Stanisław Posner
Kluby robotnicze
[1913]
Szary dzień roboczy zbliża się ku końcowi. Stają maszyny, robotnicy tłumnie opuszczają zabudowania fabryczne. Przed chwilą jeszcze huczało po wielkich halach fabrycznych potężne życie. Słychać było miarowy odgłos młotów, oczy ślepły od ognistego światła, miarowo warczały potężne koła, co czas pewien przeraźliwie świstała syrena. W tym piekielnym zgiełku w krótkich odstępach czasu słychać było urywane słowa i rozkazy. Jeszcze chwila, a całe to nowoczesne piekło na szereg godzin zalegnie cisza. Ludzie lubujący się w porównaniach twierdzą, że maszyny współczesne to są dawni niewolnicy. Człowiek, który opanował siły przyrody, sam siebie wyzwolił, a z maszyny niewolnika swego uczynił. Ci sami jednak ludzie nie powiedzą chyba, że praca ludzka stała się przez taką zmianę mniej wyczerpującą albo przyjemniejszą. Jeżeli maszyna jest niemym, nieszemrzącym i niebuntującym się niewolnikiem, to jednak wymaga ona wielkiej uwagi; jeżeli robotnik dzisiejszy ma w stosunku do maszyny dzisiejszej pełnić rolę taką, jaką w dawnych czasach pełnili dozorcy wobec niewolników, to jednak należy uznać, że ci nowocześni dozorcy pełnią służbę nierównie cięższą i fizycznie, i moralnie, nierównie też bardziej odpowiedzialną, ryzykowną, niebezpieczną. Jeden krok nieostrożny i życie ludzkie wisi na włosku; jedno zamyślenie się, puszczenie w niepamięć przestrogi maszynisty i dziesiątek ludzi jeden i drugi może zginąć przedwczesną i niepotrzebną śmiercią. Ta czujność, ta wciąż wytężona uwaga wyczerpuje więcej pod względem nerwowym niż najcięższa bodaj praca fizyczna. Wydatek energii nerwowej jest tysiąckrotnie większy niż w dawniejszych warunkach pracy roboczej. Robotnik miejski w pięćdziesiątym roku życia jest już zgrzybiałym starcem, podczas gdy na wsi spotykamy pracowników o wiele starszych, zupełnie jeszcze rześkich. Różne niedomagania nerwowe są w świecie robotniczym coraz częstsze i świadczą nie tylko o tym, że warunki społeczne działają rozkładowo na świat fizyczny człowieka, ale że i specjalne warunki pracy robotniczej po miastach wyczerpują organizm człowieka, wysysając z niego wszystkie zapasy energii nerwowej, zabijają w nim wszelką inicjatywę, wszelkie pragnienie pełniejszego życia, wszelkie przywiązanie do życia w ogóle. Homer każe władcy królewskiemu skarżyć się na los swój i dowodzić, że wolałby być ostatnim wyrobnikiem na Ziemi niż królem królów w państwie cieniów. Jakże się zmieniły poglądy ludzkie! Słowa te pisał poeta narodu, którego ustrój gospodarczy oparty był na niewolnictwie. My, ludzie współcześni, panowie świata, władcy sił przyrody, budowniczowie kolosów maszynowych, nie ośmielilibyśmy się dowodzić, że ciężkie, bezsłoneczne życie wyrobnicze lepsze jest od czyjegokolwiek bądź. Nie masz bowiem nawet w wyobraźni, która państwo cieniów buduje, nic gorszego niż życie wyrobnicze...
