Lewicowo.pl – Portal poświęcony polskiej lewicy demokratycznej, patriotycznej i niekomunistycznej

Logo Lewicowo

Gustaw Lewy

O najmie służby domowej

[1904]

I

Cisza i półmrok zaległy w mieszkaniu... Szła śmierć i ponury swój całun rozpostarła szeroko... Przyćmione światła rzucały chorobliwy odblask na otoczenie, mężczyźni półszeptem, oderwanymi słowy, zwiastowali niedaleki tryumf śmierci, kobiety płakać nie śmiały. Tylko ostatnie zachrypłe tchnienia konającego, śmiertelnym zgrzytem przerywały ciszę. Niszczycielka zabrać przybyła człowieka, którego kochali współludzie. Był szlachetny, dobry, młody... Więc żal i smutek towarzyszył pochodowi śmierci.

W obszernej, widnej kuchni wesoło było i gwarno w tej chwili. Młodsza, co od roku w tym samym domu służyła, z uśmiechem na ustach powtarzała kilkakrotnie: słyszyta jak skrzypi; kucharka z zimną krwią, z flegmatycznym spokojem opowiadała lokajowi o niedawnej bójce za Żelazną Bramą. Śmierć, w swoim pochodzie, zatrzymała się u progu, co kuchnię od pokojów oddzielał. Minęło lat kilka; młodsza wyszła za mąż za stróża, poszła na swoje. Z jakimże zapałem rzucała względny dobrobyt, czystą jasną kuchnię i przenosiła się do nędznej nory stróżowskiej, pod schodami. Lokaj został posłańcem publicznym. Zmianie ulegli oboje. Kiedy znowu tę samą rodzinę, u której przedtem służyli, los nawiedził i śmierć dziecko zabrała, z jakimże współczuciem dzielili niedolę swej dawnej pani, skąd wzięło się serce, które dawniej w tej piersi, w innych warunkach nie biło?

Istnieją prawa, które prawodawstwem pracy bym nazwał, normują one ilość godzin pracy, drobiazgowo określają i warunkują płacę roboczą, ograniczają pracę kobiet i dzieci, ustanawiają osobny nadzór nad pracą. Wszystkie rodzaje pracy fizycznej, wytwórczej, zależnej, są tymi prawami objęte; jednego rodzaju pracy tam brak, prawo milczy o służbie domowej. Czyżby jej praca, nawet ze stanowiska prawa, nie była pracą?

Dola robotnicy fabrycznej nie jest z pewnością świetną, godną zazdrości: dlaczego z taką łatwością służąca porzuca służbę, byt względnie zabezpieczony, spokojny przytułek, by zamienić je na nędzną, w rezultacie nie lepiej płatną, fabryczną pracę?

