Ignacy Daszyński
Pogadanka o socjalizmie
[1900]
– Socjalista! – straszne to jeszcze dla ciemnych i głupich ludzi słowo. Co to za diabeł, nie wie wprawdzie nikt dokładnie, ale ksiądz na ambonie mówi o tych socjalistach jako o wrogach religii, pan dziedzic nazywa ich darmozjadami i złodziejami, a pan starosta grozi, że jak mu się tylko jaki socjalista w powiecie pod rękę nawinie, to go każe w łańcuszki zakuć i zamknąć do więzienia. A biedny chłop na wsi lub robotnik w miasteczku łamie sobie nieraz na próżno głowę nad tym, co też to jest socjalizm i czego to chcą socjaliści. Cały tłum, miliony biednych ludzi czują straszną nędzę, słyszą z daleka o jakichś swoich przyjaciołach, o socjalistach, co się za biednym narodem ujmują, ale nikt nie wie dobrze, co to ma wszystko znaczyć, czego chce socjalizm...
Niechajże ta pierwsza książeczka „Latarni” oświeci biednych pracujących ludzi o tym, co to jest socjalizm i do czego dąży.
Bieda na świecie
Mówią ludzie, że na świecie zawsze była bieda wielka, że od wieków byli ubodzy i bogacze i że tego się zmienić nie da, bo „taka już widać wola Boża”. Niechaj to będzie i prawda; ale zapytajmy, czy zawsze tak samo bieda ludzka na świecie wyglądała? Otóż historia uczy nas, że tak nie jest. Pierwotna bieda ludzka płynęła z tego, że praca ludzka była za mało wydajną. Dziki człowiek nie znał pługa i żył z tego, co złowił w rzece lub nad brzegiem morza, albo co upolował w lesie i w polu. A kiedy już nauczono się uprawiać rolę, to ta dawała mało i kiepskie ziarno. Wszystko było licho zrobione, bo narzędzia były liche. Potem jednak bieda już inaczej wyglądała. Wielcy rabusie i wojownicy trzymali sobie setki niewolników i ci musieli pracować dzień i noc na utrzymanie swoich panów. Na jednego wolnego człowieka przypadało 10 i 20 niewolników, których można było zabić, sprzedać, zamieniać, jak konia czy krowę. Ten ustrój niewolniczy długie wieki trwał na świecie, a biedny niewolnik utrzymywał całe państwo, budował pałace, mosty, kanały, wodociągi, uprawiał rolę, a nawet pisał książki dla swoich panów, uczył ich i pielęgnował przez całe życie.Dopiero nauka Jezusa Chrystusa i jego apostołów uczyć poczęła, że wszyscy ludzie są równi, że wobec Boga ubogi Łazarz więcej znaczy, niż bogacz. I dlatego to słyszymy nieraz, że pierwszym apostołem socjalizmu był Jezus Chrystus. Pod wpływem chrześcijaństwa i wzrostu stałej uprawy roli, handlu i rzemiosł, zaczęto niewolników zamieniać na pańszczyźnianych chłopów, a tam, gdzie byli wolni kmiecie, powoli i tych zamieniano na poddanych. Taki poddany nie był już niewolnikiem, trzymanym jak bydło, tylko siedział na swoim kawałku gruntu, miał swoje konie, krowy, owce itd. i tylko musiał panu odrabiać na pańskim łanie lub w pańskim lesie, a nadto musiał do dworu nosić daniny: ryby, grzyby, drób i często pieniądze. Nie był on już niewolnikiem, a jednak nie był wolnym człowiekiem. Wyjechać mu ze wsi nie było wolno; często nie wolno mu się było żenić z kim chciał, tylko musiał woli pańskiej podlegać. Wszystko co się nazywało wsią, dzieliło się na dwie części: po jednej stronie szlachta wolna, panowie, magnaci, a po drugiej chłopi poddani i przykuci do roli na całe życie. W miastach jednak już znowu inaczej bieda wyglądała. Tutaj mieszkali bogaci kupcy i majstrowie rękodzielnicy. Pod nimi pracowali ich pomocnicy i czeladź, a także młodzi uczniowie, czyli terminatorzy, co się na czeladników uczyli dopiero. Miasto płaciło podatki królowi lub magnatowi, a za to rządzili się kupcy i rzemieślnicy swoimi własnymi prawami. Wszystko tutaj było przepisane, jak się ma robić, wszyscy byli związani w cechy, a każdy cech miał swoją chorągiew, starszyznę itd. Robota była ręczna, bo maszyn żadnych nie znano, tylko narzędzia ręczne. I tutaj dobrze szło bogatym kupcom i rzemieślnikom, a ciężko było żyć czeladzi i uczniom i w ogóle służbie.
Ludzie byli w ogóle wtedy ciemni i wielu rzeczy nieświadomi, bo tylko księża zajmowali się nauką i książkami, oni umieli mowę łacińską i oni tylko nauczali w szkółkach i szkołach. Wierzono w diabły i czarownice, gusła i zabobony. Pomiędzy ludźmi panowały często srogie wojny, głody i pomory, a biedny chłop poddany lub czeladź rzemieślnicza musieli te wszystkie nieszczęścia znosić w całej pełni.
Aż się to powoli zmieniać zaczęło. Bogata szlachta poczęła podupadać, bo powstały wielkie bogactwa w miastach. Zaczęto budować wielkie fabryki, a w tych fabrykach zatrudniać setki ludzi naraz. Panowie w wielu miejscach zmienili gospodarkę i wyrzucali z roli chłopów, aby mieć większe grunta dla siebie. Chłopi szli do miasta i do fabryk, ale choć im bieda dokuczała, nie byli już poddanymi, tylko stawali się wolnymi ludźmi. Wynaleziono maszyny wielkie, zaczęto kopać dużo żelaza i węgla i coraz silniejsi byli ludzie wolni. Aż przyszło w wielu krajach do rewolucji. Powstawały biedne masy ludu i wołały o wolność dla siebie. Rozgorzała walka i w tej walce prawie wszędzie lud zwyciężył. Ogłoszono, że już odtąd nie ma pańszczyzny, nie ma niewoli, a wszystkie prawa są dla wszystkich ludzi równe. Ale bieda nie ustąpiła, tylko się zmieniła. Teraz już wolny świat inaczej wyglądał. Już nie pytano o to, czy kto szlachcic, czy nie, ale o to, czy ma pieniądze, fabryki, ziemię, maszyny, czyli czy ma kapitał. Bogaci nazywają się odtąd kapitalistami. Zamiast dawnych niewolników i poddanych, powstali wolni biedacy, którzy pracowali za pieniądze na roli, w fabryce, na kolei, w kopalni czy przy wyrębie lasu. Już teraz kijem nie pędzono do roboty, tylko biednego człowieka głód do pracy pędził lepiej od kija! Ale ten człowiek był wolnym, to znaczy, mógł on sobie szukać zarobku tam, gdzie lepiej płacą, gdzie tańszy chleb i mieszkanie. Żenił się z kim chciał, wychowywał swoje dzieci nie dla pana, ale dla siebie, łączył się z swoimi przyjaciółmi w stowarzyszenia, uczył się wielu rozumnych rzeczy. Ta ludność pracująca, która ma tylko swoją pracę i wynajmuje tę pracę kapitalistom za pieniądze, nazywa się proletariatem. Proletariusz to już coś zupełnie innego, niż niewolnik lub poddany.
