Ignacy Daszyński
Przemówienie sejmowe z powodu strzelania do górników
[20 marca 1919]
Wysoka Izbo! Trzy cele miała na oku interpelacja moja i moich towarzyszy, wniesiona w sprawie morderstwa dokonanego na bezbronnym ludzie w Zagłębiu Dąbrowskim.
Pierwszy – ażeby ludność, naród cały ochronić od szaleńczej i zbrodniczej polityki prześladowczej i represji, które tak długo znieprawiały kraj oraz naród pod rządami obcych zaborców.
Drugi – aby zwrócić uwagę Wysokiego Sejmu na niezdrowe i niemożliwe nadal do utrzymania stosunki w organizacji i funkcjonowaniu władzy, zwanej, jak na ironię, „władzą bezpieczeństwa publicznego”.
Trzeci – aby raz na zawsze położyć koniec plamieniu rąk młodej armii polskiej przez mord bezbronnych, przez mord polskich kobiet i dzieci.
Te trzy cele są tak ważne, iż ośmielę się je rozwinąć na tle krwawych fatalnych wypadków z dnia 12 marca i przedłożyć Sejmowi ogólny stan sprawy tam w Zagłębiu, aby wykazać, że nadal tych stosunków ani rząd, ani Sejm, ani lud nie może i nie powinien utrzymać.
Wypadki dnia 12 marca 1919 r. w Zagłębiu Dąbrowskim opierają się na dwóch najgorszych doradcach w sprawach publicznych: fałszu i na strachu. Fałsz ten bowiem i strach spowodowały ten rozlew krwi niewinnej, fałsz i strach zgodnie z przyznaniem pana ministra spraw wewnętrznych, którego uczciwe i otwarte stanowisko w wysokiej to Izbie muszę podnieść z szacunkiem, fałsz i strach podały sobie ręce, aby doprowadzić ludzi do wypadków, których kresem był masowy mord, 8 trupów, a między tymi trupami kobieta i dziecko przebite bagnetem – nie zastrzelone błędną kulą – i dwudziestu kilku rannych, a więc plon niejednej nieraz krwawej potyczki z wrogiem.
To był plon walki stoczonej z biedną ludnością robotniczą...
My, socjaliści polscy, jesteśmy powołani i obowiązani o tę krew niewinnie przelaną upomnieć się przed wami, wielce szanowni Panowie, i za tę krew wołać o pomstę do społeczności polskiej, jeżeliby uszy Wysokiej Izby pozostały nieczułe na to, co się działo dnia 12 marca w Zagłębiu Dąbrowskim.
My, powiadam, nie tylko dlatego, że nas wybrała znaczna część tej ludności, która dzisiaj narażona jest na bagnety i kule polskiego żołnierza, ale także dlatego, iż my i nikt inny jak my przez ćwierć wieku niemal byliśmy tym posterunkiem, tym szańcem wysuniętym przeciwko ugodzie z najazdem, który reprezentują pod pewnym względem bolszewicy, bolszewicy świadomi, bolszewicy wodzowie, bolszewicy najmici, bolszewicy agenci.
Bolszewizm ten nie jest dla nas niczym nowym. My od ćwierć wieku blisko stanowimy cel jego pocisków. Znamy melodię i znamy tekst, i wiemy, kto są ci ludzie, którzy stoją za sztandarem przechrzczonym dzisiaj na sztandar komunistyczny. Nas to nazywano ,socjal-patriotami”, a dziś nazywa się nas w tych samych odezwach i przez tych samych ludzi pisanych „socjal-obłudnikami”, „socjal-oportunistami”. Nas to nazywali sługami burżuazji szowinistycznej, nas usiłowano zrobić niemożliwymi w klasie robotniczej przez lat 20 i myśmy to stawiali czoło i podejmowaliśmy tę walkę. My to przed laty 15, kiedy pojawił się na horyzoncie polskiej rewolucji miraż republiki od Łodzi do Władywostoku, kiedy mówiono nam, że Polska niepodległa jest utopią, że jest szlachecką mrzonką, wtedy myśmy stawiali czoło dla ochrony niepodległej Polski, wbrew idei, której wielkości odmówić nie śmiano, idei republiki od Łodzi, Kalisza aż po Władywostok.
Wychodziliśmy z jednego tysiąckroć silniejszego i głębszego uczucia – z niezłomnej wiary naszej, w nieśmiertelne, niezniszczalne prawa narodu polskiego do niepodległości, zjednoczenia i wolności.
My, którzy walcząc przeciwko ugodowcom republikańskim z lewicy, mieliśmy z prawej strony ugodowców „patriotów”, ugodowców, którzy za miskę soczewicy, za autonomię miejską stawali „bez zastrzeżeń na gruncie państwowości rosyjskiej” i dawali rekruta carowi z tą pierwszą chwilą, kiedy o rekruta do Polaków się zwrócono.
