Aleksander Erlich
W XX rocznicę niepodległości
[1938]
Od początku XVIII stulecia zwiera się dookoła granic Polski coraz ciaśniej i szczelniej złowrogi pierścień zagłady. Na wschodzie – carat rosyjski, podrywający żelaznym wędzidłem woli Piotra I „Świętą Ruś” z jej patriachalno-azjatyckiego bezwładu, na kościach pańszczyźnianych chłopów i trupach buntowniczych bojarów budujący wielkie miasta, pierwsze manufaktury kapitalistyczne, a nade wszystko – potężną nowoczesną armię. Na południu – pobożne cesarstwo austriackie, rosnące w siłę dzięki zmyślnemu połączeniu rzezi kontr-reformacji, zapobiegliwego pomnażania „bogactwa narodowego” i odpowiednio zawieranych małżeństw. Na zachodzie – książęta pruscy, dawniej – lennicy i wasale, dziś – potężna siła militarna. Oczy wszystkich trzech kierują się coraz bardziej ku republice szlacheckiej, żyjącej odblaskami dawnej wielkości i rzeczywistością obecnego rozkładu. Krok za krokiem wciskają się ich macki w głąb Polski. Coraz szczodrzej płynie złoto Berlina, Petersburga i Wiednia do kieszeni polskich magnatów, coraz posłuszniej wykonywa „suwerenny” sejm rozkazy, poparte siłą obcych bagnetów – póki uroczystą uchwałą swoją nie przypieczętują pierwszego rozbioru Polski…
Mija 20 lat. Armia pruska i austriacka, które niedawno w tryumfie zajmowały polskie ziemie, podążają na zachód: trzeba ratować króla Francji przed zbyt gorącą miłością jego „wiernego ludu”. Także i tu zdrada jaśnie urodzonych otwiera wrogowi drogę w serce kraju. Lecz naprzeciw najeźdźcy wychodzi tu odrodzony w ogniu rewolucji naród – chłop przemieniony z pańskiego niewolnika w wolnego gospodarza swej ziemi, mieszczanin uwolniony z kleszczy ograniczeń cechowych i kupiecko-lichwiarskiego wyzysku, inteligent wyzwolony spod duchowej kurateli klechy i biurokraty. I niewiarogodne staje się prawdą: zastępy niewyszkolonych i źle uzbrojonych żołnierzy wolności tłumią we krwi dywersję jaśnie urodzonych zdrajców, biją na głowę regularne wojska królów i cesarzy – by potem w zwycięskim przeciwnatarciu runąć daleko poza granice kraju, znosząc święte korony, depcząc odwieczne przywileje i wzywając uciemiężone ludy do ostatniego, decydującego boju!
Od tego czasu droga Polski walczącej wytknięta jest raz na zawsze. Źródło jej niemocy – to przecież niewola i poniżenie tych samych warstw, co swym entuzjazmem i poświęceniem obroniły Francję przed najazdem i wysunęły ją na czoło Europy. Grabarze jej niepodległości – to wszak te same potęgi, których bagnety strzegą pilnie walącego się ładu i porządku od Wiednia i Berlina po Paryż i Madryt. Stąd jasny wniosek: narodowe wyzwolenie Polski związane jest nierozerwalnie z przebudową społeczną kraju i tryumfem demokracji europejskiej. Kościuszko, Lelewel, Mickiewicz, Mierosławski – oto postacie znaczące linię rozwojową tej syntezy patriotyzmu z rewolucjonizmem społecznym, w imię której tysiące będą teraz szły na zesłania, pod szubienice lub naprzeciwko ogniem ziejącym armatom. A kiedy bohaterom, walczącym „za miliony”, zacznie miotać kłody pod nogi egoizm klasowy rodzimej szlachty; kiedy spadkobiercy tych, co w ciągu dwudziestu kilku lat trzykrotnie sprzedali Polskę, będą sabotowali wszelkie próby reform społecznych, mających pozyskać lud dla sprawy narodowej – wówczas odegrzmią błękitnokrwistym dywersantom niezapomniane słowa: Polska cała przez rewolucję społeczną i powstanie!