Cóż z tego wszystkiego widzimy? Oto, że społeczeństwo ludzkie ciągle się zmienia, i to zmienia się na lepsze dla ubogich ludzi. Bieda jeszcze ich ciągle gniecie, ale nie tak okropnie jak dawniej. Dawniej panowie myśleli, że bez niewolników świat się zapadnie, a przecie jak niewolnictwo zniesiono, lepiej stało się na świecie. Tak samo mówiła szlachta, że chłop ma być na wieki poddanym i robić pańszczyznę, a jak pańszczyznę znieśli, musieli panowie płacić robotnika i dzisiaj już by nikt do pańszczyzny nie wracał, chyba jaki wariat. Dawniej, gdy magnat zabił niewolnika lub poddanego, to najwyżej zapłacił karę pieniężną, a dzisiaj już by za to i na szubienicę poszedł!
A więc nieprawdą jest, że dawniej ludziom lepiej było na świecie, że niby to dawniej wszystkiego było pod dostatkiem, a tylko dzisiaj jest źle. Dawniej było jeszcze gorzej i polepszyło się tylko dlatego, że świat się rozwijał, że pracę ludzką zaczęto więcej szanować, lepiej ją opłacać, że biedni ludzie nie chcieli znosić niewoli a upomnieli się o swoje prawa.
Święta własność prywatna
Tak, jak teraz jest na świecie – mówią socjaliści – nie jest sprawiedliwie i nie jest rozumnie. Jeden pan ma trzy i cztery folwarki, a dwa, trzy tysiące chłopów nie mają prawie nic gruntu dla siebie. Albo jeden kapitalista ma dziesięć kamienic i fabrykę i wielką kopalnię, a tysiące robotników mają do pracy tylko swoje ręce i głowę na karku. Taki kapitalista nie potrzebuje cały boży rok pracować, robi co mu się podoba, a tymczasem tysiące ludzi pracują na niego, zarabiają dla niego i dla jego rodziny co roku wielkie sumy pieniędzy, a sami ci biedacy mieszkają w maleńkich izbach na poddaszu lub w piwnicach i wałczą z bieda. Pańskie dzieci chowają się ładnie, uczą się wielu pięknych i rozumnych rzeczy, a dziecko chłopskie lub robotnicze ginie w młodym wieku, albo gdy już przeżyje, to wałęsa się po ulicach, idzie za młodu do ciężkiej roboty i nie uczy się niczego. Zaniedbane, wpada w złe towarzystwo i nieraz za młodu dostaje się do kryminału. Chłopski i robotniczy syn służy w wojsku po 3 i więcej lat, a młody panicz tylko rok. A kiedy biedacy tak narzekają na niesprawiedliwość dzisiejszego świata, odpowiadają im panowie: „Tak być musi, bo własność jest prywatna i jest rzeczą świętą”. Mówią oni, że tak zawsze było i będzie na świecie, a kto przeciw temu szemrze, ten obraża Pana Boga. Jeden ma kapitał czy folwark czy dom, fabrykę czy warsztat, a drugi nie ma nic. To niby tak było zawsze i to jest święta własność prywatna.Popatrzmy, czy to prawda?! Dawno, dawno temu nie było wcale własności prywatnej, tylko ziemia i domy należały do całej gminy, albo do całej wielkiej rodziny. Uprawiano grunt razem i dzielono się żniwem po bratersku. Potem, kiedy nastały grabieże i wojny, cała ziemia należała do króla, a ten dopiero panom po kawałku oddawał nie na własność, ale tylko w posiadanie. Ale kiedy nawet już całkiem zaprowadzili własność prywatną i odmierzyli, co do kogo należy, to jeszcze zawsze była obok niej własność wspólna. Na przykład dzisiaj kopalnie soli nie należą do jednego człowieka, tylko do całego państwa. Wielkie budynki szkolne należą do całej gminy, albo do całego kraju i nikt nie powie, że to jego szkoła, tylko mówi „gminna”, miejska albo krajowa. U nas i gdzie indziej koleje należą do państwa całego i lepiej tak jest, niż gdyby jeden pan miał całą kolej. Poczta także należy do całego państwa i wygodniej z tym wszystkim ludziom. Nawet tam, gdzie ludzie mają własność prywatną, łączą się oni ze sobą, aby czegoś większego dokonać. Jeżeli kilku kapitalistów złączy swoje pieniądze i wybudują wspólnymi kosztami fabrykę, to każdy jeszcze na tym zarobi i nie boi się straty. Jak kilku majstrów zechce zakupić dla siebie materiał na wyroby, to zakupują razem taniej i lepiej. Nawet w handlu ludzie się łączą i zakładają wspólny sklepik, aby na tej wspólnej własności móc sobie zrobić wygodę i nie stracić. Więc nawet dzisiaj każdy rozumny wie, że własność wspólna daje takie korzyści, jakich nie da nigdy własność prywatna jednego choćby bogatego człowieka. Mówią biednym ludziom, że własności nikomu odebrać nie wolno. Tymczasem tak nie jest. Jeżeli gdzie budują kolej, to wychodzi na grunt komisja i zabiera tyle gruntu gospodarzowi, ile jej potrzeba. Nie pyta się go o to, czy on pozwala, czy nie, ale płaci mu według taksy i grunt choćby przemocą zabiera. Państwo, kraj i gmina wywłaszczają kogo tylko im potrzeba i wcale nie dbają o to, czy własność prywatna jest „świętą”, czy nie.