I myśmy to byli, którzyśmy musieli walczyć z ugodą, która plamiła i hańbiła imię Polski, wędrując pod pomnik carowej Katarzyny, jako deputacja szlachty polskiej i magnaterii polskiej. I z chwilą, kiedy nazywano nas na lewicy „socjal-patriotami”, kiedy piętnowano nas jako zdrajców sprawy socjalistycznej, z tą chwilą walono w nas jakby obuchem w głowę tym, że jesteśmy „beznarodowcami”, że jesteśmy zdrajcami narodu...
W dwa ognie brani rośliśmy jednak i nie można powiedzieć, jakoby czerwony sztandar powiewał nad coraz to mniejszą grupą robotniczej klasy, albowiem czerwona fala uświadomionych polskich robotników wzrastała i wzrasta od dnia dzisiejszego. Dlatego myśmy w pierwszym rzędzie powołani do tego, ażeby między wami, Panowie, potomkowie polityczni ugody z prawicy, a między ugodą z lewicy, ażeby w klasie robotniczej stanąć jako reprezentanci niezłomnej wiary w Polskę, która się oto ucieleśnia w tym Sejmie i w tej niepodległej Rzeczypospolitej.
Dziś mamy niepodległą Polskę. Dążymy do jej zjednoczenia, dążymy do jej wybudowania i wykształtowania, opartego na prawie obywatelskim, na demokracji, zadowoleniu wszystkich uprawnionych potrzeb każdej klasy i każdej grupy społecznej. A jednak Panowie dzisiaj, jak ta Polska długa i szeroka, tak rozlega się w niej wielki płacz i szloch okrutny więzionych, bitych, katowanych i obrabowanych biednych ludzi pod pozorem walki z „bolszewizmem”. Nie ma powiatu, nie ma więzienia w Galicji i Królestwie, gdzie by ta „misja” walki z bolszewizmem nie tłukła i nie katowała, nie okradała podle ludzi napadniętych pod pozorem, że są bolszewikami.
Czyż Sejm, czyż my tego Sejmu partie i członkowie, pozostaniemy głusi na ten jęk, na ten płacz mas chłopskich i robotniczych, czyż my rzeczywiście pod płaszczykiem teoretycznych debat o bolszewizmie zatkamy uszy na jęki parobków i służby folwarcznej, na krzyki, na kule i razy, padające gęsto na każdego, kto się naraził żandarmom?
Czy my tutaj damy się zwieść teoretycznym bredniom, które się mówi na popularny temat bolszewizmu? Czy nie wypełnimy roli ciała prawodawczego i kontrolującego nad rządem?
Moi Panowie – był czas, kiedy jednym z najpopularniejszych argumentów ze strony esdecji było pytanie: Do czego wy, socjaliści polscy, dążycie? Dążycie do zamiany rosyjskiego czy austriackiego żandarma na polskiego żandarma.
I wówczas odpowiadaliśmy, że choćby ten polski żandarm próbował wystąpić tak, jak występowali jego koledzy rosyjscy czy austriaccy – wówczas polski Sejm, polski, wolny, zorganizowany lud potrafi go obezwładnić, ukarać. A dziś na Boga! – toż to szyderstwo esdecji staje się ciałem w Polsce, toż to ten polski żandarm jest jak gdyby wyrafinowanym okrucieństwem rosyjskiego i austriackiego żandarma.
Toż to wszyscy świadkami jesteśmy tego, od czego krew mrozi się w żyłach. Pod egidą polskiego rządu, pod hasłem Białego Orła, pod znakiem Rzeczypospolitej!
Proszę Panów, to nie są same frazesy, mam przed sobą raport żandarmerii, który zgłosił swoje sprawozdanie urzędowe z dnia 15 lutego br. z Będzina, a więc z owego terytorium, o którem mówimy. Z raportu tego chcę wyjąć kilka niezmiernie charakterystycznych momentów „W Zagłębiu – pisze pan rotmistrz Niedzielski – nie ma Polaków, bo każdy przeciwko państwu polskiemu pracuje. Ratowanie widzę tylko w wypadku jeżeli: 1) Zagłębie dostanie wojskowego dyktatora, z silną ręką, który tak cywilne, jak i wojskowe urzędy pod sobą będzie miał”. Proszę darować polszczyznę, jest to Polak zniemczony, jeden jedyny Polak w Zagłębiu, jak on sam twierdzi; 2) „Nadesłanie energicznego, doświadczonego starosty z Galicji, który by tutejszy komisariat objął”. Znów proszę przebaczyć polszczyznę. – „Usunięcie milicji ludowej, tego gniazda bolszewizmu”. [Głos na prawicy: Bardzo słusznie]. Wiedziałem. – „Stworzenie nadzwyczaj silnej, dobrze płaconej żandarmerii, by się ci ludzie bez kłopotu o swój byt tylko swej służbie poświęcić mogli”. 3) „Podrzędowanie (polszczyzna p. Niedzialskiego) policji w miastach pod nadzór oficerów żandarmerii”.