Czy jest droga wyjścia z tych piekieł dantejskich? Szuka jej nie tylko umysł ludzki, ale przede wszystkim siła samozachowawcza człowieka. Umysł znajduje ją na linii konieczności rozwojowej, w rezultacie rozwoju obiektywnych czynników gospodarczych; siła samozachowawcza człowieka broni go przed zwyrodnieniem ostatecznym. W ten sposób człowiek robotnik dąży do zmniejszenia godzin pracy, do ulepszenia jej warunków technicznych, do podniesienia płacy. W miarę jak rośnie uświadomienie klasy robotniczej, świadomy czyn przychodzi z pomocą na pół świadomej sile samozachowawczej i we wszystkich krajach świat robotniczy zaczyna świadomie walczyć o krótszy dzień roboczy, o zabezpieczenie starości, o przedłużenie tym samym życia robotniczego, a także o zabezpieczenie na wypadek choroby albo nieszczęśliwych wypadków. W niektórych krajach ta świadoma walka dała już pożądane rezultaty. Dzień roboczy zmniejsza się stale z 12 na 11, z 11 na 10, z 10 na 9 godzin, gdzieniegdzie udało się nawet wywalczyć 8-godzinny dzień pracy i być może niedaleką już jest chwila, kiedy 8-godzinny dzień roboczy otrzyma sankcję prawodawczą, stanie się dniem najdłuższej pracy roboczej. Wtedy nie tylko w Nowej Zelandii i w innych krajach Republiki Australijskiej robotnicy w życiu własnym ziszczą hasło angielskie „trzech ósemek”, to jest ośmiu godzin snu, ośmiu godzin pracy i ośmiu godzin rozrywki, ale i w najbliższych nam warunkach życia robotniczego będziemy świadkami podobnego podziału doby u ludzi pracy.
W chwili kiedy siła samozachowawcza robotnika, a łącznie z nią i świadoma walka robotnika o lepsze jutro, zaczyna okrawać, ograniczać i określać długość dnia roboczego, na porządku dziennym staje pytanie: cóż począć z godzinami okrojonymi, z „czasem wolnym?”. Dzień roboczy trwał dawniej 12 godzin, obecnie trwa 9. W ten sposób robotnik zyskał trzy godziny czasu, którym dowolnie może rozporządzać, a którego nie wypełnia więcej ciężka praca fabryczna, surowa walka o czerstwy chleb powszedni. W społeczeństwach robotniczych zachodu europejskiego i amerykańskiego, w Anglii i Stanach Zjednoczonych, gdzie robotnik o wiele wcześniej zaczął walczyć o lepsze warunki pracy i wiele wcześniej te lepsze warunki zdołał sobie wywalczyć, od wielu lat już sprawa wypełniania „wolnego czasu” stoi na porządku dziennym, zaprząta uwagę organizacji robotniczej i publicystów. Istnieje cały szereg instytucji, które nie tylko wypełniają wolny czas robotnika, które oprócz tego kształcą świat robotniczy, rozszerzają jego widnokrąg, wprowadzają do umysłu i uczucia nowe głębsze pierwiastki uspołecznienia i uszlachetnienia, pobudzają do życia drzemiące w człowieku uczucie solidarności. Jedną z tych instytucji są kluby robotnicze i o tych klubach chcemy zwięzłą podać wiadomość.
W Anglii istnieje obecnie około 4000 klubów robotniczych [1], do których należy około 1 250 000 członków. W tej liczbie około 1400 klubów należy do Unii Klubów Robotniczych. (The Working Men’s Club and Institute Union), założonej w r. 1862. Te kluby liczą około 150 tysięcy członków. Kluby należące do Unii stoją najwyżej pod względem doboru członków i ich wartości moralnej. Unia jest organizacją zgoła bezpartyjną pod względem wyznaniowym i politycznym; należą do niej kluby zachowawcze (800), radykalne i socjalistyczne.
