Maria Dąbrowska
Przedmowa do „Dzieci getta”
[1946]
Zbiorek, do którego na zaproszenie jego wydawców mam napisać przedmowę, składa się z jedenastu wierszy o tragicznym losie dzieci żydowskich, prześladowanych i mordowanych w czasie okupacji niemieckiej. Wiersze te nie zalecają się niczym artystycznie wyjątkowym. Posiadają natomiast znaczenie wstrząsającego dokumentu, który winien by obejść kulę ziemską jako świadectwo szczególnie odrażającej postaci hitlerowskiego zwyrodnienia. W tym też znaczeniu poparcie szans rozpowszechnienia tej książeczki jest dla każdego mogącego to uczynić pisarza spełnieniem obowiązku prawowitego człowieczeństwa.
W dziejach ludzkości zdarzały się niekiedy fakty mordowania dzieci, towarzyszące wyjątkowym chwilom rozpasania zdziczałych od ślepej nienawiści, uzbrojonych lub nieuzbrojonych tłumów. Ale stojąca u kolebki naszej ery złowroga legenda o Herodzie stanowi ostrzeżenie o możliwości takiego okrucieństwa, stosowanego na zimno jako rozkaz tyrańskiej władzy.
Niemcy hitlerowskie podjęły tę herodową tradycję zła, wprowadzając „rzeź niewiniątek” właśnie na zimno, jako codzienne pedantyczne urzędowanie. Plama na moralnym życiu ludzkiego świata została w ten sposób spotęgowana w barwie do niezmazalnej czarności. Niemcy w ciągu pięciu lat swego krwawego władania całą niemal Europą mordowali albo doprowadzali do śmierci dzieci różnych narodów. Męczeństwo stało się także udziałem setek tysięcy dzieci polskich. Jednym z wielu epizodów tego męczeństwa jest, o czym się godzi przypomnieć światu, ów słynny dzień Trzech Króli 1943 roku, kiedy to Warszawa zawyła jak wilczyca na wieść, że na dworcu Wschodnim stoją pociągi z dziećmi Lubelszczyzny, oderwanymi od matek, wywożonymi na poniewierkę i śmierć duchową lub fizyczną, mrącymi z głodu i mrozu. Warszawa, niepomna grożących jej niebezpieczeństw, rzuciła się tłumami na ów dworzec, aby nieszczęsne dzieci ratować. I część ich zdołała wyrwać na oczach zaskoczonych oprawców z paszczy niemieckiej.
Wszelako wśród mnóstwa tępionych i prześladowanych dzieci najbezwzględniej tępione były dzieci żydowskie. Należały bowiem do plemienia skazanego przez Hitlera nie na powolną, jak inne narody, lecz na doraźną natychmiastową zagładę.
Okrucieństwo wobec bezbronnego, choćby nawet winnego człowieka jest zawsze rzeczą przerażającą w swej ohydzie. Cóż dopiero, gdy okrucieństwo dotyka tych, co winni są tylko, że się urodzili i żyją. Cóż dopiero, gdy przedmiotem okrucieństwa stają się dzieci, a sprawcą – nie pojedynczy zbrodniczy osobnik, lecz państwo i jego masowi wykonawcy. I cóż dopiero, gdy postać i rozmiary okrucieństwa przerastają wszystko, co dotychczas w dziedzinie zbrodniczości było znane. A takim było właśnie systematyczne okrucieństwo niemieckie wobec Żydów i dzieci żydowskich. Tysiącami wrzucano je żywe razem z rodzicami do krematoriów i komór gazowych, strzelano je jak psy bezdomne na ulicy. Tak oto dopełniała się miara nieprawości, od której zgorszone zostały, zda się – nawet kamienie.
W Polsce było więcej dzieci żydowskich niż gdziekolwiek, toteż naród polski był świadkiem najliczniejszych zbrodni niemieckich dokonywanych na dziecku żydowskim i był najsilniej wstrząsany potwornością tych zbrodni.