Ale „clou” tego wszystkiego stanowi punkt 6: „Kreowanie biura dla zwalczenia bolszewizmu z odpowiednim wynagrodzeniem pieniężnym osoby, która się tym zajmować będzie, i to dlatego, by bolszewizmu pracującemu z pieniędzmi i wynagradzającemu swych agitatorów dobrze, można odpowiednio wynagradzanych kontragitatorów postawić”. Czegóż carski żandarm by mógł jeszcze nauczyć się od tego polskiego rotmistrza?
Wszakże to jest dosłownie to samo, co żandarmeria rosyjska uważała za konieczne do robienia. Wszakże bagnet, kula i prowokatorstwo były to środki używane przez cara wobec „miatieżników” polskich. Wobec żandarma rosyjskiego każdy był „buntowszczykiem”, tak jak wobec żandarma polskiego każdy jest „bolszewikiem”.
Analogia jest kompletna, analogia, która nas przeraża i zastrasza nie dlatego, jakobyśmy się bali tych propozycji podłych i głupich, ale dlatego, że nie ma w tych ludziach, którzy są panami życia i śmierci, jak pokazały zdarzenia z 12 marca, ani krzty zrozumienia, w jakim oni środowisku pracują.
Jesteśmy wśród kilkudziesięciotysięcznej ludności górniczej, najgorzej opłacanej z całego proletariatu polskiego, jesteśmy wśród ludności o najsłabszej organizacji, ponieważ organizacja tam powstać nie mogła; jesteśmy w środowisku, w którym w ciągu trwania wojny było 29 strajków ekonomicznych i gdzie tak zwana „pańska szychta” wynosiła do niedawna 4 korony!
To jest nędza skrajna, która liczy na korony tam, gdzie robotnik w Warszawie liczy w markach; jesteśmy wśród ludności, którą państwo zbiegiem wypadków nieszczęśliwych czy innych okoliczności, których tu analizować nie myślę, którą państwo pod względem aprowizacji absolutnie zaniedbało, której się nie dotrzymuje obietnicy, że co dwa dni 50 wagonów ziemniaków ma być tam przesłanych; w kraju prawie granicznym, w którym przemytnictwo rozwinięte jest do najszaleńszego stopnia!
Będziemy mieli sposobność wskazać na przemytnictwo Zagłębia w innym miejscu; jest to rana otwarta, przez którą żywność uchodzi do Niemiec, dla których nie ma dość wysokich sum, aby uratować się od śmierci głodowej.
Jesteśmy zatem w terytorium, w którym, gdyby nie było ani jednego bolszewika, ani jednego socjalisty, ani jednej organizacji, a ludność poprzysięgła sobie być lojalną, spokojną i cierpliwą, to mimo to bylibyśmy świadkami rozruchów czysto głodowej natury.
Od czterech miesięcy jak wąż morski ciągnie się historia należytej aprowizacji tego rejonu i od czterech miesięcy aprowizacja utyka i kuleje.
Pan minister aprowizacji powinien by wstać i powiedzieć, dlaczego nie jest w stanie zaaprowizować należycie tego terenu, tak niesłychanie dla naszego przemysłu ważnego.
Jesteśmy na terenie, gdzie zaniedbanie kopalni mści się olbrzymią ilością gazów, które powodują to, że dzień roboczy nie może być nawet 8-godzinnym; na terenie, gdzie górnicy pozbawieni butów, bosą nogą stoją w wodzie u przodka i z kilofem oddają się tam pracy; wśród ludności pozbawionej koszul i bielizny, która się o to po prostu prosi, jesteśmy w najbardziej chorym miejscu naszej Ojczyzny.
Jeżeli co na mnie zrobiło kiedy straszne wrażenie, które było tak odpychające, że najsłodsze formy teorii bolszewizmu nie mogły znaleźć przystępu do mego mózgu, nie mówię o sercu, to niezapomnianym pozostanie dla mnie fakt, kiedy agitatorzy bolszewiccy przybyli do szpitala, ażeby tam zamordować leżących w łóżku dwóch ministrów. Ten mord, dokonany po usunięciu siostry miłosierdzia, na dwóch wrogach politycznych, na szpitalnym łożu, jest odpychającym dla każdego człowieka.
Otóż twierdzę, że podobne wrażenie robi na mnie ta propozycja żandarma-dyktatora: najlepiej płatnego żandarma biura, dobrze płatnego, ażeby przez kontragitację i prowokację zwalczać bolszewizm.
