczny i spółdzielczy, oficer Wojska Polskiego, poseł na Sejm RP, ideolog polskiego ruchu socjalistycznego, doktor nauk historycznych. Nieślubny syn wybitnego działacza socjalistycznego, Ignacego Daszyńskiego. W młodości działacz Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej, członek Związku Walki Czynnej, w czasie I wojny światowej walczył w armii austriackiej, a następnie organizował we Lwowie niezależne polskie struktury wojskowe, za co został aresztowany, groziła mu kara śmierci. Brał bohaterski udział w walkach w obronie Lwowa, otrzymując stopień podporucznika. W niepodległej Polsce działacz Polskiej Partii Socjalistycznej, pracował jako historyk-archiwista, szykanowany przez władze sanacyjne. W latach 1925-31 przewodniczący rady miejskiej Piotrkowa Trybunalskiego, w roku 1928 wybrany posłem na Sejm z listy PPS. Przez pewien okres członek władz Związku Nauczycielstwa Polskiego. W latach 30. związał się z Warszawską Spółdzielnią Mieszkaniową, będąc jednym z liderów intelektualnych tego środowiska, m.in. sprawował funkcję przewodniczącego stowarzyszenia lokatorów WSM „Szklane Domy”. W roku 1939 wybrany radnym Warszawy. W latach 1934-39 członek Rady Naczelnej PPS. Początkowo zwolennik współpracy z komunistami, po procesach moskiewskich zmienił stanowisko w tej sprawie na negatywne. Uznany publicysta polityczny oraz badacz dziejów polskiego ruchu socjalistycznego i demokratycznego, autor m.in. książek „Demokracja kościuszkowska”, „Bunt łódzki w roku 1892”, „Pierwsze piętnastolecie Polski niepodległej”, „Ideologia spółdzielczości robotniczej”, „Idee i ludzie”. Po wybuchu wojny działał w konspiracji politycznej, najpierw w środowisku WSM, później w grupie związanej z pismem „Barykada Wolności”, następnie jako lider Polskich Socjalistów. Brał udział w pracach na rzecz zjednoczenia PS z PPS-WRN i krakowską grupą PPS Zygmunta Żuławskiego. Zmarł na zawał serca 22 maja 1942 r.