Adam Polewka
Ścieżka do sztuki demokratycznej
[1928]
Co to jest teatr samorodny? Jest to pewien rodzaj dobroczynności, któremu należałoby już raz kamień na szyi uwiązać. Zarówno w mieście, jak i na wsi, jeżeli kogoś napadnie gorączka „oświecicielstwa” i jeżeli zwąchał się z piórem, uważa za wielki społeczny czyn pisanie tzw. sztuczek dla ludu. Ma to być coś w rodzaju popularyzowania czy demokratyzowania sztuki. Każda „ciocia” z rodzaju tych poczciwych, co kopcą kagańcem oświaty, gdy nie ma już nic lepszego do zrobienia, zwłaszcza dla wsi, pisze „sztuczkę ludową”. Ta tandeta, która nie tylko z ludem, ale co gorsza na wsi z ludowością nie ma nic wspólnego, wala się po wszystkich półkach księgarskich i łowi amatorów teatru „ludowego”. Na miłość boską, czy demokratyzacja sztuki ma polegać na tym, że ludzi karmi się idiotyzmami? No tak, pewnie, ale co w takim razie dać ludziom do ręki?... A może tak ludziom nic do ręki nie dawać i z pewną skromnością zapytać się, czy oni czegoś lepszego u siebie i w sobie nie mają?... Tak postąpił Wiejski Uniwersytet Ludowy w Szycach.
Instytucja ta, cztery lata temu założona przez Związek Nauczycieli Szkół Ludowych, zajęła zgoła inne, niż dotąd było w użyciu, stanowisko wobec ludu i wsi. Nie butne „oświecicielstwo”, które patrzy na wieś jako na ciemną i głupią masę, stało się jej wzorem, ale szukanie na wsi wartości kulturalnych, których nie wolno zaprzepaszczać, ale budzenie ludzi i rozwijanie rodzimej twórczości. Język gwarowy, ten z polskością z ziemi wyrosły, dał przecież twarde, jędrne i czarujące słowo Wyspiańskiemu, Tetmajerowi, Reymontowi, a i Żeromski wołał, żeby szczepić nowe słownictwo na pniu gwarowym. Budownictwo w stylu ludowym, rzeźba, malarstwo, wycinanki i piosenki ludowe, ludowy strój – czyż to rzeczy do wyrzucenia na śmietnik? Może je zastąpią te twory międzynarodowej wyblakłej kultury, w każdym kraju do siebie kubek w kubek jak pieczęcie pocztowe podobne? A przecież każdy naród ma prawo i obowiązek bronić typu swojej kultury. Nie dla buty, nie dla pawienia się swoją krasą, ale z poczucia godności swojej, ale dlatego, by nie trawić tylko cudzej kultury, by nie być tylko kulturalnym spożywcą! Trzeba być wytwórcą, trzeba, by było jak najwięcej wytwórców i dlatego trzeba sztukę demokratyzować.
Jedną ze skromnych dróg, jedną ze ścieżek wiodących do demokratyzacji sztuki ma być teatr samorodny, istniejący w WUL w Szycach. Przedstawienie w takim teatrze powstaje zupełnie inaczej niż w teatrach zwykłych. Nie ma tu autora. Wszyscy są współautorami i aktorami. Jeśli ktoś rzuci jakiś pomysł, gromada chętnych do grania omawia go, rozkłada na sceny, dodaje i ujmuje to, co uważa za odpowiednie, a czasem nawet zupełnie zmienia. Nikt nie jest niewolnikiem żadnego tekstu. Nikt nie jest niewolnikiem autora ani własnej pamięci, bo nikt się roli na pamięć nie uczy. Toteż nie może być nigdy dwóch takich samych przedstawień, chociażby tytuł i zasadnicza okazja przedstawienia pozostały niezmienione. Zawsze w powtórnym graniu ktoś coś dołoży, zawsze coś się zmienia. Nie ma żadnej martwoty typu, jest ustawiczne stawanie się.
Każdy grający w takim teatrze ma wpływ na akcję. Jego wola ma znaczenie, trzeba się z nią liczyć. Akcja i charakter osób naginają się do tych typów, jakimi są grający lub jakie grającym są bliskie. Dlatego sztuczność jest zasadniczo wykluczona, dlatego wszelką pozę i nienaturalność (oczywiście jeżeli nie są one umyślnymi rysami w karykaturze) wyrzuca się drzwiami i oknami.
Tak mniej więcej wygląda ta gromadzka, demokratyczna istotnie twórczość. Demokratyzacja bowiem sztuki nie polega ani na udostępnianiu sztuki masom w formie przystępnego tłumaczenia, ani na karmieniu ludzi ochłapami „zrozumiałego” piękna, ale na wciągnięciu w atmosferę estetycznych odczuwań przez bezpośrednie zainteresowanie człowieka sztuką.
Ma ten teatr jedną ciekawą właściwość. Otóż na jego deskach poruszają się najswobodniej ludzie, którzy nigdy w żadnych amatorskich teatrach, gdzie się gra sztuczki pisane, nie grywali. Ludzie tacy są najlepszymi współtwórcami przedstawienia „z głowy”. Trzeba dodać jeszcze, że jakość takiego teatru zależy oczywiście tylko od wrodzonych zdolności grających.
Jakie wartości taki teatr posiada – to chyba jasne. Jest przede wszystkim teatrem wychowawczym. Wychowuje ludzi nie tylko na miłośników teatru, nie tylko na spożywców piękna, ale i na twórców. Z ducha swego demokratyczny – nie czyni z aktora marionetki posłusznej dyktaturze autora i reżysera. Daje ogromną radość współtworzenia. Każdy składa cząstkę z siebie w całość gromadzką.
Jako teatr propagandowy może mieć ogromne znaczenie. Propaganda haseł społecznych czy politycznych przez taki samorodny, na każdym miejscu dobrze się czujący teatr może nawet wnieść wiele momentów kultury politycznej do walki stronnictw czy przekonań. Oczywiście, że taka użytkowość teatru samorodnego nie jest nie tylko jego duszą, ale nawet jednym z celów. Jednak i na tym terenie mógłby taki teatr wiele zdziałać. Toteż byłoby dobrze, gdyby z takim teatrem zapoznała się zwłaszcza młodzież robotnicza. Organizowanie stałej trupy w takim teatrze nigdy nie jest pożądane, bo przecież jego zasadą jest zmienność i założenie, że powołani są omal wszyscy. Sama nazwa tego teatru: „teatr samorodny”, już powiada, że wyrasta on nie ze sztucznych, ale naturalnych warunków, z jakimi się w danej chwili spotykamy.
Adam Polewka
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w PPS-owskim krakowskim dzienniku „Naprzód” dnia 28 VI 1928. Po latach wznowiono go w książce: Estera i Mieczysław Wodnarowie – „Polskie sceny robotnicze 1918-1939. Wybór dokumentów i relacji”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1974. Przedruk za tym ostatnim źródłem. Jako ilustrację wykorzystano fotografię z jednego z przedstawień widowiska teatralnego w wykonaniu ludowej amatorskiej grupy kierowanej przez Jędrzeja Cierniaka, teoretyka i popularyzatora teatru samorodnego, autentycznie oddolnego i ludowego; ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.