Bartłomiej Kozek
Społem fabularyzowane, czyli subiektywny przegląd obecności ideałów spółdzielczych w literaturze międzywojennej
Skądżeście wyszli ludzie dziwni?
Za czyim to rozkazem
naprzeciw burzy pod wiatr przeciwny
idziecie naprzód i razem? - - - Wyszliśmy z całej ziemi
na cały świat idziemy
z dobrą nowiną.
Idziemy zawrócić burzę
i nad ziemią
– jak niebo duże –
tęczę rozwinąć. A jakże to wam się uda?
Skąd Wam te siły potrzebne?
Czyimi rękami chcecie czynić cuda
świetliste i podniebne? - - - Naprzeciw burzom i gradom
idziemy sami
gromadą,
razem kruszymy przeszkody.
Świat przemieniamy nie cudem –
rąk własnych ciężkim trudem
i czarodziejstwem zgody. A któż za wami na skąpej grudzie
drogę kwiatami wymościł?
Skądżeście wzięli, dziwni ludzie,
tyle pieśni i tyle radości? - - - Gdy w ziemię – jak w chleb czarną –
rzucamy wspólne ziarno –
na stokrotne żniwa nasz siew.
Śpiewa przed nami, za nami,
szumi kwiatami, kłosami –
i w nas jest radość i śpiew.
Przez wsie,
przez miasta olbrzymie,
w brzęku sierpów
i w fabryk dymie
rośniemy roboczą gęstwą.
Rośniemy w siłę i wiarę –
nam pod tęczowym sztandarem
zwycięstwo!
Edward Szymański, Spółdzielczość
„Kolejarz Związkowiec”, 11 czerwca 1938 [1].
Kiedy powiedziałem swojej siostrze o temacie pracy rocznej, jaki postanowiłem wybrać na zajęcia z literatury polskiej XX wieku, nie spodziewałem się żywej dyskusji. Temat kooperatyzmu nie budzi dziś społecznych emocji, spożywcze sklepy „Społem” nie są kojarzone z jakimś innym niż dominujący sposób gospodarowania, a jeśli słyszy się o tej formie własności czy szerzej – międzyludzkiej współpracy – w mediach, to najczęściej przy okazji patologii w spółdzielniach mieszkaniowych albo dążeniach do objęcia działalności kooperatystycznych kas oszczędnościowo-kredytowych tymi samymi przepisami, co zwykłych banków. Dość spore było zatem moje zdziwienie, kiedy dowiedziałem się, że ma ona wśród rodzinnych pamiątek książeczkę spółdzielczą jednego z naszych dziadków, a także kilka innych materiałów poradnikowych, zachęcających do łączenia sił w działalności rolniczej. Co więcej, zdarzyło się jej nawet kiedyś napisać piosenkę o spółdzielczości, choć nie miałem przyjemności jej wysłuchać. Wydarzenie to skłoniło mnie do zastanowienia się nad tym, na ile tematyka ta nie może zostać wydobyta na światło dzienne, a dawne, chlubne tradycje polskiego ruchu spółdzielczego, zrzeszającego w okresie międzywojennym ponad pół miliona osób, przywrócone do publicznej pamięci. Podobnych inicjatyw trochę już jest, dość wspomnieć zainicjowanie wydawniczej serii „Klasycy myśli spółdzielczej” przez łódzkie Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” , teksty na ten temat publikowane w wydawanym przez nie kwartalniku „Nowy Obywatel” czy też poprzez wystawę „Miasto społeczne Warszawa”, którą można było oglądać na Krakowskim Przedmieściu i która uwzględniała także inicjatywy kooperatystyczne.
Mimo wspomnianych przed chwilą wysiłków, niewiele można znaleźć materiałów na temat literatury spółdzielczej, a właściwie inspirowanej spółdzielczością, trudno bowiem mówić tu o zupełnie innym gatunku literackim. Z perspektywy czasu – szczególnie dla kooperatyzmu krzywdzącej, jako że powojenna, „ludowa” Polska, anektując sporo bliskich ruchowi haseł, wykoślawiła je i na długi czas u wielu Polek i Polaków je skompromitowała – czyta się je, w najlepszym wypadku, jako wdzięczne ramoty. W najgorszym – i zważywszy na jasność ich ideowych założeń nie bez powodu – patrzy się na nie niczym na zapowiedzi nurtu socrealistycznego. Warto przyjrzeć się temu, co sobą prezentowały, w jaki sposób realizowały wyrażane przez pionierów polskiej spółdzielczości, takich jak Edward Abramowski i Romuald Mielczarski, zasady i przewodnie wartości, promowane przez ten ruch, a także zauważyć różnorodność form literackich, wykorzystywanych przez osoby piszące wiersze, bajki, dramaty, nowele i powieści, inspirowane przekonaniem, że nasze zakupy mają polityczny wymiar, a wspólne ich robienie ma potencjał, by zmienić świat.