Dlaczego w naszych sumieniach, w uczuciach naszych, stróż, najemny froter, praczka, każda zresztą najemnica – zajmuje hierarchicznie wyższe stanowisko od sługi, od lokaja, fagasa, sługusa? Czy wielu znalazłoby się wśród nas, co nie zawahałoby się podać ręki... lokajowi? Na myśl samą o objawach powyższych, które w tej czy innej formie, w większej lub mniejszej mierze wszyscy obserwujemy codziennie – cały szereg pytań umysł przytłacza. Rozwija się przed nami cała kwestia służby domowej, a dodać śpieszę, że to nie wyłącznie nasza kwestia miejscowa: od jednego krańca Europy do drugiego okrzyk ogólny: służba domowa jest zła, zepsuta i coraz trudniej ją dostać; służba domowa, że dosadnego, charakterystycznego użyję określenia – jest po prostu karą boską. Charakterystycznym jest ten okrzyk dlatego, że jak go dziś powtarza każda z pań, tak przed czterema wiekami wyrwał się z piersi Marcina Lutra (cytat ze Stillicha biorę) – Czyżby już z góry tylko najgorsi przyjmowali obowiązki służących? Chyba nie, bo przecież ta sama służąca „na swoim”, ten sam lokaj przedzierzgnięty w posłańca publicznego, frotera lub najemnego lokaja od razu zmienia swą wartość. Przyczyna więc skarg powszechnych, przyczyna zepsucia służby domowej, leżeć musi gdzie indziej, głębiej. Mówię o służbie domowej, to jest tej służbie, która mieszka u państwa, należy do ich domowników, a więc lokaje, kucharki, pokojówki (młodsze), bo tylko ta służba podchodzi pod pojęcie służby domowej, tylko ona stanowi przedmiot niniejszej pogadanki, kwestia służby folwarcznej w innych powstała warunkach, inaczej się rozwinęła i innego wymaga rozwiązania. Stanęliśmy wobec poważnych objawów społecznych, natrafiliśmy na jeden z wielu powikłanych węzłów społecznego bytu. Kwestia, która przedmiot niniejszej pogadanki stanowi, wrzyna w samo jądro społecznej cywilizacji, dotyczy całego naszego, jeśli nie społecznego, to gospodarczo-domowego ustroju. Nie jesteśmy w stanie nawet wyobrazić sobie życia kulturalnego bez służby domowej, bez służby domowej nie rozumiemy cywilizacji. A z drugiej strony, wszyscy, znowu bez wyjątku, widzimy, że instytucja służby domowej jest złą, że nie odpowiada naszym wymaganiom. Gdzież więc szukać jej rozjaśnienia? Tu, gdzie myśl ludzka składa wyniki wszystkiej swej pracy, tu gdzie cywilizacja każdej dziejowej chwili, znajduje najskuteczniejszy swój wyraz: w prawie. Co to jest prawo? Nie ma na to pytanie ścisłej odpowiedzi. Prawo – to normy regulujące stosunki społeczne; jest więc ono podwaliną gmachu społecznego. Cały olbrzymi gmach zjawisk życia ludzkości, powiązany siecią norm i prawideł, taki strojny na zewnątrz, taki różnolity w swej wewnętrznej treści, cały ten gmach, powtarzam, jest dotąd wielką niewiadomą, jest i na długo pozostanie polem dociekań i walk. Tylko z objawów wewnętrznych tu i ówdzie wyłania się prawda jakaś oderwana, tu i ówdzie światło przebłyska. W szeregu tych czynników pojedynczych, co do danej świadomości doszły, kilka wymienię. Wiadomo tedy, że ludzkość w normach prawnych, które nią rządzą, jak wyżej rzekłem, ostatni wyraz swojej cywilizacji składa, że w nich umieszcza wykwit całokształtu swej wiedzy. I to wiadomo, że tylko nieliczni dóbr cywilizacyjnych są posiadaczami i że ich strzegą zazdrośnie. Wiadomo na koniec, że prawo tworzą siły, w duszy ludzkiej i tych pierwiastkach, co człowieka i społeczeństwo kształtują, tkwiące. Zaznaczyć tutaj winienem, że w szeregu norm prawnych, kształtujących życie, istnieją takie normy, które dotyczą stosunków indywidualnych jednostki ludzkiej do ludzkiej jednostki, a stosowanie tych norm od woli jednostek w mniejszym lub większym stopniu zależy. Są to normy prawa prywatnego, cywilnego, np. kupno i sprzedaż, najem itd. Są znów inne normy, które mają na względzie już nie stosunki jednostek do siebie, ale całą organizację danego społeczeństwa czy państwa – będące nakazami, które wykonywać, lub instytucjami, którym się poddawać każdy jest zmuszony. Te normy i instytucje są z dziedziny prawa publicznego – a stróżem ich jest samo państwo i jego wszechpotężna siła. W kolei dziejów, te klasy społeczne, które dzierżycielami są cywilizacyjnych darów, zdobycze swoje zakuwają w prawa i pieczę nad nimi powierzają państwu.

