Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Marian Porczak

Walka robotników z reakcją w listopadzie 1923 r.

[1926]

Jesień 1923 roku mimo bardzo dobrych urodzajów przyniosła wobec takiej polityki rządu nową falę drożyzny i spadku marki. Grozę nędzy potęgowała zbliżająca się zima, wobec której masy stały bez żadnego zaopatrzenia i bez nadziei na poprawę losu. Położenie urzędników ilustrował list żony urzędnika do redakcji „Naprzodu”, pełen rozpaczy: „Mam czworo dzieci w wieku 8-17 lat – pisała między innymi matka – z pensji 5-milionowej i dodatku 1 milion 200 tysięcy, płacę za córkę w seminarium przeszło 1 milion 200 tysięcy marek miesięcznie. Zima idzie, a kawałka węgla nie mam, ni kartofli. Niech nam dadzą zamiast tego dodatku, tego ochłapu, porcję cyjankali, lepsza bowiem śmierć, niż takie życie. Leży mi dziecko 13-letnie w 40-stopniowej gorączce, a nie mam na doktora, ni na lekarstwo. Mąż jest zdecydowany po zdarciu ostatnich spodni, chodzić w bieliźnie i pelerynie. Jesteśmy systematycznie niszczeni. Nie mam co ani zastawić, ani sprzedawać. Ja nie chcę współczucia. Ja chcę do syta chleba dla swoich dzieci, choć raz na tydzień łyżkę rosołu dla nich i całe spodnie i koszulę dla męża”. Takim było położenie materialne urzędnika X rangi, po 30 latach służby.

A katastrofa gospodarcza dotykała także warstwy średnie. Ksiądz dr Czuj w „Ludzie Katolickim” wykazując ruinę polskiego handlu drobnego, wołał pod adresem rządu: „Czy sobie zdaje sprawę z tego p. premier Witos? Nad tym powinien pomyśleć rząd »większości«, o ile chce ratować swoją powagę i położyć kres wzrastającemu z każdą chwilą rozgoryczeniu”.

Wzrost drożyzny robił zawrotne postępy; w ciągu października wynosili w Krakowie 186%, zaś 205% w Warszawie, podczas gdy w ostatnich miesiącach rządów Sikorskiego wskaźnik drożyźniany wynosił 10-14%. Płaca maszynisty kolejowego, już z podwyżką 1 listopada miała wynosić 16 milionów marek, czyli około 40 złotych miesięcznie, przy ciągłym wzroście drożyzny i spadku marki. Płace innych kategorii pracowników były jeszcze nędzniejsze. „Katastrofa rośnie jak lawina, i zalewa coraz szersze dziedziny życia publicznego, siejąc popłoch i przerażenie. W tym samym przyspieszonym tempie, podsycanym nadto niepewnością jutrzejszej kalkulacji i chciwością nadzwyczajnych zysków, postępuje drożyzna artykułów pierwszej potrzeby. Nikt nie wie, budząc się z rana, z jakimi spotka się cenami, aby przeżyć dzień cały” – pisała burżuazyjna „Nowa Reforma”. – „Jako pierwszy pewnik należy przyjąć, że nędza urzędników jest bezprzykładna i że należą oni do warstw najbardziej upośledzonych w społeczeństwie” – stwierdzał obszarniczy „Czas”. Nie mówimy tu o prasie lewicowej, socjalistycznej, która energicznie broniła pracowników państwowych. Prasa rządowa ze względów demagogicznych też nie taiła grozy położenia. „Głos Narodu” domagał się wobec niedołęstwa biurokracji „powołania na stanowiska ministrów fachowych, energicznych, ludzi”. Przypominamy, że ministrami skarbu byli kolejno osławieni endecy Linde i Kucharski. Ale zło tkwiło nie tylko w nieudolnym rządzie, lecz w egoistycznej chjeno-piastowej większości, reprezentującej interesy paskarzy i lichwiarzy.

Pracownicy państwowi na licznych zgromadzeniach podnosili bezskutecznie żądania zapomogi na zakupy zimowe i wyrównania nędznych pensji.

Powrotna fala strajków

Tak samo żądanie Komisji Centralnej Związków Zawodowych przymusowego stosowania co tydzień wskaźnika drożyźnianego, rząd zignorował. Głód spowodował nową falę strajków. Już 6 października [1923] wybuchł w Krakowie strajk maszynistów kolejowych, przerwany jednak w dniu następnym w nadziei ustępstw rządu. Drożyzna rosła „jak na drożdżach”. Dnia 11 października wybuchł strajk kolejowy i pocztowy w Katowicach, zaś 12 października strajk powszechny na Górnym Śląsku; następnie stanęli górnicy Zagłębia Dąbrowskiego. Związek Zawodowy Kolejarzy z posłem Kuryłowiczem na czele czynił wszelkie wysiłki, by spowodować rząd do zajęcia się wydatniejszą poprawą bytu kolejarzy. Rząd trwał w uporze. Pracownicy państwowi zwrócili się jeszcze do stronnictw „większości narodowej” Sejmu o pośrednictwo między nimi a rządem – nadaremnie, gdyż większość rządząca delegacji nie przyjęła. Tymczasem uchwały masowych zgromadzeń pracowników domagały się strajku, ostatniej broni w walce legalnej o byt ludzki. Rząd odpowiedział groźbami redukcji 40 tysięcy urzędników i wydał zarządzenia represyjne, prasa zaś endecko-klerykalna wszczęła obelżywą nagonkę przeciw pracownikom, insynuując im antypaństwowe dążenia i wzywając rząd do bezwzględnych wobec nich represji. Dnia 22 października stanęli po raz wtóry maszyniści węzła krakowskiego, a w dniu następnym wybuchł ogólny strajk kolejowy w Krakowie. Za kolejarzami stanęli pocztowcy krakowscy. Wobec niesłychanego bagatelizowania „słusznych postulatów robotniczych i urzędniczych” – jak stwierdziło jedno z pism rządowych – Związek Zawodowy Kolejarzy proklamował strajk powszechny kolejarzy w państwie.