Teoria
Najważniejszym źródłem inspiracji dla ruchu spółdzielczego w Polsce niewątpliwie był Edward Abramowski. Ten wieloletni działacz społeczny i polityczny (członek Polskiej Partii Socjalistycznej) stworzył unikalną wizję „Rzeczypospolitej spółdzielczej” – niepodległej Polski, w której główną rolę odgrywać będą niezależne zrzeszenia spożywców, które dzięki rozwoju kooperatyzmu zaczął tworzyć i przejmować od kapitalizmu wytwórczość coraz to większej ilości towarów. Po zrealizowaniu tej wizji zdecydowana większość życia gospodarczego przeszłaby w ręce samych konsumentek i konsumentów, własność kapitalistyczna pozostałaby na jego marginesie, zaś państwo w swych rękach skupiałoby jedynie te sektory, które wymagałyby centralnego sterowania i rozwoju, takie jak chociażby publiczny transport. Lokalne grupy konsumenckie, akumulując w swych rękach dużą ilość do tej pory rozproszonego kapitału, mogłyby nie tylko zwracać nadwyżkę między cenami hurtowymi a detalicznymi w postaci dywidendy, ale też jej część przeznaczać na inwestowanie w spółdzielnie oraz na fundusz gromadzki, który wraz ze wzrostem swej wartości mógłby stać się źródłem finansowania takich inicjatyw, jak kooperatystyczne szkoły, szpitale czy emerytury. Jedną z idei, którą Abramowski propagował, były również „związki przyjaźni” – zrzeszenia sąsiedzkie, obejmujące najbliższe sąsiedztwo, których członkinie i członkowie mieliby zapewnić sobie finansowe zabezpieczenie w wypadku życiowych problemów, a sama inicjatywa, poza niesieniem pomocy, szerzyć miałaby idee spółdzielcze [2].Ciekawym elementem teorii Abramowskiego był fakt, że jego wizja transformacji społecznej obejmowała nie tylko zmiany w gospodarce, ale także stosunkach międzyludzkich. Kooperacja miała zastąpić konkurencję, a stworzenie ekonomicznej demokracji skutkować miało upodmiotowieniem dotychczas biernych mas ludowych. Edukacja ekonomiczna miała doprowadzić do stworzenia świadomego swych praw i obowiązków społeczeństwa, wręcz do jego wyzwolenia – zarówno od spekulacji sklepikarzy, skupujących tanio od producentów i sprzedających drogo konsumentom, w efekcie wyzyskując tak jednych, jak i drugich, zapobiegając jednocześnie jego zniewoleniu poprzez machinę państwową. W tej ostatniej kwestii rozmijał się ze sporą grupą socjalistów, utożsamiających uspołecznienie środków produkcji z ich upaństwowieniem. Jego zdaniem, takie działanie zachowa ludzi w stanie zależności – tym razem od nowego podmiotu politycznego, omnipotentnego państwa, które będzie samodzielnie decydować, co dla ludzi jest najlepsze. Państwo, nawet jeśli przeprowadza postępowe reformy społeczne i polityczne, czyni je znacznie wolniej, niż oddolna, społeczna samoorganizacja, znacznie bardziej dynamicznie przyczyniająca się do zmian na lepsze, niż bierne oczekiwanie na progresywnych ustawodawców. Jak widać z tego pobieżnego opisu, osoba biorąca udział w działaniach spółdzielczych rozwijać ma inne cechy charakteru, niż te promowane w gospodarce kapitalistycznej. Skupianie się na dobrach materialnych zastąpić ma współpraca, podział na rządzących i rządzonych zastąpiony przez dialog, konieczny do zarządzania inicjatywą ekonomiczną, w której co do zasady jedna osoba – niezależnie do finansowego wkładu w spółdzielnię – dysponuje jednym głosem. Zamiast prymatu gospodarki, miała ona zacząć służyć celom społecznym, przyczyniając się do edukacji i poprawy jakości życia, osiągniętej własnymi siłami.
„Tyle pracy leży odłogiem [...] trzeba oświecić lud, uczyć go brać swoje sprawy w swoje ręce, wprowadzić w organiczny związek ze skarbami naszej kultury duchowej, wydobyć na powierzchnię życia ten najcenniejszy surowiec, jaki Polska posiada w swym ludzie” – mówił Romuald Mielczarski do innego tytana polskiej spółdzielczości, przyszłego prezydenta Rzeczypospolitej, Stanisława Wojciechowskiego [3]. Mielczarski, którego wysiłki doprowadziły do utworzenia w pierwszych latach po odzyskania niepodległości zjednoczonej, ogólnopolskiej organizacji kooperatystycznej – Związku Spółdzielni Spożywców. Latami zajmował się rewizją działań lokalnych organizacji, gdzie na własne oczy mógł zetknąć się z rozziewem między szczytnymi hasłami Abramowskiego a polską rzeczywistością – niechlujstwem w prowadzeniu interesów, kłótliwością czy też zamienianiem inicjatyw społecznych w zwykłe sklepiki, nie różniące się w znaczący sposób od tych prowadzonych przez prywatnych właścicieli. Jednym z jego priorytetów było wykorzystanie zasobów finansowych Związku do inwestowania w poprawę życia kulturalnego i edukacji w spółdzielniach, które pojedyncze inicjatywy często zaniedbywały. Spora część z omawianych przeze mnie prac literackich jest pokłosiem tego typu działań, wydanym przez wydział propagandy Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców, który mieścił się w centrali związku na mokotowskiej ulicy Grażyny [4].