Unia wydaje własny miesięcznik (Club and Institute Journal), który rozchodzi się w 30 tysiącach egzemplarzy. Unia utrzymuje dom dla rekonwalescentów. Każdy oddzielny klub robotniczy, który chce przyłączyć się do Unii, opłaca 5 szylingów (około 2 i pół rb.) od każdych 100 członków tytułem wpisu, a następnie wnosi taką samą opłatę corocznie. Ponosząc takie koszta, każdy klub przez należenie do Unii zdobywa poważne korzyści. Członkowie klubu należącego do Unii są jednocześnie członkami wszystkich klubów w całej Anglii. Członkowie otrzymują specjalne legitymacje, nadające im prawo członków honorowych każdego klubu związkowego, i kart takich w ciągu jednego roku wydaje się około miliona. Związek prowadzi propagandę na rzecz swoją, udziela klubom porady prawnej, ogłasza broszury i pisma ulotne w sprawach związanych z organizacją klubów, wysyła mówców na mityngi klubowe. Związek pośredniczy w urządzaniu bibliotek, wysyła klubom książki z ustępstwem 25% ceny handlowej, utrzymuje bibliotekę wędrowną (18000 tomów), urządzoną w ten sposób, że na żądanie klubów wysyła im skrzynki zawierające po 30 tomów różnych dzieł. Każdy klub ma prawo zatrzymać dwie skrzynki na przeciąg trzech miesięcy, opłacając tylko koszt przesyłki w jedną i drugą stronę. Prócz tego Związek posiada dużą bibliotekę stałą, z której każdy członek klubu należącego do Związku ma prawo wypożyczać książki na przeciąg sześciu tygodni, przy czym przesyłkę w jedną stronę opłaca zarząd. W razie jeżeli książki nie zostaną zwrócone w terminie, opłaca się karę w ilości ośmiu kopiejek za każdy tydzień. Jeżeli biblioteka żądanej książki nie posiada, Związek kupuje ją, o ile jest komuś potrzebna. Poza tym większe kluby posiadają własne biblioteki (ogółem w r. 1909 – 271 tysięcy tomów). Na żądanie Związek wysyła klubom latarnie magiczne, przeźrocza do obrazów niknących i temu podobne. Widzimy stąd, jak wielkie korzyści otrzymują robotnicy angielscy należący do klubów robotniczych. Robotnika angielskiego niewiele obchodzą warunki miejscowe, w których się przypadkowo znajduje. Pogoń za chlebem może go przerzucać z miejsca na miejsce. Jest członkiem klubu robotniczego i jako taki może korzystać z bibliotek publicznych, może czytać ostatnie nowości, może znajdować odpowiedzi na wszystkie trapiące go pytania, zupełnie tak samo, jak gdyby nie wyjeżdżał wcale ze stolicy kraju, ze stolicy życia umysłowego.
Związek organizuje nie tylko biblioteki i czytelnictwo: organizuje też różnorodne wycieczki, mające na celu poznawanie osobliwości Londynu. W ten sposób pod wodzą doświadczonych przewodników zwiedza się wielkie przedsiębiorstwa techniczne albo zakłady drukarskie wielkiego dziennika londyńskiego, parlament, wystawy sztuki. W roku 1894 Związek zorganizował wycieczkę zbiorową członków klubów do Antwerpii, gdzie podówczas odbywała się wystawa międzynarodowa. Związek pragnie zawsze podnieść poziom, na którym znajduje się działalność klubów. W tym celu poleca tworzenie kół czytelników, którym udziela specjalnych nagród za najliczniejsze uczestnictwo i czytanie poważniejszych książek. Koło takie tytułem nagrody otrzymuje skrzynkę książek wartości 20 do 30 rb. Takim specjalnym kółkom czytelniczym Związek wysyła nie tylko książki do czytania w żądanej ilości i jakości, ale i kierowników, pod których kontrolą prowadzi się czytanie i dyskusje. Kierownik taki prowadzi kółka w ciągu ośmiu tygodni zupełnie bezpłatnie. Kółko otrzymujące nagrody musi się składać przynajmniej z 10 członków i musi zbierać się przynajmniej raz w tygodniu. Protokół każdego posiedzenia ze szczegółowym wykazem członków oraz sprawozdaniem z dyskusji musi być przesyłany sekretarzowi Związku. Związek organizuje prócz tego wykłady przy klubach, bądź samodzielnie, bądź też w związku z innymi organizacjami samopomocy społecznej. W ten sposób udało mu się zorganizować wykłady ekonomii politycznej, historii, polityki, kooperacji, języków itd. Ilość wykładów wynosi przeciętnie 12; opłata 25 kop. od słuchacza za kurs. W roku 1891 Związek zorganizował „Towarzystwo Ekonomiczne” przy Związku Klubów, na czele którego stanął znany ekonomista, profesor Bonar. W celu uczczenia pamięci zasłużonych dla Unii działaczy zorganizowano w r. 1908 stypendia dla członków klubów, umożliwiające pobyt w Ruskin College w Oxfordzie. Rozpisuje się konkurs, w którym uczestniczyć mogą członkowie klubów. Stający do konkursu muszą napisać ćwiczenie na zadany temat (zawsze społeczny, z życiem publicznym robotników związany) i wyjaśnić, jak zamierzają spędzić rok szkolny w Oxfordzie i jaką korzyść zamierzają z tego pobytu osiągnąć. Referaty kwalifikuje specjalista. Tak samo Unia udziela stypendiów dwu klubistom zamierzającym spędzić letnie tygodnie na kursach w Oxfordzie lub Cambridge.