A z czegóż to powstała ta własność prywatna? Chłop siedząc na kilku morgach, robotnik co sobie z zarobku całego życia kupił domek, zarobili sobie na tę swoją własność pracą uczciwą całego żywota. Ale czy można zarobić swoją pracą dwieście lub trzysta tysięcy złr.? Żeby kto nawet i tysiąc złr. rocznie oszczędzał i nigdy nie chorował, to od dwudziestego do pięćdziesiątego roku życia zaoszczędziłby dopiero 30 tysięcy! Więc jakimże sposobem powstały wielkie majątki. Z początku tak powstawały, że naczelnicy wojenni napadłszy jaki kraj, rabowali dla siebie grunta i lasy. Potem na tych gruntach pracowali na panów chłopi i niewolnicy i grosz do grosza płynął z ich pracy do pańskiej skarbnicy. Stąd powstawały dawniej wielkie majątki. W nowszych czasach podobnie one powstają. Zacznie kto z małym, to oszukuje drugich i posługuje się pracą setek najemnych robotników. Płaci robotnikowi guldena dziennie, a zarabia na nim dwa: drugiego więc guldena chowa do swojej kieszeni, a skoro ma np. 100 robotników, to może już na nich sto złr. dziennie zarobić, czyli w jednym roku 30 tysięcy złr.! Wtedy staje się coraz bogatszym, a jego robotnicy zawsze jednakowo biedni; on ma majątek, a oni na starość mają szpital lub torbę żebraczą. Więc cóż to ma być takiego świętego, ta własność prywatna? Albo weźmy jeszcze inny przykład. Rodzi się dwoje dzieci: jedno u bogatego pana, drugie u robotnika. Dziecko bogatego uczy się, bawi, podróżuje do 25 roku życia i nie zarobiło ani grosza złamanego, a dziecko biedaka idzie w 14 roku życia do warsztatu, albo za parobka, pracuje ciężko dziesięć lat i nie ma nic. Panicz tymczasem odziedziczył po ojcu sklep, albo folwark i od razu ma własność, jest bogatym i najmuje sobie do roboty biedaka. Cóż ten panicz zrobił, aby być bogatym? Nic! Tyle tylko, że się urodził. Ale i biedak się urodził, a całe życie pozostanie biednym bez własnej winy, tak jak tamten wzbogacił się bez żadnej zasługi.
Zapytujemy teraz, czy to takie jest przekonanie Boże? Wcale nie. Jezus Chrystus – jak uczy Ewangelia – jedną tylko dał radę bogatemu młodzieńcowi: żeby wszystko co ma – rozdał i bez niczego poszedł za nim! Nie radził mu, żeby robił majątek i pomnażał swoją prywatną własność, a kazał mu porzucić majątek i żyć z biednymi.
Więc własność prywatna ani nie jest świętą, ani wieczną, ani zawsze korzystną, ani zawsze rozumną.
Praca
Nieraz słyszy się zdanie, że ciężka praca jest klątwą. Delikatna pani o białych rączkach boi się zbliżać do kowala, szewca, albo parobka zasmolonego przy pracy. Myśli ona, że człowiek, co ma czarną spracowaną rękę, jest grubianin złośliwy i gdyby jej syn miał zostać szewcem lub parobkiem, umarłaby z rozpaczy. Nawet biedny człowiek chciałby, żeby jego syn został lekarzem, księdzem, adwokatem lub urzędnikiem, żeby tylko ciężko nie pracował. Dawniej szlachcicowi nie wolno było trudnić się pracą w rzemiośle i handlu, bo by nim po prostu pogardzano i ręki by mu nie podano. Widać z tego, że praca, zwłaszcza praca ręczna była zawsze upośledzoną. A tymczasem wszystko z tej pracy żyje, wszystko na niej rośnie i bez niej zginęlibyśmy wszyscy z głodu i zimna. Ręce czarne i zapracowane wybudowały wszystkie pałace na świecie, poprowadziły koleje żelazne, postawiły wielkie miasta, porobiły maszyny. One to odziewają, karmią, upiększają ludzi, one trzymają cały świat ludzki przy życiu. I coraz więcej uczą się ludzie szanować pracę i coraz więcej praca będzie znaczyła na świecie. A skoro tak jest, to ci wszyscy ludzie pracujący, ci wszyscy robotnicy, rzemieślnicy i rolnicy będą mieli większe znaczenie i większe prawa, niż próżniacy, choćby ci posiadali miliony.Ale każdy to wie, że człowiek nie pracuje samymi gołymi rękoma. Do pracy potrzebne są także narzędzia i środki: trzeba mieć grunt, warsztat, maszynę lub fabrykę, aby w niej pracować. I dlatego warto nad tym pomyśleć, jak to ludzie pracują, aby zaprowadzić coraz to korzystniejszą pracę. Dawniej chłop siedział z rodziną na gruncie i odrobiwszy pańszczyznę, resztę pracował na swoim. Pomagała mu żona i dzieci. Żona uprzędła i utkała odzież, kożuch i buty były u siebie w domu lub w wiosce zrobione, żywności dostarczała rola. W mieście znów szewc czy stolarz mieli warsztaty i w nich robili całe życie swoje wyroby z czeladnikami i uczniami. Ale rozum ludzki wymyślił tutaj wielkie udogodnienia. Ludzie wynaleźli maszyny do przędzenia i tkania, maszyna zrobi dziś i gwoździe, i igły, i nici, maszyna uszyje ubranie, zrobi zamek, wyhebluje deskę, spod ziemi wydobędzie węgiel i naftę, powiezie człowieka bez koni. Już teraz nie robią ludzie tego wszystkiego, co dawniej. Dziś wieśniaczka nie będzie tkała ubrania dla siebie i dla rodziny, bo w najbliższym mieście kupi sobie za tańsze pieniądze perkalu, płótna, sukna i nawet gotowe ubranie.
Ślusarz nie robi dziś tego, co fabryka za pół ceny mu sprzeda, krawiec ręką nie szyje, bo na to jest maszyna zwinna, tania i szybka. Ludzie podzielili pracę między siebie: jedni w fabrykach robią przy pomocy maszyn tylko jeden towar i nauczą się robić tanio i dobrze, drudzy znów tylko inne przedmioty wyrabiają. A dopiero potem kolejami te towary rozwożą po całym świecie, aby nawet ubogi człowiek mógł sobie kupić tanio, co mu potrzeba. Świat się zmienił zupełnie. Dawniej ten, co pracował, miał swoje własne narzędzia, dzisiaj fabrykant ma maszyny, a robotnik tylko pracę swoją, pan ma ogromne grunta, konie, pługi, brony, a chłop przychodzi do tego z gołymi rękami.