…Fale rewolucji europejskiej zaczynają opadać. Na arenie, zasłanej szczątkami dawnego porządku, zarysowują się coraz wyraźniej zręby nowej hierarchii społecznej, zbudowanej nie na przywileju krwi, lecz na przywileju pieniądza. Tryumfująca burżuazja nie ma już więcej nic do burzenia: cała jej energia skierowuje się obecnie ku dalszej rozbudowie aparatu wytwórczego, podniesieniu rentowności kapitałów i utrwaleniu swego panowania nad masami ludowymi, które swą krwią zdobywały dla niej władzę. W tych warunkach despotyzm carski przestaje dla niej być niebezpieczeństwem, przeciwnie: jego na wpół barbarzyński kraj – to wymarzony teren dla zyskownych inwestycji; jego siła zbrojna – to cenny sojusznik w walce o panowanie nad światem. Cóż wobec tak imponujących realnych korzyści znaczy sentyment dla jakiegoś tam narodu, walczącego o wolność? Lecz kiedy mężowie stanu liberalnej Anglii i wnukowie francuskich jakobinów biją pokłony przed białym carem – hasło, zdradzone przez nich, odżywa na sztandarach nowego ruchu wyzwoleńczego. Robotnicy europejscy, wypowiadający wojnę wszelkiej przemocy nad człowiekiem, nie mogą przejść spokojnie do porządku dziennego nad krzywdą narodu, jęczącego pod brzemieniem potrójnej niewoli. Ich awangarda, podejmująca walkę przeciw świętemu przymierzu europejskiego kapitału z rosyjskim caratem, widzi braci i sprzymierzeńców w tych, co stawiają czoło krwawemu „żandarmowi Europy”. I kiedy dyplomacja zachodnia przemyśliwa, jakby najzręczniej spławić sprawę powstania styczniowego – z trybuny londyńskiego Albert Hallu, gdzie przywódcy robotników europejskiej zakładają zręby I Międzynarodówki, grzmi ku polom Małogoszczy i Świętego Krzyża dawne zawołanie demokracji europejskiej: „Niech Żyje Wolna Polska!”.
Przez długi czas ta dłoń braterska, wyciągnięta ku polskim patriotom, pozostaje zawieszona w próżni: po klęsce powstania nie ma w kraju siły, która mogłaby podjąć na nowo zdławioną walkę. Lecz szybki rozwój kapitalistycznego przemysłu robi i tutaj swoje: niebawem na wezwanie europejskich rewolucjonistów odpowiedzą już nie rozpaczliwe wysiłki garstki szlacheckich synów, „idących w lud, by stać się ludem”, lecz pierwsze strajki i demonstracje robotnicze. Im potężniej rozszerza się nowy ruch, im częściej konflikty z pojedynczymi majstrami czy fabrykantami przechodzą w krwawe starcia z aparatem siły państw zaborczych, broniącym „godziwych zysków” rodzimych kapitalistów, im bardziej w toku tych walk wznosi się ku kulturze i godności ludzkiej sponiewierany niewolnik fabryczny – tym mocniej utrwala się w świadomości walczących poczucie związku nierozerwalnego między społecznym i narodowym wyzwoleniem i tym większa staje się siła atrakcyjna idei socjalistycznej wśród wszystkich, którzy – wśród gorączkowego zgiełku „pracy organicznej” – żyją nadal tradycjami 1830 i 1863 roku. Niewątpliwie: niektórzy pośród nich pozostają duchowo obcy prawdzie „Świętego Proletariusza”. Lecz wszystkich bez wyjątku porywa dynamizm i rozmach ruchu, co po raz pierwszy w dziejach Polski zmobilizował tak wielkie siły do czynnej walki przeciwko zaborcy, zespolił w swych szeregach lud polski z masami ludowymi mniejszości narodowych i wykrzesał zarówno z jednych, jak i drugich ducha, który zajaśnieje wkrótce promieniami bohaterstwa Okrzei, Kasprzaka, Lekerta i tysięcy innych, znanych czy bezimiennych bojowników Sprawy…
Lecz ku sztandarom, co pociągają ku sobie z nieprzezwyciężoną mocą młodą inteligencję polską, płynie śmiertelna nienawiść Polski posiadającej. Nigdy jeszcze niebezpieczeństwo grożące jej rentom, zyskom i dywidendom, nie było tak realne – i nigdy też jej walka przeciwko żywym siłom kraju nie była bardziej wyzuta ze wszystkich moralnych czy politycznych skrupułów. Hańba Targowicy blednie, kiedy kule austriackich żandarmów prażą w piersi chłopów galicyjskich, demonstrujących przeciwko jaśniepańskim gnębicielom, kiedy hordy kozackie mordują robotników Łodzi, budząc wdzięczność polskich fabrykantów, a Dmowski ofiaruje rządowi carskiemu swe usługi dla stłumienia polskiej rewolucji. Ponure krucjaty epoki saskiej przeciw „innowiercom” zmartwychwstają we wściekłej antysemickiej czy antyukraińskiej nagonce, przez którą wczorajsi postępowcy i demokraci usiłują rozsadzić spoistość wewnętrzną obozu rewolucyjnego. I wszystkie dawne koncepcje ugodowe Lubeckiego czy Wielopolskiego wydają się niewinną igraszką wobec finezji, z jaką narodowe pismaki zohydzają ideę walki z zaborcą i uzasadniają mądrze a wzniośle konieczność wiernego trwania przy tym czy innym „Najjaśniejszym Tronie”…