Przed wiekami – a i dziś jeszcze poniekąd – sfera myśli i uczuć, sfera umysłowego życia i użycia oddzieloną była od sfery pracy fizycznej; i przed wieki – jak często i dziś jeszcze – nie rozumiano kulturalnego życia bez takiego podziału pracy na umysłową i fizyczną. Trzeba więc było zabić w części społeczeństwa umysł i wolę, trzeba ją było pozbawić człowieczeństwa – i na barki tak przeistoczonej klasy społecznej włożyć całą pracę fizyczną. Zakuto w prawo instytucję pracy fizycznej, a prawu sankcję siły państwowej dodano. Powstało niewolnictwo. W szeregach niewolników mieściła się przede wszystkim służba domowa.

Rzymianin prawie do czasów cesarstwa nie rozumiał, że można się do pracy fizycznej wynająć; rozumiał, że pracę fizyczną mogą tylko wykonywać ludzie niewolni, nie mający woli, niewolnicy.

Niewolnik nie był wcale człowiekiem: pozwolono mu tylko wierzyć w Boga – i grób jego poczytywano za grób człowieka.

Oto w głębi domostwa rzymskiego na ołtarzu ogień gore, ogień święty. Rodzina ofiary penatom czyni. Do izby wchodzi postać naga i nędzna i do udziału w ofierze jest dopuszczona. To niewolnik, do familii go przyjęto. W pierwocinach rzymskiej historii nie było bogów ogólnych, każda rodzina, za Fustel de Coulangesem powtarzam, swoich bogów miała; dano więc nieszczęsnemu rodzinnego boga, przyjęto go do familii. Rodzina pierwotna rzymska – familia – była rodzajem zorganizowanego państwa. Familia sama zaspokajała swoje potrzeby – a praca fizyczna spadała prawie w całości na niewolników; pod pojęcie familii, jako całości, podchodziły nawet rzeczy, cały majątek, „familia pecuniaque”. W prawie publicznym tego pierwotnego państewka, położenie prawie wszystkich jego członków było, w zasadzie, jednakie. Wszyscy: żona, dzieci, niewolnicy – podlegają nieograniczonej władzy ojca rodziny – pater familias – pana życia i śmierci. Pogarda jednak tylko niewolnika była udziałem – on tylko albo był kupiony, albo z niewolnicy urodzony, albo jeńcem na wojnie wzięty – on tylko był ciałem, a woli nie miał, duszy ludzkiej był pozbawiony.

Kiedy familia w swej pierwotnej organizacji przestała być wyrazem państwa, nowe państwo rzymskie wzięło pod swą opiekę instytucję niewolnictwa: stało się niewolnictwo instytucją państwową, prawa publicznego. I pogarda szła za niewolniczym ciałem, co woli, co duszy nie miało, szła przez całe dzieje ludzkości. Nie tylko rodzaj pracy był w pogardzie – ale i człowiek, co jej się oddawał. To prawo zresztą miękło stopniowo i strzegło niewolniczego ciała – ale mu duszy zwrócić nie chciało i nie potrafiło. Petroniusz dziwi się, że zamordowanie niewolnika wywołało w nim uczucie, zbliżone do żalu. Kiedy ćwiczono Eunikę: „skóry nie psuć” – brzmiał rozkaz. Jakiż wspaniały, plastyczny obraz całej cywilizacji!