Dawniej szewc wiedział, dla kogo buty robi, a dzisiaj fabryka robi na zapas dla całego świata, dla tych, co mają pieniądze na kupienie towaru. Teraz ludzie bogaci mający fabryki, warsztaty i wielkie grunta starają się tylko jak najwięcej zarobić na swoim przedsiębiorstwie i dlatego raz wyrabiają jak najwięcej towarów, drugi raz znowu mniej. Z tego wynika, że gdy towaru nie ma kto kupić, to fabryka nieraz musi zbankrutować, wyrzucić swoich robotników na bruk i dać im ginąć z głodu. Prywatna własność maszyn, fabryk i gruntów jest ciągłym nieporządkiem, czyli anarchią; przez zbytnią chciwość albo głupotę jednego fabrykanta pokutują nieraz tysiące jego robotników. Całkiem inaczej by te sprawy wyglądały, gdyby pracowano rozumnie, tj. gdyby cały naród obliczył, ile trzeba zrobić par butów, ubrań itd., ile zbudować kolei, mostów, ile potrzeba sukna, płótna, futer na wszystkich potrzeby. Wtedy nie byłoby tak jak dzisiaj, że tysiące biedaków chodzi boso, a szewc nie ma komu sprzedać butów i sam bankrutuje. Albo dziś wywożą zboże i bydło z kraju, a tysiące biedaków nie je chleba ani mięsa i ginie z głodu. Tak jak jest teraz, jest wprost nierozumnie i szkodę ludziom przynosi. Naród pracuje, a bogaci ludzie rozporządzają owocami tej pracy, aby się tylko więcej wzbogacić. Czyż nie rozumniej byłoby, żeby ci, co pracują, rozporządzali całym towarem, który pracą swoją stworzyli. Aby to zrozumieć, weźmy np. jedną rodzinę. Wszyscy pracowali cały rok, mają zboże, dochowali się kur, kaczek, świnek itd. Tymczasem ojciec to wszystko by sprzedał i kupił sobie złoty zegarek. Córki i synowie ginęliby z głodu, a ojciec by chodził przy złotym zegarku! Taka rodzina by się nie utrzymała nigdy. Skoro wszyscy pracowali, to powinni wszyscy najpierw o swoich najważniejszych potrzebach pamiętać, a dopiero potem kupić zegarek tani dla ojca lub dla wszystkich.
Tymczasem w narodzie naszym i w innych bogaci ludzie nie potrzebują dbać o to, czy wszyscy mają co jeść, gdzie mieszkać, porządnie się ubrać! Nie – oni tylko muszą myśleć o tym, aby swoje potrzeby, choćby najbardziej zbytkowne zaspokoili, a co tam miliony biedaków zrobią, to do nich nie należy. I dlatego to jedni mieszkają w olbrzymich pałacach, a drudzy po dziesięć osób tłoczą się w jednej izdebce, niejedna pani ma na sobie tyle brylantów, że wartość ich nakarmiłaby przez cały rok tysiąc rodzin robotniczych, które nie mają po prostu co w usta włożyć.
Gdyby ludzie pracy mogli rozporządzać środkami do pracy, wtedy nie byłoby może brylantów i zbytków, ale nie byłoby głodnych, biednych i ciemnych. Przy pomocy maszyn parowych, wodnych i elektrycznych można by już dzisiaj tyle wytworzyć zboża, ubrań, domów itd., że dla wszystkich by starczyło pod dostatkiem i jeszcze by ogromne zapasy można porobić. Mieliby i urzędnicy, i nauczyciele, i księża, i lekarze, i inżynierowie, i wszyscy ludzie pracy wszystko to, co im do porządnego życia potrzeba; ludzie nie walczyliby jak dzikie zwierzęta o kawałek chleba, ale troszczyliby się o piękno, o cnotę i o wykształcenie swoje i swoich dzieci. Potęga pracy bowiem wzrosła dzisiaj ogromnie, uczeni obliczyli, że gdyby rozumnie urządzono świat w ten sposób, że cały naród by gospodarkę wspólnie obmyślaną prowadził przy wspólnej własności fabryk, warsztatów i gruntów, to by każdy potrzebował tylko kilka godzin na dobę pracować i miałby spokojną, zabezpieczoną starość. Tylko próżniakom byłoby wtedy źle na świecie!
Jedna jeszcze jest straszna wada dzisiejszego nieporządku społecznego, która jak ciężka choroba toczy ludność pracującą. Oto brak pracy, czyli przymusowe bezrobocie. W każdym rzemiośle są czasy, w których jest roboty za dużo, a potem znów miesiące całe, w których nie ma o co ręki zaczepić. Tysiące ludzi chodzą z kąta w kąt bez zajęcia; żebrać nie wolno, kraść jest rzeczą niemoralną, a jeść potrzeba. Ci to ludzie godzą się do jakiejkolwiek pracy za byle co; obniżają zarobek drugim, a przecież i sobie niewiele pomogą. Jest to po prostu szaleństwem, żeby tłumy ludzi trzymać w przymusowym bezrobociu, a przecież to szaleństwo widzimy codziennie przed naszymi oczyma. I nic na to nie pomoże, jak tylko rozumna społeczna gospodarka.
Co to jest socjalizm i kto to są socjaliści?