Dziś zapomina się już o tym, co społeczeństwo polskie robiło, aby choć o włos ulżyć niedoli dzieci żydowskich, zmniejszyć lub uchylić grożące im niebezpieczeństwo. Przeciwnie, z odrazą wysuwa się fakty świadczące o antysemityzmie polskim, chociaż antysemityzm istnieje i zawsze istniał nie tylko w Polsce. Podkreśla się też fakty mówiące o uleganiu pewnych żywiołów polskich wstrętnej psychozie niemieckiej. Może to jest naturalne, że więcej gniewu budzą w nas ujemne przejawy życia niż radości – przejawy dodatnie i piękne. Te bowiem wydają się rzeczą samą przez się zrozumiałą i nie domagającą się baczniejszej uwagi. Niech mi jednak wolno będzie w związku ze sprawą męczarni żydowskiej ująć się za swoim narodem. Jest to prawo, które przysługuje każdemu wolnemu człowiekowi. A ponieważ zbiorek wierszy, któremu towarzyszę moją przedmową, jest bądź co bądź tworem literatury, niech mi wolno będzie przywołać ku pomocy najprawowitszą wyrazicielkę moralnego geniuszu narodowego – literaturę polską.
Otóż literatura ta nie tylko nigdy nie była antysemicką, ale owszem była wyrazem na wskroś ludzkiego, a niekiedy aż do poczciwości życzliwego stosunku do Żydów. Pożycie narodu polskiego z ludnością żydowską nie było wolne od szczególnych trudności sprzyjających powstawaniu materiału palnego dla podżegaczy nienawiści rasowej. Ale nawet pisarze zdający sobie sprawę z owych trudności potrafili wznosić się w utworach artystycznych do jak najbardziej ludzkiego ujęcia i typów, i spraw żydowskich. Klemens Junosza, jedyny powieściopisarz uchodzący w Polsce za antysemitę, jest w gruncie rzeczy tylko humorystą i satyrykiem w stosunku do środowisk żydowskich. Kreśli groteskowe postacie swych Żydów bez cierpkości, a w książce „Abram Pinkt i Mateusz Sikora” zdobywa się na niezwykle obiektywny i ciepłymi barwami grający obraz filozofii życiowej dwu przyjaciół: polskiego chłopa-kłusownika i polskiego Żyda, wędrownego handlarza. Cóż dopiero mówić o pisarzach innych, o pisarzach wielkich!
Sądzę, że trudno byłoby znaleźć w literaturze światowej, a kto wie, czy w ogóle znaleźć by w niej można równie piękne, malownicze lub tragiczne postacie żydowskie jak w literaturze polskiej. Dość przypomnieć: Jankiela – Mickiewicza, Judytę – Słowackiego, doktora Szlangbauma – Prusa, Meira Ezofowicza i Silnego Samsona – Orzeszkowej, Chawę Rubin – Świętochowskiego, Mendla Gdańskiego – Konopnickiej, Rachelę – Wyspiańskiego, Ryfkę – Żeromskiego i wreszcie Srula z Lubartowa. Opowiadanie pod tym tytułem wsławiło mało znanego poza tym pisarza, Adama Szymańskiego. Na tym nie dosyć. Jeśli nawet wyszperalibyśmy z literatury polskiej wszystkie mogące się w niej znajdować ujemne postacie żydowskie, to nie trafimy na tak ujemne typy Żydów, jakich wiele spotyka się w światowych arcydziełach literatury powszechnej. I to jeszcze nie wszystko. Gdy po wypędzeniu Niemców zaczęły się w Polsce ukazywać pierwsze próby prozy artystycznej, to niemal przed cierpieniami samego narodu polskiego znalazły się w nich zobrazowane literacko – cierpienia Żydów.
Czy życie polskie było w tej sprawie całkiem sprzeczne z jego literaturą? Nie. Życie zawierało wiele momentów godnych potępienia, ale i te znalazły odzwierciedlenie w literaturze czy publicystyce. Życie zawierało też wiele momentów godnych najlepszej tradycji wspomnianego tu ducha literatury. Czas je wskazać.
Ci, co ze zrozumiałym rozgoryczeniem wynikłym z doznanych upokorzeń i krzywd pośpieszą dziś oskarżać społeczeństwo polskie, a nawet alarmować świat polskim antysemityzmem, nie wyświadczają doprawdy przysługi sprawie pojednania, której chcemy wszyscy dziś służyć.