Temu żandarmowi nie przyjdzie na myśl fakt, że tam trzeba ziemniaków, mąki, butów i koszul dla ludności, że trzeba zabezpieczyć im pracę i trzeba dać spokój, bodaj zwierzęcia sytego i nakarmionego, bo w przeciwnym wypadku masy nie znają żartów, a masy głodne, masy ogołocone z najprostszych potrzeb do życia, takie masy są usprawiedliwione nawet wtedy, gdy robią szaleńcze zbrodnie!
Ale tych zbrodni masa tam nie zrobiła, bo ona szła w pochodzie takim samym dobrym jak w niedzielę przedtem, w pochodzie na cześć Kilińskiego. Szła w pochodzie złożonym z ludności, której nie przyszło przez myśl i nie wpadło do głowy, że jakiś pułkownik zawiesił na kołku konstytucję polską, tj. tę odrobinę swobód, ruchu i wolności obywatelskiej, która jest już dzisiaj udziałem każdego z nas i z której tak obficie korzysta warszawska Narodowa Demokracja, urządzając pochody i pochodziki, urządzając zbiegowiska i... napaści na urzędowe budynki, bez strzelaniny, kiedy darto rządowe papiery, nie padł z niczyjej strony ani jeden strzał, nie było władzy, nie było pułkownika, nie było żandarma, nie było propozycji, jak zwalczać ruch ludowy w Warszawie. Proszę Panów, w Zagłębiu wystarczyło, że bezbronny tłum wyszedł na ulicę, demonstrując za swoje prawa, za swoje poglądy polityczne, za swoje potrzeby gospodarcze, ażeby w ten tłum strzelać, jak się strzela do bezdomnych psów.
Proszę Panów, główną bolączką w stosunkach bezpieczeństwa jest spór między żandarmerią a milicją ludową, spór wywalczany przez dwie zbrojne organizacje na plecach bezbronnych obywateli.
Nie wydając zupełnie żadnego sądu o żandarmerii lub milicji, gdybym tylko teoretycznie traktował tę sprawę, musiałbym zwrócić się do panów ministra wojny i ministra spraw wewnętrznych z gorącą prośbą, aby położyli koniec tym szaleństwom, tym anomaliom, że dwie zbrojne straże bezpieczeństwa stały się przyczyną ciągłego niebezpieczeństwa w Polsce.
Ta milicja rządowa jest przecież organem pana ministra spraw wewnętrznych. Przecież pan minister spraw wewnętrznych z tej trybuny powiedział, że wysłał specjalnych mężów zaufania, swoich oficerów milicyjnych, którzy mieli mu zdać raport o tym, co się tam dzieje. Pan minister musi się dowiedzieć o tym policzku, jaki otrzymał jego autorytet, albowiem jego straż zaaresztowało wojsko i jego to organizacja siedzi dzisiaj pod kluczem jak gdyby szereg zbrodniarzy. Jak to wygląda, wystarczy spojrzeć na suchy szkielet faktów, który ośmielę się tutaj Wysokiej Izbie odczytać. [Czyta sprawozdanie z rozbrajania milicji ludowej].
Tak więc wygląda w świetle suchego raportu fakt, którego w każdym państwie cywilizowanym żaden rząd, który nie byłby rządem marionetek, nie może ścierpieć, aby pułkownik Tarnawski zawiesił swobodę obywateli na parę godzin przed rozkazem strzelania, rozkazując oficerom uzbrojonym przy tym w karabiny, nie szable, na parę minut przed rozkazem strzelania, zwracać uwagę tłumowi ludności przeciwko sobie stojącemu, że pan pułkownik zawiesił prawo zgromadzenia się w całym Zagłębiu.
Pan Pękosławski (komisarz rządowy) oświadczył, że władzy nie ma.
I oto widzimy typowy przykład po prostu obłędu cezarystycznego, o ile pułkownika z Cezarem można porównywać.
To bezceremonialne traktowanie po „bolszewicku” własności rządowej ze strony wojska, ze strony oficerów, zabieranie gotówki, zabieranie zapasów żywnościowych instytucjom wojskowym, podlegającym ministerstwu spraw wojskowych i ministerstwu spraw wewnętrznych, to są rzeczy, na które naprawdę nikt spokojnie patrzeć nie będzie mógł, ale już szczytem bezecnej głupoty jest obwinianie oficerów milicji ludowej o bolszewizm i o próbę nawiązania stosunków z Radą sowietów.
Szeroka publiczność nie zna tych trzech ludzi. Ja miałem przykry zaszczyt rozmawiania z żoną jednego z nich, z kobietą chorą, plującą krwią, która się zwlekła z łóżka w Częstochowie, aby dowiedzieć się, za co jej mężowi grozi sąd polowy w Krakowie, w więzieniu przy ul. Montelupich, osławionym z czasów austriackich.