Rekonstrukcja gabinetu Witosa

Pod naporem katastrofalnej sytuacji w państwie, prawica postanowiła zrekonstruować swój gabinet i powalała do rządu swych „najtęższych” ludzi, między innymi Romana Dmowskiego i Wojciecha Korfantego. Powołanie tych ludzi do rządu było tylko wzmocnieniem bojowo-partyjnego charakteru gabinetu. Dmowski to zacietrzewiony reakcjonista, wróg śmiertelny klasy robotniczej. On to organizował podczas rewolucji 1905 roku w byłym zaborze rosyjskim antyniepodległościowe, endeckie bojówki, które mordowały robotników walczących z caratem o wolność narodu. On, pozujący na polityka „europejskiego” o swych przeciwnikach nie wyrażał się inaczej jak o „łotrach”, a na zjeździe endecji nim wstąpił do rządu, propagował taktykę „bicia w zęby” przeciwników politycznych. Jego to scharakteryzował już w 1907 roku Andrzej Niemojewski, jako człowieka „bez szlachetniejszych pędów”, który „uczyni wszystko, aby naród skłócić w sobie”. On to na posiedzenia Rady Obrony Państwa w 1920 roku zabierał rewolwer ze sobą w trosce o swe cenne życie, gdy życie ojczyzny było w niebezpieczeństwie, w małości swej duszy podejrzewając, że mógłby się znaleźć w ROP ktoś, kto by dybał na jego żywot w tym właśnie momencie! Stwierdził to jego przyjaciel, prof. I. Chrzanowski w Krakowie na uroczystym wieczorku, Dmowskiemu poświęconym. Korfanty – wojownicza natura bez skrupułów. On to w pierwszych dniach niepodległości wsławił się z podburzania reakcyjnych tłumów w Warszawie, jemu młodzież endecko-klerykalna wyprzęgała konie, obwożąc swe „bożyszcze” po ulicach stolicy państwa, gdy trzeba było organizować odsiecz Lwowowi. „Bohater” ten zorganizował napad krwawy jego bojówek i policji na pochód robotników socjalistycznych, manifestujących w Katowicach (23 lipca 1922) z okazji radosnego faktu przyłączenia dzielnicy śląskiej do Polski. Pałkarze Korfantego zamordowali jednego robotnika, wielu ciężko pobili. Takie zasilenie rządu oczywiście nie wróżyło poprawy gospodarczej — ale prowokację walk wewnętrznych. Zrozumiał to doskonale prawicowy poseł Rabski, wołając w „Kurierze Warszawskim”: „Dmowski, Korfanty, Grabski i Chłapowski! W tych nazwiskach jest mądrość i moc, jest nowa spójnia wielkiego przymierza... Więc chwila rozstrzygająca się zbliża. Nikomu spać już nie wolno. Nawet wielki wódz wtedy tylko może uratować ojczyznę, jeżeli wielkim jest męstwo, czujność, niezłomność jego żołnierzy”.

„Mądrość” nowego rządu nie bardzo się wzmocniła, a „moc” miała się niebawem wyrazić – w wysłaniu bagnetów i karabinów maszynowych na robotników i w deptaniu praworządności. Taki rząd nie mógł być czynnikiem łagodzenia i porozumienia.

Toteż rząd zamiast iść na drogę układów i ustępstw, jak to się dzieje na Zachodzie, o który „ocierał” się przecież Dmowski – postanowił pójść na drogę bezprawia i gwałtem złamać strajk pracowników państwowych, przeciwko którym ogłoszono jakąś „świętą wojnę”. Jeszcze przed rekonstrukcją gabinetu, na strajkujących w Zagłębiach górników sprowadzono policję i wojsko. W chrzanowskim bez powodu aresztowano wielu robotników, skuto w kajdany i odesłano do więzienia.

Przeciw strajkującym w Krakowie endecy i klerykali zmobilizowali łamistrajkowskie Stowarzyszenie Samopomocy Społecznej (SSS), które starało się zastąpić w pracy pocztowców. Do tej haniebnej roli łamistrajków wciągano młodzież akademicką i szkół średnich.

Militaryzacja – gwałty nad kolejarzami – strajk generalny

W obronie walczących z nędzą i gwałtem pracowników stanęła jedynie Polska Partia Socjalistyczna. Dnia 28 października pojawia się odezwa Centralnego Komitetu Wykonawczego PPS, podnoszącą ekonomiczne żądania klasy robotniczej. Celem poparcia strajkujących, wybucha w Tarnowie 27 października strajk generalny, a 29 października imponujący rozmiarami i przebiegiem jednodniowy strajk w Krakowie. Spokojne i potężne manifestacje klasy robotniczej nie były rządowi na rękę. Rada ministrów uchwala ministrowi Kiernikowi wyjątkowe pełnomocnictwa celem „zlikwidowania” strajku i „zapewnienia spokoju”. Środkiem do tego prowadzącym miał być zakaz zgromadzeń strajkujących i militaryzacja kolejarzy, którą rząd postanowił zastosować „na podstawie” tymczasowej ustawy o powszechnej służbie wojskowej, wydanej dekretem Rady Regencyjnej w 1918 roku. Było to krzyczące bezprawie, przeciw któremu zaprotestował w Sejmie we wniosku nagłym Związek Polskich Posłów Socjalistycznych domagający się cofnięcia militaryzacji, jako niezgodnej z konstytucją. Wniosek uzasadniał tow. poseł Żuławski, wykazując całe bezprawie zarządzeń represyjnych rządu. Rząd trwał przy swoim i w Krakowie dowódca DOK, gen. Czikel ogłosił wezwanie (bez daty) powołujące kolejarzy roczników 1883-1901 „do wojska”. Nie zgłaszający się mieli być uważani za dezerterów i oddani pod sądy doraźne. Nie dość, że zastosowanie ustawy o powszechnej służbie wojskowej do jednej części obywateli w celach represyjnych było bezprawiem, to jeszcze powołano o 10 roczników więcej, aniżeli przewiduje ustawa. Było to bezwstydne deptanie wszelkiej praworządności, toteż strajkujący bezprawnego wezwania nie usłuchali.

