Stefania Sempołowska
List otwarty w sprawie więźniów politycznych
[1926]
Od kilku tygodni na całym obszarze państwa polskiego mniej lub więcej liczne bezimienne tłumy proletariackie podnoszą głos żądający oswobodzenia więźniów politycznych, nie jako amnestii, ułaskawienia – lecz jako wykonania praw konstytucją zagwarantowanych.
Odbywają się wiece, setki wieców; biorą w nich udział tysiące, dziesiątki, może setki tysięcy obywateli. Wiece te organizowane są przez stronnictwa chłopskie mniejszości narodowych i przez robotników, którzy ponad głowami przywódców partyjnych podają sobie ręce w imię haseł swobody i solidarności robotniczej.
Ten głos, podnoszący się od dołu społeczeństwa, mimo zakazów i represji szerzy się, idzie przez cały kraj wśród sfer pracujących.
Dzięki solidarności robotniczej przedostał się poza granice kraju, wywołał echo sympatii wśród demokratycznych społeczeństw Zachodu.
W Europie zachodniej (w Paryżu, w Essen, w Stopenbergu, w Langendreer itd.) mityngi robotnicze uchwalają wyrazy sympatii dla ofiar represji politycznych w Polsce. We Francji i w Niemczech powstały komitety mające na celu poparcie akcji wolnościowej w Polsce, a pod odezwami tych komitetów figurują nazwiska znanych światu bojowników o prawa ludzkie wśród ludzi: obok sędziwego prof. szwajcarskiego A. Forela, nazwisko wiernej, długoletniej przyjaciółki Polski: Madame Severine, nazwiska: Jerzego Davisona, Andrć Bertou, George Duhamel, Henri Barbusse, Karola Vildraci i dziesiątki innych intelektualistów europejskich.
U nas policja rozwiązuje te wiece, cenzura konfiskuje wiadomości o nich (wydawnictwo „Amnestia” wychodzi nielegalnie jako organ Międzypartyjnego Sekretariatu do walki o amnestię dla więźniów politycznych). Usiłuje się akcję całą zdusić i zabić milczeniem.
Sfery burżuazyjne, nawet tak zwana inteligencja, obojętne jak zwykle na sprawę mas chłopskich i robotniczych, z których przeważnie rekrutują się więźniowie polityczni – wobec akcji tej stoją biernie. Albo nie widzą jej, albo zbywają wyrazem „agitacja bolszewicka” – jakby w Polsce dążenia wolnościowe, narodowe i społeczne mogły czerpać swe źródła tylko w ZSRR. Nie widzą w tej rozwijającej się akcji ocknienia się, protestu społecznego przeciw gwałceniu wolności obywatelskiej, jak nie czuły w gwałcie i terrorze strasznej krzywdy, grożącej nie tylko wydziedziczonym klasom i narodowościom, ale wraz z nimi całemu społeczeństwu, całemu organizmowi państwowemu.
Sprzeczny z prawami konstytucji, straszny, duszący łańcuch represji politycznych dławi nasze życie duchowe.
Nie tylko tysiące ludzi męczy się w więzieniach polskich (przeszło 6000 więźniów politycznych) za niezależność swych myśli, wierzeń i dążeń, ale miliony karleją duchowo, poprzestając tylko na formalnej wolności.
Dopóki więzienia nasze są pełne więźniów politycznych, dopóki agenci defensywy (często pracownicy dawnej ochrany rosyjskiej lub pruskiej Feldpolizei) – są cenzorami naszych myśli, sędziami naszych obowiązków obywatelskich, panami naszego losu – wszystkie opowiadania o swobodzie są płytkim beztreściwym frazesem. Duch nasz tkwi dotąd w pętach carskich, płaszczy się pod butem pruskim. Dusze nasze snadź nie wyrwały się na wolność, bo kto jest wolny nie sieje niewoli, na gwałcie się nie opiera, nie lęka się ducha wolności. Terror polityczny zabił w nas resztkę odwagi cywilnej, śmiałości myśli, jakie pozostawiły w nas lata niewoli.
Nie wiem, czy jest gdzie na świecie naród, społeczeństwo, wśród którego odwaga cywilna byłaby przymiotem tak wyjątkowym, jak u nas.
Cichą, bezsłowną umową rządu i „sfer miarodajnych” uznano więźnia politycznego w Polsce za obywatela wyjętego spod praw, za którym ujmować się nie przystoi dobremu obywatelowi; uznano system represji politycznych za konieczność państwową.