…Koło historii obraca się dalej. Po przegranej rewolucji, po błogosławionym okresie ładu i spokoju w cieniu stołypinowskich szubienic nadciąga zawierucha wojenna. Jeszcze raz następuje wybuch uczuć wiernopoddańczych po jednej i drugiej stronie frontu. Lecz po czterech latach rzezi i mordu następuje coś, co przekreśla wszelkie przemyślne rachuby, plany i orientacje. Pod ciosami klęsk militarnych, pod naporem gniewu ludowego rozpadają się w pył na wieki wieków ufundowane monarchie – i wśród huku walących się tronów, w poszumie sztandarów czerwonych, w entuzjazmie robotników i chłopów odradza się ku niepodległemu bytowi wolna, zjednoczona Polska i na czele jej staje człowiek, który od najwcześniejszej młodości walczył w pierwszych szeregach podziemnego ruchu rewolucyjnego – Józef Piłsudski. A zbawiennej odsieczy kozackiej jak nie ma, tak nie ma…
***
Tak było dawniej… A dziś?Na gruzach rewolucji środkowo-europejskiej szykuje się do skoku odrodzony imperializm niemiecki. Rozgromienie ruchu robotniczego od Renu po Dunaj złamało jedyną siłę, która mogłaby unicestwić w zarodku plany skrachowanych przemysłowców, obdłużonych obszarników i pobitych generałów. Teraz kapitulacja monachijska otwiera przed nimi szeroko drogę na wschód – i jedną z kolejnych stacji na tej drodze jest Polska.
Niepodległość kraju znowu jest zagrożona. Lecz Polska posiadająca, która po dniach grozy 1918 roku osiągnęła pełny rewanż, niczego się nie nauczyła i niczego nie zapomniała: niebezpieczeństwo, grożące niezawisłości państwowej, napawa ją mniejszym strachem, niż myśl o konsekwencjach społecznych klęski niemieckiego faszyzmu – zwłaszcza, że może się przy tym powołać na autorytet „wielkich demokracji” Chamberlaina i Daladiera. Dlatego pan Studnicki i jego uczniowie radzą narodowi, który odrodził się ku samodzielnemu bytowi w walce „o naszą i waszą wolność” stać się ciurą III Rzeszy i zbierać odpadki z jej stołu. Dlatego liczni politycy polskiej reakcji pragną wykorzystać tryumf militaryzmu dla dalszej ofensywy przeciwko własnym masom ludowym. I dlatego też przebudowa socjalistyczna kraju staje się znów nie tylko postulatem, wyrastającym z tęsknot społecznych robotników i chłopów, lecz także i koniecznością narodową. Albowiem tylko ona potrafi usunąć z życia Polski siły działające świadomie czy nieświadomie na jej zgubę.
Wiemy: tej przebudowy nikt za polski lud pracujący nie dokona. Walka o nią będzie trudna i pełna przeszkód – lecz będzie zwycięska. I zarówno jak za dawnych lat, tak i teraz polski robotnik i chłop będzie w niej miał przy boku nas, socjalistów żydowskich, którzy od czterdziestu lat związali nierozerwalnie swój los z jego losem. Nagonka nacjonalistyczna, której jesteśmy obiektem, nie zastraszy nas i nie zepchnie ani o krok z obranej drogi. Nasi ojcowie oddawali swe siły, a nieraz i życie walce z carami i kajzerami – my, ich młodsi towarzysze, nie oszczędzimy wysiłków ani ofiar, by przetworzyć Polskę dzisiejszą na braterską wspólnotę wyzwolonych ludów, na niezdobyty szaniec europejskiej wolności.
Aleksander Erlich
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Wolna Młodzież” (organ socjalistycznego ugrupowania młodzieży żydowskiej Cukunft) nr 10, listopad 1938 r. Od tamtej pory nie był wznawiany. Na potrzeby Lewicowo.pl udostępnił i opracował Piotr Grudka.
Aleksander Erlich (1912-1985) – działacz lewicowej organizacji żydowskiej Związek Młodzieży Cukunft (Przyszłość), oficjalnej młodzieżówki Bundu, redaktor i wydawca jej organu „Wolna Młodzież”, syn lidera Bundu, Henryka Erlicha (Ehrlicha). Po wojnie na emigracji w Nowym Jorku, ekonomista, pracownik naukowy uniwersytetu Columbia, autor m.in. pracy „The Soviet Industrialization Debate 1924-28” (1960).