Rozpoczęły się gwałty. W Krakowie nocą policja wpadała do mieszkań kolejarzy i wśród krzyku przerażenia kobiet i dzieci porywała im ojców. Dochodziło przy tym do potwornych scen: żołnierze policyjni bili kolbami kobiety i dzieci, broniące swych mężów i ojców przed brutalnością policji. W Nowym Sączu w nocy z 29 na 30 października policja przy pomocy wojska przeprowadziła w kolonii kolejarzy obławę na strajkujących. Przeszukiwano mieszkania, wyłamywano drzwi, przy czym ginęło wiele rzeczy. Dnia 30 października major Maciejowski otoczył wojskiem i policją Dom Robotniczy, szukając strajkujących. Napotkał jednak tłum kobiet i dzieci który chciał zastraszyć i rozprószyć rozkazem ładowania karabinów na przeciw zgromadzonych. Gdy kobiety przyjęły ten manewr oklaskami – rozkazał żołnierzom bić kobiety kolbami. Wielu strajkujących kolejarzy kryło się przed gwałtami w okolicznych lasach.

Militaryzacja była ciosem wymierzonym w źrenicę swobód robotniczych: w prawo koalicji, zagwarantowane 108 art. konstytucji. Bez tego prawa klasa robotnicza stałaby się pariasem społecznym, bez możności obrony przed wyzyskiem. Z tym prawem proletariat żyje lub pada. Wobec takiej prowokacji i gwałtów nad bezbronnymi kolejarzami, CKW PPS w porozumieniu z Komisją Centralną Związków Zawodowych proklamowały strajk generalny. Odezwa PPS stwierdzała: „Rząd złamał konstytucję! Pogwałcił prawa obywatelskie! Rzucił wyzwanie klasie robotniczej! Ogłaszamy strajk generalny w obronie Rzeczypospolitej demokratycznej przeciw prawicowej dyktaturze reakcyjnej, przeciw militaryzacji i sądom doraźnym”.

Rząd szedł dalej drogą bezprawia i postanowił złamać klasę robotniczą w potokach krwi. Ten rozlew krwi trzeba było sprowokować. Do tego posłużył rządowi bezprawny zakaz zgromadzeń. Kiernik wydał rozkaz wszystkim wojewodom bezwzględnego tłumienia strajku, niedopuszczania do zgromadzeń i pochodów demonstracyjnych.

Wystrzelać kolejarzy

Kolejarze są żywiołem wysoce patriotycznym. W czasie protestu lutowego 1918 r. przeciw haniebnemu traktatowi brzeskiemu – kolejarze mieli odwagę stanąć wraz z całą klasą robotniczą do strajku bohaterskiego wobec istniejącego stanu wojennego. Rząd zaborczy austriacki nie miał odwagi tak demonstracyjnie wysłać wojsko i kulomioty przeciw nim, i nie kazał strzelać, jak to dopiero uczynił rząd polski, tak zwanej „większości narodowej”. W chwilach przewrotu 1918 r. kolejarze oddali ogromne usługi państwu polskiemu, broniąc majątku kolejowego przed grabieżą upadających zaborców. Toteż nie nienawiść do państwa, ale ciężkie położenie gospodarcze, w które nie chciał wejść rząd dorobkiewiczów w 1923 r., zmusiły ten ofiarny żywioł do walki legalnej o poprawę ciężkiego bytu. Kolejarze umieją pilnować i bronić swych sprawiedliwych interesów klasowych i zawodowych, ale zdolni też są do ofiar z tych interesów, gdy idzie o dobro państwa. Nie bez wzruszenia wspominam rok 1920, kiedy to w obliczu niebezpieczeństwa najazdu trzeba było podwoić pracę, pracownicy kolejowi w warsztatach dobrowolnie przedłużali czas pracy, gdy klasy posiadające wykorzystywały krytyczne położenie państwa dla lichwiarskiego podwyższania cen środków utrzymania.

Zamiary swe zdradził Kiernik na kilka dni przed wypadkami wyrażając się do posła Marka, że wystrzelać się każe trochę kolejarzy i będzie spokój. Szczególną troską otoczył Kiernik Kraków. Ponieważ miejscowe władze bezpieczeństwa, którym zależało w myśl ich zadań i obowiązków jedynie na utrzymaniu spokoju podczas legalnego strajku, nie mogły zrozumieć rozkazu Kiernika, nakazującego nie dopuszczać do zgromadzeń i prześladować strajkujących, które to zarządzenia zmierzały właśnie do wywołania zajść – Kiernik usunął od władzy szefa biura bezpieczeństwa przy województwie, radcę Broszkiewicza, starego, wytrawnego urzędnika, któremu zarzucił „złą wolę”, a także pozbawił zupełnie wpływu na sprawy bezpieczeństwa – dyrektora policji Rękiewicza.