Na zrębie potężnym prawnego gmachu, duch ludzki, wiecznie nieśmiertelny, ślady swej nieustającej pracy znaczy: to pomniki wiecznego ruchu, wiecznego życia, wiecznego postępu. Już w pojęciach rzymskich z czasem zwrot zaszedł, życie nie wymagało, żeby pracownik stawał się niewolnikiem: prawo znało: „operae locari solitae” – takie rodzaje pracy, do których się ludzie wynajmowali, tj. zawierali umowy najmu swoich sił fizycznych. Dotyczyło to głównie rzemieślników i wyrobników – ale służby domowej nie obejmowało. Pozostawała ona dalej niewolniczą. To prawne pojęcie „operae locari solitae” w dalszym rozwoju dziejowym, na grunt germański przeniesione – posłużyło za zasadę – tak sądzi Hilty – do nowego szeregu zmian pojęciowych. Praca bezustannie dążyła do wolności, walczyła o swobodę i szacunek. Coraz bardziej i bardziej prawo z dziedziny publicznej przechodziło w dziedzinę prywatną, w dziedzinę prawa cywilnego; umowa miała zastąpić przymus. Naturalnie, że ruch w tym kierunku jest powolny i stopniowy: jeszcze w wiekach średnich znaczna część pracy, nie będąc już niewolniczą, uciekała się jeszcze pod opiekę prawa publicznego, organizowała się w cechy, podczas kiedy praca rolnicza pozostawała jeszcze ciągle niewolniczą, albo pańszczyźnianą. „Der Hörige”, do ziemi przywiązany, oprócz odrabiania pańszczyzny miał obowiązek odbywania służby domowej u swego pana. W gminach miejskich służba domowa stała poza organizacją cechową. I wtedy społeczeństwo zamiast niewoli, której w miastach nie było – stworzyło nową instytucję – albo, że powiem jaśniej, dokładniej, wtedy powstała nowa instytucja. I tej instytucji jedynym celem było umocnić władzę pana nad sługą. Oto umowę najmu służby domowej oddano pod kontrolę władzy, a następnie, już w czasach nowszych, policji; władza przez represje, zwrócone do osoby sługi, zmuszała ją do dotrzymania umowy. Na tym tle powstały przepisy o najmie służby domowej, tzw. Gesindeordnung, przepisy, które od średnich wieków, prawie bez zmiany, przetrwały do obecnej chwili. Istotą stosunku służby domowej było w średnich wiekach i jest w obecnej chwili przyjęcie sługi do „Hausgemeinschaft”, społeczności rodzinnej pana domu, było i pozostało –poddanie sługi pod władzę pana domu było więc i być musiało i musi wyrzeczenie się przez sługę własnej indywidualności. W całej niniejszej pogadance opieram się głównie na prawie niemieckim, dlatego, że ono najdokładniej wyrobiło pojęcie stosunku, który mianujemy służbą domową.

I przez całe wieki średnie – co więcej i w czasach nowszych – okrzyk oburzenia na służbę się nie zmienił: ciągle służba jest złą, spodloną, niesforną, niewierną...

II

W toku niniejszej pogadanki ciągle posługuję się wyrazem „umowa” i na umowę wskazuję ciągle, jak na jeden z etapów, które prowadzą do swobody, do wolności, jak na jeden ze szczebli tej drabiny, która ludzkość prowadzi do szczęścia.