Teraz już możemy odpowiedzieć jaśniej na to pytanie. Socjalizm to nauka, która powiada, że ustrój dzisiejszy jest niesprawiedliwy i oparty na wyzysku pracy przez kapitał. Nauka ta okazuje dalej, że społeczeństwa ludzkie zmieniają się i dążą powoli do tego, aby uporządkować stosunki pracy jak najkorzystniej dla narodów. Najkorzystniejszym i najrozumniejszym jest taki porządek, żeby cały naród posiadał fabryki, warsztaty, grunta i lasy i aby na nich rozumnie gospodarowano, tak aby ten, co pracuje, dostał cały owoc swej pracy i tylko na wspólne cele dobrobytu, zdrowia i oświaty oddawał pewną część swojej pracy. Socjalizm też dziś już powiada, że kapitaliści są niepotrzebni, że żyją oni bez pracy, a tylko z tego, że drudzy ich pieniędzmi, fabrykami, maszynami, gruntami się posługują.Socjaliści zaś to są przeważnie ludzie ubodzy, robotnicy w mieście i na wsi, którzy należą do proletariatu i chcą bronić całej swej ubogiej klasy przed niewolą, uciskiem i wyzyskiem. Oni to zwołują robotników, nauczają ich, łączą i prowadzą do walki o lepszą przyszłość. Głoszą oni, że praca jest podwaliną całego życia narodu i powinna rządzić tym narodem, a bogactwo i wyższe urodzenie nie powinny wynosić się i mieć większe prawa nad drugimi. Pośród socjalistów znajdują się też czasem i ludzie zamożni, ale ci wyrzekli się bogaczów i pracują odważnie z robotnikami i chłopami. Tych to bogacze najbardziej nienawidzą, bo są oni dla nich wyrzutem sumienia, ale za to robotnicy cenią tych swoich przyjaciół i sprzymierzeńców. Socjalizm powstał już w bardzo dawnych wiekach, ale dawniej opierał się tylko na jednostkach ludzkich, które na próżno wskazywały ludziom drogę do szczęścia. Było to wtedy marzeniem tylko. I tak jeden z angielskich ministrów Tomasz Morus opisał, jak by to ludzie na pewnej wyspie, którą on nazwał Utopią, mogli żyć pięknie i rozumnie, gdyby własność i praca była wspólna. Taki marzycielski socjalizm nie miał prawie żadnego znaczenia. Dopiero potem, już w XIX wieku, powstał socjalizm oparty na nauce, czyli naukowy i ten już nie marzył o tym, jak by to można ładnie urządzić jakąś daleką wyspę! Powiedział on, że wszędzie, gdzie miliony ludzi pracują, należy zaprowadzić porządek i sprawiedliwość, że wszędzie dzisiaj powinni ludzie zaprowadzać społeczna gospodarkę. Taki socjalizm jest też dzisiaj w całej Europie i w Ameryce, gdzie tylko jest proletariat, tj. gdzie wolni ludzie najmują się u drugich do pracy za pieniądze.
Jak walczą socjaliści?
Socjaliści prowadzą walkę nie mieczem, ani cepem, tylko całkiem inną bronią. Przede wszystkim starają się oni robotnika w mieście i na wsi oświecić. Powiadają mu, że jest wolnym człowiekiem, że praca jego jest najważniejszą rzeczą w społeczeństwie i że ta praca nie powinna być wyzyskiwaną. Pokazują mu dalej, kto z nim ma jednakie interesy, a kto go chce wyzyskać i oszukać. Opowiadają mu historię chłopów i robotników, o tym, jak dawniej ciężko było żyć ludziom pracy, jakim jest dalej ich stanowisko teraźniejsze i co im pomóc może. Robotnik powinien najpierw się uświadomić, to znaczy przestać być ciemnym, zgnębionym niewolnikiem, a zrozumieć, że ma pewne obowiązki i prawa jako człowiek i obywatel kraju. To uświadomienie prowadzi się nie tylko słowem, ale i pismami, książkami, odezwami i zgromadzeniami.Dalszą bronią socjalistów jest: organizacja. Robotnik widzi, że on sam jeden nic nie znaczy, może z nim niejeden robić, co mu się podoba. Jeżeli go skrzywdzą, to może tylko narzekać i skarżyć się, ale najczęściej bez skutku. Jeżeli się upomni o lepszy zarobek, zbędą go czym bądź, a czasem za drzwi wyrzucą. Ani on oparcia, ani pomocy znikąd nie ma w razie braku pracy, ani nie wie, co na szerokim świecie ze sobą począć, gdzie lepsze zarobki i dogodniejsze życie. Dopiero socjaliści pokazują mu drogę do siły i do znaczenia. Łączą oni robotników w związki i stowarzyszenia. Najpierw robotnicy jednego zawodu łączą się ze sobą: np. szewcy krawcy, stolarze itd. Potem łączą się robotnicy całego miasta w jedną całość, a w ślad za tym i całego kraju i narodu. Zorganizowany robotnik płaci małą wkładkę do swojego stowarzyszenia, a za to dostaje swoją gazetę, może wypożyczać książki, dostanie poradę prawną w sporze z kapitalistą, a w razie bezrobocia zapomogę. Jeżeli musi szukać roboty, stowarzyszenie mu dopomoże, a gdy znajdzie się w obcym mieście, wtedy idzie zaraz do swojego towarzystwa, pokazuje swoją kartę, że jest członkiem i dostaje zasiłek, pomoc, radę i przyjazne poparcie. Nadto robotnicy łączą się w związki we wszystkich narodach, tak, że polski drukarz lub kapelusznik może znaleźć swoje towarzystwo u Czechów, Niemców czy Francuzów.
Organizacja prowadzi do tego, aby złączyć jednostki w jedną całość i aby cała klasa robotnicza trzymała się jak jeden mąż, nie idąc na manowce dla czyjejkolwiek groźby lub fałszywych obietnic. Ta jedność nazywa się solidarnością robotniczą. Czy już dziś może robotnik mieć jakie korzyści z solidarności? Może, i to nawet bardzo znaczne. Weźmy kilka najprostszych przykładów. Fabrykant jakiś chce zniżyć zarobek robotnikom. Rachuje on na to, że przyjmą wszystko, co im każe. Jednej soboty oznajmia im, że odtąd zamiast 10 centów za godzinę, może im płacić tylko 9. Robotnicy zwołują w niedzielę zgromadzenie i pokazuje się, że wszyscy na to się nie zgadzają. Wybierają spośród siebie pięciu i ci idą do fabrykanta, aby mu powiedzieć, że musi on nadal płacić po 10 ct. za godzinę roboty, bo inaczej nikt do pracy nie stanie. Fabrykant gniewa się, krzyczy, że to „zuchwalstwo” i wypędza tych pięciu z roboty. Na drugi dzień fabryka stoi pusta, nikt do pracy nie przyszedł. Wtedy fabrykant woła do siebie kilku starych robotników, mających liczne rodziny i zaczyna ich namawiać, aby złamali solidarność i przyszli do roboty. Ale ci biedacy, choć w domu bieda i niejednemu może żona dokuczy i będzie robiła wyrzuty, odpowiadają fabrykantowi, że braci swoich nie zdradzą! Fabrykant grozi, gniewa się, prosi w końcu, wszystko na darmo... Wtedy postanawia ich głodem zmusić do posłuszeństwa. Zamyka fabrykę i czeka. A tymczasem robotnicy w całym kraju zbierają na swoich głodnych braci pieniądze i co tydzień posyłają im, aby z głodu nie poginęli. Strajk ciągnie się już ze dwa tygodnie. Fabrykant wysyła listy do innych miast, ażeby innych sprowadzić robotników. Ale już gazety robotnicze dały znać, żeby nikt do tej fabryki nie jechał, bo tam bracia robotnicy walczą o swój los. Fabrykant czeka i czeka, gniewa się coraz bardziej, ale po miesiącu idzie do głowy po rozum i woła tych pięciu wybranych, aby się godzić. Obiecuje, że da tak jak przedtem, po 10 ct. za godzinę, ale tych pięciu do fabryki nie przyjmie, bo mu zepsuli robotników! Ale robotnicy nie opuszczają swoich i po dwóch dniach fabrykant godzi się na wszystko! Robotnicy stają znowu do roboty dumni ze swego zwycięstwa i z tego, że pośród nich nie znalazł się żaden zdrajca, żaden odstępca, co by złamał solidarność. Niejeden z żoną i dziećmi głodem przez miesiąc przymierał, zastawił co miał w domu, ale wytrwał i razem z innymi zwyciężył!
