Bronisław Drzewiecki
Nierówności
[1935]
Sto pięćdziesiąt lat temu zatęchłe stosunki społeczne spowodowały wielką rewolucję francuską, której hasłem były: „wolność, równość i braterstwo”. Zwycięski lud francuski wziął krwawy odwet za wiekowe ciemiężenie. Spadło wiele głów, spadły nawet głowy króla i królowej. To zwycięstwo świata procy nie zostało jednak należycie wyzyskane, bo żołnierskie i dorobkiewiczowskie ambicje Napoleona i jego kliki wynaturzyły wielkie hasła rewolucyjne. Armie napoleońskie dzięki tym hasłom wypisanym na sztandarach zdobyły całą Europę. Bowiem uciemiężone narody witały wojska francuskie jak zbawców, jak braci. Zawiodły się; dostały tylko innych władców. A po klęsce Napoleona wszystko w Europie wróciło do dawnej normy. Zjechali się do Wiednia cesarze i królowie i zrobili porządek. Ale był to porządek i spokój pozorny.
Hasła: „wolność, równość i braterstwo” spadały ze sztandarów napoleońskich po całej Europie i chociaż były deptane brutalnie butami tych samych żołnierzy napoleońskich – to jednak hasła te zapadły gdzieś głęboko w dusze i serca ludzkie i zaczęły kiełkować. Ale nie razem i nierówno – kolejno.
Najwcześniej i najsilniej wyrastać zaczęła wolność. W ciągu wieku dziewiętnastego dążenie do wolności było powszechne. Ciągle wybuchały bunty i rewolucje przeciwko różnym królom i satrapom tak, że w całej Europie władza królewska mocno osłabła. Wyjątkiem była Rosja.
Hasło wolności utrwaliło się więc dość mocno przynajmniej w duszy człowieczej, chociaż całkowite jego urzeczywistnienie jest jeszcze bardzo dalekie.
O braterstwie powszechnym nie ma nawet co mówić, chyba to tylko, że wojna światowa była brutalnym zaprzeczeniem tego pięknego hasła rewolucji francuskiej.
Jednocześnie jednak wojna ostatnia swymi okrucieństwami przygotowała grunt do zbratania się wszystkich narodów i zaniechania wojen.
Obecnie przeżywamy okres, w którym toczy się walka o urzeczywistnienie drugiego hasła rewolucji francuskiej: równości.
Ciężkie przesilenie gospodarcze, w jakie popadły tak zwane kraje cywilizowane, nadaje hasłu „równość” specjalnie ważne znaczenie. Na tle nędzy materialnej zbladły te nierówności, które kiedyś istniały prawnie, a obecnie istnieją jeszcze i potęgują się: nierówność w prawach politycznych, w dostępie do wiedzy itp.
Człowiek głodny, wynędzniały, ze spokojem patrzy jak mu się odbiera prawa już zdobyte (nowa ordynacja wyborcza). Człowiek ten zdaje się mówić: „godzę się na wszystko, tylko dajcie mi jeść...”.
Tę tragedię upadlania ludzi i cofania się wstecz całego społeczeństwa zaczynają głęboko odczuwać jednostki silniejsze i szukają środków zaradczych.
Powstają teorie, rodzą się projekty, a niektóre z nich śmiało rozwiązują obecną trudną sytuację. Każdy, nawet mało interesujący się życiem społecznym, słyszał rzecz prosta o teorii komunistycznej choćby w kościele z ambony. Ksiądz twierdzi, że największą zbrodnią komunistów jest to, że walczą ze „świętym kościołem katolickim”. Na drugim miejscu dopiero wyjaśnia ksiądz dobrodziej, że komuniści dążą do zrównania bogatych i biednych przez zniesienie prywatnej własności. Trudno tu osądzić, czy mają rację i czy ich teorie się urzeczywistnią. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że o tych sprawach myślą uczeni już od dawna i myśleli nawet w czasach przedwojennych, kiedy wszystkim „dobrze” się powodziło (bułka kosztowała grosz...).
Jeden z najpoważniejszych ekonomistów, Francuz Karol Gide, tak pisze w swojej książce:
„Spór bogatych i ubogich jest jak świat stary.
Jest to niewątpliwie w pewnej mierze wynikiem zazdrości, tego tak ogólnoludzkiego uczucia, które niechętnie znosi wszelką cudzą wyższość zdolności, majątku, szlachetności lub nawet zdrowia i cnoty.
Lecz niezadowolenie z nierówności ma jeszcze powód głębszy, który polega na poczuciu sprawiedliwości. Można nawet powiedzieć, że nierówność majątkowa staje się z każdym dniem nieznośniejsza, bo znikają wszystkie inne różnice, które niegdyś ludzi dzieliły. Nasze ustawodawstwo wprowadziło równość polityczną, szerzącą się coraz bardziej; nauka dąży nawet do stworzenia pewnego rodzaju równości wykształcenia – ale nierówność bogactw nie zmienia się, a gdy niegdyś była jakby przysłonięta innymi, daleko głębszymi nierównościami, teraz natomiast wysuwa się na pierwsze miejsce w naszych demokratycznych społeczeństwach i ściąga na siebie całe niezadowolenie.
...Istnieje nierówność szkodliwa, która powstrzymuje rozwój organizmu społecznego, pozwalając żyć na jego koszt warstwom pasożytów”.
Tak oto mówi nie jakiś głodny komunista czy bolszewik rosyjski, lecz poważny uczony, uznany przez cały świat.
A więc poczucie sprawiedliwości, właściwe naturze ludzkiej przemawia za tym, że nierówność majątkowa z czasem zostanie zniesiona, tak jak niewolnictwo i pańszczyzna. A przecież kiedyś bunty niewolników i chłopów były krwawo i bezwzględnie tłumione, tak jak teraz tłumi się i prześladuje wszelką niezależną myśl o potrzebie reform społecznych.