O działalności Unii świadczy dobrze, że w ciągu roku (1909) sekretariat otrzymał 28650 listów i wysłał 92992 listów i przesyłek. Sekretarz (naczelny) objeżdża corocznie wszystkie kluby, aby przekonać się na miejscu, jak pracują; w ciągu roku podróże takie zabierają 100 dni i obejmują 15 tysięcy mil angielskich.
Unia w r. 1895 założyła Dom Zdrowia dla klubistów (w Kent). W r. 1909 przybył następny dla członków klubów bardziej na północ wysuniętych (w Yorkshire). Setki członków klubów znajduje w nich opiekę i warunki umożliwiające szybki powrót do pracy.
Związek korzysta z każdej sposobności, aby prowadzić propagandę swoich idei. Bądź na zjazdach związków zawodowych, bądź też na zjazdach towarzystw spółdzielczych, wszędzie występują stale przedstawiciele związku i prowadzą propagandę na rzecz organizowania klubów. W roku 1896 Związek powziął uchwałę zwołania specjalnego zjazdu przedstawicieli wszystkich instytucji mających na celu polepszenie bytu klasy pracującej i ogłosił konkurs z nagrodą 500 rb. za najlepszy referat o kwestii społecznej, odczytany na zjeździe.
Związek Klubów Robotniczych otrzymał kilkakrotnie wielkie nagrody; po raz ostatni na wystawie paryskiej 1889 roku.
Przyjrzyjmy się z kolei działalności poszczególnych klubów. Członek wstępujący do klubu opłaca wpisowe, wynoszące od 25 do 50 kop.; opłaca też składkę miesięczną, wahającą się od 12 do 30 kopiejek. Nie wszystkie kluby posiadają jednakowe organizacje. Najwyżej stoją kluby o zabarwieniu politycznym; tych jest najmniej. W klubie znajduje się jeden albo kilka bilardów, kręgielnia. W dzień powszedni zbierają się tam ludzie, ażeby przy zdrowej zabawie i przy szklance piwa [2] zapomnieć o troskach dnia powszedniego. Ludzie tworzą grupy znajomych, przyjaciół, wyznawców jednych przekonań i gwarzą o kwestiach dnia, o ostatniej mowie posła robotniczego John Burnsa, o nowym billu (prawie) podatkowym, o ostatnim posiedzeniu rady miejskiej albo o wielkim procesie, który toczył się dni poprzednich przed sądem przysięgłych. Dyskusja toczy się z dziennikiem porannym w ręku, ścierają się opinie i z różnych polemicznych okrawków wytwarza się jednolita opinia polityczna. W innym pokoju klubu odbywają się wykłady, w innym znowu lekcja gimnastyki angielskiej. Co czas pewien zbierają się członkowie klubu na mityng w celu wysłuchania tego lub owego działacza społecznego, przy czym nierzadko wielcy mówcy parlamentarni, przywódcy stronnictw, byli czy przyszli ministrowie wstępują na estradę skromnego klubu robotniczego, aby z jej nieznacznej wysokości pouczać ostrzegać i przepowiadać.
W niedzielę klub przybiera charakter bardziej uroczysty: występują wykładowcy, referenci, odczytuje się poważne traktaty, toczy się poważna dyskusja (nie wszystkie kluby otwarte są w niedzielę).
Czy w dzień powszedni, czy w niedzielę klub i życie klubowe czyni swoje: zbliża ludzi, budzi i organizuje na swój sposób poczucie solidarności robotniczej i ludzkiej.