Usunąwszy w ten sposób przeszkody na gruncie krakowskim, Kiernik oparł się na wojewodzie Gałeckim, tępym urzędniku austriackim, któremu dawał bezpośrednio rozkazy przez telefon z Warszawy decydując o najdrobniejszych zarządzeniach, o każdym zezwoleniu na zgromadzenie, co Gałecki wykonywał bezkrytycznie jak automat. Było to bezceremonialne wmieszanie się rządu w atrybucje miejscowych władz bezpieczeństwa. Faktycznym dyrektorem policji stał się Kiernik, któremu oddano też władzę w rozporządzaniu się armią.

Przygotowania militarne w Krakowie

Przygotowania wojskowe i policyjne poczyniono jeszcze przed proklamowaniem strajku generalnego i w tym celu odbywano konferencje z wojskowością w województwie. Wojsko było tu wprost wciągane do spisku rządzących przeciw strajkującym.

Chodziło bowiem, jak zeznał gen. Czikel w sądzie wojskowym, o to „aby wojsko wystąpiło jak najsilniej i złamało strajk”. Do takiej roli z pogwałceniem przepisów o użyciu wojska, przygotowywano armię, gwałcąc konstytucję. Już 4 listopada sprowadzono – według zeznań generałów Beckera i Czikla – do Krakowa baony 16 pułku piechoty i 12 pułk strzelców podhalańskich, oddziały saperów z Przemyśla itp. Z województw kresowych ściągnięto większą ilość policji. Rozkazem komendy obozu warownego (opublikowanym w broszurce „Z dni grozy i bólu”) podzielono Kraków na trzy główne grupy wojskowe i określono szczegółowo rejonowy plan działania. Siły wojskowe powyższych grup „asystencyjnych” (według wojskowego aktu oskarżenia) przedstawiały się następująco: grupę pierwszą stanowiły trzy bataliony piechoty, jeden pułk artylerii, dywizjon taborów i pociąg pancerny. Grupę drugą stanowił baon piechoty, 1 pułk artylerii i 1 pieszy oddział artylerii. Grupę trzecią stanowiły dwa baony piechoty i pluton artylerii. Nadto pod dowództwem generała Tinza w odwodzie na Wawelu stały 3 bataliony piechoty, 8 pułk ułanów, pluton artylerii i 4 samochody pancerne. Siły te trzymał dowódca DOK Czikel do swojej dyspozycji. Wojska te, rozporządzające też półszwadronem karabinów maszynowych, stały w ostrym pogotowiu, były specjalnie dobrane i „pewne”, jak stwierdził Czikel. Wojska obsadziły różne obiekty, a nawet wzgórza niektóre w okolicy miasta. Plan wojenny, jak widzimy, na dość pokaźną zakrojony skalę. Wojskiem też rozporządzano się bezceremonialnie z pogwałceniem wszelkich przepisów o asystencji.

W pierwszy dzień strajku generalnego Kraków przedstawiał niezwykły widok. Liczne i silne patrole wojskowo-policyjne przeciągały ulicami. Na placach publicznych w okolicy Domu Robotniczego biwakowały demonstracyjnie kompanie piechoty.

W przeddzień wybuchu strajku generalnego wojewoda Gałecki ogłosił ogólny zakaz zgromadzeń pod gołym niebem i pochodów, co było bezprawiem, gdyż w myśl konstytucji zakaz taki mógł nastąpić tylko z wprowadzeniem stanu wyjątkowego, zatwierdzonym przez Sejm. Stanu wyjątkowego formalnie rząd nie miał pretekstu wprowadzić, gdyż panował spokój i poza ramy legalne strajk nie wychodził, więc rząd zarządzenia wyjątkowe wprowadzał znowu na drodze bezprawia.

Krwawe dni 5 i 6 listopada w Krakowie

By uniemożliwić strajkującym zgromadzanie się, Gałecki zajął wszystkie wielkie sale, na ten cel odpowiednie, na pomieszczenie wojska. Zrobił to, jak wyszło na jaw podczas procesu, rozmyślnie. Strajkujący zmuszeni byli odbywać zgromadzenia na zmianę w szczupłej sali Domu Robotniczego przy ul. Dunajewskiego, wobec czego, przed Domem zbierały się tłumy wyczekujące na swą kolej.

Cel tych zgromadzeń określił akt oskarżenia prokuratury w sposób następujący:

„Wczesnym rankiem, 5 listopada 1923 r.. poczęli zbierać się strajkujący w salach Domu Robotniczego przy ul. Dunajewskiego oraz na ulicy i na placu Szczepańskim, żądni usłyszenia wiadomości o dalszych kolejach rozpoczętego strajku i o stanowisku rządu, jakie w tym wypadku zamyśla zająć wobec stawianych postulatów, popartych wybuchem powszechnego bezrobocia [w znaczeniu: powstrzymania się od pracy przez strajkujących – przyp. redakcji Lewicowo.pl]”. Patrole konnej policji przejeżdżały ul. Dunajewskiego, przeciskając się z trudem wśród zebranego tłumu”...

