Jan Maurycy Borski
Róża Luxemburg
[1919]
Tragiczna śmierć najwybitniejszej bojowniczki „czystego” socjalizmu jest zarazem dotkliwym ciosem dla bolszewizmu. Zrozumiałymi są nadzieje i pragnienia rosyjskich bolszewików szybkiego i decydującego zwycięstwa ich pobratymców w Niemczech. Posiadając w swych rękach Rosję i Niemcy, z łatwością opanowaliby kraje byłej Austrii. Polska, wyspa na morzu bolszewickim, dostałaby się im jak owoc dojrzały i koalicja [tj. Ententa – przyp. red.] znalazłaby się wtedy przed nie lada zagadnieniem: Czy i jak rozpocząć walkę z większą częścią Europy? Jak zareagują armie własne na ewentualne podjęcie kroków wojennych, armie wyczerpane i tak spragnione pokoju? Nie interweniować? Ależ w takim razie grozi niebezpieczeństwo pokojowego zalewu zarazy wschodniej. Plany więc bolszewików były dobrze obmyślane i nie dziw, że z takim nakładem sił środków dobijali się panowania w Berlinie. Wiedzą oni bowiem doskonale, że tylko rewolucja przynajmniej europejska, może utwierdzić ich władzę.
Zgubił ich jednak ich „prawdziwy” socjalizm. Marks zawsze zwalczał abstrakcyjnego człowieka, uczył rozpatrywać i badać człowieka jako członka rodziny, klasy, narodu, rasy. Dla Róży Luksemburg istniał proletariat czysty, jeden jedyny, absolut proletariatu. Zabarwienia narodowe, będące duchową nadbudową klasy robotniczej, wyrabianą przez stulecia kultury narodowej i tym głębiej zakorzenioną, im wyżej na szczeblu społecznym wzniósł się proletariat danego kraju, im więcej zdobyczy osiągnął w walce codziennej z wrogim otoczeniem, nie istniały dla niej. Były to przeżytki drobnomieszczańskie, socjalpatriotyczne, nacjonalistyczne. Mogły ujść praktyki bolszewickie w Rosji, na Bałkanach, gdzie rewolucja niewiele mogła zniszczyć, dużo za to zdobyć, lecz przy starciu ze świadomością robotnika Zachodu, musiały doznać fiaska.
Niemcy przegrały wojnę, lecz nie przestały czuć się narodem, chcącym żyć i zdolnym do życia. Pragną szybkiego pokoju, by naprawić zadane przez wojnę rany. Potrzebują dobrych stosunków z koalicją: by otrzymać żywność i pokój. I oto w tej chwili wybucha u nich wojna domowa, grożąca nieobliczalnymi skutkami, przede wszystkim zaś przeciągnięciem w nieskończoność nieznośnego stanu obecnego.
Niemieccy socjaliści w większości ciężkie popełnili grzechy, wielu z nich nie zasługuje na miano socjalisty, lecz tym nie mniej potępić należy taktykę spartakusowców [ruch kierowany przez Różę Luksemburg – przyp. red.]. Po rewolucji partia socjalistyczna stanęła na czele rządu. Partie burżuazyjne, skompromitowane wojną, nie mogły przeciwstawić żadnej siły klasie robotniczej. Nie czas więc było na zamachy stanu, na terror większości przez mniejszość, na rzucenie kraju w objęcia anarchii, głodu i kontrrewolucji. I w imię czego uprawiano tę politykę rozprzężenia i gwałtu? Dyktatury proletariatu, który faktycznie był i jest u władzy, domagającej się jedynie utrwalenia? Nie, chodziło o uratowanie bolszewików w Rosji, o ocalenie czystego i prawdziwego socjalizmu. Robiło się eksperymenty na ciele ludzkim dla rehabilitowania doktryny. Chciano podejść historię, rozwój dziejowy, wykonać salto-mortale do państwa socjalistycznego. Róża Luksemburg przed wojną przez szereg lat wcielała Polskę (a raczej Królestwo, bo o inne zabory wcale się nie troszczyła) do Rosji, „naukowo oczyszczała” socjalizm polski od „naleciałości niepodległościowych”. Gdy w toku wojny Królestwo haniebnie zdradziło swój organizm-matuszkę, że aż oderwało się od tegoż, zwolennicy Róży Luksemburg, którzy zawsze mają rację i wszystko z góry wywróżyć potrafią z talmudu komunistycznego, tym razem wpadli w konsternację. Bo czymże zastąpić autonomię? I wpadli na genialny pomysł, diabelnie maksymalistyczny: precz z granicami!
Tak zbankrutowała teoria Róży Luksemburg.
Lecz musimy uznać niezłomną siłę woli, nieugiętą energię i żar rewolucyjny tej kobiety. Wytrwała w swoich przekonaniach i broniła ich do ostatniej chwili, mimo prześladowania i więzienia. Okrutna jej śmierć szczere wzbudziła współczucie.
Jan Maurycy Borski
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w wydaniu porannym PPS-owskiego dziennika „Robotnik” nr 29/1919, 19 stycznia 1919 roku. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl udostępnił i przygotował Przemysław Kmieciak.
Jan Maurycy Borski (właśc. nazw. Essigman) (1888-1940) – działacz socjalistyczny, publicysta i redaktor. Ukończył studia filozoficzne i społeczno-ekonomiczne w Zurychu. Od 1913 r. w PPS – Opozycja, aresztowany przez władze carskie przed obchodami 1 maja 1914 r., po wybuchu wojny przymusowo wcielony do armii rosyjskiej, z której uciekł. Następnie aresztowany przez Niemców, więziony przez niemal 3 lata. Po odzyskaniu niepodległości publicysta centralnego organu prasowego PPS – dziennika „Robotnik”, od 1 marca 1919 do 1939 r. członek redakcji tego pisma, m.in. zastępca redaktora naczelnego i kierownik działu zagranicznego oraz autor wielu artykułów wstępnych, wyrażających stanowisko partii wobec ważnych bieżących wydarzeń. Redagował także przez kilka lat coroczne książkowe wydanie „Kalendarza Robotniczego”, a roku 1921 był oddelegowany przez partię do redagowania lokalnego „Dziennika Robotniczego” w Łodzi. Publicysta prasy partyjnej, autor kilku broszur, m.in. „Dyktatura proletariatu”, „Sprawa żydowska w socjalizmie”, „Socjalizm a faszyzm”. Przygotowywał biografię Feliksa Perla, jednak wskutek wybuchu II światowej nie dokończył tych prac. Po hitlerowskiej napaści na Polskę działał w podziemiu, wiążąc się z grupą skupioną wokół pisma „Barykada Wolności”, należał do najbliższych współpracowników jej lidera, Stanisława Dubois. Podczas jednego z konspiracyjnych spotkań z Dubois, zostali w sierpniu 1940 r. aresztowani przez Gestapo. Uwięziony na Pawiaku, został zakatowany podczas śledztwa.