Zagadnienie nierówności majątkowej, stare jak świat, obecnie domaga się rozwiązania, bo liczba bezrobotnych, bezdomnych, głodnych ciągle wzrasta. Jest ich już tyle, że nie pomieszczą się do więzień ani do obozów karnych. Głodna i w skrajnej nędzy jest większość wsi w Polsce, głodni i moralnie złamani są robotnicy ci, co nie sprzedali się sanacji, nie opływa w dostatkach i szara rzesza urzędników. W imię czego, w imię jakiej idei społeczeństwo ponosi te ofiary, głoduje, znosi poniżenie i upodlenie?
Oto znosimy to wszystko dla dobra państwa – tak nam wmawiają ci, co kryzys znają tylko z gazet, ci, u których kryzys ten się zaznaczył, że zamiast 5 samochodów mają 4, wreszcie wszyscy ci, co mają nadzieję samochodami jeździć, gdy się zbogacą.
Zbogacić się, dorobić – to cel życia wielu ludzi. Zwykle z wielkim uznaniem mówi się o ludziach, którzy szybko się zbogacili i w ten sposób wyróżnili się spośród szarej masy ludzkiej. Wielu z tych nowobogackich zdobywa majątek w dość ciemny sposób przez różne szachrajstwa i oszustwa.
Wielu z nich jednak – to ludzie uczciwi, którzy prawdziwą pracą doszli do czegoś, „stworzyli” majątek większy czy mniejszy. Czy rzeczywiście jednak ci ludzie uczciwi „stwarzają” bogactwa? Można by się z tym zgodzić, gdyby taki dorobkiewicz mieszkał gdzieś sam na wyspie. Ale ponieważ dorobkiewicze żyją wśród nas – jest jasne, że oni zbierają po trochu, gdzie się da i z tego powstaje majątek. Nie jest wyzyskiwaczem ten, który z pracy swej utrzymuje się. Ale wyzyskiwaczami są ci wszyscy, co zbijają majątek, wykorzystując niezaradność ludności, wśród której żyją.
Piekarz, który co kilka lat kupuje sobie kamienicę, jest wyzyskiwaczem. Bo majątek jego powstał z pracy czeladników i z pieniędzy tych, co drogo za chleb płacili.
Krótko mówiąc, bogacenie się to jest mniej lub więcej wyraźne wyzyskiwanie społeczeństwa, wśród którego dorobkiewicz „pracuje”.
Przecież chłop małorolny i bezrolny czy robotnik pracują zwykle ciężej niż piekarz, a zostają biednymi przez całe życie, zwłaszcza jeśli Pan Bóg pobłogosławił mu i obdarzył go kupą dzieci...
Obszarnik „pracą” swoją powiększa swoje włości i zostawi dzieciom nie jeden, ale dwa lub trzy dwory. Tymczasem robotnicy jego przez całe życie harują, żeby tylko nie umrzeć z głodu, mieszkają niekiedy gorzej niż bydło dworskie, żyją w zależności i poniżeniu.
Nierówność majątkowa w takiej formie jak obecnie nie może się utrzymać. Każdy człowiek myślący, patrzący trzeźwo wokoło siebie, widzi na każdym kroku, że właśnie ta ogromna i krzywdząca nierówność majątkowa jest źródłem wszelkiego upodlenia i poniżenia człowieczego. Nierówność majątkowa jest fundamentem innych nierówności, które przecież zostały zniesione. Zostało zniesione niewolnictwo, a istnieje wszędzie tam, gdzie jest praca najemna. Zniesiono pańszczyznę, a dzisiaj życie chłopów jest tak ciężkie, jak było za czasów pańszczyzny. A warunki pracy robotników dworskich to przecież typowa pańszczyzna. Zniesiono nierówność obywateli wobec prawa, wiemy jak to w rzeczywistości wygląda. „Równość” widać w mieście, gdy samochodem rozbija się jakiś grubas ze złotą dewizką na brzuchu, albo dwudziestoletni młokos, a obok zgarbiony starzec ciągnie naładowany wózek. I na wsi widzimy „równość”, gdy młodzi i zdrowi ludzie paradują sobie bryczką, opryskując błotem wynędzniałą, starą kobietę, która lezie z trudnością gdzieś tam do znachora dla poratowania zdrowia, albo do kościoła dla oddania się opiece boskiej.
Prawda, łatwiej jest mówić i pisać o równości, niż ją urzeczywistnić. Boć przecie już sama natura stwarza nierówności: są ludzie wysocy i niscy, są grubi i szczupli, są dobrzy i źli. To też pewnie i prawdziwej równości majątkowej nie będzie nigdy. Z tym się zgodzić trzeba, bo potrzeby ludzkie nie są równe; przecież nawet żołądki niejednakowo trawią. Ale głupstwem byłoby znosić z rezygnacją obecną przesadną i krzywdzącą nierówność, bo ...tak Pan Bóg ustanowił.
Zrozumieć muszą głodni, bezdomni, bezrobotni, że porządek społeczny ułożyli ludzie, a więc i ludzie mogą go zmienić. Gdy to zrozumienie przeniknie do świadomości szerokich mas ludzkich, wtedy zmiany ustroju gospodarczego będą łatwe i możliwe do przeprowadzenia.
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w czasopiśmie „Chłopskie Życie Gospodarcze. Pismo zawodowe i społeczne” nr 10/1935, 15 lipca 1935 r. Czasopismo to było związane z radykalnym, lewicującym nurtem działaczy Związku Młodzieży Wiejskiej RP „Wici”. Od tamtej pory tekst nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł.
- Kategorie:
- Publicystyka
- Teksty
- Teksty programowe