Weźmy drugi przykład. Dozorca w fabryce, albo ekonom na folwarku bije robotników, szachruje przy wypłacie i zaczepia żony robotnicze. Robotnicy znoszą to z początku cierpliwie, aż pewnego razu powiadają sobie, że dłużej tak być nie może. Idą do kapitalisty i oświadczają mu, że tak długo do roboty nie przyjdą, dopóki dozorca nie zostanie usuniętym. Bardzo często taka solidarność skutkuje.
Socjaliści nie tylko zajmują się zdrowym robotnikiem. I owszem, pragną oni także uchronić od nędzy robotnika chorego. Chcą, aby wszędzie był obowiązek należenia do Kas Chorych, gdzie za parę centów tygodniowej opłaty, robotnik dostanie dobrego lekarza, lekarstwo i zapomogę pieniężną przez cały czas choroby. Nadto dążą do tego, aby każdy robotnik, który został kaleką brał utrzymanie aż do śmierci, a choćby nawet nie okaleczał, tylko się postarzał, aby w starości już bez pracy pobierał pensję i nie lękał się nędzy po całym życiu uczciwej pracy. Dziecko powinno też być otoczone opieką całego narodu, mieć za darmo szkołę, i w tej szkole głodu nie cierpieć, aby móc się uczyć z korzyścią dla siebie; kobieta powinna daleko lżej pracować niż mężczyzna i być oszczędzaną, wtedy, kiedy wydaje na świat dzieci.
To wszystko socjaliści opowiadają robotnikom, uczą ich należeć do organizacji, wypełniać wobec drugich swoje obowiązki i razem z drugimi zdobywać pewne prawa.
Czy do tego potrzeba noża, miecza lub armaty? Czy gdyby kto zdobył gwałtem jakieś prawo, a potem z głupoty je utracił, czy to byłoby rozumne i uczciwe? Oto teraz rozumiemy, że broń socjalistów jest silniejsza niż armaty i karabiny, bo uczy ona miliony robotników solidarności i prowadzi ich w końcu do zwycięstwa. Są wprawdzie głupcy, którzy śmieją się z tego i ufają w to, że wojsko zawsze robotników utrzyma w nędzy i zależności. Ale przecie wojsko musi coś jeść, a to wyżywienie wojska jest także dziełem robotników, a dalej przecież przeciwko całemu pracującemu ludowi nikt wojska nie wyprowadzi, bo i w tym wojsku są ludzie, a nie maszyny bez serca i ducha! Wzniosłej i rozumnej myśli kulą nie zastrzelisz, ani bagnetem nie przebijesz....
Co zarzucają socjalistom?
Ludzie ciemni, albo wprost wrogowie wolności zarzucają nieraz socjalistom niestworzone rzeczy, aby tylko ludzi ubogich od nich odstraszyć i wstrzymać rozwój ruchu robotniczego. Nie sposób odpowiadać tu na wszystkie zarzuty, które robią socjalistom: wystarczy, jak tylko kilka najważniejszych tutaj przytoczymy i poznamy trochę bliżej.Pierwszy zarzut to ten, że socjaliści chcą wszystkie majątki na równe cząstki podzielić. I mówią, że skoro dzisiaj damy równą część próżniakowi i pracowitemu, albo pijakowi i trzeźwemu, to już za parę lat pijak przepije swoją cząstkę, a próżniak sprzeda i znowu będzie jeden bogaty, a drugi biedny i będzie znowu nierówność między ludźmi!
Na ten zarzut tylko trzeba się uśmiechnąć. Socjaliści nie chcą wcale dzielić majątku, tylko przeciwnie: złączyć fabryki, maszyny, grunta i lasy, ażeby ludzie pracy na nich wspólnie pracowali nie na pożytek darmozjadów, a na korzyść swoją i całego narodu. Gdyby każdy człowiek dostał po pół morga, to by ustała wszelka gospodarka. A potem jakże to podzielić lokomotywę, albo choćby maszynę do szycia?! Socjaliści tak głupimi nie są i takich nierozumnych rzeczy nie żądają.
Potem pytają się socjalistów: A kto będzie buty czyścił, albo kto nawóz wywoził, albo kto na mrozie i deszczu zechce pracować, jak nie będzie panów i biedaków? Na to także łatwo odpowiedzieć. Najpierw żadnej pracy nikt się nie będzie wstydził, a potem, im trudniejsza praca, tym lepiej ją będą opłacać. Już dzisiaj nieraz ten, co w hotelu buty pana czyści, ma więcej wiedzy i ma się lepiej, niż ten pan, do którego buty należą. I dziś już za ciężkie bardzo roboty płacą coraz lepiej i przy takich robotach ludzie krócej dziś pracują. Więc w ten sposób każda praca zrówna się z drugą.
Dalej krzyczą na socjalistów, że chcą mieć po pięć żon i że familię rujnują. To już jest potwarz. To raczej dzisiaj familia jest zrujnowana. Ojciec w robocie od rana do nocy przez cały tydzień, matka także często poza domem musi zarabiać, a dzieci rosną jak dzikie. Nauka, nazywająca się statystyką, obliczyła, że dzieci ubogich rodziców przed 5-tym rokiem życia umierają w daleko większej liczbie, niż dzieci bogatych. Co chwila czytamy w gazetach, że wieśniaczka poszła do roboty – a tymczasem dzieci spaliły się razem z chałupą. Wskutek braku domowego wychowania dzieci wpadają na różne bezdroża, uczą się kraść, pić wódkę, kłamać i oszukiwać. Na tej drodze dostają się też w młodym wieku do kryminału, gdzie dopiero stają się zbrodniarzami. Obliczono, że na stu ludzi siedzących w Galicji w więzieniu, tylko sześciu umiało czytać i pisać. Czy to wszystko świadczy o tym, że dzisiaj rodzina jest rozumnie urządzoną? Czy znękany biedą robotnik – chmurny i opryskliwy dla żony i dzieci – może być dobrym ojcem? Czy robotnica mająca do wyżywienia kilkoro dzieci, mieszkająca w jednej brudnej izdebce, zapracowana od świtu do nocy, ma czas i zdolności do wychowania swych dzieci? Tak jest u ludzi biednych. A u ludzi bogatszych ileż to razy się zdarzy, że mężczyzna, który już przehulał najlepsze siły życia – żeni się dla majątku z kobietą, której prawie że nie zna i nie kocha. I u bogatych ludzi nie jest dziś rodzina rozumną i szlachetną, a będzie nią dopiero wtedy, kiedy zniknie ta straszna troska o byt, która dziś przygniata miliony ludzi biednych, kiedy mężczyzna i kobieta będą się pobierali tylko z miłości i będą mieli dość wolnego czasu, aby go poświęcić wychowaniu dzieci.