W rozmowach prywatnych spotyka się często polityków zawodowych, nawet dostojników państwowych – mających tysiące wątpliwości lub wręcz głębokie przeświadczenie o mylności i zgubności dotychczasowej polityki rządowej: nieposzanowania swobód politycznych, ucisku narodowościowego, spychania w podziemia nielegalności partii politycznych, gwałcenia ustaw konstytucyjnych. Jedni ze stanowiska prawnego i kulturalnego, inni ze stanowiska politycznego – potępiają dotychczasową politykę.
Ale głośno tego nikt nie mówi.
Pojmują, wiedzą, że polityka terroru, stwarzania z Rzeczypospolitej olbrzymiego więzienia, jest polityką mylną, barbarzyńską, barbarzyństwo siejącą – ale milczą. Boją się opinii.
Żyjemy pod podwójnym terrorem: władz policyjnych ograniczających naszą swobodę i pod terrorem opinii prawicy ferującej wyroki o prawomyślności obywatelskiej.
Mniej boimy się naszego sumienia obywatelskiego, które nakazuje nam podnieść głos w obronie poszanowania praw państwowych, niż tego, że ze strony prawicy paść na nas może podejrzenie o sprzyjanie wyjętym spod prawa komunistom, Żydom, Ukraińcom itd.
Wytworzyło się i upowszechniło przekonanie, przez grupy prawicowe inspirowane, iż nie ma straszniejszego przestępstwa, straszniejszej zbrodni narodowej, niż przekonania komunistyczne. A przecież w całej Europie zachodniej partia komunistyczna działa legalnie, traktowana jako wroga pewnym grupom społecznym, pewnym partiom politycznym, pewnym kierunkom rządowym, ale przynależenie do tej partii nie jest poczytywane za zbrodnię stanu. U nas wyznawców tej idei wyjęto spod prawa, a spychając do podziemi nielegalszczyzny, wynaturza się często ten ruch.
Ludzie słabi i tchórzliwi w obawie opinii – milczą.
Gdzie głos odważny, który, nie lękając się tej opinii, śmiał przemówić w Polsce w obronie nie tylko umęczonych, ale i w obronie duszy polskiej?
Milczy Polska Liga Obrony Praw Człowieka i Obywatela, powołana zda się do walki z gwałceniem praw wolnościowych i ludzkich. Nie podniosła dotąd nigdy głosu publicznie w sprawie ucisku narodowościowego, wyznaniowego i politycznego, nie zaprotestowała nigdy przeciw sądom doraźnym i karze śmierci.
Tak samo milczy Polska Liga Wolności i Pokoju. W kraju wiodą one bierny żywot, zajmują tchórzliwe, milczące stanowisko, poprzestając na występach i udziale słownym w kongresach międzynarodowych.
Milczy Patronat – półurzędowy obrońca więźniów.
Milczy Koło byłych obrońców politycznych. Milczy wobec przesurowych wyroków towarzyszy ich byłych prac, wobec nadużyć władz więziennych, sądowych i administracyjnych. Milczy wobec tej parodii amnestii, mogącej z 6000 więźniów politycznych powrócić wolność („objąć łaską”) około 60 osobom, pozostawiającej możność zapełnienia tej luki nowymi aresztami.
Nieśmiało zabrzmi czasem głos Towarzystwa Byłych Więźniów Politycznych, których przywódcy zabezpieczeni się dziś czują ze względu na swe przekonania polityczne.
Czasem tylko czcigodny starzec, zawsze wierny hasłom wolnościowym, senator Limanowski, zapominając o czasie, miejscu, o współczesnych nastrojach, o audytorium, do którego przemawia – podnosi głos szczerze dopominający się wolności obywatelskiej w Polsce. Cichy głos starca brzmi jak odległe wspomnienie innych czasów, innych światów i nie obowiązuje jego towarzyszy.
Juliusz Kaden-Bandrowski i redaktor „Głosu Prawdy” zerwali z tchórzliwym milczeniem, postawili krok pierwszy. Niemałej na to potrzeba było odwagi cywilnej. Kroki ich jednak nie były śmiałe i zdecydowane: wypowiadały dużo mniej niż gorące serce i bystry umysł artysty mówił w głębi duszy, dużo mniej niż mówiło obywatelskie sumienie redaktora-patrioty.