Znakomitą rolę odegrały kluby robotnicze w Niemczech w okresie panowania ustaw wyjątkowych (1878-1890). Ześrodkowała się w nich niemal cała praca kulturalna robotników niemieckich. Stronnictwo socjalistyczne przestało istnieć. Związki zawodowe pod pozorem stosunków z partią socjalistyczną albo pod zarzutem barwy socjalistycznej zostały rozwiązane i uwięzione. Odradzając się, unikały wszelkich czynów, stosunków, wszelkiej działalności, która by wybiegała poza granice najelementarniejszych czynności zawodowych; policja czyhała tylko na objawy żwawszej działalności ogólniejszej, aby pod pozorem uprawiania polityki stowarzyszenie zamknąć, a członków zarządu skazać na banicję, członków związku zdziesiątkować i wszelką im akcję zbiorową na długie lata obrzydzić. Zakładano tedy „kluby dyskusyjne”, „kluby czytelniane” (Discusions- und Leseklubs). Kluby te również cierpiały od nadzoru policji. Unikano tedy wszelkich emblematów socjalistycznych. Klubom nadawano byle jakie przezwiska, niekiedy śmieszne np. „Stara Ciotka” (Alte Tante); władze nadzorcze mogły być w taki sposób łatwiej wprowadzone w błąd. Cóż bowiem mogło się dziać w klubie, który miał wesołą nazwę „Starej Ciotki”? Komisarz policyjny mógł przypuszczać, że zbierają się tam młodzi i starzy plotkarze, że piją kawę czy piwo, prowadzą puste i obojętne pod względem politycznym rozmowy (mają Niemcy specjalnie eufoniczny wyraz na określenie takiego godziwego spędzania czasu: Cafeklatsch). Po cichu bowiem popierał nawet powstawanie takich klubów, które mogły odwracać robotników od innych mniej prawowitych organizacji rozrywek robotniczych. Robotnicy zawodu introligatorskiego i pobocznych w Berlinie zorganizowali taki klub („Stara Ciotka”). Jeden z uczestników opisał życie tego klubu. Zbierano się w ilości najwyżej dwudziestu osób raz w tygodniu, niekiedy w pokoju restauracyjnym (od podwórza), najczęściej w domach prywatnych. Każdy płacił dziesięć groszy na tydzień. Ta opłata pozwalała abonować kilka czasopism. Ze składek i ofiar w naturze zgromadzono niewielką bibliotekę. Każde posiedzenie rozpoczynało się od dyskusji, czym je wypełnić. Niektórzy członkowie należeli do gminy wolnomyślicieli (Freireligiöse Gemeinde istniała w Berlinie od połowy XIX stulecia) i wprowadzali na porządek dzienny zagadnienia religijne albo filozoficzne, traktowane uprzednio przez prelegentów gminy na niedzielnych konferencjach. Innym razem dyskutowano na tematy literackie: mówiono np. o powieści Dostojewskiego, drukowanej w odcinku dziennika popularnego. Kiedy indziej jeden z uczestników, rzemieślnik, pracujący w odlewni figur gipsowych i wieczorami uczęszczający do szkoły rysunkowej, rozkochany w sztuce, zaimprowizował odczyt o sztuce średniowiecznej i o Odrodzeniu, i tak wszystkich rozentuzjazmował dla sztuki, że klub postanowił najbliższej niedzieli udać się do Muzeum Sztuki pod wodzą młodego modelarza. Wreszcie czytano na głosy „Don Carlosa” Schillera, rozmawiano o „Fauście” Goethego – byli to przecież robotnicy niemieccy – nie zapomniano też o Hauptmannie, który stawiał wtedy pierwsze swoje kroki na scenie niemieckiej, ani o Ibsenie. Za pieniądze składkowe kupowano bilet do teatru albo na ciekawsze, zachwalane przez prasę odczyty i przekazywano te bilety uczestnikom, którzy wydawali się najbardziej odpowiednimi na sprawozdawców. Taki delegat obowiązany był dobrze uważać na przedstawieniu albo odczycie, przygotować referat i odczytać go najbliższej niedzieli. Po referacie rozpoczynała się dyskusja; tak np. z