Najbardziej ponurym odkryciem pięciu wojennych lat jest ukazanie się naszym przerażonym oczom złowrogiej prawdy, że ludzie noszą w sobie nieograniczone możliwości dokonywania zła. Za poduszczeniem narodu dzieciobójców powstały w ciągu owego czasu warunki sprzyjające realizowaniu tych możliwości. W Polsce jednak przejawów znikczemnienia było nie więcej niż gdzie indziej. Wszelako smutną osobliwością naszych dziejów jest, że gdy innym nawet zbrodnie wychodzą na zdrowie, nam każdy błąd poczytywany jest za zbrodnię w opinii całego bez mała świata. Głosząc jednak sobie i światu o szantażystach i wszelkiego rodzaju wywłokach ludzkich szkodzących Żydom za okupacji niemieckiej, trzeba pamiętać, że podobne typy szkodziły także Polakom. A ci, co Żydów chroniąc, wykorzystywali ich klęskę, aby z niej materialnie korzystać, w taki sam sposób wykorzystywaliby każdą czyją bądź klęskę. Hien i szakali nie brak nigdy i nigdzie, jako też ludzi ciemnych lub chciwych. Ale żaden naród, a zwłaszcza naród w nieszczęściu i klęsce, nie może być sądzony według swych mętów i dołów moralnych, a w każdym razie sprawiedliwość winna być przede wszystkim oddana jego najlepszym dziełom i najszczytniejszym postępkom. A takie były.
Jedną z najbardziej może wymyślnych zbrodni niemieckich było stawianie ludzi, ba, narodów całych, w moralne położenia bez wyjścia. Ta właśnie okoliczność utrudniała naszą postawę i wikłała nasze możliwości pomagania Żydom, ratowania ich i chronienia. Każdy niemal Polak żył przez pięć lat in extremis choć w innym nieco sensie niż Żydzi. Niemal każde mieszkanie polskie było siedzibą mniej albo więcej niebezpiecznych robót konspiracyjnych. Niemal w każdym, jeśli nie na stałe, to czasowo przebywały osoby skompromitowane wobec okupanta, często ktoś z członków rodziny był taką właśnie osobą. A jednak w takich warunkach czyniono wedle możności, a często ponad możność, co się dało dla ulżenia doli Żydów i nieszczęsnych dzieci żydowskich.
Gdybym umiała pisać wiersze, to do tych, które znajdują się w książeczce „Dzieci getta” dodałabym przynajmniej tyle samo wierszy obrazujących ratowanie dzieci żydowskich przez społeczeństwo polskie. Byłby w nich obraz klasztorów katolickich, które spełniały obowiązek heroicznego miłosierdzia wobec tych dzieci. Byłby obraz żołnierza Polski podziemnej, którego życie wiecznie wisiało na włosku, a który nie wahał się rzucić je na szalę, by najryzykowniej, osobiście, wyciągnąć pewne dziecko żydowskie z getta i by to dziecko u siebie, w pękającym od działań podziemnych domu, chować jako swoje. Byłby obraz wiejskiego domu polskiego z okolicy Warszawy, w którym bez przerwy rodziny żydowskiego pochodzenia znajdowały przyjacielskie schronienie. Byłyby obok portretu bohaterskiego wychowawcy, Janusza Korczaka, także portrety osób o znanych nieraz nazwiskach, co siedząc po uszy w konspiracji, nie wahały się do swych zagrożeń dorzucać śmiertelne niebezpieczeństwo chronienia i ratowania dzieci z getta. Byłby też i obraz wielu domów polskich, które dzieci te wchodzące ufnie w ich progi codzienną strawą karmiły.
Wszystko to czynili niekoniecznie ludzie należący do lewicy społecznej. Nawet niechętni Żydom potrafili rządzić się w chwili próby moralnej – nie swym antysemityzmem, lecz swym poczuciem ludzkości. Zapewne – nie były to fakty tak powszechne w naszym środowisku, jak powszechnym było prześladowanie dzieci przez Niemców w środowisku żydowskim. Ale były to fakty równie prawdziwe jak te, które uwiecznione zostały w książeczce „Dzieci getta”. I równie godne rozpowszechnienia w Polsce i świecie.
Naród polski ma wiele przywar, ale nie jest narodem nikczemnym ani nieczułym. Manifestację jego pierwiastków najszlachetniejszych mógł dostrzec każdy umysł nieuprzedzony właśnie w związku ze sprawą dzieci żydowskich, które dla większości Polaków były jedynie – cierpiącymi dziećmi.
Na tych szlachetnych pierwiastkach i na powszechnej o nich wiadomości powinniśmy dziś budować wszelkie postacie przyzwoitego pożycia różnych z różnymi. Żadne bowiem różnice nie są tak wielkie, aby człowiek nie mógł być dla człowieka – bliźnim.
Maria Dąbrowska
Powyższy tekst przedrukowujemy za: Maria Dąbrowska – „Pisma rozproszone”, tom II, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1964.
Na podobny temat warto przeczytać:
- Władysława Chomsowa: Nowy posiew… [1959]
- Kategorie:
- Teksty