Ostatnio pod odezwą domagającą się oswobodzenia więźniów politycznych i szanowania swobód obywatelskich, wśród wielkiej liczby podpisów przedstawicieli organizacji mniejszości narodowych i robotniczych – figurują podpisy kilku śmiałych intelektualistów polskich: prof. R Minkiewicza, prof. dr. Z. Radlińskiego, dr. Ettingera i szeregu dziennikarzy i literatów.
Chwila dla podjęcia sprawy jest odpowiednia. Żyjemy przecież jeszcze wspomnieniami dni majowych, przewrotu głoszącego ideę sanacji stosunków politycznych, „rewolucję moralną”.
Trzydzieści jeden lat pracuję wśród więźniów politycznych. Długoletnia ta praca daje mi nie tylko prawo mówienia o tej sprawie, ale wkłada na mnie obowiązek mówienia o niej publicznie, mówienia do tych, którzy w tej sprawie są władni.
Obowiązek to ciężki i smutny, bo mówiąc dziś o więźniu politycznym w Polsce, trzeba powiedzieć rzeczy przebolesne.
Liczba więźniów politycznych na terytorium Rzeczypospolitej jest tak wielką (przeszło 6000) – jaką nie była od dni rewolucji 1905-1906 roku; a że w tej chwili w Rzeczypospolitej nie ma, nie było rewolucji, nawet wrzenia politycznego, które by mogło usprawiedliwić nadzwyczajne miary poczynania władz bezpieczeństwa – trzeba stwierdzić fakt, iż w demokratycznej Rzeczypospolitej Polskiej represje polityczne przerastają normalne represje stosowane przez despotyczne rządy zaborcze.
Trzeba powiedzieć, że położenie więźnia politycznego w dzisiejszych więzieniach polskich jest gorsze, bardziej dokuczliwe, niż było w więzieniach carskich w Warszawie po 1905 roku.
Słowa te brzmią strasznie, ale jeśli się gorąco, niekłamanie chce, aby było lepiej – trzeba mieć odwagę spojrzeć prawdzie w oczy, poznać ją, stwierdzić i zwalczyć. Trzeba skończyć z tym systemem, iż dla rzekomego ukrycia prawdy przed zagranicą, należy ją ukrywać przed własnym społeczeństwem. Szkodnikiem obywatelskim jest nie ten, kto podnosi głos, nawołujący do poprawy, lecz ten, kto świadomie, celowo ukrywając zło, utrwala je i pomaga jego rozpowszechnieniu.
Władze nasze robią wszystkie wysiłki nie dla zwalczenia zła, lecz dla ukrycia go.
Jest źle, jest niewypowiedzianie źle i uważam za obowiązek obywatelski powiedzieć tę prawdę głośno.
Aby twierdzenie moje nie wydało się gołosłownym sądem, przytoczę tu kilka charakterystycznych faktów.
Bicie więźniów politycznych, zdarzające się tak często, nieomal powszechnie w aresztach i biurach policji, jako sposób wymuszania zeznań przy pierwiastkowym śledztwie – zdarza się i powtarza w różnych więzieniach sądowych, jako wynik dozwolonego gwałtu nad opornym więźniem. W więzieniach b. zaboru pruskiego bicie więźniów po twarzy jest na porządku dziennym.
Więzień polityczny, który w więzieniach carskich wywalczył sobie szereg praw zabezpieczających poszanowanie jego godności osobistej, dziś musi te walki toczyć na nowo. Nie chciał ongi wstawać przy wejściu prokuratora i innych przedstawicieli władz, dziś nakazują mu stać na baczność wobec munduru administracji więziennej, a opornych w tym względzie karze się ciemnicą. W więzieniach warszawskich po 1905 r. polityczni więźniowie karze karceru nie podlegali; dziś, gdy karze tej, stosowanej z dziką samowolą naczelników więzienia, z pominięciem wymaganych regulaminem oględzin lekarskich i rejestracji tych kar, więzień poddać się nie chce, stawiających opór na Pawiaku ściąga się ze schodów za nogi, obtłukując głowy i plecy o żelazne stopnie. We Wronkach więzień wchodzący do kancelarii, obowiązany jest w tym przybytku stać cały czas twarzą do ściany, choćby był profesorem i nosił tytuł doktorski (w b. zaborze pruskim tytuł ten jest specjalnie szanowany).
Przy stałym głodzie w więzieniach tysiącem nowych przepisów utrudnia się dostarczanie żywności z zewnątrz. Władze sądowe konfiskują na rzecz kosztów sądowych pomoc dawaną głodnemu i choremu więźniowi przez instytucje humanitarne (drobne zapomogi dawane przez Czerwony Krzyż chłopom ukraińskim więzionym od 1920 r., pieniądze złożone przez Patronat dla posła Łańcuckiego na leczenie zębów itd.).