powodu „Nory” Ibsena zainicjowano dyskusję na temat emancypacji kobiet. W związku z taką dyskusją, gdy uczestnikom zdarzało się zahaczać o pytania i zagadnienia, na które nie znajdowali odpowiedzi w zapasie posiadanych wiadomości, postanawiano odczytywać wspólnie odnośne książki. Uczestnicy atoli przychodzili do przekonania, że samouctwo nie daje im pożądanych rezultatów, że wiele czasu tracą na próżno, czytając książki zbyteczne albo przestarzałe. Szukali tedy kierowników, nauczycieli. W ten sposób w naszym klubie wykładał Paweł Ernst ekonomię społeczną, a Bruno Wille teorię poznania. Dr Ernst sam opisał swoje wykłady. Umówiono się, że słuchających nie będzie więcej nad pięćdziesięciu. Zbierano się raz w tygodniu. Wykład trwał dwie do trzech godzin. Kurs obejmował trzy kwartały. „Przez pierwszą godzinę wykładałem. Nasamprzód dyktowałem treść wykładu w krótkich zdaniach, których każdy uczestnik uczył się na pamięć. Następnie rozwijałem zawarte w dyktandzie pojęcia i ilustrowałem je faktami z życia. Kto chciał, mógł ten wykład zapisać. Po wykładzie rozpoczynałem dyskusję, którą prowadziłem. Zadawano mi pytania, na które odpowiadałem, ustępy mniej jasne starałem się ponownie tłumaczyć w formie bardziej popularnej. Wreszcie w trzeciej części lekcji uczestnicy powtarzali treść wykładu; nie pozwalałem nikomu mówić dłużej niż dziesięć minut, każdy był obowiązany w ciągu tego czasu dać skończoną całość. Uczyli się formować swoje myśli i przyzwyczajali się do mówienia publicznie. Byłem płatnym nauczycielem: każdy musiał płacić mi tygodniowo dziesięć groszy. Każdy też musiał wypić kufel piwa, co kosztowało 15 groszy, wykład tedy kosztował 25 groszy (fenigów). Pomiędzy uczestnikami były i kobiety. Nigdy nie zapomnę tych wykładów. Uwaga i namiętność, z jaką członkowie klubu starali się poznać podstawy tak bardzo oderwane nauki ekonomicznej, były nadzwyczajne; audytorium było tak wdzięczne i tak inteligentne, że niejeden profesor uniwersytetu mógł był mi go pozazdrościć”.
Kluby – były inne, które nazywały się „Henryk Heine”, „Darwin”, „Lessing” – później, gdy żelazna obręcz reakcji stała się luźniejszą – i „Karol Marks” – gromadziły najlepszy dobór sił robotniczych. Z tych klubów wychodzili później działacze wybitni w związkach zawodowych, w kooperatywach, w życiu politycznym. Niejeden późniejszy poseł do parlamentu otrzymał podstawy wykształcenia politycznego i ogólnego w klubie berlińskim, który w tajemnicy przed policją zbierał się w zapomnianej kawiarni, na odludnej ulicy, w pokoiku od podwórza.
Zresztą uczestnicy klubów zajmowali się polityką czynną w okresie walki wyborczej. Kupowali broszurki, numery dzienników i na koszt własny, często z zasiłku klubu, objeżdżali gminy podmiejskie w dni wolne od pracy w celach agitacyjnych.
Kluby te zajęły w życiu robotniczym tak wybitne stanowisko, tak przyzwyczaił się do nich robotnik, że nie przestały istnieć po zniesieniu praw wyjątkowych. Nie trzeba było już kryć swojego na świat poglądu pod figowym liściem prawomyślnego herbu „Starej Ciotki”. Roiło się też od „Engelsów”, „Marksów”, „Lassalle’ów itp. Charakteru swego nie zmieniły. Były i są to organizacje oświatowe, nie rozrywkowe. Mogą uprawiać i rozrywki (np. organizować wycieczki latem, bale w zimie itp.), ale przede wszystkim chodzi o odczyty, o czasopisma, o książki. Wszystko są to kluby polityczne, gromadzące członków jednego stronnictwa – socjalistycznego (albo katolickiego w dzielnicach niemieckich, gdzie silny jest ruch robotniczy katolicki).
