Ludwik Krzywicki
W obronie kobiety
[1893]
Niejednokrotnie wypadało mi na łamach „Prawdy” bronić kobiety przeciwko różnym głosom usiłującym zagrodzić jej drogę do wiedzy i kształcenia swoich uczuć. Dzisiaj znowu powracam do tego starego i nudnego nieco obowiązku. Tym razem muszę bronić kobiety i jej swobody przeciwko zamachom ze strony „patriotek sprawy niewieściej”, czyli, jak brzmi utarty w ostatnich czasach termin, feministek. Atoli przede wszystkim zobaczymy, czym są owe feministki. Jeżeli pytamy o jakiś owoc, który dojrzał na drzewie życia społecznego, przede wszystkim trzeba odpowiedzieć, z jakich soków powstał. Otóż urzędowe wyznawczynie feminizmu są kością z kości i ciałem z ciała inteligencji mieszczańskiej. Życie uwalnia je aż nazbyt często od wszelkich obowiązków społecznych, gdyż kobieta zamożna znajduje na każde zawołanie mnóstwo najemników. Jako matka nie karmi własnego dziecka, nie dlatego, żeby jej zbywało na zdrowym pokarmie, ale ponieważ to sprawia kłopot, ogranicza swobodę itp. Dziecko to ssie pierś cudzą, często taką, która porzuciła własne niemowlę i oddała je na garnuszek, ażeby mieć coś włożyć do swoich ust. Jest to już nie postęp społeczny, ale zanik uczuć najkardynalniejszych, po prostu wynaturzenie. Kiedy maleństwo zacznie chodzić, niańka zastępuje matkę – nie owa niańka wyidealizowanej przyszłości, która w zawodzie wychowawczym znajdzie ujście dla swoich uczuć i która często będzie matką, łącznie ze swoim dozorującą jeszcze inne dzieci, ale najemnica, gryząca w złości wędzidła przymusu, w których spędza młode lata życia. Gdy dziecko wyrośnie, zostaje wysłane do ogródka froeblowskiego, i znowu nie dlatego, aby matka nie miała czasu zająć się nim, ale ponieważ chce się zwolnić od wszelkiej troski. Szkoda wielka, że nauka nie wykryła dotąd sposobów, za pomocą których kobieta mogłaby być żoną i użytkować z fizycznych przyjemności tego stanu, lecz jednocześnie nie piastować w swoim łonie niemowlęcia, tylko wynająć jakąś inną kobietę, przekazać jej poczęty u siebie płód z obowiązkiem noszenia go w ciągu dziewięciu miesięcy i wydania wreszcie na świat – za stosowną opłatą, a niekiedy po wyrzuceniu przez najmitkę własnego. Nie ulega wątpliwości, że panie ani chwili nie zawahałyby się w skorzystaniu z podobnych odkryć techniki... W takiej to atmosferze wyzucia się z obowiązków i przekazywania ich najmitom wzrastają, dojrzewają i starzeją się te nieliczne jednostki, które na przestrzeni Europy podnoszą sztandar feminizmu. A wśród tej garstki, zaiste znikomej w porównaniu z rozmiarami ludności, rej wodzi szczególna grupka osób. Kobiety głęboko uczuciowe, nadto posiadające krytyczniej ukształtowany mózg, znajdą – prędzej lub później – głębsze cele niż uczestnictwo w sejmach i sejmikach damskich, a marząc o własnej indywidualności, zgoła nie wyzwolą się od obowiązków macierzyńskich i nie zastąpią własnego mleka wydzierżawionym na pewien przeciąg czasu. Zdrowa ich natura nie zadowoli się ćwiczeniem mięśni krtani i podniebienia, ale organizm ich zechce także, aby czuły usta dziecka u swoich piersi. Nie takie to typy przewodzą ruchowi emancypacyjnemu dam zamożnych. Na czele jego stoją przede wszystkim przedstawicielki przekonań, że tak powiem, motorycznych. Motoryzm – to żądze ciągłej działalności, a w tym chorobliwym popędzie nie idzie o treść czynu, ale o to, żeby coś robić, wiele robić, z hałasem