Zmniejsza się z każdym rokiem prawa szeroko niegdyś uprawnionego Patronatu (niedopuszczanie delegatek Patronatu do więźniów śledczych, tj. często przez dwuletni okres czasu).
Zwalcza się nie tylko odwieczne w tradycji więziennej stanowisko starostów, ale i komunę żywnościową. W warszawskim więzieniu kobiecym ukarano karcerem (mimo interwencji prokuratora Rudnickiego) dziewczęta, które w wigilię Bożego Narodzenia podzieliły się żywnością z towarzyszkami, które tej żywności nie otrzymały.
Pomoc materialną, dawaną więźniom politycznym, poczytuje się za działalność antypaństwową i ściga sądownie: w Łodzi toczył się proces młodzieży oskarżonej o dawanie pomocy więźniom, a prokurator lubelski w procesie przeciw działaczom spółdzielczym sformułował jako zarzut przestępstwa politycznego posłanie przez to towarzystwo w Boże Narodzenie – chleba do więzienia, dla więźniów w ogóle, bez pominięcia komunistów. Wbrew chrześcijańskim zasadom: „głodnego nakarmić, więźnie cieszyć” (Mowy obrończe adw. Śmiarowskiego).
Władze więzienne samowolnie i bezkarnie zaostrzają wyroki sądowe już to strasznymi warunkami higienicznymi, rujnującymi zdrowie więźnia (śmiertelność w więzieniu na Św. Krzyżu wynosi 33% rocznie; mimo opinii Komisji sejmowej dotąd więzienie jest czynne), już to skazując na stałe męczarnie, spowodowane tysiącznymi rozporządzeniami, drobnymi, lecz dokuczliwymi. W b. więzieniach pruskich skazują więźnia na długoletnią absolutną izolację i bezczynność w maleńkich celach mających 4-5 metrów kw. Młody Kałuża w przedśmiertnym liście zaznacza, że błagał na próżno o przeniesienie go do celi ogólnej, odbiera sobie życie, nie mogąc dłużej żyć w tych warunkach. W wielu więzieniach około 6 godz. po południu odbiera się więźniom odzież, zmuszając (przeważnie młodych chłopców) do leżenia 13-14 godzin, bez względu na mękę i ciężkie zboczenia psychologiczno-fizjologiczne, jakie to zarządzenie wywołuje. Wobec przeludnienia więzień kresowych pousuwano z cel prycze i ławy, pozbawiając więźnia przez miesiące, lata możności siedzenia itd., itd., itd.
Stałe zaostrzanie regulaminu wywołuje w więzieniach walkę, więźniowie wobec obojętności władz wyższych bronią się jedyną bronią, jaką posiadają: głodówką. Głodówki są stale na porządku dziennym życia więziennego (w czerwcu r. b. – zatem już po przewrocie – było 7 głodówek: w Białymstoku, Kołomyi, Krakowie, Nowogródku, Lublinie, Lwowie Wilnie). Często powodem głodówki jest przewlekanie spraw sądowych.
Areszt prewencyjny niesumiennie, zbrodniczo przeciąga się w nieskończoność: doszliśmy w apelacji wileńskiej w sprawie Michajłowa do rekordowego okresu – 4 lat prewencji nie zaliczonej w poczet wyroku. Sąd nie zna tu żadnych uwzględnień: uczestnicy tzw. Zjazdu Młodzieży Komunistycznej – kilkudziesięciu chłopców i dziewcząt w wieku lat 17-20, przesiedziało w więzieniu prewencyjnym przeszło 2 lata, a ówczesny Minister Sprawiedliwości p. Wyganowski uspokajał mnie, twierdząc, że 90% tej młodzieży nosi nazwiska żydowskie.
Zaostrzono surowość wyroków z artykułu 102 przez stabilizowanie reformy okupantów niemieckich, znoszących możność stosowania kary twierdzy z tego artykułu (przy czym możliwe jest zaliczanie aresztu prewencyjnego w poczet wyroku).
W stosunkach więziennych dokonano już kodyfikacji praw. Wszystkie najdokuczliwsze regulaminowe paragrafy z trzech zaborów wybrano i rozciągnięto na możliwie duże terytorium.
W więziennictwie trudne są tylko zmiany regulaminowe, gdy chodzi o ulgi; władze nie wahają się nigdy wobec możliwości obostrzeń.