Z klubów tych wyodrębniły się też z czasem szkoły robotnicze (wieczorne), które też już piękną mają historię, i teatry ludowe („Freie Bühne”). Jedne i drugie początek swój miały w Berlinie; jedne i drugie zawdzięczają swe powstanie i rozwój kooperacji robotników i inteligencji niezależnej.
W ostatnich czasach zaczęto się w Niemczech z inicjatywy inteligencji krzątać koło zakładania neutralnych klubów dyskusyjnych robotniczych. Początek dał lekarz dr Alfons Fischer w Karlsruhe, a za jego przykładem poszło kilkanaście innych miast niemieckich (m.in. Hamburg, Drezno, Darmstadt, Mannheim). Fischer, abstynent i człowiek dobrej wiary, zapragnął zbliżyć w kulturalnej pracy ludzi różnych klas i przekonań politycznych i religijnych. Pragnął też stworzyć dla bardziej wykształconych robotników godziwą rozrywkę. Zaczął od sześciu robotników. Początki były trudne; brak środków zupełny; zaufanie do kierownika małe, nieufność robotników do inteligenta wielka. Jednak po roku pierwsze lody były przełamane. Pozyskano doskonałych prelegentów: profesorów politechniki w Karlsruhe, profesorów uniwersytetu heidelberskiego; przemawiał znakomity aktor, kiedy indziej popularny w Karlsruhe pastor mówił o krytyce biblijnej, adwokat mówił o prawie karnym i psychologii. Robotnicy zaczęli coraz więcej brać udział w dyskusji, początkowo szło im ciężko, trwożliwie tylko, bojąc się dialektyki inteligentów, meldowali się do głosu. Nabierali wprawy i odwagi. Po odczycie o prawie karnym poddali krytyce całą organizację karną, sąd niesprawiedliwy inaczej sądzący robotników, a inaczej burżuazję, nadużycia w dziedzinie sądzenia robotników z tytułu obrazy majestatu. Obecny prokurator miejscowy odpowiadał, wywiązała się dyskusja, która, jak dzienniki opowiadały, nauczyła obie strony wielu rzeczy, wpłynęła wychowawczo i na przedstawiciela władzy karzącej. Program na rok 1908 obejmował następujące odczyty dyskusyjne: „Co to jest państwo?” (profesor Böthling), „Co to jest sztuka?” (prof. Thoma), „Carlyle” (redaktor Ehrler), „Pogląd na świat robotnika” (zecer Erb), „Alkohol i zbrodnia” (metalowiec Quenzer), „Muzyka Haydna” (odczyt Ordensteina z akompaniamentem muzykalno-wokalnym), „Thoma, malarz niemiecki” (Geiger), „Wesoły wieczór”, „Iliada Homera” (prof. Houszath), „Sztuka grecka” (z obrazami świetlnymi), „Sokrates” (prof. Marx), „Jezus z Nazaretu” (pastor Rohde). W miarę środków drukuje się „tezy”, na których odczyt jest zbudowany; taki program skrócony oddaje wielkie usługi, ześrodkowując dyskusję koło najważniejszych momentów odczytu, nie pozwalając na jej rozszczepianie na drobne szczególiki, przy czym treść najważniejsza ulatnia się. Miejscowe organizacje polityczne przeważnie sympatycznie zapatrują się na zapoczątkowanie Fischera. Wszakże są i dysydenci. W organizacji socjalistycznej, która kilkakrotnie zajmowała się sprawami klubu, głosy były podzielone. Redaktor miejscowego dziennika socjalistycznego „Volksfreund” uczęszczał na zebrania klubu, przeważnie głos zabierając w różnych kwestiach naukowych, politycznych i społecznych. Jednak w organizacji odzywały się głosy ostrzegające przed działalnością klubu, który odciąga siły robotnicze od właściwego pola działalności w związkach zawodowych i w stowarzyszeniu politycznym. Większością głosów postanowiono atoli decyzję pozostawić do woli socjalistom: mogą uczestniczyć w pracy klubu, jeżeli chcą. Pomijając wszelkie dalsze skutki współdziałania w rozwoju klubu, jeden skutek arcyważny jest oczywisty: w klubie