Bajka
Jednym z wydawnictw, które znacznie łatwiej niż pozostałe dzieła w tej kategorii można znaleźć w księgarniach i bibliotekach, jest bajka Jana Brzechwy „Opowiedział dzięcioł sowie” [5]. Jak zobaczymy przy okazji kolejnych książek, eksploatuje ona jeden z najbardziej powszechnych motywów literatury spółdzielczej, w formie prostej do zrozumienia przez dzieci – jej głównych adresatów – przypowieści. Oto w zamieszkałym przez liczne gatunki zwierząt lesie na założenie sklepu decyduje się przebiegły wilk Barnaba. Zwabia on do niego zwierzęta, oferując swe produkty, po czym okazuje się, że są one a to drogie, a to źle (oczywiście na niekorzyść konsumentów) odważone, a to kiepskiej jakości. Wkrótce pojawia się podobny mu pod względem sposobu gospodarowania ryś Bazyli, który dzieli z wilkiem leśny rynek. Jedną z ofiar tego stanu rzeczy staje się producent – lis Mikita, który otrzymuje żenująco niską stawkę za sprzedane sklepikarzowi produkty. Nad lasem wisi groźba głodu. Na pomysł ratunku wpada niedźwiedź Błażej, który zwołuje leśny sejm, na którym proponuje założenie przez zwierzęta spółdzielni:„Wspólnym trudem i staraniem
Zdobędziemy futra tanie,
Tanie sadło, tanią kaszę,
Zjednoczymy siły nasze.
Wszyscy razem, nie oddzielnie,
Ale dzielnie tę spółdzielnię
Przed nadejściem jeszcze zimy
Wspólną pracą utworzymy”. [6] Co ważne, pomysł ten podoba się także lisowi Mikicie, który deklaruje chęć zejścia z dotychczasowej drogi życiowej, na której również nie brakowało szachrajstw. Staje się on sprzedawcą w nowo utworzonym sklepie kooperatywnym, który – dzięki solidarności mieszkających w lesie zwierząt – prowadzi do wycofania z działalności gospodarczej wilka i rysia. Trudno wyobrazić sobie bardziej jasno wyłożony elementarz zasad i założeń, jakim hołdował ruch spółdzielczy. Także jego cel, jakim było zniesienie wyzysku w stosunkach handlowych, ukazany został jasno i wyraźnie. Jak zauważył w artykule na temat życia i działalności Romualda Mielczarskiego Remigiusz Okraska, idea spółdzielczości spożywców polegała nie na skupieniu się na przejęciu środków produkcji (choć wraz z jej rozwojem miało zachodzić także zakładanie i przejmowanie własnych fabryk), lecz na organizacji konsumpcji jako podstawie, od której miała zachodzić społeczna i ekonomiczna zmiana [7]. Tego typu działania łatwiej zatem sportretować w lesie, niż gdyby główni bohaterowie Brzechwy mieli być zwierzętami-robotnikami, zakładającymi związek zawodowy i przejmującymi swoje miejsce pracy od „złego kapitalisty”. Jak się zatem wydaje, idea kooperatywna była łatwiejsza do przekazania jej przyszłym członkiniom i członkom (także w praktycznej formie w rodzaju szkolnych kas oszczędnościowych) niż idee uspołecznienia środków produkcji.
Dramat(y)
Podczas poszukiwań spółdzielczej literatury natknąłem się na dwa dramaty, różne w formie i treści, jednolite w sławiącym spółdzielczość przesłaniu. „W sidłach Judasza” Zofii Wojnarowskiej [8] to krótki (11 stron formatu A4), a jednak bardzo gęsty pod względem akcji i niesionego w niej przesłania utwór literacki, którego fabułę warto w skrócie przytoczyć. Zaczyna się on miłosnymi wyznaniami dwójki młodych ludzi: Helenki, jednej z czwórki dzieci fabrycznego robotnika Dymka, oraz Kazimierza, obrotnego buchaltera (sprzedawcy sklepowego) w kooperatywie, który doszedł do tego stanowiska z pozycji zwykłego robotnika. Kawaler ów namawia żonę Dymka, Dymkową, do tego, by sprzeciwiła się mężowi i dokonała zakupów w sklepie spółdzielczym. Wraca z niego z olbrzymią torbą zakupów, ale przez niefrasobliwość tłukącego bądź rozsypującego kolejne produkty młodszego syna budzi się śpiący do tej pory Dymek. Widok zakupów z kooperatywy nie cieszy go – wręcz przeciwnie, wpada w furię, argumentując, że „lepszy kredyt w fabrycznym sklepie, niż drogi towar za własne pieniądze” [9]. Pozostaje głuchy na argumenty przytaczane przez żonę i przyszłego zięcia, takie jak jakość towarów, fakt, że w przeciwieństwie do innych sklepów kooperatywa nie podwyższa cen przed świętami, czy też na fakt, że kosztem kredytu w sklepie fabrycznym jest niższa pensja.Wkrótce potem, gdy zostaje sam w izbie, przychodzi do niego znajomy, Hilary Kopeć. Poi go wódką, by przekonać do niecnego pomysłu – ma zamiar sprowokować robotników w fabryce do tego, by zniszczyli sklep fabryczny, po czym Dymek miałby jako prowodyrów wskazać między innymi Kazimierza. W zamian miałby uzyskać umorzenie kredytów i dodatkowo nieco pieniędzy. Na jego nieszczęście (a na szczęście „prawych” bohaterów oraz idei spółdzielczej) w szafie znajdującej się w izbie siedzi mały syn Dymka, Jaś, który przekazuje, co usłyszał, reszcie rodziny. Ta potępia ojca, ale gdy na wieść o zdradzie i kolejnych oszustwach w fabryce robotnicy chcą wymierzyć sprawiedliwość, Kazimierz ratuje przyszłego teścia przed samosądem, wskazując, że padł ofiarą intrygi Kopcia. Skruszony, obiecuje poprawę, a zadowolony z takiego obrotu sprawy młody Jaś podsumowuje zaistniałą sytuację hasłem „[...] przedtem byłoby na weselu piwo ze sklepu fabrycznego, a teraz będzie woda sodowa z kooperatywy” [10], prezentując w ten sposób jedną z kluczowych zasad sklepów spółdzielczych, a mianowicie zakaz sprzedaży alkoholu w sklepach stowarzyszenia.