W stosunkach więziennych i sądowych jest źle, jest coraz gorzej, bo najwyższe władze centralne, nie chcąc tego zła widzieć, ośmielają tym nadużycia, utrwalają błędy.
Ostatnim ministrem, który nie lękając się głosu Dwugroszówki [chodzi o „Gazetę Poranną 2 grosze” – tani, napastliwy brukowiec prawicowy – przyp. redakcji Lewicowo.pl] postępował tak, jak mu rozum, moralność ludzka i obywatelska nakazywała, był minister Sobolewski: ścigał on przestępstwa popełnione w stosunku do więźnia, bo ten nie przestawał być dla Niego człowiekiem i pełnoprawnym obywatelem. Świetlana postać ministra Sobolewskiego jest dziś tylko legendą.
O olbrzymiej liczbie więźniów politycznych da pojęcie kilka dat cyfrowych: na wiosnę 1925 r. w czasie pokoju i spokoju aresztowano w trzech województwach kresowych 5200 chłopów białoruskich i ukraińskich. Przeszli oni tortury policyjnych badań śledczych, po kilku lub kilkunastu przeszło miesiącach 9/10 zwolniono jako niewinnie aresztowanych, reszta czeka sądu!
W miesiącu kwietniu 1926 r. aresztowano 1379 osób podejrzanych o przestępstwa polityczne.
Od dnia 1 czerwca 1925 do dnia 1 czerwca 1926 sądy osądziły 2431 osób oskarżonych o przestępstwo polityczne, w tym samym czasie aresztowano nowych 6757 osób.
Człowiekowi, który ma dobrą wolę zobaczenia sprawy, cyfry te i dane wystarczą dla zrozumienia, że w tej dziedzinie naszego życia dzieje się coś nienormalnego, zbrodniczego, coś, co się utrwala jako system i grozi życiu kulturalnemu, obywatelskiemu i państwowemu.
Wieloletnia praca wśród więźniów politycznych związała mnie z nimi na zawsze.
Nie pytałam nigdy o ich przekonania polityczne. Kochałam i szanowałam to, co stanowi ich wspólną cechę bez względu na przynależność partyjną: ofiarną ideowość, śmiałość lotu i dążenie ku świtom lepszego jutra.
Szczęśliwą byłam, że praca moja pozwalała mi stykać się z bohaterstwem w życiu, że pozwalała mi stykać się z wielu bojownikami o wolność. Chodziłam niejako w ślad za nimi, zbierając na ówczesnych polach walk:
wśród murów więziennych i u stóp szubienic, walk tych ofiary
Mam żywo w pamięci ludzi, zdarzenia i ducha czasów.
Może i niejeden z tych, co się ocierał o moją pracę, pamięta ją jeszcze i ducha jej rozumie.
PANIE MARSZAŁKU,
PANIE MINISTRZE SPRAWIEDLIWOŚCI,
Panie Marszałku, był Pan tyle razy więźniem politycznym, byli nimi Pana towarzysze i przyjaciele. Interesował się Pan niegdyś żywo losem więźnia politycznego. Zna Pan jego duszę. Wie Pan najlepiej, że więzieniem, męką można zabić ciało człowieka, ale nie zwalczy się, nie zabije idei: szczepi się tylko barbarzyństwo i podłość wśród prześladujących, hartuje siły ideowe męczenników. Szkło od uderzeń kruszy się, ale stal nabiera twardości.
Walka i męka odstrasza i zniechęca słabych, pociąga i zapala silnych i szlachetnych.
Towarzyszów Pana nie przerażała szubienica i katorga, tą drogą wróg mógł ich zabić, ale od idei nie odstręczył.
Przed laty trzydziestu i Pan głosił konieczność walki z kapitalizmem o dyktaturę proletariatu. Czy pragnie Pan, czy może Pan zezwolić, aby dziś wyznawcy tych samych ideałów w nowej ich interpretacji ginęli w wolnej Polsce za te hasła?
Przecież to też te ptaki, o których Pan z rzewnym uczuciem mówi, że wylatują może za wcześnie, może w złą drogę wylatują, bo… nie mogą siedzieć nad błotem. Przecież to też te ptaki, co okiem szukają na niebie zorzy, o której nikt nie wie jeszcze, czy jest zorzą wieczorną, za którą przyjdzie noc, czy zorzą poranną, zwiastującą świt i dzień jasny.
