Adam Próchnik
Nacjonalizm współczesny
[1936]
Przeżywamy okres bujnego rozkwitu chwastów nacjonalizmu. Jest to rodzaj renesansu tego ruchu. Już przed wielką wojną fale nacjonalizmu zalewały świat. Wydobywające się stamtąd opary stworzyły „ideologię”, w imię której odbywała się rzeź. Jesteśmy bowiem ludźmi, a nie zwierzętami, i nie możemy się zarzynać bez „ideologii”. Trudno, kultura ma swoje prawa. „Ideologia” jest to upiększenie rzeczy odrażających i wstrętnych, jest to opłatek, w którym ludzkość połyka podawane jej trucizny, jest to właśnie owe humanitarne ogłuszanie ofiary przed ubojem. Po wojnie przeżyliśmy jednak okres reakcji przeciw nacjonalizmowi. Fala się cofnęła, ale nie znikła. Nie zostały bowiem zasypane źródła nacjonalizmu. Pozostały w stanie potencjalnym wszystkie antagonizmy społeczne, polityczne, narodowościowe, z których rodzi się wojna. A narodziny wojny poprzedzić musi rozprzestrzenienie podniecającej „ideologii”. Nieuniknioną była więc powrotna fala nacjonalizmu. I nadeszła. Ogarnęła ona dziś szerokie tereny.
Jedną z charakterystycznych cech odrodzonego, w postaci faszyzmu, nacjonalizmu jest to, że nie występuje on już w formie czystej, wyłącznie nacjonalistycznej, że przybiera postać mieszaną ruchu narodowo-społecznego. Dawny nacjonalizm przeciwstawiał się otwarcie wszelkim prądom reformy społecznej, domagał się, aby hasła społeczne umilkły wobec haseł narodowych, dzisiejszy jest ruchem narodowo-radykalnym, czasem nawet narodowo-socjalistycznym. Jest to po prostu porzucenie beznadziejnej placówki. W okresie bankructwa kapitalistycznych form ustrojowych, w okresie przeżywanego przez ludzkość wielkiego przełomu gospodarczego, niepodobna znaleźć w masach posłuchu idąc z programem lekceważenia problemów społecznych. Nie przeciwstawienie się nacjonalizmu idei przemian społecznych, ale połączenie tych idei jest platformą współczesnego nacjonalizmu. Nie mamy, rzecz jasna, żadnych złudzeń co do szczerości tej platformy, ani co do skuteczności tej akcji z punktu widzenia nieodzownego przewrotu społecznego. Wiadomo bowiem, że są dwie drogi zwalczania pewnego kierunku ideowego: jedna przez otwarte przeciwstawienie mu się, i druga – przez pozorne przyjęcie jego zasad. Radykalizm społeczny nacjonalizmu odgrywa właśnie rolę tego drugiego sposobu przeciwdziałania nadchodzącej rewolucji społecznej. Ale sam fakt chwycenia się tej drogi nie jest pozbawiony wymowy. Jest to, może podświadome, uznanie nieuchronności przewrotu. Fałszuje się tylko wartościowe pieniądze.
Na ten temat już pisaliśmy i nie chcemy więcej czasu tracić na powtarzanie tego. Pragniemy natomiast zwrócić uwagę na inne charakterystyczne cechy współczesnego nacjonalizmu. Z istoty samej nacjonalizmów wynika konieczność ich wzajemnego zderzenia się. Tymczasem obserwujemy zjawisko odwrotne. Cała niemal energia faszyzmu jest skierowana na wewnątrz, na ujarzmienie własnego społeczeństwa. Front wewnętrzny zagłusza prawie zupełnie front zewnętrzny, w imię którego doszło się do władzy. Jesteśmy świadkami wprost zadziwiającej solidarności międzynarodowej faszystowskich nacjonalizmów. Zadzierzgają się nici sympatii między nacjonalizmem francuskim a hitleryzmem. Prawica francuska w obecnej kampanii wyborczej szermuje hasłem, że „front ludowy to wojna”. Naturalnie wojna z Niemcami. A więc na odwrót: sukces wyborczy prawicy nacjonalistycznej we Francji oznacza otwartą drogę do porozumienia z Hitlerem i do załagodzenia zaognionych dziś konfliktów. Jeżeli w oświetleniu reflektorów nacjonalistycznych blednie odwieczny problem francusko-niemiecki, to samo dzieje się z nie mniej odwiecznym konfliktem polsko-niemieckim. W zadziwiający wprost sposób nacjonalizm sanacyjny znajduje wspólny język z hitleryzmem. Doszedłszy do władzy pod hasłem Polski mocarstwowej, a więc Polski, która pragnie się rozszerzyć, pod hasłem jedności narodowej, a przeciw partyjności i rozdarciu klasowemu społeczeństwa, zawiera pakty nieagresji zarówno z Niemcami Hitlera, jak i z sowiecką Rosją. Drugi prąd nacjonalistyczny w Polsce, reprezentowany przez opozycyjną endecję, który karierę zrobił na podniecaniu antagonizmów antyniemieckich, zwłaszcza w okresie, gdy nacjonalizm niemiecki był osłabiony, dziś nie ma możności wprawdzie zawierania paktów politycznych, ale czyni to przynajmniej w sferze duchowej, entuzjazmując się wszystkim, co zdziałał Hitler, dochodząc już niemal do kultu hitleryzmu. Zresztą wzorem tej polityki był duchowy wódz polskiego nacjonalizmu, Roman Dmowski, który znakomicie godził swą linię prorosyjską i antyniemiecką z głębokim uznaniem dla germanizacyjnej polityki, którą uznał za wzór do naśladowania. Jest więc tradycja w tej wzajemnej sympatii nacjonalizmów.