Jednym z ciekawszych wątków, który pojawia się także i w innych dziełach poruszających temat spółdzielczości (jak już wskazałem, poruszane w nich wątki w dużej mierze powtarzają się), jest istnienie osób z mas ludowych, które reagują sceptycznie na spółdzielcze ideały, nie dostrzegając, w jaki sposób mogą im służyć. Ma to unaoczniać różnicę między osobami działającymi na rzecz dobra wspólnego, a pozostającymi w intelektualnej niesamodzielności, którą dobrze ilustrują wypowiedzi Dymka, tęskniącego za hierarchią i przenoszącego stosunki pan – chłop do nowej, fabrycznej rzeczywistości. Zadaniem kooperatyzmu jest dokonanie zmiany w ich sposobie myślenia – nie siłą, lecz osobistą prawością i czynnym praktykowaniem empatycznych zachowań – braterstwa, empatii, współpracy. „My uczymy ludzi, że powinni sprawiedliwości żądać i nie dać się krzywdzić i nie zezwalać na obdzieranie siebie i swoich rodzin. My nie podburzamy ludzi do kradzieży i rozboju” [11] – mówi Kazimierz do Dymka. Jego życiowa postawa sprawia, że staje się zarówno atrakcyjną partią do małżeństwa, obrońcą słabszych w obrębie przyszłej rodzinie, a nawet – osoby, która przyjęła pieniądze, by wydać go policji.
Innym dziełem dramatycznym, o zdecydowanie innej, poważnej stylistyce jest „Pochód” Kazimierza Czyżowskiego [12]. Przyjmuje on formę bliską antycznej tragedii, stawia na anonimowość bohaterów (są oni opisani wykonywanym zawodem, płcią bądź statusem społecznym, nie zaś imionami i nazwiskami, np. Tkacz, Kupczyk, Mieszczanin, Niewiasta), co współgra z dążeniem do zaniechania skupiania się na indywidualnych losach jednostek, mogącego odwieść od analizy przekazu dramatu. Jego fabuła nie zaskakuje innowacyjnością – mamy oto biednych robotników, którzy nie mogą wyrwać się ze spirali długów u kupców, która prowadzi ich do głodu, chorób czy też śmierci potomstwa. By wyrwać się z tego zaklętego kręgu, decydują się na założenie własnego sklepu spółdzielczego. Początki są trudne, towarów niewiele, a handlarze knują, jak uciąć tę wątłą inicjatywę. W tle mamy między innymi zgodę szlachty i mieszczaństwa, która z pozycji filantropijnego zaangażowania chce „oświecić lud”, bratobójcza próba morderstwa na terenie kooperatywy, dokonana przez żołnierza, podżeganego przez nasłanych od kupców zbirów, a nawet chór 12 starców, jeszcze bardziej stylizujący dramat Czyżowskiego na dzieło inspirowane antykiem. Lud nie ma co liczyć tu na dobroduszność handlarzy, którzy potrafią w czasie wojny wziąć na współczucie płaczące po utracie mężów niewiasty, by następnie żądaniami oddania długu doprowadzić je do ruiny. Walczący o godne życie robotnicy nie mogą liczyć na państwo – choć reprezentujący władze publiczne komisarz deklaruje ich opiekę nad inicjatywami spółdzielczymi, to jednak pod warunkiem, że nie będą one przejawiać ambicji politycznych, a więc dążeń do trwałej, systemowej zmiany położenia swojego i innych w podobnej, życiowej sytuacji. Kooperatyści muszą radzić sobie sami – nie zdawać się ani na łaskę bogaczy, ani też na pomoc państwa, tylko mozolnie wykuwać lepszą przyszłość:
„Prawda we krwi jeszcze brodzi.