Co to jest umowa? Żeby uniknąć teoretycznych wywodów, za punkt wyjścia przyjmuję to określenie, bardzo niedokładne i nieścisłe, jakie podaje tekst obowiązującego u nas prawa. Jest umowa zgodą, którą wyraża jedna lub więcej osób – na danie, czynienie lub nieczynienie czegokolwiek – względem jednej lub więcej innych osób. Polega więc umowa na zezwoleniu stron, na ich zgodzeniu się. Warunkiem istotnym ważności tego zezwolenia jest zupełna świadomość stron kontraktujących, jest ich swobodna wola, jest uczciwość celów, do których dążą; warunkiem idealnym jest zupełna równość tychże stron, jest takie ich względem siebie położenie, żeby żadna z ciężkiego położenia drugiej skorzystać nie mogła. Celem samej instytucji – jest wolność – swoboda. Ponieważ ludzkość istnieć nie może bez ciągłej wymiany rzeczy i usług między ludźmi, umowa więc ma na celu ścisłe ograniczenie rozmiarów świadczonych usług, a poza nimi – zabezpieczenie ludziom wolności. Służymy więc wszyscy, tj. wzajemnie sobie świadczymy usługi, ale poza tymi usługami jesteśmy wszyscy, jedni od drugich, niezależni. Co więcej, ta wymiana usług tak jest urządzoną, żeby jak najmniej naszą wolność osobistą krępowała. Gdyby te zasady stosować było można do umowy najmu służby domowej, to przede wszystkim obowiązki sługi ściśle, tak co do jakości, jak i czasu ich trwania – powinny być oznaczone – a następnie umowa powinna by polegać tylko na tym, że sługa zobowiązałaby się do ściśle oznaczonej pracy, a pan do – zapłaty. Poza tym nic więcej. Tymczasem położenie sługi jest zupełnie inne. Do służby domowej należą ci tylko, co wśród danej rodziny mieszkają; ci, których czas pracy właśnie nie jest określony. Z natury rzeczy zatem stosunek zwany służbą domową musi być i jest innym. Najlepiej określają ten stosunek obowiązujące u nas przepisy o służbie domowej, zbliżone do przepisów niemieckich, powstałe w epoce największego liberalizmu. Podług obowiązujących tedy u nas przepisów sługa winien usługiwać tym wszystkim, którym pan usługiwać każe; wszystkim winien wierność, uszanowanie i posłuszeństwo, winien stosować się do zaprowadzonego porządku; wszystkimi siłami powinien strzec pana swego od krzywdy i szkody, a starać się o jego pożytek; powinien poświęcać na usługi pana cały swój czas i wedle możności sił swoich wypełniać wszystkie jego rozkazy, dotyczące przyjętych przez siebie obowiązków. Żaden sługa nie może bez pozwolenia pana oddalić się ani dla własnego interesu, ani na zabawę – a gdy pan da pozwolenie, nie może go przetrzymać. Pan wymagając od sługi roboty, do jakiej się ugodził – powinien być wyrozumiałym na jego zdrowie i siły i powinien pozwalać słudze odbywać obrządki religijne jego wyznania, mieć względną pieczę o nim w razie choroby: tyle – i nic więcej. Jeśli idzie o bardziej plastyczny wyraz stosunku pana do sługi, to przytoczyć muszę bogate w treść, wielce znaczące słowa naszego prawa: „Sługa może się odprawić przed czasem... jeśli przez złe lub zbyt surowe obchodzenie się pana – życie jego albo zdrowie jest w niebezpieczeństwie”. A jeśli życie i zdrowie nie jest w niebezpieczeństwie?...

Te przepisy – powtarzam i na to nacisk kładę – są po prostu wykładem istniejącego stosunku. Jak długo istnieć będzie służba domowa jako część składowa naszych domowników – położenie jej może być tylko takim, jak je wyżej prawo nakreśliło. Gdzież podziała się jednak umowa najmu pracy – wobec tych przepisów? Gdzie jej składowe części – gdzie cele, dążenia? Umowa najmu pracy zeszła na plac ostatni, a główną charakterystykę stosunku stanowi zależność sługi od pana. Tu widoczne, że sługa oddaje się pod władzę pana domu, że sprzedaje nie swoją pracę tylko – ale przede wszystkim swoją wolę, swoją indywidualność. Toteż nauka stosunku prawnego między służbą a państwem wcale do rzędu umów nie zalicza. Pruski Landrecht, prawo cywilne kantonu Zurych z r. 1855, zaliczają najem służby domowej wprost do prawa familijnego, chociaż Landrecht go umową nazywa, tj. do tej części prawa cywilnego, która stanowi o stosunkach między małżonkami, o władzy rodzicielskiej, opiece itp. Co więcej, teoretycy – a tylko w Niemczech stosunki między państwem a służbą doczekały się naukowego obrobienia – tacy, jak Stobbe, nawet Dernburg, widzą w tych stosunkach raczej poddanie się woli i władzy pana, niż stosunek umowny – stosunek najmu pracy; Walter wprost najem służby domowej do prawa familijnego zalicza i wyłącza go zupełnie z działu umów. Bluntschli utrzymuje, że stosunek służby domowej do państwa jest w zakresie prawa familijnego ze skutkami zobowiązaniowymi, Lindenburg szczególny kładzie nacisk na przynależność służby domowej do związku rodzinnego, Kohler, sumienny badacz wszystkich obowiązujących w Niemczech przepisów o służbie domowej, na podstawie tych przepisów określa służbę domową jako wykonywanie pewnej sumy pracy niższego rodzaju za oznaczoną płacę, pod warunkiem wejścia w skład domowników pana (Hauswesen) i poddania się jego władzy. Wszyscy teoretycy obok tego, że tak powiem, rodzinnego charakteru stosunków służbowych uznają jeszcze w samej instytucji charakter publiczny, rejestrują ją, obok prawa prywatnego, jeszcze w sterze prawa publicznego.