Otóż już 5 listopada Gałecki usiłował sprowokować zbierające się spokojnie tłumy, wysyłając na nie szarżę policyjną. Było to wbrew przekonaniu policji. Dyrektor policji Rękiewicz zeznał, że zbierania się robotników przed Domem nie uważał za „manifestację”, tylko za konieczny objaw w czasie strajku generalnego, jeżeli inne sale są zamknięte. Gałecki jednak kazał atakować. Przychodziło do chwil bardzo krytycznych, gdy policja z karabinami najeżonymi bagnetami nacierała, dotykając niemal bezpośrednio robotników, którzy obnażali swe piersi, wołając: strzelajcie! Dzięki roztropności komisarzy policji, którzy sami prosili posłów socjalistycznych, by uspakajali tłum, prowokowany rozkazami Gałeckiego, do starcia nie przyszło. Pojawienie się w momencie wielkiego napięcia posła Bobrowskiego robotnicy przyjęli z entuzjazmem, unosząc kochanego wodza swego na ramionach tuż przed wymierzonymi karabinami policji. Poseł Jan Stańczyk, wsparty na barkach robotników, wzywał ich do rozwagi wobec prowokacji rządu. Wreszcie jeszcze rozsądek wziął górę i policję ściągnięto. Tłum po wysłuchaniu przemówień ruszył na plac Szczepański i tu natknął się na biwakujące wojsko, któremu wśród owacyjnych oklasków robotników komenderujący oficer dał rozkaz do odmarszu. Po południu tego samego dnia zebrali się jeszcze bez przeszkód strajkujący na ul. Dunajewskiego, skąd rozeszli się wieczorem z tym, że 6 listopada rano zbiorą się znowu, by dowiedzieć się o losach strajku i przebiegu pertraktacji z rządem, prowadzonych przez posłów socjalistycznych.

Tymczasem, słuchając rozkazów Kiernika, Gałecki decyduje się na nowy szaleńczo-potworny krok: wydaje zakaz odbywania zgromadzeń nawet w Domu Robotniczym. Unikając bezpośredniego zetknięcia się z posłami socjalistycznymi, Gałecki za pośrednictwem dyrektora Rękiewicza zawiadomił o tym zarządzeniu posła Marka dopiero o godzinie 10 w nocy 5 listopada i zapowiedział zamknięcie w dniu 6 listopada dostępu do Domu Robotniczego kordonami policji i wojska. Wszelkie przedstawienia posła Marka, wykazujące całą potworność takiego zarządzenia, nie odniosły skutku. Zawiadomienie o zakazie mas strajkujących, mających się zebrać pod domem – było oczywiście niemożliwe, i tłumom groziło niespodziewane zetknięcie się rano z kordonami siły zbrojnej. By czymś uzasadnić ten potworny zakaz, Kiernik żądał (przez Gałeckiego) dopuszczenia na zgromadzenia w lokalu Stowarzyszeń delegata rządu z asystą. Było to, wobec podrażnienia mas prowokacjami 5 listopada, nie do wykonania. Dyr. Rękiewicz czynił przedstawienia rządowi, że asystencja taka jest niemożliwa, a na zgromadzenia w interesie utrzymania spokoju zezwolić należy – jednak bez skutku, gdyż argumenty rzeczowe nie trafiały do rozsądku wyższych władz.

Przebieg zajść 6 listopada

Sytuacja 6 listopada, według aktu oskarżenia prokuratury, przedstawiała się następująco:

„Około godziny 8 rano policja zamknęła dostęp do Domu Robotniczego przez ustawienie pilnych kordonów u wylotów sąsiednich ulic. W szczególności ul. Dunajewskiego została zamknięta z jednej strony kordonem policji, ustawionym od kawiarni Centralnej u zbiegu ulic Dunajewskiego i Karmelickiej do ul. Szewskiej, z drugiej strony zaś od hotelu Krakowskiego u zbiegu ulic Dunajewskiego, Garbarskiej i Basztowej, wszerz ul. Dunajewskiego i plant do ul. Reformackiej. W dalszej linii zamknęła policja dostęp do głównego Rynku i do placu Szczepańskiego.

Tymczasem od wczesnego ranka w dniu 6 listopada 1923 roku zdążały ze wszystkich części miasta tłumy strajkujących w kierunku Domu Robotniczego, a zatrzymywane przez ustawione kordony policyjne, gromadziły się w pobliżu na sąsiednich ulicach.

„Mimo kordonów policyjnych, zamykających wyloty ulic, prowadzących w kierunku Domu Robotniczego, zdołała zgromadzić się jeszcze przed godziną 9 rano przed Domem Robotniczym większa ilość robotników, którzy jako robotnicy tamże zatrudnieni, zostali częściowo przepuszczeni przez kordony policyjne w myśl instrukcji otrzymanej przez organa bezpieczeństwa, częściowo zaś zdołali się tamże przedostać przez Planty, względnie z placu Szczepańskiego, skąd dostęp pod Dom Robotniczy nie był zamknięty”.

„Przed bramą Domu Robotniczego zajął stanowisko oddział, złożony z 10 policjantów, którzy dozwalali na wstęp do środka jedynie personelowi, zajętemu w Kasie Chorych, mieszczącej się na froncie tegoż budynku, oraz personelowi zajętemu w Domu Robotniczym. W niewielkiej odległości od tego oddziału, mniej więcej w połowie przestrzeni między Domem Robotniczym a Hotelem Krakowskim, pod redakcją czasopisma „Goniec Krakowski”, ustawiły się 2 kompanie 16 pułku piechoty, mające stanowić asystencję oddziałów policyjnych i w danym razie wesprzeć akcję policji”.

Okolicę Domu Robotniczego obstawiono też karabinami maszynowymi.