Ale przyjdzie czas
że oczy im się otworzą
i czoła ukorzą
przed tym, co niesiemy” [13]
Opowiadania
Forma krótkich nowelek, zebranych w zbiory opowiadań, była jak się zdaje dość popularną formą propagowania spółdzielczych ideałów. W zależności od temperamentu osoby piszącej, mogły one mieć ambicje reporterskie, humorystyczne, a pod względem estetycznym nie musiały wcale ustępować „światopoglądowo neutralnym” dziełom literackim. Poprzez swoją różnorodność mogły odwoływać się do różnych grup odbiorców, o zróżnicowanych oczekiwaniach względem twórczości artystycznej. Gdyby przypisać wymienione powyżej trzy ambicje do czytanych przeze mnie zbiorów, to realizowałyby je – odpowiednio – „W służbie spółdzielczej” Edmunda Zalewskiego [14], „20 obrazków z życia spółdzielczego” Jana Wolskiego [15] oraz „Gałąź czereśni” Marii Dąbrowskiej [16]. Wszystkie trzy dzieła zostały wydane w podobnym czasie (od 1921 do 1923 roku) i miały za cel „pokrzepienie serc” i przekonanie do idei kooperatystycznej jako jednej z dźwigni rozwoju kraju zniszczonego wojną i odbudowanego po latach zaborów. Pieczę nad ich wydaniem sprawował wspomniany już przeze mnie Wydział Propagandy Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców.Zbiór Zalewskiego składa się z 13 krótkich historii, estetyzujących pracę osób zaangażowanych w działania spółdzielcze, reprezentujące szeroki zakres zawodów – od górnika, poprzez tkaczkę, na „inteligiencie” skończywszy. Widać w tym praktyczną realizację tezy Romualda Mielczarskiego, że nie należy tworzyć osobnych, „klasowych” związków spółdzielczych, bowiem to współpraca ludzi o różnych poglądach politycznych i pochodzących z różnych środowisk może pomóc podnieść ekonomicznie masy ludowe, mimo bowiem otwartości „neutralnego” zgrupowania Mielczarskiego nie zrealizowały się obawy bardziej radykalnie nastawionych socjalistów, jakoby w jej wyniku wpływy w nich obejmą klasy posiadające [17]. Widać tu także zacięcie reporterskie Zalewskiego, przejawiające się kreowaniem barwnych, realistycznych, życiowych historii, duchem przypominających nieco krótkometrażowe dokumenty „obyczajowe” z okresu Polski Ludowej. Pochwała wspólnej pracy spółdzielczej łączy się tu z jawną krytyką kapitalizmu. „Prowadzi się ona w owym sklepie społecznym, założonym kiedyś dla celów aprowizacji fabrycznej, a dziś ogniskującym stowarzyszenie robotników, górników-hutników, idących do walki z potworem kapitalizmu, jak żywioł światła z żywiołem ciemności” [18]. Działalność ta pozwala na ekspresję człowieka w nią zaangażowanego, tak jak górnika, który „pod ziemią burzy, a na ziemi tworzy” [19]. Promowanie spółdzielczości przybiera tu najbardziej jaskrawe spośród przytaczanych w niniejszym artykule formy, włącznie ze stosowaniem zdań rozkazujących: „Czynem spełnij swoją rolę robotnika życia. Zapisz się do stowarzyszenia spółdzielczego, bądź jego gorliwym członkiem” [20]. Siła ruchu spółdzielczego i możliwości zmiany społecznej przez wejście w jego tryby ukazują się w erotyczno-mistycznym wezwaniu do kasjerki, która w pocie czoła przelicza pieniądze, na których odbite są ludzkie łzy, pot i krew. „Obmyj swe ręce, obmyj te przejrzyste, jasne dłonie. Obmyj je w zdroju kryształowym, w krynicy czystej – w potoku społecznego ruchu spółdzielczego” [21]. Oddanie sprawie, jak w przypadku rolnika Walentego Miazgi, który podczas ostrzału swej wsi woli zabezpieczyć własność spółdzielczą niż osobistą, bywa wśród bohaterów czymś oczywistym.
Inną strategię pisarską przyjmuje Jan Wolski. Decyduje się w zdecydowanej większości ze swoich nowelek użyć humor i ironię do zdemaskowania postaw nie licujących ze spółdzielczością, które – jak wiemy chociażby z wystąpień i artykułów Romualda Mielczarskiego – były na porządku dziennym i często zniechęcały ludzi do angażowania się w działalność kooperatyw. Dla przykładu – w opowiadaniu „Kto i w jakim celu?” portretuje piątkę mężczyzn, czekających w kolejce do załatwienia spraw związanych z funkcjonowaniem swoich inicjatyw spółdzielczych. Dla szlachcica pomysł ten jest pożyteczny dla „ściekania w dół” wartości arystokratycznych do ludu i dla zwalczania idei socjalistycznej, dla bławatnika – środek walki z Żydami, dla chłopa – walki z kupcami, zaś dla zecera – walki z kapitalistami. Wszystkich pozostałych zdaje się podsumowywać niewykwalifikowany robotnik – dla niego idea kooperatyzmu nie jest skierowana „przeciw”, lecz jest ona „za” – wolnością, równością i sprawiedliwością społeczną. W „Założycielach” opowiada historię człowieka, oświetlającego znajdującym się w przedziale ludziom zasady spółdzielczości i sposoby, w jakie radzi sobie z plagą drożyzny. Przerywa mu ksiądz, zarzucający sianie socjalistycznego fermentu (motyw stereotypowego utożsamiania spółdzielczości, szczególnie tej rzetelnie prowadzonej, z socjalizmem, a nawet z bolszewizmem, będzie przewijał się jeszcze w kilku opowiadaniach) i grożąc mu aresztem. Gdy ostatecznie się uspokaja, okazuje się, że... jest spółdzielcą, założycielem 17 tego typu inicjatyw, mającym jednak własną wizję jej funkcjonowania. Jego zdaniem „lud potrzebuje pasterza”, członkami kooperatywy należy kierować i nie dopuszczać do głosu, w przeciwnym razie grozi jej zalew warcholstwa. Gdy podobną historię za jakiś czas opowiada mu polityk, który szczyci się założeniem 10 spółdzielni, główny bohater zadaje mu pytanie: „A gdzież miejsce na samodzielną twórczość proletariatu – zapytałem. – O niej pisze się w artykułach i mówi się na wiecach, brzmiała odpowiedź” [22].
