„Trybuna”
Ku reakcji
[1919]
Polska zaczyna wyglądać upiornie.
Na powierzchni jej życia publicznego chodzi mnóstwo nieboszczyków, straszy mnóstwo upiorów. Prawdziwe jej walory chowają się coraz bardziej w głąb życia, stronią na ubocza...
Komuż w tej Polsce dzisiaj dobrze albo bodaj znośnie? Właściwie tylko szlachcie wiejskiej, bogatym chłopom i miejskim lichwiarzom.
Tylko lichwiarze mogą o sobie powiedzieć, że ich czas nadszedł... Może jeszcze to samo powiedzieć chyba wyższy kler i szereg awanturników cywilnych i wojskowych, którzy przed rokiem wycierali przedpokoje okupantów albo oddawali im najbardziej podejrzane usługi, a dzisiaj rozbijają się po Polsce i przepełniają eleganckie pociągi koalicyjne za polskimi paszportami, pośredniczą, chwytają napiwki krociowe, robią jednym słowem „kombinacje”...
Żołnierz, uboższy chłop, robotnik, inteligent klną, jęczą i – czekają. Wszystko, co pracuje, co walczy, co przedstawia największą społeczną siłę i wartość, to cierpi i znosi nędzę, a co wyzyskuje, wiedzie żywot próżniaczy, oszukuje, to ma dostatek, choćby względny, to jest na wierzchu.
Szósta zima wojenna zaostrza jeszcze te okrucieństwa losu.
To upośledzenie ludu w Polsce jest żerem dla reakcji społecznej i politycznej. Bo tylko biedny, wyczerpany, bezbronny lud pozwoli się tak uciskać, jak szykuje się do tego reakcja polska. Ogólny brak – to dopiero właściwe pole dla spekulanta-lichwiarza. Mniejsza o to czy brak ten jest absolutny, czy względny, czy „naturalny”, czy „sztuczny”, skoro społeczeństwo niczego nie robi, aby brakowi zaradzić.
Reakcja jest odwrotną stroną nędzy i wyczerpania ludu. Czyżby szlachcic ośmielił się kazać policjantom, swoim pachołkom bić, katować, więzić swoją służbę, gdyby spodziewać się musiał natychmiastowego odwetu? Czyżby lichwiarz śmiał śrubować ceny, chować towar, znęcać się nad lokatorem, gdyby oczekiwał natychmiastowej obrony ze strony swych ofiar? W społeczeństwach zdrowszych władza stawia granice takim szaleństwom; u nas władza od góry do dołu jest na usługach tych właśnie szaleństw, jeżeli tylko usłyszy „mocne” odezwanie się jakiegoś zjazdu „żubrów”, jeżeli tylko przeczyta jakiś bezczelny memoriał, protestujący z całą swobodą choćby przeciw podatkom lub opłatom z wojennych zysków!...
Rok mija niepodległego życia polskiego, a najczarniejsze myśli oblegają każdy sumienniejszy umysł w kraju. Polska jest tak wewnętrznie słabą, jak jeszcze nigdy nie była. Nawet w czasie niewoli u obcych. Podkreślamy te straszne słowa, aby nie ulec złudzeniu, aby nie dać się uwieść hasłu, które rozlega się dokoła, że „jakoś to będzie”, że mamy „liczną armię” i „trzydzieści milionów ludności” i „kraj urodzajny” i „ręce zdolne do pracy” itd. I słabi przy tym jesteśmy w życiu wewnętrznym jak niemowlęta albo ciężko chorzy ludzie. I stajemy się coraz bardziej słabymi, o ile chodzi o organizację pracy, o organizację masy pracującej i jej sił fizycznych i moralnych, bo reakcja społeczna nie pozwala na zorganizowanie ani chłopa, ani robotnika, bo jednemu i drugiemu odbiera nadzieje, za które zapłacił krwią swoją, nadzieje na nowy ład w Polsce, korzystny dla nich obu.
Co może być następstwem tego stanu wyczerpania mas? Dwie zmiany są możliwe; albo powolne zamieranie energii ludowej, zamieranie, które obserwowaliśmy w Polsce przedrozbiorowej, albo gwałtowny wybuch rozpaczy. Rozpatrując obie te perspektywy, należałoby ze stanowiska patrioty polskiego widzieć w pierwszej większe nieszczęście niż w drugiej... Na pierwszej drodze czeka nas śmierć pewna; śmierć może za lat kilka lub kilkadziesiąt... Na drugiej możliwą jest jeszcze szansa otrząśnięcia się i wyrwania z dzisiejszego bezwładu zła!... Stąd to najspokojniejsi ludzie prywatni wzdychają do „latarni”, stąd całe partie kokietują „gwałtowny akt odwetu” itd. Reakcja zaś panosząca się jak wrzód ogromny na naszym ciele ma tę szczerość, że nikomu z ludu nie obiecuje ani porządku, ani ładu, ani lepszego powodzenia, tylko grozi i jeszcze raz grozi wszystkim, którzy by chcieli zrobić cokolwiek bez niej lub przeciw niej...
I te groźby, zresztą śmieszne – wystarczają. Grozi garść szlachty i rząd słucha, grożą paskarze i rząd się akomoduje, grozi kilku biskupów i skutek pewny. Doszło do tego, iż jak śmieszna ironia brzmią słowa, że naczelnik tego państwa był do niedawna twórcą i wodzem Polskiej Partii Socjalistycznej, że siedział w więzieniach za sprawę robotnika i chłopa polskiego, że minister spraw wewnętrznych towarzyszył mu długi czas na tej drodze walki – „klasowej”…
Dziś brzmi to jak – osobista obraza. Jest to skutek spotęgowania się reakcji najordynarniejszej, reakcji prowokującej swoją duchowością azjatycką, wzorowaną na czynowniczej potędze rosyjskiej lub pruskiej, reakcji godnej XVIII wieku, tylko że jest ona na służbie potęg, wysysającej siły milionów polskiego ludu. Bo i to trzeba podnieść, że reakcja nasza – sama stanowiąca zero – jest wykonawczynią zleceń reakcji zachodnioeuropejskiej, że ciągnie rydwan zwycięskiego kapitału wojennego na równi z innymi niewolnikami, a za to „rządzi” w Polsce... Od chwili, kiedy Dmowski oczerniał rząd robotniczy i chłopski przed Europą, jako bolszewizm i chaos, aby Polsce odciąć żywność i broń, aż do dzisiaj, kiedy Polska „wspomagana” przez koalicję musi za to prowadzić wojnę, jeden i ten sam schemat jej niedoli, nędzy i wyczerpania. Jesteśmy w niewoli przy wszelkich pozorach niepodległości; jesteśmy rządzeni, jak dawni „poddani”, przy wszelkich pozorach republikańskiej demokracji.
Idziemy ku ciężkiej przyszłości.
Powyższy tekst to wstępny artykuł redakcyjny w piśmie „Trybuna” nr 4, 8 listopada 1919 r. „Trybuna” była lewicowo-postępowym tygodnikiem pod redakcją Władysława Wolerta, bliskim PPS, lecz niezależnym od partii. Od tamtej pory tekst nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię według obecnych reguł.