A teraz wyjdźmy na chwilę z szeregu prawnych paragrafów, opuśćmy wyżyny teorii, zejdźmy w sferę codziennego życia, jego tych prostych objawów, które obserwujemy wszyscy. Czy jest słowo życiowej prawdy w tej rodzinności – z konieczności strzeżonego przez policję – służbowego stosunku? Czy można nakazać sercu, żeby kochało, czy można nakazać woli, żeby zamarła, czy można wyrzec się swojej indywidualności? Sądzę, że gdzie uczucie nie nakazuje, milczy rozum. Przy najlepszej nawet woli sługa tym moralnym nakazom sprostać nie może, a pan, pomimo najszczerszej chęci – nie może swoim wymaganiom nakreślić granicy. Powyższe też wywody teoretyków są tylko wywołanym koniecznością dążeniem podprowadzenia istniejącej instytucji – tak niezgodnej z naszymi pojęciami prawnymi – pod jakąkolwiek prawną kategorię. Widzimy, że instytucja służby domowej, to jest takiej służby, która w domu pańskim mieszka i poddaną jest władzy pana domu – nie mieści się w dzisiejszym prawno-społecznym ustroju, że jest stosunkiem prawnym, którego żaden prawnik technicznym mianem prawnym nie jest w stanie oznaczyć.

Więc nie szukajmy, ale rzecz nazwijmy tym, czym jest w istocie – echem dawno minionej przeszłości, przeżytkiem dawno minionych ustrojów – jednym słowem – szczątkowym zabytkiem niewolnictwa... Pod żadną inną kategorię prawną podprowadzić jej nie można.

III

Rozumiemy wszyscy, że władca niewolnika także żądał odeń tylko uszanowania, posłuszeństwa, wierności, poświęcenia wszystkich sił i całego czasu, tylko starania się o pożytek pana; z czasem nawet prawo rzymskie dbało o to, żeby pan przez złe lub zbyt surowe obchodzenie się nie narażał na niebezpieczeństwo życia lub zdrowia niewolnika. A wszak te same żądania stawiamy, stawia prawo – służbie domowej. Różnica prawna pomiędzy niewolnikiem a sługą polega na tym, że sługa przyjmuje obowiązki na skutek umowy i że służy mu prawo jej zerwania: niewola zaś jest dożywotnią i uwolnić się nie można. Różnica faktyczna polega na tym, że niewolnika zmuszano do uznawania władzy pana nad sobą za pomocą batoga, a siła jego – chociaż go energicznie Marcin Luter zaleca – w stosunku pana do sługi istnieć przestała.

Pytam się, czy te różnice wywrzeć mogą rzeczywisty wpływ na nasze stosunki codzienne, nasze potrzeby i wymagania, na nasze pojęcia i przekonania?

Prawo sankcjonuje istnienie szczątkowego zabytku niewolnictwa– zaś my wszyscy żądamy, żeby instytucja zamarła czyniła zadość naszym wymaganiom.

Wobec tego sądzę, że jasnym jest, dlaczego służba domowa jest złą, dlaczego skargi na nią są odwieczne, dlaczego lokaj, sługus, fagas, dlaczego szturmak, wycieruch, popychadło są, jeśli nie w pogardzie – to w poniżeniu. Rozumiemy dobrze genialnym piórem Orzeszkowej nakreśloną postać Franki, postać Jeana „une perle” i Celestyny Oktawiusza Mirabeau, a może też czasem względnym okiem spojrzymy na pełną tragicznej grozy postać Kaśki Kariatydy. Między instytucją służby domowej a życiem i prawdą kolizja jest ciągła.