Nie są to jedyne elementy demaskowania patologii, jakie pojawiały się z powodu niskiej kultury społecznej, politycznej i ekonomicznej na ziemiach polskich. Wśród wielu wymienionych u Wolskiego warto wspomnieć te z „Teściowej – kooperatystki” – kobiety, która trzymała w rodzinie 37 legitymacji różnego rodzaju stołecznych inicjatyw spółdzielczych, nierzadko tak bardzo oddalonych od ulicy Koszykowej, na której mieszkała, jak Czerniaków czy Nowe Bródno. Przykład ten miał służyć zobrazowaniu efektów braku jednolitej sieci spółdzielczej, co skutkowało tym, że rzeczona teściowa mogła nadwyżkę kupowanych produktów sprzedawać po paskarskich cenach. Przykład ten nie oznacza, że autor jest mizoginem – wręcz przeciwnie, dwie nowele wyraźnie wskazują, że pozytywnie odbiera on fakt, że kooperatywy były często pierwszymi na danym terenie organizacjami, w których kobiety miały prawo głosu i możliwość bycia wybranymi na równi z mężczyznami. Miało to praktyczne rezultaty – dla przykładu nowelka „Zwyciężyły” opowiada o walnym zebraniu, na którym liczebna przewaga kobiet sprawiła, że przy podziale funduszu społecznego więcej pieniędzy przeznaczono na głodne dzieci niż na straż ogniową, jak chcieli mężczyźni. Czyżby pierwsza literacka wzmianka o budżecie kreowanym ze względu na potrzeby poszczególnych płci (gender budgeting)? W „Babskich rządach” opowiada o inicjatywie, we władzach których dominowały kobiety. Dzięki temu posunięciu udało się uratować podupadającą kooperatywę. W „Asesorce” kreśli portret młodej damy, która – wybrana do władz spółdzielni – jako jedyna pilnie realizuje swe obowiązki, zaniedbywane przez pozostałych członków zarządu, mężczyzn. Choć wypowiedź bohaterki po kilku falach feminizmu nie brzmi może specjalnie emancypacyjnie, jednak z punktu widzenia czasów, w których została napisana, uderza świadomością własnej, kobiecej wartości:
„Nie rozumiem tych mężczyzn – rzekła po chwili z oburzeniem – żadnej u nich rozwagi, żadnej obowiązkowości: do rady – pierwsi, do stanowisk – pierwsi, do wytrwania zaś – żadni.
– No, nie zawsze tak bywa... A zresztą cóż lepszego jesteście wy – kobiety? – zapytał lustrator, stojąc w obronie potępionych tak bezwzględnie mężczyzn.
– A to, że w ciężkiej pracy domowej, przy garnkach, sprzątaniu i dzieciach, przyzwyczaiłyśmy się do wytrwałości, drobiazgowej dokładności i do poczucia obowiązków – odrzekła z dumą” [23].
Najbardziej estetycznie dojrzałą formę przyjmuje jednak spółdzielcza twórczość Marii Dąbrowskiej. Tytułowa „Gałąź czereśni” wprowadza nas w społeczność więzienną, mającą serdecznie dosyć jedzenia nadpsutej kiełbasy i stęchłego chleba. Pragną założyć kooperatywę, która prowadzić będzie kantynę, serwującą jedzenie lepszej jakości. Gdy już udaje im się zebrać stosowny kapitał, do więzienia przybywa z odwiedzinami biskup, który... zabiera im pieniądze jako ofiarę na ołtarz. Do wściekłych więźniów przybywa ksiądz – weteran wojenny, który na wieść o ich przerwanych przez kościelnego dostojnika planach ofiarowuje im jako pożyczkę swój złoty zegarek i medalik, dzięki czemu więźniom udaje się zrealizować zamierzenia. W zbiorze 6 nowel i rozpoczynającego go wiersza angielskich kooperatystów nie brak jeszcze bardziej ciekawych fabuł, jak chociażby historii zawartej w opowiadaniu „Olek”. Młody chłopak traci w okresie I wojny światowej oboje rodziców i by utrzymać siebie oraz młodszą siostrę przy życiu, ima się różnych drobnych prac, takich jak przenoszenie bagaży. Ciężka praca sprawia, że przestaje rosnąć, zaś mizerne finanse i kiepskie warunki mieszkaniowe przyczyniają się do choroby siostry. By utrzymać ją przy życiu, musi w ciężkich, zimowych warunkach przywieźć nieco opału. W drodze powrotnej spotyka płaczącego chłopaka, który – jak się okazuje – znajduje się w podobnej do niego sytuacji. Decyduje się mu pomóc i zaprzyjaźnia się. Wspólnie odkrywają, że zbiorcze kupowanie większej ilości opału przynosi oszczędności: „Właściciel powiedział, że gdy kupują ćwierć, to mu się »kupka psuje« i za to muszą płacić” [24]. Gdy grupa wspólnie dokonujących zakupów powiększa się i jeden z jej członków proponuje zataić fakt korzystnego zakupu, „Olek podniósł głowę ze wzgardą. Stał wyprostowany i dumny, aż wszyscy zamilkli. – Ja nie jestem spekulant, rzekł dobitnie. – Ja jestem robotnik” [25].