Zatrzymywane przez kordony masy zaczęły napierać na kordon policji pod Hotelem Krakowskim, ponieważ za kordonami widziały już zebrane bez przeszkody tłumy strajkujących. Komisarz wezwał dla wzmocnienia kordonu – stojące w pobliżu kompanie wojska. Podczas „wzmacniania” kordonu nadjechały dwa wozy z kapustą, zbliżając się do kordonów. Masa korzystając z tego pchnęła wóz na kordon i przełamawszy go runęła w stronę Domu Robotniczego. W chwili przerwania kordonu padł strzał rewolwerowy z Hotelu Krakowskiego, dany przez prowokatora faszystowskiego lub agenta policji, która ustawiając kordon przed hotelem, obsadziła go. Od strzału tego padł pierwszy zabity robotnik Józef Nowak, raniony w czaszkę. Następnie padły pod hotelem dalsze dwa trupy: kolejarzy Stanisława Skoczenia, zabitego od strzału i Józefa Stanclika, ojca ośmiorga dzieci, przekłutego bagnetem w szyję. Po przerwaniu kordonu policja wycofała się częścią w pobliską ulicę Garbarską, głównie zaś na planty „pod mury klasztoru Reformatów i inne sąsiednie miejsca i stamtąd rozpoczęła bezładną strzelaninę w stronę tłumu. Od strzałów padło kilka osób cywilnych i zostało ranionych dwu żołnierzy 16 pp. Żołnierze ulegli chwilowej panice wraz z tłumem, padali na ziemię, chroniąc się przed kulami”. Podniecony pierwszymi ofiarami i prażony ogniem policji z dwu stron: od Reformatów i z ul. Garbarskiej tłum zrozpaczony, widząc leżące na ziemi wojsko, „tłum w takiej sytuacji – stwierdza wojskowy akt oskarżenia – rzucił się do rozbrojenia oficerów i kompanii”. Wojsko rzucało się dwukrotnie na ziemię. Oficerowie „w ogólnym zamieszaniu, spowodowanym trwającą bezładną strzelaniną policji, na którą zaczęto odpowiadać z tłumu”, porządku wśród wojska utrzymać nie mogli. Przyczyną rozbrojenia wojska – stwierdza dalej trybunał wojskowy, było „w najwyższym stopniu nieudolne postępowanie policji”. Wzburzony pierwszymi trupami i prażony ogniem policji tłum uzbroiwszy się w broń zabraną wojsku, rzucił się żywiołowo do obrony przed strzałami policji. Trybunał wojskowy ustalił, że zachowanie się tłumu było wobec wojska nie tylko pozbawione cech wrogości, ale nawet do krytycznej chwili przyjazne. „Robotnicy mnie otoczyli i prosili, bym zarządził wstrzymanie strzelania” – zeznał generał Becker. O wyłącznie obronnej walce tłumu świadczy fakt, że u drugiego wylotu ul. Dunajewskiego, pod kawiarnią Centralną, kordon policyjny stał niewzruszony i nie atakowany, aż do chwili pojawienia się szarży ułańskiej.

Na wieść o pierwszych ofiarach posłowie dr Bobrowski i dr Marek rozpoczęli interwencję u Gałeckiego i gen. Czikla, który faktycznie kierował akcją wojskową. Gałecki nie chciał nic słyszeć o cofnięciu wojska, Czikel zaś tłumaczył się rozkazem rządu. Pos. Bobrowski zwrócił się do Witosa, ten jednak oświadczył, że sprawa należy do Kiernika. Pos. Markowi udało się wśród kul dotrzeć do województwa, skąd telefonicznie wszczął interwencję u Kiernika, żądając zaprzestania krwi przelewu i usunięcia Gałeckiego. Była to pierwsza wiadomość, jak fałszywie twierdził Kiernik, jaką rząd otrzymał o wypadkach krakowskich. Kiernik jednak trwał w uporze.

A tymczasem Czikel, chcąc koniecznie wyprzeć robotników spod ich Domu stowarzyszeniowego, zarządził wysłanie szarży ułańskiej na ul. Dunajewskiego, asfaltowaną i skropioną wodą rano – wobec policji przez beczkowozy magistrackie, co usiłowano przypisać „podstępowi” tłumu, ale bezskutecznie, gdyż zbił to fakt, że ul. Dunajewskiego obsadziła wczesnym rankiem policja i wojsko, gdy jeszcze ani jednego robotnika tam nie było i nikt nie przypuszczał szaleńczej szarży ułanów.

Gdy tak Kiernik trwał w uporze – na ul. Dunajewskiego lała się bratnia krew. Pojawienie się pędzącej galopem konnicy wywołało silną reakcję mas. Szarża szwadronu ułanów przyjęta strzałami, załamała się po większej części z powodu wywracania się koni na oślizgłym asfalcie, jak stwierdza dowództwo 8 p. ułanów. Konie padając, przygniatały ułanów, a na powalonych przewracały się następne pędzące szeregi.

Taki sam los spotkał dwa następne szwadrony, wysłane z planem osaczenia mas na ul. Dunajewskiego. Wysłany na Rynek szwadron zsiadł z koni i rozwinąwszy tyralierkę, ostrzeliwał sąsiednie ulice, od strony wieży ratuszowej. Półszwadron karabinów maszynowych obsadził wylot ul. Krowoderskiej, ostrzeliwując z dwóch karabinów maszynowych robotników na ul. Basztowej, trzeci karabin maszynowy skierowano w ul. Biskupią. Szarża ułańska wspierana była przez dwa auta pancerne, wysłane zaraz za konnicą. Przyczyniły się one do zamieszania, ostrzeliwując podczas szarży Rynek, ulice Szewską i Szczepańską, wybiegające na ulicę Dunajewskiego. Według opisu broszury „Z dni grozy i bólu'”, „ułani bili się jak lwy, by wspomnieć tylko porucznika Pisulę, co niby Podbipięta siał zniszczenie, a »Dziadek« kolega najlepszy grzmiał”. Auta pancerne strzelały w czasie szarży i powstało słuszne przypuszczenie, że wyrządzały one szkodę szwadronom. Bezmyślne wysłanie samochodów pancernych równocześnie z szarżą, stwierdził także trybunał wojskowy w motywach wyroku, zasądzającego oficerów. Pancerny samochód „Dziadek” skutkiem pęknięcia łańcucha, stanął na ul. Dunajewskiego i został opanowany przez tłumy. Skutkiem wojowniczości rządu padło 18 cywilnych osób i 14 żołnierzy zabitych oraz kilkadziesiąt cywilnych i żołnierzy rannych.