robić. Motoryczka jest dzisiaj, dajmy na to, anarchistką, jutro spirytystką, pojutrze pisze poezje i marzy o sławie literackiej albo układa traktat przeciwko poezji, nagle staje się dewotką lub zakochaną w łydkach cyrkowego siłacza, a we wszystkich tych postaciach jest i pozostaje histeryczką. Wynaturzony ustrój nerwowy nie czuje potrzeby macierzyństwa, nie ma żadnych pragnień wywołania uśmiechu wewnętrznej radości na czyjeś usta, czuje jedynie parcie do jakiegoś czynu, jak wystawiony na słońce radiometr. Obok motoryczki porusza się inna postać. Pedantyczna umysłowo, bez żadnego polotu wyobraźni, ba, we wszelkiej wyobraźni widząca grzech, który woła o pomstę do nieba, tępa uczuciowo, bo niezdolna wznieść się ponad swoje własne „ja”, pożerana drobiazgową ambicyjką, zupełnie utraciła świadomość, że przyroda stworzyła ją jako organizm kobiecy. W gruncie rzeczy jest ona rodzaju nijakiego, niby eunuchem niewieścim, którego do tego stanu doprowadziła nie jakaś operacja bolesna, lecz atrofia pewnych organów ciała. Za takimi przewodniczkami sunie armia, wśród której można spotkać kobiety zamężne od lat pięciu i dziesięciu – bezdzietne. Smutne to, a nawet wstrętne okazy. Twarz przedwcześnie zwiędła, na policzkach i szyi zarysowują się silnie nabrzmiałe linie arterii, zamiast zaokrąglonych członków spotykamy jakieś kanciaste i ostre kontury, a tej nabytej brzydoty nie maskują jakieś garby z ułożonych na ramieniu łachmanów i inne wybryki kunsztu krawieckiego. Czy organizm odmówił im posiadania dziecka? Bynajmniej – one to z własnej woli nie chcą go pieścić, nie chcą posiadać wrzeszczącego bębna. Można ubolewać nad kobietą, którą do takiej wstrzemięźliwości zmuszają względy materialne, ale z innym uczuciem witamy spódniczki, które, aby sejmikować, dopuszczają się gwałtu na własnej naturze.
Czym staje się sprawa kobieca, powierzona takim dłoniom? Zdaje mi się, że słyszę czyjeś westchnienie: oby niebo zechciało uwolnić mnie od przyjaciół, bo z nieprzyjaciółmi sama dam sobie radę. Zdrowa kobieta powinna tak westchnąć na widok swojego sztabu. Świeżo opowiadano mi o szczególnym wybryku, mianowicie wyraz „kobieta” ma zostać wykreślony ze słownika, natomiast wpisany będzie inny – „człowiek”. Nie powiedziano mi, co w tym razie stanie się z „mężczyzną”, czy i on ma też zostać jedynie „człowiekiem”, bo trudno przypuścić, aby go pozostawiono w spokoju i pozwolono naigrawać się z nowo stworzonego „człowieka”. Niestety jednak natura ludzka nie dba o to, jakie poprzylepiał ktoś na niej etykietki, nawet przy jednakowej nazwie jedni „ludzie” będą bez wąsów, a inni z wąsami. Porzućmy jednak żarty. Anegdotka powyższa maluje dążności feministek, będące jedynie kornym i służalczym hołdem złożonym mężczyźnie. Poddańczo wpatrują się w jego oblicze te duchowe odaliski, wymazują wyraz „kobieta”, ażeby zasłonić swoją różnicę, za najwyższą pochwałę uważają, kiedy ktoś powie im, że mózg ich działa jak u mężczyzny, a ponieważ mężczyzna jest tak zorganizowany, że w swoim łonie nie potrzebuje nosić widzialnego dowodu mniej uchwytnych postępków, przeto gotowe one są przekląć tę chwilę, w której na globie ziemskim zamiast nijakich jednokomórkowych organizmów zjawiły się istoty płciowe. Pod takim feminizmem ukrywa się istotny maskulinizm – już nie kult wąsów i łydek męskich, ale kult spodni i tużurka, jako najprzedniejszego ubioru – patrz feministki amerykańskie.