Najbardziej urzekającą nowelą jest jednak kończąca zbiór „Niedola pszenicy”, a to z powodu nietypowej, głównej bohaterki, na przykładzie której obserwujemy irracjonalność prywatnego handlu. Oto bowiem przychodzi nam spotkać się z pszenicą, która dowiaduje się od innych elementów przyrody, że jej przeznaczeniem jest przemienienie w mąkę, a następnie chleb. Gdy zostanie zjedzona, budować będzie organizm człowieka i wraz z jego śmiercią na nowo złączy się z glebą, z której wyrosła. Przygotowana na taki los, wyczekuje go z nadzieją, okazuje się jednak, że gospodarze pola sprzedają worek zboża spekulantowi. Pszenicę czeka długa tułaczka po brudnych magazynach, a nawet zakopywanie w ziemi. Na temat swej przyszłości rozmawia z innymi przechowywanymi produktami, opowiadającymi historie swojego życia, takimi jak cukier, kawa czy kakao. Wreszcie, po zmieleniu na mąkę, zaczyna pleśnieć – wtedy to właśnie zostaje przerobiona, tyle że nie na złocisty chleb, jak słyszała w legendzie na temat cyklu życia zboża, lecz na suchar, kryjący w sobie wynikłe z pleśni toksyny. Wpada w rozpacz, gdy zdaje sobie sprawę, że niedługo zatruje rannego żołnierza – tego samego, który wcześniej zbierał ją podczas żniw. Szczęśliwie dla żołnierza, nieszczęśliwie zaś dla pszenicy doktor w szpitalu orientuje się w stanie suchara i nakazuje wyrzucić go na śmietnik, gdzie ostatecznie rozkłada się w samotności. Przejmujący obraz efektu spekulacji żywnością, która zamiast nakarmić potrzebujących ulega zmarnowaniu ze względu na żądzę zysku potrafi wywrzeć niezłe wrażenie po wielu latach od jego napisania. Nie ma tu nic z narracji, które mogą kojarzyć się z socrealizmem, jest za to opowieść o tym, jak człowiek lekceważy prawa natury, przez co „Niedolę pszenicy” da się czytać jako literacką nowelę ekologiczną. Nietypowa główna bohaterka opowiadania przeżywa autentyczną rozpacz, gdyż jej długo wyczekiwane marzenia o zjednoczeniu z człowiekiem zostają zaprzepaszczone w wyniku podłości niektórych przedstawicieli gatunku ludzkiego.
Epilog
Nie czekałem,na pomnik z kryształu,
gdym wam drogę w kamieniu
wykuwał.
Mego trudu i mego zapału
nie złożyłem
na lichwę u was. Nie mówcie dziś wiele o mnie:
nie żałujcie, nie chwalcie,
bo za co?
Imię moje na ziemi ogromnej
zapisałem nie piórem, lecz pracą. Już tej ziemi wystarczy
dla mnie.
Otom jest już
cmentarna żertwa.
Po mym grobie zaginie pamięć,
ale dzieło na zawsze
przetrwa. Wracajcie do dni i godzin!
Nie wolno wam tu czekać.
Wiecie już wszystko. Oto nad moim grobem wschodzi
słońce Wolnego Człowieka.
Już dzień blisko! Życiu, miłowaniu
i pieśni człowieczej
służyłem do ostatka tchu.
Bojowałem tu sercem – nie mieczem.
Serce moje z wami zostanie. Edward Szymański, Mielczarski
„Robotnik”, 29 marca 1936 [26]. Wiersze, które przytaczam na początku i końcu mej rozprawy, są autorstwa człowieka, który wywodząc się z klasy robotniczej, nie przestał o niej pamiętać w swojej twórczości. Doskonale sportretował on sens kooperatyzmu – w żadnym wypadku nie może być on kultem jakiegokolwiek, nawet najbardziej zasłużonego działacza, lecz mozolnym wykuwaniem lepszego świata, nawet w niekorzystnych warunkach społecznych. To doktryna bardzo praktyczna, której trzonu nie stanowi obfita, teoretyczna podbudowa, lecz zestaw prostych, wdrażanych w działaniu zasad. Rozpamiętywanie ich twórców niesie ryzyko ciągłego spoglądania wstecz, podczas gdy ludzkości potrzebna jest wiara w lepsze jutro pod tęczową flagą, która – jak dziś wielu zapomina – jest także flagą ruchu spółdzielczego. Praca ma dać masom wyzwolenie, które przyjdzie nie dzięki odgórnej rewolucji, traktowanej ze sceptycyzmem, a nawet z wrogością przez międzywojennych kooperatystów, lecz dzięki oddolnym działaniom, które doprowadzą do realnej, społecznej zmiany.
Jak widać na powyższych przykładach, obecność tematyki spółdzielczej w literaturze była horyzontalna i nie ograniczała się do jednego gatunku literackiego. Wprowadzali ją do swych dzieł ludzie o różnym stopniu zdolności artystycznych, różnych temperamentach i sposobach patrzenia na świat. Choć z perspektywy czasu część z nich może trącić nieco myszką, stanowią jednak dowód na to, że idee spółdzielcze były ideami żywymi, realnie przeżywanymi przez niemałą grupę twórców kultury. Dowodzili oni, że kooperacja nie była jedynie bardziej wyrafinowaną formą spółki handlowej, lecz narzędziem zmiany świata. To tu realizowano tak różnorodne dążenia, jak dbanie o jakość towarów, zakaz sprzedaży napojów alkoholowych, przeznaczanie funduszy na opiekę zdrowotną, lecznictwo, edukację i kulturę, a także dbałość o równość wszystkich jej członkiń i członków, niezależnie od wykształcenia, zamożności czy płci. W zasadach tych możemy dostrzec wartości, które powracają po latach, takie jak ochrona praw konsumenckich, społeczna odpowiedzialność biznesu czy równe szanse kobiet i mężczyzn. Z tego punktu widzenia tradycje spółdzielczości powinny stać się inspiracją do dalszych badań, zarówno naukowych, jak i politycznych, trudno bowiem uznać, że w dzisiejszych czasach duch współpracy i wzajemnej pomocy miałby być zupełnie nieprzydatny.