I kogoż to uważa p. pułkownik za bolszewika?
Mamy więc komendanta dystryktu pana Sarankiewicza. Jakim jest on bolszewikiem, to niechaj dotychczasowa jego działalność powie.
Obecnie jest członkiem Polskiego Stronnictwa Ludowego, ale był w Rosji podczas rewolucji, a kto był w Rosji, ten na pewno jest bolszewikiem.
Nie radziłbym jednak nawet na ławach ministerialnych lub wyższym urzędnikom ministerialnym przyglądać się zbyt dokładnie, kto był w Rosji.
Nad czym p. Sarankiewicz w Rosji pracował? Oto wydawał pismo „Strażnica”, organ Koła Międzypartyjnego, na który miał wpływ pewny i śp. Lutosławski, zamordowany przez bolszewików.
Mam tu drugie pismo, które redagował; organ Polskiej Organizacji Wojskowej, pod tytułem „Czyn”, wydawany w Piotrogrodzie. I oto ten bolszewik pisze w artykule wstępnym w dniu 3 maja, co następuje:
[Mówca odczytuje z artykułu pochwałę 3 maja!].
Tak pisał bolszewik Sarankiewicz. A jeszcze trzecie pismo wydawał w Kijowie pod godłem czysto „bolszewickim”... „Orzeł biały”. Nikczemny fałsz, o którym wspomniałem na początku, jako motyw i parawan zbrodni, rzuca podłe oszczerstwa na nieszczęśliwego, uwięzionego człowieka, na oficera, na współpracownika najbardziej skrajnego patriotyzmu polskiego, tam, gdzie trzeba było tego patriotyzmu na polach nie tylko caratu, ale i zwycięskiej rewolucji rosyjskiej. Temu to człowiekowi, według obaw żony, grozi kula, sąd polowy. Drugiego, Stanisława Łuczaka, aresztowano również – obecnie pod sądem – członka Polskiego Stronnictwa Ludowego.
A mamy i trzeciego, p. Romana Żółtowskiego, członka PPS, a więc tego samego stronnictwa, które się zaprzedało burżuazji w myśl odezw bolszewickich wydanych 12 marca.
Ale po co do wzniosłych sięgać motywów, skoro od wzniosłego do śmiesznego często tylko krok jeden.
Bo oto mam list, który może nam najtajniejsze sprężyny wypadków w Będzinie i Sosnowcu odkryć. Mam list, który oddam w ręce któregokolwiek z panów ministrów spraw wewnętrznych czy sprawiedliwości, list, który zasługuje na uwagę, list wczoraj datowany. [Mówca odczytuje list z Zagłębia o przemyceniu przez urzędników w porozumieniu z Niemcami 200 pudów słoniny z Polski].
Na tym tle właśnie rozegrały się ostatnie walki polsko-niemieckie.
A owa sprawa słoniny stała się później tłem dla usprawiedliwienia motywów, dlaczego wojsko wyprosiło sobie wszelką pomoc policji, żandarmerii i milicji ludowej. Ono miało motyw, że tu ktoś z kimś granicę Polski chce naruszyć. List ten oddam naszym władzom państwowym. Nie mam jeszcze prawa nazwisk dzisiaj wymieniać, lecz jestem głęboko przekonany, że to jest ślad bardzo bujnych plonów.
Niedługi czas naszej wolności. Kilka zaledwie miesięcy dzieli nas od czasu, kiedy okupanci byli w tym kraju wszechwładną siłą. A jednak już się nabrało tyle nędzy, tyle krzywd, tyle bólu, że człowiek się pyta, jak to jest możliwe?
I zdaje się chwilami, jakby brudne łapy podały sobie Austria i Rosja w tym polskim kraju, aby prowadzić dzieło ujarzmienia szerokich mas ludowych, bo to, co się tu dzieje, to nie jest polskie, to nie odpowiada Państwu Polskiemu ani wolności naszej, ani naszym ideałom. Można na Polskę patrzeć jak kto chce. Chciano z jej nazwiska zrobić „pacierz, co płacze, i piorun, co błyska”. Robiono ją w chwili rozpaczy i rozgoryczenia „pawiem narodów i papugą”, ale nikt, powtarzam nikt, nie śmiał marzyć o Polsce jako o żandarmie międzynarodowym i szpiclu policyjnym, uosabiającym w sobie myśl narodową. [Głosy na lewicy: Marzyła Targowica]. Ale targowicka hańba została zmyta krwią czterech pokoleń i nikt tej krwi oczyszczającej nie śmie usuwać z naszych dziejów.