Bezwzględna równość z mężczyzną! Atoli czy jest ona możliwa nawet w zakresie życia duchowego? I czy to o nią idzie w ruchu emancypacyjnym zdrowej kobiety? Zaznaczmy naprzód, że bywają rozmaite równości. Świat mieszczański rozpanoszył się na gruzach feudalizmu wśród haseł równości, a w osobie krańcowych demokratów burżuazyjnego pokroju zaprzeczył nierówności fizjologicznej i duchowej, zepchnął do błota bohaterów i gotów na gilotynę wysłać każdego, kto głową swoją przerasta sąsiadów. A jednak nie znam nic nikczemniejszego nad ten szablon równości mieszczańskiej! Ludzie byli i są nierówni, posiadają różne uzdolnienia i różne potrzeby, a każdy normalny porządek rzeczy musi przyjąć za zasadniczą prawdę ów fakt nierówności i zamiast tandety jednoskalowej dbać o możność zaspokojenia wszystkich pragnień – nierównych. Niech społeczeństwo daje każdemu według jego potrzeb, a wymaga stosownie do jego uzdolnień! Podobnie pomiędzy mężczyzną a kobietą istnieje głęboka przepaść. Organizm każdej płci posiada odmienne funkcje fizjologiczne, a ta różnica odbija się też prawdopodobnie i na umysłowości. A zatem, czy równość jest zdrowym i pożytecznym ideałem ruchu emancypacyjnego – w dziedzinie idei i trybu życia? Jednym godziwym celem jest tutaj równość dostępu do wszystkich źródeł indywidualnego szczęścia, zatem zupełna swoboda uczuć i zaspokojenia pragnień. Kobieta chce wiedzy – usuwajmy wszystkie przeszkody stawiane jej przez filisteryzm; chce uczestniczyć w życiu publicznym – walczmy za tą zdrową a dzielną potrzebę jej umysłu; chce zająć to lub inne stanowisko lub obrać sobie jakiś zawód – umożliwmy jej to! Co ona sprawi na obranym polu działalności, jakie owoce przyniesie jej praca umysłowa, to rzecz małej wagi, najważniejsze jest to, że rozwija swoją indywidualność i ma większą arenę do walki o swoje szczęście. Prawdopodobne jest, że płody jej umysłowości odmienną będą posiadały barwę, ale to nie znaczy, aby koniecznie niższą. Matejko używa tych samych farb co Siemiradzki, a przecie w jak niepodobne kombinacje układają się one pod pędzlem jednego i drugiego. Czy w jednym widzieć mistrza, w drugim nicość? Podobne sądy byłyby istotną niedorzecznością Są oni różni w swojej duchowej naturze, a im więcej jest w społeczeństwie takich niejednakowych natur, tym tętno życia jest mocniejsze, tym możliwość szczęścia dla członków kraju znaczniejsza. Niech mężczyzna i kobieta czerpią z tych samych źródeł, niechaj, gdy zechcą, panują przy tym samym warsztacie, ale niech każdy osobnik z wosku społecznego lepi to, co najbardziej odpowiada jego instynktowi, bez bzdurnej chęci wydania tych samych rezultatów. Wątpię, czy ktoś z mężczyzn wyrzekłby się swojej męskości, z wyjątkiem natur, które psychiatria ochrzciła nazwą mózgów kobiecych w ciele mężczyzny. Po co kobieta ma postępować inaczej? Równość, wymarzona przez feministki, jest takim samym szablonem tandety, jakimi są nowe ulice w wielkich miastach, dzisiejszy strój. W niej ukrywa się zgwałcenie szczęścia kobiety i zatracenie jej indywidualności. Histeryczne feministki z tamtej strony Atlantyku szablon ów doprowadziły do doskonałości – nawet sprzeniewierzyć się są gotowe tradycyjnej spódnicy, byleby jak najmniej różnić się od mężczyzny...
Na szczęście jednak podnosi głowę inny ruch kobiecy. Dzielna pionierka swobody niewieściej, pierwsza, która pod wpływem wymagań życia wstąpiła masowo na tę drogę, słowem prosta pracownica fizyczna głosi inne hasła. Chce ona wolności użycia, swobody uczuć, dostępu do wszystkich źródeł, które cywilizacja postawiła przed ludzką indywidualnością, ale wie też, że jest kobietą, jak mężczyzna – mężczyzną; że posiada organizm, dla którego zdrowia trzeba, żeby kilka razy w ciągu życia rozwijał się w nim płód, dla którego wysoką przyjemnością jest dotknięcie ust dziecka. Czuje ona bezwiednie, że nie zależy jej na tym, aby zrównała się z mężczyzną lub on – z nią, lecz tylko, żeby w niczym nie krępowano obojga. Miejmy nadzieję, że spośród tej armii wyjdzie kobieta przyszłości.
Ludwik Krzywicki
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Prawda” nr 19, 13 maja 1893 r. Przedrukowujemy go za wyborem pism Krzywickiego w książce Tadeusza Kowalika pt. „Krzywicki”, Wiedza Powszechna, Warszawa 1965.