Tysiące chłopów białoruskich, ukraińskich i litewskich (stanowią 2/3 więźniów politycznych w Polsce) zapełnia nasze więzienia i ginie w tych więzieniach za ideę niepodległości narodowej, za hasła i dążenia, którym Pan oddał życie w ofierze, które Panu przyniosły nie tylko trud i mękę, ale i najwyższe szczęście obywatelskie i chwałę osobistą i prawa wyjątkowe wśród swego narodu. Czyż te same dążenia mogą być poczytywane za zbrodnię w Polsce obywatelom innej narodowości? Czyż więźniowie ci nie są Panu towarzyszami po broni i braćmi po duchu? Czy nie obejmuje ich Pan braterskim uczuciem i szacunkiem?
A jeśli są Panu obcy i wrodzy – w co nie mogę uwierzyć, sądzę, iż tylko zapomniani – ale jeśli są obcy i wrodzy, czy chce Pan ze względu na Rzeczpospolitą i Jej przyszłość, aby odbywali oni szkołę obywatelską w więzieniach Rzeczypospolitej?
Czy tak mało wierzy Pan w siły tej Rzeczypospolitej, którą Pan trudem Swym i męką Swą budował, iż uważa Pan za konieczne dla Jej utrzymania środki gwałtu i terroru, stosowane do Jej wolnych obywateli?
Czy imię Pana, to imię sztandarowe nie tylko dla dzisiejszego Rządu, ale i dla Niepodległej Rzeczypospolitej, czy to imię ma się w historii łączyć nie tylko z chwałą dni Zmartwychwstającej Polski, ale i ze wspomnieniami ucisku i terroru, jakimi Polska dzisiejsza traktuje tysiące obywateli, wyjętych spod prawa za swe idee polityczne, wierzenia społeczne, dążenia narodowe?
Panie Ministrze Sprawiedliwości – był Pan ongi obrońcą politycznych więźniów [mowa o Wacławie Makowskim – przyp. redakcji Lewicowo.pl], nawet wtedy, gdy ideały bojowców, ideały socjalistów, nie były już Pana ideałami. I Pan zna psychologię więźnia politycznego, i Pan nie wierzy, wierzyć nie może, że więzieniem, represjami zwalczyć można idee, które poczytuje Pan za błędne, więcej, za zgubne.
Jeśli Pan w to nie wierzy, to czym jest w Pana ręku system sprawiedliwości panujący dziś w Polsce? Jest systemem zemsty, przez nowoczesną kryminalistykę potępionym bezwzględnie.
Stoi Pan na straży sprawiedliwości i konstytucji. Czy i nadal w Polsce bardziej nad nie poważany być musi kodeks carski? Okupanci niemieccy zmieniali go śmiało wedle potrzeby. Czyż władze polskie szanują go tak głęboko, że ilekroć zmuszone są wybierać między naruszeniem konstytucji lub kodeksu carskiego – stają zawsze na stanowisku nienaruszalności postanowień i ustaw carskich (lub zmian niemieckich)?
Czy to olbrzymie więzienie, jakie uczyniono z Polski Niepodległej jest w zgodzie z prawem obywatelskim i konstytucją? Czy jest ono w zgodzie z hasłami, w imię których padły tragiczne ofiary w dni majowe? Czy jest w zgodzie z ideą rewolucji moralnej i odrodzenia moralnego, pod którego hasłem powstał Rząd, w którym Pan reprezentujesz prawo i sprawiedliwość? Czy jest ono wreszcie w zgodzie z Pana sumieniem prawnika? polityka? obywatela? człowieka?
Te pytania rodzą się w mej duszy, gdy dziś stykam się z więźniami politycznymi.
Rodzą się nie tylko z sentymentu i uczuć humanitarnych, ale i z głębokiej troski o kulturę i przyszłość Polski.
Zwracam się z nimi do Pana, Panie Marszałku, do Pana, Panie Ministrze Sprawiedliwości, boście Panowie władni i odpowiedzialni.
Stefania Sempołowska
Sierpień 1926 r.
Powyższy tekst Stefanii Sempołowskiej pierwotnie ukazał w postaci broszury, wydanej nakładem autorki, Odbito w Drukarni Narodowej w Krakowie. Po latach tekst wznowiono w książce Stefania Sempołowska – „W więzieniach”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1960, redakcja Aniela Steinsbergowa. Od tamtej pory tekst nie był wznawiany, niniejsza wersja bazuje na pierwotnej edycji broszurowej z roku 1926, poprawiono pisownię według obecnych reguł.