Stanem wyjątkowym chce się w tym kraju rządzić, o którym Cavour powiedział, że każdy osioł potrafi nim rządzić. Zawieszano najprostszą swobodę ruchu, sparaliżowano zgromadzenia. [Głosy na prawicy: Thugutt wprowadził stan wyjątkowy].
Proszę Panów, Thugutt rządził stanem wyjątkowym od 6 stycznia do 16 stycznia, tj. dni 10, a pan Paderewski rządzi stanem wyjątkowym od 16 stycznia do 20 marca, tj. dni 65, o ile się nie mylę. Proszę w tej proporcji zastosować zdanie Cavoura.
Proszę Panów, my, z dawnego zaboru austriackiego, znamy tę łatwość strzelania do ludzi, pamiętamy cały okres kilkudziesięciu lat budzenia się chłopa polskiego w Galicji i pamiętamy, kiedy każdy spór o miedzę, o skrawek lasu, o wypas trawy powodował zbrojną interwencję ze strony rządu – pamiętamy, kiedy do chłopa strzelano jak do zająca – i nie było roku, i nie było wyborów, i nie było waśni między chłopem a dworem, gdzie by wojsko nie występowało przeciwko chłopu.
Chłop płacił koszty interwencji rządowej krwią swoją i swoim mieniem. Później, kiedy chłop stał się już potężnym, kiedy poczuł się Polakiem, kiedy razem z robotnikiem szedł ławą do walki o prawa – i wówczas widzieliśmy na ulicach miast naszych szarże wojsk austriackich przy lada okazji.
Każdy z nas, posłów, stał przed bagnetami i każdy z nas był przedmiotem ataków kawalerii na ulicach miast w walce o reformę prawa wyborczego. A kiedy przyszła wojna i austriaccy szpiedzy zaczęli dyktować austriackiemu sztabowi, kogo to najpierw ubezwładnić, kogo powiesić należy – wówczas, proszę Panów, wówczas ulice naszych miast pełne były aż do ostatnich miesięcy karabinów maszynowych, ba, armat, wojska mającego pogotowie bojowe w koszarach.
Austriacy wysyłali w myśl swojego różnonarodowego składu zawsze wojska obcego narodu przeciwko narodowi innemu. A więc Czechów wysyłano przeciwko Niemcom, Madziarów na Polaków i Czechów, Rumunów i Rusinów na Niemców i Polaków, jednym słowem można było tą całą kartą narodów jak wachlarzem żonglować dowolnie na podstawie myśli głębokiej, że to narody obce występują przeciwko obcym. Ale i ta austriacka metoda pod koniec już zaczynała bankrutować. Bo byliśmy świadkami, jak Rusini i Madziarzy rzucili broń w Krakowie, jak nie chcieli strzelać do ludzi. Byliśmy świadkami, kiedy Czesi w Linzu oświadczyli, że nie będą do swoich wrogów Niemców strzelać – i liczono jeszcze tylko na najciemniejsze wojsko – na Rumunów i Rusinów w Wiedniu.
A tu czy sądzicie Panowie, że to wojsko, któremu tak łatwo przychodziło strzelać do swoich, że ten żołnierz, który przebił bagnetem dziecko robotnicze i położył je trupem, czy to wojsko będzie w duchu armii polskiej, wojskiem walczącym, czy sądzicie Panowie, że to przyciągnie do nas sympatie Białorusinów i Litwinów, kiedy te straszne wypadki z Dąbrowy Górniczej szerokim echem odbiją się po świecie całym? Czy sądzicie Panowie, że to pozyska dla nas ludy na Wschodzie, czy oni rzeczywiście nie będą musieli lękać się takiego wojska, lękać się nie w znaczeniu wojska, bo wojskiem rabusiów i maruderów na szczęście nie jest armia polska.
Są to wyjątki, za które nie winię żołnierzy, ale winię tych kilku oficerów, pana pułk. Tarnawskiego, ppułk. Rylskiego, a przede wszystkim złego ducha, który stał za nimi, hrabiego Tyszkiewicza, eks-austriackiego majora, który nie wiem jakim cudem został szefem sztabu pana generała Gołogórskiego. Ten to pan od miesiąca przysyłał rozkazy, aby przy pierwszej sposobności za łeb chwycić milicję ludową i rozwiązać!