O godzinie 11 przedpołudniem, ruszył z koszar Bema 1 pułk strzelców podhalańskich. Do akcji jego nie przyszło, gdyż Kiernik zdecydował się wreszcie dać posłuch argumentom posła Marka i zarządził wycofanie policji i wojska. Czy cała ta akcja wojskowa była potrzebna, z punktu widzenia utrzymania spokoju? Wojskowy akt oskarżenia stwierdza (str. 16), że „główna przyczyna koncentracji sił odpadła, gdyż tłumy zebrane na ul. Dunajewskiego, w rzeczywistości nie zdradzały zamiarów uderzenia na gmachy rządowe i ograniczyły się do walki z tymi oddziałami wojsk, które przeszkadzały w gromadzeniu się na ul. Dunajewskiego i na Rynku głównym”.

Opierając się na rozkazie rządu, generał Czikel przystąpił do pokojowej likwidacji zajść, zawierając z posłem Bobrowskim niepisaną umowę, na podstawie której władza bezpieczeństwa w oznaczonym odcinku robotniczym przeszła w ręce uzbrojonych robotników, z tym, że mają zwrócić broń do dnia następnego (7 listopada) wieczorem.

Wstrzymanie walk nie było łatwe, gdyż wojsko pozbawione było łączników, a z województwa żaden „bohaterski” urzędnik nie chciał iść na teren walki z białą chorągwią. Ten ciężki obowiązek przedarcia się przez linię ognia, do pozostawionych bez kierownictwa oddziałów wojskowych, wziął na siebie tow. Zygmunt Klemensiewicz, który rozkaz wstrzymania walk zakomunikował oddziałom wojskowym. Po zawarciu „zawieszenia broni” Klemensiewicz, wraz z gronem innych starszych towarzyszów zorganizował straż porządkową i bezpieczeństwa w rejonie robotniczym.

Jakie rozmiary przybrałaby tragedia listopadowa w Krakowie, gdyby nie interwencja posłów socjalistycznych, świadczy następujące oświadczenie generała Czikla: „Gdyby inaczej się stało, dziś część starego Krakowa byłaby ruiną, bo przygotowany był rozkaz bombardowania tej części miasta przez artylerię, lotników i samochody pancerne”. Lotnicy rzeczywiście w czasie walk rekognoskowali teren, na którym byłaby się rozegrała dalsza, straszna walka, której wynik mógł być jeszcze groźniejszym dla rządu i doprowadzić do nieobliczalnych następstw.

Gdyby Kiernik, zaraz na pierwszą interwencję posła Marka zgodził się był na cofnięcie zakazu zgromadzeń w domu robotniczym – do szaleńczej szarży ułańskiej gen. Czikla nie byłoby doszło i straty ograniczyłyby się do pierwszych ofiar robotniczych.

W wypadkach krakowskich maczali niewątpliwie ręce prowokatorzy faszystowscy. Na rozprawie o zajścia listopadowe zeznał świadek Bronisław Mokrzycki, rotmistrz 8 p. ułanów, iż w czasie walk pomagał ułanom jakiś oddziałek cywilów, który niedaleko Krzysztoforów raził strzałami robotników. Redaktor endeckiego „Gońca” dr Świrski zeznał, że jako przewodniczący SSS „otrzymywał od swoich ludzi dużo poufnych wiadomości o ruchu strajkowym” i konferował z Gałeckim na temat sposobu użycia członków SSS – 6 listopada. Świadek ten zwracał Gałeckiemu uwagę, że „potrzebne są radykalne zarządzenia”, „gdyż bez ofiar się nie obejdzie”.

Inny z przywódców SSS zeznał, że był świadkiem zajść od samego początku, a były też pogłoski, że zgłaszano się do Czikla z propozycją wysadzenia Domu robotniczego. Wiemy, że faszyści krakowscy w maju 1923 torowali chjenopiastowi drogę bombami do władzy, toteż propozycje powyższe były bardzo prawdopodobne.

Pod wrażeniem wypadków krakowskich rząd cofnął się na całej linii; oświadczył przedstawicielom PPS, że cofa militaryzację i zaniecha prześladowania kolejarzy za niestawienie się do rzekomych „ćwiczeń” wojskowych. Rząd usunął natychmiast wojewodę Gałeckiego i gen. Czikla, wysyłając do Krakowa tymczasowo na ich miejsce, celem przeprowadzenia porządku, wiceministra Olpińskiego i gen. Żeligowskiego. Z chwilą ściągnięcia wojska – zapanowało z powrotem przez rząd pogwałcone prawo. Odbyły się już teraz bez przeszkód olbrzymie zgromadzenia, do których przedtem prowokując nie chciał dopuścić rząd. Spokój jednak nie był na rękę prawicy. Szatani reakcyjni pragnęli jeszcze krwi. Bo oto gdy akcja uspakajająca była w toku – prasa prawicowa ogłosiła oświadczenie Witosa, zaprzeczające ustępstwom rządu. Sytuacja stawała się krytyczną i groził wybuch dalszej walki, tym bardziej, że militaryzację w praktyce stosować usiłowano. Do Krakowa zjechali przedstawiciele parlamentarnych klubów lewicowych, pertraktując z nowymi władzami. Oświadczenie gen. Żeligowskiego, że militaryzację cofa, uspokoiło umysły. Uzbrojeni robotnicy obowiązek utrzymania bezpieczeństwa w rejonie umową o „zawieszeniu broni” im przeznaczonym, jak stwierdziła prawicowa „Ajencja Wschodnia” 7 XI, spełnili wzorowo. /.../