Post scriptum
Chciałbym w tym miejscu serdecznie podziękować Remigiuszowi Okrasce, redaktorowi naczelnemu magazynu „Nowy Obywatel”, bez pomocy którego niniejsza praca prawdopodobnie nie ujrzałaby światła dziennego, a z całą pewnością byłaby ona znacznie uboższa merytorycznie. Zachowałem ortografię i interpunkcję z oryginalnych edycji książek, z których niektóre nie były wznawiane od czasu ich wydania w latach 20. XX wieku.Bartłomiej Kozek
Powyższy tekst jest pracą roczną autora, przygotowaną na zajęcia z literatury polskiej XX wieku, odbywające się w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Jako ilustracji użyto grafiki z „Kalendarzyka kieszonkowego SPOŁEM” na rok 1938, Powszechna Spółdzielnia Spożywców w Łodzi.
Przypisy:
Szymański Edward, Dzieła zebrane, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971, s. 414.
Całość pism spółdzielczych tego działacza: Abramowski Edward, Braterstwo, solidarność, współdziałanie, Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom”, Krajowa Rada Spółdzielcza, Instytut Spraw Obywatelskich, Instytut Stefczyka, Łódź – Sopot – Warszawa 2009.
Cyt. za: Wolert Władysław, Spółdzielczość w beletrystyce [w:] Społem! Dwutygodnik poświęcony praktyce spółdzielni spożywców. Organ Związku Spółdzielni Spożywców Rzeczpospolitej Polskiej, nr 20/1931, 15 października 1931, rok XXV. Numer jubileuszowy, wydany na 25. rocznicę istnienia pisma.
Pisma spółdzielcze Mielczarskiego wydane zostały w następującym tomie: Mielczarski Romuald, RAZEM! czyli Społem. Wybór pism spółdzielczych, Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom”, Krajowa Rada Spółdzielcza, Instytut Stefczyka, Łódź – Sopot – Warszawa 2010.
Brzechwa Jan, Opowiedział dzięcioł sowie, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2006.
Brzechwa Jan, Opowiedział dzięcioł sowie, dz. cyt., s. 22.
Okraska Remigiusz, O lepsze dzisiaj, czyli konsumenci wszystkich krajów, łączcie się [w:] Obywatel, nr 2(46)/2009, s. 158.
Wojnarowska Zofia, W sidłach Judasza: sztuka w 3 aktach, Centralny Komitet Dnia Spółdzielczości, Warszawa 1926.
Wojnarowska Zofia, W sidłach Judasza..., dz. cyt., s. 3.
Wojnarowska Zofia, W sidłach Judasza..., dz. cyt., s. 11.
Wojnarowska Zofia, W sidłach Judasza..., dz. cyt., s. 9.
Czyżowski Kazimierz Andrzej, Pochód: dramat społeczny w 3-ech aktach z prologiem, Związek Polskich Stowarzyszeń Spożywców, Warszawa 1923.
Czyżowski Kazimierz Andrzej, Pochód..., dz. cyt., s. 128.
Zalewski Edmund, W służbie spółdzielczej, Wydział Propagandy Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców, Warszawa 1923.
Wolski Jan, 20 obrazków z życia spółdzielczego, Wydział Propagandy Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców, Warszawa 1921.
Dąbrowska Maria, Gałąź czereśni, Wydział Propagandy Związku Polskich Stowarzyszeń Spożywców, Warszawa 1922.
Więcej na temat historycznych uwarunkowań spółdzielczości na ziemiach polskich: Okraska Remigiusz, Marzyciel i realista. Romuald Mielczarski i spółdzielczość spożywców w Polsce [w:] Mielczarski Romuald, RAZEM! czyli Społem. Wybór pism spółdzielczych, Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom”, Krajowa Rada Spółdzielcza, Instytut Stefczyka, Łódź – Sopot – Warszawa 2010.
Zalewski Edmund, W służbie spółdzielczej, dz. cyt., s. 9.
Zalewski Edmund, W służbie spółdzielczej, dz. cyt., s. 10.
Zalewski Edmund, W służbie spółdzielczej, dz. cyt., s. 15.
Zalewski Edmund, W służbie spółdzielczej, dz. cyt., s. 72.
Wolski Jan, 20 obrazów z życia spółdzielczego, dz. cyt., s.20.
Wolski Jan, 20 obrazów z życia spółdzielczego, dz. cyt., s.43-44.
Dąbrowska Maria, Gałąź czereśni, dz. cyt., s. 13.
Dąbrowska Maria, Gałąź czereśni, dz. cyt., s. 14.
Szymański Edward, Dzieła zebrane, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1971, s. 233.
- Kategorie:
- Kultura
- Spółdzielczość
- Teksty