I nie jest to przypadkiem, że uwięzioną później milicję ludową w Żyrardowie odsyła się do Krakowa. Na zimno zemsta ma być wykonaną w Krakowie. Ale sądzę, że ministerium wojny i Najwyższe Dowództwo położy kres plamieniu imienia armii polskiej. My znamy tysiąc razy lepszą armię niż ta, którą chcą zrobić z naszego żołnierza panowie Rylscy, Tarnawscy i hrabiowie Tyszkiewicze... Kres tu powinien nastąpili tej rzeczy, która już dziś dojrzała do śledztwa i do sądu: Mam silną nadzieję, że sprawiedliwość będzie wymierzona; że ci, którzy bez zawiadomienia ludności doprowadzili do tego mordu, poniosą karę. Ale gdyby nawet za ten mord i za to znieprawienie imienia polskiego żołnierza, gdyby nawet ktoś sądził, że wolno jest bolszewików zwalczać nie przede wszystkim na wschodnim froncie, tylko gdzieś tu wyszukiwać ich wojskiem, wojskowym bagnetem, szukać politycznych agitatorów – co za skrajny obłęd, co za nonsens praktyczny – to powiadam, że gdyby nawet ktoś tak sądził, że bagnetem można wszystko zrobić, to i za to należy się śledztwo i sąd, sąd surowy – sąd bezlitosny, a mianowicie za pogromy, podłe i nikczemne pogromy, które zniżyły żołnierza do roli rabusia plądrującego tam w Sosnowcu i w Będzinie; za rabunek sklepów i za kładzenie kupca na ławie i wymierzanie tylu a tylu plag, wśród pytań, czy ma dość zapłacone?
Tu zaczyna kwitnąć bezkarność wojska rabującego, co wyradza się w klęskę powszechną. A także za znieprawienie żołnierza – o zgrozo! – pułku śląskiego, pułku braci naszych, których społeczeństwo wysłało przeciw watahom niemieckiego Grenzschutzu, a nie po to, aby mordować dzieci i kobiety, ażeby rabować zegarki w sklepach! I ten pułk znieprawiono i zbrukano – to boli nas i wstydzi!
Te rzeczy ustać muszą.
Nie chcę mówić o samosądzie, gdyż jestem wrogiem samosądów. Samosąd i każda rzecz odbywająca się bez autorytetu – bez nakazu społeczeństwa, bez prawa strzeżonego sankcją karną – każda taka rzec powinna być z trybuny publicznej potępiona.
Czy sądzicie Panowie, żeśmy o tę Polskę, wszyscy, jak tu jesteśmy, po to walczyli, ażeby urządzać nagonki tego rodzaju? Czy takąśmy sobie tę Polskę przedstawiali? Nie i tysiąc razy nie! I ona taką nie jest, taką być nie może i taką nie będzie.
Jeżeli komu wydaje się już usprawiedliwieniem samo słowo „bolszewizm”, to ja powiem, że tą drogą doda się tylko potęgę i siłę moralną bolszewizmowi w Polsce.
Uprzytomnijmy sobie tę chwilę, kiedy do skromnego mieszkania robotniczego przyniosą z demonstracji trupa krwawego ojca robotnika lub – o zgrozo – matki-robotnicy, lub dziecka małego, przeszytego bagnetem, i uprzytomnijcie sobie te łzy i jęki, i zawodzenia całej rodziny nad zwłokami żywiciela; uprzytomnijcie sobie później, jak łatwe pole będzie miał agitator bolszewicki, który będzie jak gdyby chustę maczał w tej krwi niewinnej, wołając o pomstę na mordercę.
I powstaną „ciche nocne rodaków rozmowy”, i powstaną spiski, i powstanie ukrywanie się tego obłędnego ruchu, ruchu bolszewickiego, ukrywanie się w podziemiach Polski i zawracanie słabej głowy tego lub owego fanatyka, który powie, że tego spokojnie znieść nie może i za krew tak przelaną odpłaci zamachem skrytobójczym. Jak gdybym wywołał widmo przeszłości, kiedy ten wypadek rozpatruję, bo oto w kilka godzin tego samego dnia zamordowano w Dąbrowie niewinnego człowieka – oficera idącego ze stacji czy do stacji, Bogu ducha winnego, nie wiedzącego o tym, co się tam dzieje. Zamordowano go jak gdyby przez zemstę, że znienawidzony mundur oficera bez ochrony bagnetów wojskowych pojawił się na ulicy.
Czy chcecie, czy możecie chcieć, żeby oficer stał się rzeczywiście synonimem rozbójnika? Przenigdy – my tego nie chcemy, my to potępiamy!
[Korfanty: Do kogo pan to mówi?].
Do tych wszystkich, którzy uniewinniają mord, którzy pochwalają morderstwo! Ale jeśli, Panowie, tej zbrodni na swoje sumienie nie weźmiecie, tym lepiej dla nas wszystkich.
Proszę Panów, tworzymy siłę zbrojną, tworzymy wielką armię. Jakże ją tworzyć bez wielkiej myśli, jakże ją tworzyć bez czystych rąk, jakże bez czystości ducha, jakże w imię Polski, która byłaby prześladowczynią tego wszystkiego, co klnie i płacze z głodu. Tak nie można tworzyć wielkiej armii.