Ucieczka przed odpowiedzialnością

Przyczyną bezpośrednią starcia mas strajkujących z silą zbrojną w Krakowie, był zakaz zgromadzeń i zamknięcie dostępu do Domu Robotniczego. „Gdyby nie było zakazów zgromadzenia w salach Domu Robotniczego, które bez przeszkód odbyły się 5 listopada, nie byłoby rozdrażnienia i nie byłoby takich wypadków”, zeznał dyrektor policji Rękiewicz, który oświadczył dalej: „Gdyby mnie zostawiono władzę, byłbym zezwolił na zgromadzenia i nie zamknąłbym dostępu do Domu Robotniczego”. Ale cała machinacja rządu polegała na tym, by właśnie strajkujących odciąć od przywódców, sprowokować i złamać. Zamknięcie jednak siłą zbrojną robotnikom dostępu do ich legalnego stowarzyszenia było tak jaskrawym gwałtem ze strony rządu chjeno-piastowego, że Kiernik, zeznając jako świadek przed sądem krakowskim, nie miał odwagi publicznie do tych zbrodniczych zarządzeń się przyznać. Zaprzeczył więc on, jakoby kiedykolwiek wydał dla Krakowa zakaz zgromadzeń w lokalu zamkniętym, twierdząc, że jeśli inaczej się stało to nie jego wina... Także Gałecki wyparł się wydania zarządzenia niedopuszczenia zorganizowanych robotników do ich stowarzyszenia. Całe jednak postępowanie tych dygnitarzy przed 5 i 6 listopada, oraz zeznania szeregu świadków, urzędników zaprzeczają tym wykrętom.

Po ochłonięciu rząd chjeno-piastowy przyszedł do przekonania, że poniósł klęskę w dniach listopadowych, wycofując wojsko z akcji przeciw robotnikom i godząc się na pokojową likwidację walk.

Kiernik, chcąc ratować „autorytet” b. rządu chjeno-piastowego zaprzeczył więc, jakoby dał gen. Cziklowi rozkaz wycofania wojsk i definitywnego zlikwidowania zajść drogą pokojową, twierdząc, że godził się tylko na przerwę chwilową w walce. Wykręty Kiernika potwierdził Gałecki, który rozkaz ministra komunikował gen. Cziklowi. Całą „winę” za wycofanie wojska i zaprzestanie rzezi złożono na generała Czikla, który utrzymywał, że działał ściśle według rozkazu, jaki mu dał Kiernik za pośrednictwem Gałeckiego.

Niezgodność z prawdą takiego przedstawienia rzeczy przez Gałeckiego zbiło jego własne oświadczenie przed sądem wojskowym, a mianowicie Gałecki nie tylko nie protestował przeciw układom gen. Czikla z posłem Bobrowskim o „zawieszenie broni”, lecz – jak stwierdza wyrok trybunału sądu wojskowego – był bardzo niezadowolony z wyłączania go jako wojewody od tych układów, widząc w tym, przyjętym przez Czikla warunku posła Bobrowskiego, postępowanie „niedopuszczalnie z punktu widzenia powagi władz Rzeczypospolitej”. /.../

Poległym cześć

Wypadki listopadowe 1923 roku były ukoronowaniem systemu gwałtów prawicy nad klasą robotniczą i demokracją w Polsce. Rząd „chjeno-piastowy”, pragnąc zgnieść ruch robotniczy drogą pogwałcenia prawa robotniczego do walki legalnej o byt, nie zawahał się rzucić uzbrojonego syna ludu w mundurze na własnych braci, walczących legalnie o chleb i prawo do życia. Ale załamał się atak rządu reakcji na prawa robotnicze. Polała się krew bratnia, padły trupy synów jednego i tego samego ludu pracy w niezawinionej bratniej walce, sprowokowanej przez wrogów Polski ludowej, demokratycznej, wrogów śmiertelnych klasy robotniczej i jej ideałów społecznych.

Pogrzeby poległych robotników były potężną manifestacją solidarności klasy robotniczej i współczucia większości społeczeństwa dla ofiar walki z bezprawiem. W pochodzie pogrzebowym w Krakowie wzięło udział do 70 tysięcy proletariatu, a tysiące publiczności ustawiły się w szpalerach. Biskup krakowski nie pozwolił klerowi odprowadzić poległych niewinnie proletariuszów na cmentarz. Obudziło się jednak miłosierdzie chrześcijańskie w sercu skromnego kapelana cmentarnego, który trumny ze zwłokami odprowadził od wrót cmentarza do mogił w otoczeniu czerwonych sztandarów. Jedenaście zwłok robotników, chowanych przez Radę robotniczą PPS, niesiono na ramionach. Myśl wspólnego pogrzebu ofiar cywilnych i. wojskowych, rzuconą przez gen. Żeligowskiego – reakcja odrzuciła w zaślepieniu nienawiścią, podkreślając fakt, że rozmyślnie dążyła do walki bratobójczej. Ofiary żołnierskie bolały klasę robotniczą tak, jak jej własne. Na tych wyżynach nie mógł stanąć obóz Niewiadomskiego. /.../

W rocznicę listopadową proletariat polski chyli czoła przed mogiłami poległych w walce z reakcją i hołd składa ich popiołom. Ofiarą z krwi swojej najserdeczniejszej i życia uświęcili oni prawo klasy robotniczej do walki o chleb i kulturę, o władzę i szczęsny byt.

Poległym bohaterom robotniczym cześć!

Marian Porczak


Powyższy tekst to fragmenty broszury Mariana Porczaka – „Walka robotników z reakcją w listopadzie 1923 r.”, Nakładem Rady Robotniczej PPS, Kraków 1926. Tekst od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł i pominięto dwa przypisy.
↑ Wróć na górę