Roman Zagrodzki
Robotnicy w ruchu spółdzielczym
[1939]
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w Małym Roczniku Statystycznym, ogólna liczba członków zrzeszonych w spółdzielniach związkowych [mowa o spółdzielniach zrzeszonych w tzw. związkach rewizyjnych – centralach organizacyjnych ruchu spółdzielczego; poza związkami pozostawały głównie spółdzielnie malutkie oraz pseudospółdzielnie, ukrywające pod szyldem spółdzielczości działalność typową dla firm komercyjnych – przyp. redakcji Lewicowo.pl] wynosiła na 31 XII 1935 roku 2 668 000. Ogromną większość członków, bo 1 848 000 stanowią rolnicy. Liczba zrzeszonych robotników wynosi 183 000.
Te dwie cyfry mówią bardzo wiele.
Jeżeli spółdzielczość uważać będziemy za formę walki z ustrojem kapitalistycznym, to te cyfry każą wyciągnąć wniosek, że awangardą w tej walce są chłopi.
Jeżeli spółdzielczość uważać będziemy za realizację hasła unaradawiania handlu, to tymi nacjonalistami są chłopi.
Jeżeli rozwój spółdzielczości ma być wyrazem dojrzewania Świata Pracy do ujęcia kierownictwa życia gospodarczego w swoje ręce, to przodownikiem w tej walce jest chłop.
Nie ulega wątpliwości, że porównywanie tych cyfr nasunąć może moc innych wniosków o bardzo zasadniczym i doniosłym znaczeniu. Każdy z nich trzeba zapisać na dobro rachunku ruchu chłopskiego w Polsce. Ale nie chcę śpiewać tutaj hymnów pochwalnych i dalsze rozważania chcę poświęcić innemu zagadnieniu z tych cyfr również wypływającemu.
Historia walki Świata Pracy z ustrojem kapitalistycznym, to przecież historia walki robotników fabrycznych, górników, hutników. Przykłady z historii walk robotników angielskich, niemieckich, amerykańskich, są aż nadto przekonywujące.
Fakt, że Polska jest tak zwanym krajem rolniczym nie ma tutaj zasadniczego znaczenia, albowiem, jeżeli gdziekolwiek, to na tym właśnie odcinku życia zbiorowego, uświadomienie klasowe odgrywa rolę istotną. A chyba nikt nie zaryzykuje twierdzenia, że to uświadomienie klasowe dalej posunięte jest na wsi, niż wśród robotników fabrycznych.
Zachodzi więc pytanie, gdzie należy szukać przyczyn stosunkowo silnego rozwoju spółdzielczości na wsi i stosunkowo małego w miastach, wśród robotników. I trzeba stwierdzić, że tych przyczyn należy szukać przede wszystkim w stosunkach, jakie powstały w Polsce i istnieją częściowo do chwili obecnej.
Robotnicy wybierali posłów, którzy w swoich mowach wyborczych obiecywali im, że będą za nich walczyli o polepszenie warunków życiowych i na tym „wybraniu”, którego dokonywali przez wrzucenie kartki do głosowania do urny, kończył się udział robotników w walce o lepsze jutro.
Tymczasem, choćby nawet wybranych w ten sposób przedstawicieli parlamentarnych cechowała uczciwość i szczere chęci, choćby to byli i mądrzy ludzie – zawiedli, bo każda uchwała parlamentarna jest wynikiem pewnych kompromisów, bo po prostu inaczej być nie może; gdyby tego kompromisu nie było, nie uchwaliłby żaden sejm żadnej ustawy.
A tam, gdzie się zawiera kompromisy, tam ktoś coś zyskuje, a ktoś coś traci. I tracili robotnicy.
Walkę o lepsze jutro Świata Pracy trzeba ostatecznie przenieść z pięknych sal sejmowych do domów robotniczych i hal fabrycznych. Jedną formą jest bezpośrednia walka robotników o lepsze, wyższe zarobki, o lepsze warunki pracy na fabrykach, a drugą formą jest właśnie rozbudowa spółdzielczości. Są to dwie drogi wiodące do jednego wspólnego celu. Na tę drogę wejść musi cały Świat Pracy w Polsce, zarówno chłopski, jak robotniczy i urzędniczy. A że jeszcze na nią nie wszedł całkowicie, to jest właśnie w dużej mierze winą stosunków partyjno-parlamentarnych: chciano wykonać uchwałami tę pracę, którą muszą wykonać koniecznie robotnicy swoimi rękami, swoim wspólnym wysiłkiem.
Dzisiaj, po dwudziestu latach błądzenia, Świat Pracy tę prawdę zrozumiał. Wcześniej od robotnika fabrycznego zrozumiał ją małorolny chłop, bo jemu prędzej bieda przypiekła. Dlatego ruch spółdzielczy lepiej jest rozwinięty po wsiach.
Obecna ordynacja wyborcza, wymysł burżuazji przeciwko robotnikom i chłopom, jak kij, ma dwa końce. Dziś jednym końcem bije w Świat Pracy, a jutro drugi koniec grzmotnie tych filozofów, którzy ją wymyślili. Bo gdy robotnicy mieli swoich posłów, to chociaż zawodzili się, wierzyli im jednak i czekali na wyniki ich „pracy”. A dzisiaj, gdy tych posłów nie mają, gdy prawie zupełnie nie interesują się parlamentem, tym bardziej dojrzewa u nich myśl samo-wyzwolenia. Poza murami gmachu sejmowego, bez wyborów i praw pisanych, zrodził się nowy parlament mas ludowych, które drogą akcji bezpośredniej wkroczyły na tory wiodące do opanowania życia publicznego w Polsce w myśl hasła: „swoje sprawy bierzemy w swoje ręce”.
Roman Zagrodzki
(Lwów)
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Front Robotniczy”, organ syndykalistycznego Związku Związków Zawodowych, nr 5-6/1939, 1 marca 1939. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl udostępnił i opracował Piotr Grudka. Jako ilustrację wykorzystano reklamę spółdzielczą z lat 30. XX wieku.
- Kategorie:
- Publicystyka
- Spółdzielczość
- Teksty