Ale ta przyjaźń faszystowska, utrzymująca się i utrwalająca się ponad sprzecznościami żywotnych interesów, jest wielce charakterystyczna. Nacjonalizm bowiem w znacznej mierze ma cele wewnętrzne, jest więcej środkiem na opanowanie własnego społeczeństwa, niż na podbój tzw. wrogów. Nacjonalizm jest nożem o dwóch ostrzach. Często tak się dzieje, że to ostrze skierowane do środka tnie mocno. Ostrze zewnętrzne jest tępe. Ideologia nacjonalizmu bywa bowiem nie mniej pozorną od ideologii radykalizmu społecznego, służy przede wszystkim wewnętrznej polityce klasowej. I dlatego właśnie nacjonalizm tak chętnie wyładowuje się w antysemityzmie. To w gruncie rzeczy niewinny środek wywiązania się z rozbudzonych złudzeń. Mówi się o obaleniu traktatu wersalskiego, o rozprawie z Francją, z Polską, mówi się o wielkomocarstwowej Polsce, ale w praktyce bije się Żydów. To jest konkretna pożywka nacjonalizmu. Nie znaczy to naturalnie, by nacjonalizm nie przedstawiał sobą realnego niebezpieczeństwa wojennego.
Nacjonalizm nigdy nie był wyrazem istotnych ideałów wolności narodowej. Podobnie jak w czasach przedwojennych, nacjonalizm znalazł siedzibę w obozie ugody z zaborcami, a socjalizm i demokracja reprezentowały ideę niepodległości. Dzieje się i obecnie to w skali międzynarodowej. Gdy nacjonalizm francuski zerka ku Hiszpanii, front ludowy, socjaliści, komuniści i radykałowie ostrzegają przed widmem nacjonalizmu niemieckiego. I nie kto inny, jak właśnie „Humanité” [francuska gazeta komunistyczna – przyp. red.], woła, że nie odda piędzi francuskiej ziemi. A w Polsce, u drugiej granicy niemieckiej, obserwujemy to samo zjawisko. Socjalizm polski, walcząc z międzynarodowym prądem faszyzmu, broni równocześnie Polski przed najpoważniejszym niebezpieczeństwem.
Nawet komunizm przechodzi znamienną ewolucję. Nie przesądzamy stopnia jej szczerości. Jesteśmy raczej skłonni przypuszczać, że odbywa się ona pod naporem warunków. Ale ostatecznie wszystkie ważne zmiany pod tym naporem się dokonują. W każdym razie jedno jest widoczne. Z arsenału argumentów komunistycznych jednym wystrzałem obecnych warunków zostały równocześnie ustrzelone dwa najbardziej nadużywane: socjalfaszyzm i jego starszy brat socjalpatriotyzm. Dziś u komunistów jest w dobrym tonie być patriotą. To już nie tylko to, do czego byliśmy od dawna przyzwyczajeni, że komunizm prowadził propagandę narodową wśród narodów kolonialnych lub słabo gospodarczo rozwiniętych. Teraz patriotyzm jest objawem zjawiającym się w komunizmie narodów europejskich. We Francji komuniści stają się jedną z najpatriotyczniejszych partii. O sobie mówią już nie „my, komuniści”, ale „my, Francuzi”.
W tyle za tym nowym prądem kroczy nieśmiało i polski komunizm. W nim, dzięki dziedzictwu Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy i lewicy PPS, były może najsilniejsze tendencje antypatriotyczne i antynarodowe. Stanął skutkiem tego nawet w sprzeczności z leninizmem, który nie bez trudu tępić musiał w nim błędy luksemburgizmu. Rezultatem tych tendencji były znane oświadczenia polskiego komunizmu kwestionujące polskość Śląska i polskich krajów zachodnich. Ale i on dziś zaczyna mówić innym tonem. Słyszymy już głosy, mówiące o zagrożonej niepodległości.
Socjalizm polski ewolucji takiej przechodzić nie musi. Walcząc od pół wieku niemal wbrew wszelakim nacjonalistom o niepodległość, dziś wbrew tymże nacjonalistom przeciwstawia się faszyzmowi, stanowiącemu zewnętrzną i wewnętrzną groźbę dla wolności narodu.
Adam Próchnik
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w PPS-owskim dzienniku „Robotnik” nr 145/1936, 1 maja 1936 roku. Od tamtej pory nie był wznawiany, poprawiono pisownię według obecnych reguł. Na potrzeby Lewicowo.pl przygotował Przemysław Kmieciak.