Zarzucają dalej socjalistom, że szerzą pośród ubogich spokojnych ludzi niezadowolenie i podburzają ich przeciw panom i kapitalistom. Ale na to musimy odpowiedzieć, że taki zarzut robią każdemu człowiekowi, który chce coś nowego i lepszego na świecie stworzyć. Przecież i Jezus Chrystus, który przyniósł nową naukę, był ścigany przez rząd i faryzeuszów jako nowator i buntownik. Kapłani zarzucali mu, że zbiera koło siebie ludzi biednych, rybaków, pogan i że naucza przeciwko zakonowi.
Jeżeli los dla ludzi biednych jest niesprawiedliwy, to w takim razie obowiązkiem uczciwego człowieka powiedzieć to i choćby nawet robotnik w swojej ciemnocie sądził, że ta niesprawiedliwość nie da się zmienić, to jednak trzeba mu oczy otworzyć i pokazać, czy jest jaka droga ratunku – jeżeli nie dla niego, to dla jego dzieci. Gdyby ludzie zawsze byli zadowoleni, nie odkryto by nowych światów, nie porobiono wynalazków, nie polepszono by świata. Chodzi więc tylko o to, czy niezadowolenie robotnika z jego losu jest słuszne czy nie, a kto mu prawdę mówi, ten go nie buntuje, ale oświeca!
Najnieuczciwszym zarzutem jednak jest to, co mówią na socjalistów, że chcą ludowi odebrać religię. Popatrzmy, czy ten zarzut jest słuszny. Religia jest to związek duszy ludzkiej z Bogiem: Bóg przedstawia się ludziom jako istota sprawiedliwa, kochająca dobro. Związek duszy z Bogiem jest podniesieniem tej duszy z nędzy codziennego życia, z występku i grzechu, jest zasianiem w niej cnoty i wolności. Jeżeli więc socjaliści mówią, że religia jest rzeczą sumienia każdego człowieka, że do religii nie ma się mieszać ani policjant, ani żaden przymus zewnętrzny, to czyż to nazwać można wydzieraniem religii?! Prawda, że socjaliści występują przeciwko księżom, jeżeli ci biorą wielkie pieniądze za śluby i pogrzeby, albo jeżeli z ambony straszą ludzi piekłem i diabłami, ale na samą religię nie potrzebują socjaliści napadać, bo oni są stronnictwem, które na ziemi chce porządek zrobić, a niebo pozostawiają sądowi boskiemu. Kto rzeczy święte miesza do rzeczy ziemskich, albo kto tych świętych rzeczy używa na to, aby ciężar krzywd na barkach biednych pomnożyć, ten niszczy religię i wobec Boga bluźni, choćby był nie wiedzieć jakim świętoszkiem.
Zresztą zapytajmy, jakie sposoby podają księża na ludzką biedę?
Przede wszystkim modlitwę i jałmużnę. Modlitwa jednak jest usunięciem się z tego świata i zwróceniem się do Boga, podczas gdy sam Bóg kazał człowiekowi ratować się pracą i nie spuszczać się na miłosierdzie boskie. A właśnie socjaliści chcą tę pracę uporządkować i do znaczenia na świecie przyprowadzić. A kogoż to jałmużna uszczęśliwiła? Dawniej, kiedy jałmużna była piękną cnotą, miała ona znaczenie nie dla tego, kto brał jałmużnę, ale kto dawał, dzisiaj robotnik nie pragnie jałmużny i socjalista mówi mu, że jego praca powinna jego i jego rodzinę wygodnie utrzymać i na starość jeszcze zaopatrzyć.
Zresztą jałmużna biednemu człowiekowi wprost często szkodzi, bo robotnik, który żyje z jałmużny, według ustawy traci prawo głosowania i przestaje być równym i wolnym obywatelem. Jałmużna zatem upokarza go bardzo boleśnie. Nie chodzi o to, aby wesprzeć kilku biedaków, ale o to, aby usunąć żebractwo i nędzę za pomocą pracy!
Przeszliśmy pokrótce kilka najważniejszych zarzutów, które czynią socjalistom. Jest jeszcze wiele innych, zrodzonych ze złośliwości i głupoty, ale roztropny robotnik sam się pozna na tych farbowanych lisach i dlatego dłużej o nich rozwodzić się nie będziemy.
Jeden tylko na koniec zarzut rozbierzemy jako bardzo ważny.
Czy chłopi mogą być socjalistami?