Bo po wojnie światowej taka armia, proszę Panów, mogłaby być przekleństwem naszym. Taka armia to jest dopiero stałe niebezpieczeństwo, to dopiero żer dla bolszewików, tych prawdziwie niebezpiecznych. Kto bolszewizmu w Polsce nie chce, ten niech z imienia polskiego zrobi coś, co przyciągać będzie Litwę i Białoruś. Kto chce Polski bez bolszewików, niech da pracę, prawo i kawałek chleba masom ludu.
Nie kulą, nie bagnetem, nie stryczkiem, nie pościgiem, nie wnioskami, które zamiast chleba kamieniami ciskają w serce człowieka, ale reformą socjalną, aprowizacją, wolnością i sądami nad winnymi, ktokolwiek byłby tu winnym.
Proszę Panów, ostatni moment, który dla was wszystkich – [Korfanty: Już godzina]. Pan nie jesteś przewodniczącym. Dopiero dzisiaj przyjechałeś pan z Poznania, a już pan zaczyna – jest ważny, to stosunek Sejmu do ludu. Powiem od razu, że grozi on ciężkim wykolejeniem.
Mija drugi miesiąc, a my oprócz wniosków nagłych, które ludowi nic dotąd nie dały, i oprócz mikroskopijnych drobnych ustaw, które także nic jeszcze nie dały ludowi, ale obiecują wielkie ciężary, jeszcześmy obowiązku naszego nie spełnili.
Ta ludność ogromna, te miliony polskie ze wszystkich dzielnic patrzą i czekają, i oceniają ten Sejm z coraz to mniejszą dozą owego religijnego niemal szacunku, który miały masy polskie dla Sejmu, kiedy się po raz pierwszy zbierał pod laską naszego czcigodnego pana marszałka.
Czas zaciera ślady cierpień i bólu, ale czas jest także silnym przeciwnikiem i uczuć dodatnich.
Jeżeli lud wstrząsany bezrobociem, wołający o prawa, zaniepokojony stanem gospodarki społecznej zobaczy ten Sejm w sytej spokojności, przeżuwający wnioski nagłe, i zobaczy, że wolno w tej Polsce strzelać i mordować bezkarnie – to lud ten będzie miał prawo, powtarzam, będzie miał prawo patrzeć na ten Sejm inaczej.
Nie myślmy, iż nie ma to związku z Sejmem. Te niepokoje dzisiaj jeszcze małe, które można rozproszyć garstką policji, te niepokoje, które można zażegnać czułym przemówieniem do bezrobotnych i głodnych „braci”, te niepokoje mogą stać się twardszymi i o tyle będą miały rację, że największym zaniepokojeniem mas głodnych jest tryumf bezprawia!
Jeżeli bezprawie w słońcu pysznić się będzie mogło w tej Polsce ludowej, to wówczas wierzę, że i Polska, i Sejm przegrały. Tylko myśl wielka, tylko czyn wielki może tę Polskę rzeczywiście wyrwać z impasu dzisiejszego i prowadzić dalej ku swobodzie, ku konstytucji, ku reformom rolnym i społecznym, ku temu, do czego wzdycha i o co woła cały lud.
Jeżeli Panowie sądzicie, że wystarczy spokój i życzliwość paskarzy, to zazdroszczę wam Panowie tego spokoju: jeżeli sądzicie, że za lasem bagnetów jakikolwiek Sejm może zostać nieczułym na krzywdy ludu, to zazdroszczę wam złudzeń, które zaczerpnęliście z dziejów ludzkości. Ja tego złudzenia podzielać nie mogę. My nie chcemy dalszej martyrologii lub legend o tym, że Polska stać się powinna wyspą międzynarodowej reakcji i zacofania.
Jako „suwerenny”, Sejm odpowiadać będzie za bezkarny przelew krwi i dlatego wyrażam głęboką nadzieję i zaufanie, że Sejm i rząd tej sprawy płazem nie puści i że winni zostaną ukarani. Albowiem biada nam wszystkim, jeżeliby winni tego mordu pozostali bezkarni w Ojczyźnie.
Ignacy Daszyński
Powyższe przemówienie przedrukowujemy za: Ignacy Daszyński – „Z burzliwej doby. Mowy sejmowe posła Ignacego Daszyńskiego, wygłoszone w czasie od października 1918 do sierpnia 1919 roku (wedle protokołów stenograficznych)”, Nakładem Ludowego Towarzystwa Wydawniczego, Lwów 1920. Od tamtej pory tekst nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle dzisiejszych reguł.Warto przeczytać także: Norbert Barlicki: Przemówienie w sprawie sytuacji materialnej klasy robotniczej oraz manifestacji bezrobotnych [1919]