Uwydatnia się ona nawet w samym prawie. Rewolucja francuska, krystalizując w swoich pracach prawodawczych najistotniejsze ideały cywilizacyjne, zniosła niewolnictwo. Co więcej, w swej trosce o indywidualną swobodę zabroniła zawierać umowy najmu usług na całe życie lub do nieoznaczonych zatrudnień. Każdy rodzaj pracy jednakowym otaczając szacunkiem, zniosła ostatecznie podział na pracę fizyczną i umysłową i instytucję służby domowej pomieściła w rzędzie umów najmu osobistego, na równi ze wszystkimi innymi rodzajami najmu pracy. Na koniec prawo zabrania nakładać służebności na osobę lub ustanawiać je na korzyść osoby. We Francji i w tych krajach niemieckich, które prawo cywilne francuskie przyjęły, nie było i nie ma po dziś dzień żadnych przepisów o służbie domowej (Gesindeordnung), mających zawsze na widoku przede wszystkim utrwalenie władzy pana nad sługą – żadnej interwencji policji.

Szwajcarski kodeks zobowiązań w zasadzie poszedł za przykładem prawa francuskiego, pomieścił przepisy o najmie służby domowej – na równi z innymi rodzajami pracy – w dziale umów, zniósł wszelkie postanowienia kantonalne, dotyczące służby domowej (Gesindeordnung), z nieznacznymi wyjątkami. Nowe prawo niemieckie „Allg. Bürg. Gesetzbuch” pomieściło rzeczone przepisy również w rzędzie umów, ale nie uchyliło miejscowych przepisów policyjnych.

Jest widocznym, że redaktorzy kodeksu francuskiego byli przekonani, że stawiając instytucję służby domowej w rzędzie umów, na równi z innymi umowami najmu pracy, uszlachetniając go i zabraniając wynajmowania swej pracy na całe życie, już tym samym zabezpieczyli wolność indywidualną duszy ludzkiej, zapewnili jej prawa. Z ducha przepisów kodeksu wynika, że celem ich było zniesienie wszelkiej indywidualnej zależności człowieka od człowieka, wszelkiej władzy jednego człowieka nad drugim. Ale redaktorzy prawa nie przeprowadzili swych zasad konsekwentnie, nie tylko nie zakazali samej instytucji służby domowej – ale ją wprost usankcjonowali. I życie też zadało kłam teoretycznym hipotezom kodeksu. Już w samym kodeksie pomieszczono przepis, że w razie sporu między sługą a panem co do zasług, twierdzeniu pana pod gotowością przysięgi daną będzie wiara (przepis zniesiony we Francji w r. 1868). W szwajcarskim „Code des obligations” mieszczą się przepisy bardzo zbliżone do tych, jakie u nas obowiązują. Chociaż we Francji i tych krajach niemieckich, które prawo francuskie przyjęły, nie ma Gesindeordnungów, jednakże one faktycznie istnieją, gdyż są naturalnym koniecznym wypływem samego stosunku służby domowej do państwa. I we Francji i w Szwajcarii, zupełnie jak u nas, służba domowa jest ciągłym przedmiotem rozmów, stałym przedmiotem narzekań i żalów. Tylko – że ciągle postępująca życiowa fala stosunek ten z dnia na dzień zmienia. W Szwajcarii, rodowite Szwajcarki bardzo rzadko do służby się godzą; służą Niemki i Niemcy. Czas pracy ściśle jest określony. We Francji sama ilość służby domowej ciągle się zmniejsza, a sługę coraz częściej ruguje najemnica „femme de ménage”. W Paryżu wszystkie mansardy zajęte są przez służbę domową, już między 8 a 9 wieczór zupełnie wolną od zajęć i wszelkiej ze strony państwa kontroli.

Rodowici Amerykanie prawie wcale do służby się nie wynajmują; ilość służby domowej jest nieprawdopodobnie małą, gdyż łącznie ze służbą folwarczną nie przekracza 2% ogółu ludności. Nadto służbę wymówić można z dnia na dzień, tak że się nie wytwarza stosunek osobistej zależności, a skutkiem tego umowa zbliża się do umowy najmu pracy.