Przynajmniej jedna trzecia część chłopów nie ma roli wcale; są to tak zwani zagrodnicy, chałupnicy, parobcy itd. Ci są proletariuszami, to znaczy utrzymują się całe życie z pracy swoich rąk i nie tylko mogą, ale powinni zostać socjalistami – starać się o lepszą zapłatę, o krótszy dzień pracy, o zabezpieczenie siebie na wypadek choroby, kalectwa i starości. Powinni oni razem z robotnikami miejskimi połączyć się i dobijać się lepszych praw. A cóż ma robić chłop, który siedzi z rodziną na jednym, dwu albo trzech morgach gruntu? Czy ten już jest panem – przecież i on przez pół roku pracuje na pańskim, często z żoną i z dziećmi, a z roli samej by nie wyżył. Dlatego i rolnik na małym kawałku gruntu siedzący, powinien być socjalistą. Ale i każdy, nawet większy kawałek gruntu posiadający – jeżeliby mu kraj zapłacił dobrze za ten grunt, a przez to przyczynił się do wspólnej rozumnej gospodarki, może zgodzić się z socjalistami i razem z nimi pracować dla lepszej wspólnej przyszłości. Socjalizm bowiem nie jest tylko dążeniem do napełnienia żołądka, ale chce on także wyrównać straszną niesprawiedliwość, jaka się ludziom biednym działa przez całe stulecia.Ale powiadają ludzie, że chłop nie potrafi razem z drugimi wspólnie pracować. A w takim razie cóż znaczą kółka rolnicze, co spółki mleczarskie, co znaczy gminny samorząd? Przecież to także wspólna chłopska praca! A czyż ciężary, które spoczywają na chłopach nie są dla wszystkich równie ciężkie? Czyż 3-letnia służba wojskowa nie zabiera wszystkich synów chłopskich do koszar? Czyż chłopskie grosze podatkowe nie idą na wspólne utrzymanie gminy, powiatu, kraju i państwa? Czyż chłop pracą swoją nie wytwarza środków żywności dla wsi i miasta? A jeżeli te ciężary są wspólne, dlaczegóż chłop wspólnymi siłami nie może dążyć do swoich praw i korzyści, dlaczego ma zamykać się w obrębie swej zagrody i z nieufnością patrzeć na człowieka obcego? Państwo dzisiejsze, a jeszcze bardziej kapitalizm dzisiejszy zabija wieśniaka: rzuca go w szpony lichwy, obniża ceny produktów rolnych i wciąga chłopa w tę szaloną walkę o byt, o której on dawniej w cichej wiosce nie wiedział. Toteż dzisiaj setki tysięcy polskich chłopów wędrują po świecie całym za chlebem i za zarobkiem. A ich synowie i córki idą na służbę do miast i do fabryk. Czyż nie jest lepiej, że zawczasu porozumieją się z robotnikami w miastach, że nauczą się od nich wielu rozumnych rzeczy i przestaną być niezręcznymi, zahukanymi chłopami. A cóż pocznie chłop, który ma 6 morgów gruntu, i czworo dzieci? Jeżeli dzieci te nie mają zejść na nędzarzy, to najwyżej dwoje może zostać na gruncie, a dwoje drugich za zarobkiem pójść w świat.
Dzisiaj już nie można dzielić narodu na wieś i miasto, bo te same rodziny zaludniają ulice miast i wsi.
Co to jest partia socjalno-demokratyczna?
Cały ogół związanych ze sobą robotników, chłopów, nauczycieli, kupców, czy urzędników, którzy razem nazywają siebie socjalistami i wyznają wspólne zasady socjalistyczne, ci wszyscy ludzie razem nazywają się partią socjalno-demokratyczną. Partia ma swoje pisma, dzienniki, wydaje książki, kieruje pracą agitacyjną, zwołuje zgromadzenia, zawiązuje stowarzyszenia, urządza demonstracje, kształci swoich ludzi, pomaga w strajkach, jeżeli te są rozumne, wysyła na wszystkie strony agitatorów, stara się wybrać swoich posłów do gminy, do sejmu, do parlamentu.Jednym słowem, ona w sobie skupia tysiące prac jednostek, które inaczej nie mogłyby niczego dopiąć. Ona wybiera wszędzie komitety, a co roku, albo co dwa lata zwołuje ogólne zjazdy i kongresy dla porozumienia się i wskazania wspólnej drogi na przyszłość. Cała jej siła polega na moralnej łączności jednostek, należących do klasy pracującej i mających wspólne interesy, wspólne ideały, i wspólną niejako historię.
W każdym narodzie walczy partia proletariatu o wyzwolenie pracy ludzkiej z więzów wyzysku i niewoli, wszędzie chce ona cały naród uczynić władcą i właścicielem kapitału, czyli środków do pracy, a pracę tę uczynić podstawą praw społecznego życia. I dlatego socjalizm wyzwala cały naród, a równocześnie łączy go w bratnią rodzinę z innymi narodami. Socjalista rozumie, że tak jak kapitał jest międzynarodowym, tak samo i praca musi się we wszystkich narodach złączyć – do jednego rozumnego celu: do wywalczenia tego szczęścia dla całego narodu, do jakiego już dzisiaj miałby ten naród prawo. Podnosząc miliony ludzi z upokorzenia, dając im godne ludzi życie, znosi i zagładza socjalizm wszędzie klasę bogaczów i nędzarzy; daje ludziom to braterstwo i równość – o jakiej wieki marzono z utęsknieniem. Zgładziwszy w każdym narodzie dzikie instynkty rabunku, zdzierstwa i wyzyskiwania, wznosząc czerwony, męczeński dzisiaj sztandar nad głowami cierpiącego wszędzie ludu, łączy już dzisiaj lud ten wszystkich narodów w jedną armię, dążącą do szczęścia i woła do wszystkich:
„Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!”
Ignacy Daszyński
Powyższy tekst to cała broszura Ignacego Daszyńskiego, opublikowana w roku 1900 jako pierwszy zeszyt „Latarni” – comiesięcznego wydawnictwa poświęconego popularyzowaniu różnych zagadnień związanych z ideologią i praktyką ruchu socjalistycznego. Wznowienie broszury ukazało się w roku 1907. Od tamtej pory tekst nie był wznawiany. Publikujemy tekst za wydaniem z roku 1900, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię według obecnych reguł.
Ignacy Daszyński (1866-1936) – działacz społeczny i polityczny, współtwórca polskiego ruchu socjalistycznego i przez lata jeden z jego liderów, publicysta i teoretyk polskiego socjalizmu, poseł i marszałek Sejmu, premier pierwszego rządu odrodzonej Polski. Jeden z założycieli Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej w Galicji, redaktor naczelny galicyjskiego dziennika socjalistycznego „Naprzód”, od roku 1897 poseł do parlamentu austro-węgierskiego. W obliczu wybuchu I wojny światowej zwolennik polityki Piłsudskiego. Premier Tymczasowego Rządu Republiki Polskiej, powołanego w Lublinie nocą z 6 na 7 listopada 1918 r. Po zjednoczeniu PPS członek Rady Naczelnej, kilkakrotny jej przewodniczący i jeden z liderów partii, wybierany posłem w kolejnych wyborach. Podczas wojny polsko-bolszewickiej wicepremier Rządu Obrony Narodowej. Pomysłodawca i przewodniczący zarządu Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego – samokształceniowej inicjatywy PPS dla młodzieży lewicowej. Po wyborach 1928 r. wybrany marszałkiem Sejmu. Od połowy lat 20. coraz bardziej podupadał na zdrowiu, co skutkowało długimi okresami leczenia i stopniową rezygnacją z czynnej polityki. W 1934 r. wybrany honorowym przewodniczącym PPS. Jego pogrzeb był wielką manifestacją społeczną, a w dniu tym we wszystkich zakładach w Polsce na 5 minut symbolicznie wstrzymano pracę.