Mamy pod względem stosunku pana do służby świetną tradycję. Po dworach, bo tu bardziej niż w miastach w przeszłości skupiało się czysto polskie życie, była służba z ludzi wolnych, przeważnie ze szlachty złożona i rzeczywiście co do niej wytworzył się stosunek patriarchalny: należeli do rodziny swego pana. Chociaż służba owa różniła się znacznie od tej kategorii ludzi, co proste spełniali posługi, ale samo jej istnienie nie pozostało bez wpływu, że tak powiem, ideowego na wzajemne stosunki państwa i służby. Są one i dziś znośniejsze po wsiach, niż po miastach, ale na ogół również są złe i innymi być nie mogą. I prawo też i życie nasze poszło w dalszym swym biegu taką samą, jak w innych krajach koleją; służba domowa u nas, prawnie jest w tym samym położeniu, co w Niemczech. I u nas w dotychczasowej swej organizacji jest przeżytkiem, z którym walczy rzeczywistość. Jest nieprawdą, jest czczym wymysłem, albo sądem bardzo powierzchownym, że służba jest złą tylko dlatego, że państwo, specjalnie panie, źle się z nią obchodzą, jak również nieprawdą jest, że służba jest złą dlatego, że taką być chce, albo dlatego, że nie jest odpowiednio do swych obowiązków przygotowaną. Jestem głęboko przekonany, że nie ze złej woli cofamy rękę sługusowi, że nie ze złej woli lekceważymy sługę. I o tym jesteśmy chyba przekonani, że służba nie ma wcale zamiaru państwu na złość robić, nie ma wcale zamiaru być „karą boską” dla nerwowych pań. Sama to instytucja służby domowej, niezgodna z otaczającym nas życiem, z naszymi własnymi pojęciami, z całą współczesną organizacją społeczeństw – wywołuje wieczny protest ludzkiego ducha, wywołuje cały szereg objawów fałszu i obłudy, wywołuje cały szereg kolizji między państwem a służbą. I próżne są usiłowania zmiany, próżne nadzieje poprawy. Trzeba z instytucji służby domowej usunąć to wszystko, co jest zabytkiem przeszłości; trzeba z niej usunąć wszelkie zamachy na wolę człowieka i jego indywidualność – tj. trzeba, żeby w życiu była tym, czym jest w prawnym pojęciu kodeksu francuskiego, w jego duchu i założeniu, żeby była rzeczywiście umową najmu pracy. Przetłumaczone na język potoczny to znaczy, że jedynym wyjściem z dzisiejszego położenia, jedynym sposobem usunięcia złego – jest zniesienie służby domowej. Niech sługę zastąpi najemnica, „femme de ménage”, lokaja najemnik, a sprawa od razu będzie załatwioną. Wszelkie inne środki nie mogą przynieść i nie przyniosą prawie żadnego pożytku. Dowiaduję się z gazet, że służba domowa zawodowo źle jest przygotowaną, że więc potrzebne są szkoły fachowe. Być może – ale to istoty stosunku nie zmieni.

Powiedzieliśmy, że nie umiemy sobie wyobrazić życia kulturalnego bez służby. I tak jest, niestety. Gdyby jednakże zorganizowano kilka stowarzyszeń ze służby różnych zawodów i gdyby one dostarczały najmitów nocnych i dziennych do różnych zajęć, pod własną kontrolą i odpowiedzialnością, to kwestia służby domowej byłaby rozwiązaną, a przynajmniej bliską rozwiązania.

Gustaw Lewy


Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w trzech częściach w tygodniku „Ogniwo”, nr 25 (5 czerwca), 26 (12 czerwca) i 27 (19 czerwca) z roku 1904. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię według obecnych reguł. „Ogniwo” było jednym z najważniejszych ówczesnych polskich legalnych czasopism lewicowo-postępowych.

↑ Wróć na górę