robotnicy słuchają wykładów, jakich nigdzie usłyszeć nie mogą. Wykłady słynnego malarza niemieckiego Hansa Thoma („Co to jest sztuka?”) wywołały entuzjazm; drzemiące w duszy robotnika poczucie piękna pod wpływem wywodów wielkiego znawcy sztuki, malarza i mówcy zbudziło się i szukało sobie ujścia w słowach niekiedy naiwnych, ale z serca płynących. Klub w ciągu letnich miesięcy organizował wycieczki w góry. Zorganizował też sprzedaż książek przed i po odczycie, po cenach daleko niższych niż w księgarniach, a związek z odczytem mających. Sprzedawał też dobre reprodukcje obrazów znakomitych malarzy (Rembrandt, Herkomer, Dürer itp.) Sprzedano w ciągu zimy książek za 300 marek (przeważnie w cenie 10-60 pfen.) i reprodukcji za 100 marek (w cenie od 30-50 pfen.). Słowem zapoczątkowano działalność kulturalną, drobną w przestrzeni, ale bardzo doniosłą w sensie pogłębiania świadomości indywidualnej; działalność taka, jeżeli nie będzie spaczona przez wpływy polityczne czy wyznaniowe, może oddać wielkie przysługi sprawie szerzenia kultury.
Po roku 1905 zaczęły kluby robotnicze powstawać i w Rosji. Tu mogłyby one, gdyby im sądzonym było rozwijać się swobodnie, odegrać wielką i pożyteczną rolę. Robotnik na Zachodzie uczęszcza obowiązkowo do szkoły. Staje do walki życiowej przygotowany, jako tako posiada umiejętność czytania i zrozumienia tego, co czyta. Później dzienniki i organizacje zawodowe i polityczne kontynuują już działalność kulturalną na ławie szkolnej rozpoczętą. Mają o co zahaczyć, budują na fundamentach. Robotnik rosyjski jest analfabetą, jest ciemnym, z wygłodzonej wsi pochodzącym wieśniakiem. Klub robotniczy organizowany przez kooperacje inteligencji i śmietanki robotniczej może stanowić dla większości robotników pierwszą wielką szkołę, prowadzącą jego wykształcenie od elementarza aż do wyżyn tegoczesnego poznania naukowego i politycznego. Ustawa o związkach z marca 1906 roku stworzyła możność zakładania takich instytucji; powstało ich wtedy bardzo wiele, wiele zanikło (z przyczyn przeważnie od organizacji niezależnych). W Petersburgu pozostało kilkanaście czynnych i w stanie rozwoju. Kluby oparte są na samopomocy robotniczej. Członkowie płacą miesięcznie 15-25 kop., zapis członków wynosi pół rubla; wieczorki taneczne, widowiska przynoszą też dochody. Wydatki są znaczne. Trzeba opłacać lokale, a często i lektorów. Klub tedy musi liczyć wielu członków, aby z ich opłat można było opędzić wydatki. Obliczono, że w klubie petersburskim jest przeciętnie 500-600 członków. Ma to swoje słabe strony; zbyt wielka ilość członków nie pozwala pracować nad każdym członkiem w dostatecznej mierze: członkowie nie wiedzą o sobie, nauczyciele nie znają z bliska audytorium. Tylko doskonała organizacja i dłuższe funkcjonowanie klubu może usunąć takie zasadnicze niedomagania. Skarżą się też założyciele, że nie mogą prowadzić systematycznych wykładów. Liczny tłum słuchaczy nie może zbierać się stale dla nauki; luźnie związany, nuży się prędko i odpada. Co najwyżej można urządzać mniejsze cykle wykładów (np. 6) i tylko w niektórych: w tych wypadkach kwestia robotnicza, przyrodoznawstwo (darwinizm) są tematami najczęściej napotykanymi. Na wykładach takich bywa 50-200 słuchaczy. Przy klubach znajdują się biblioteki i czytelnie. Niektóre kluby posiadały (1909 r.) biblioteki po 1500 tomów liczące (przeważnie jednak nie więcej nad 150 tomów). Kluby organizują też wycieczki do muzeów, do obserwatorium astronomicznego, gdzie osoby kompetentne służą członkom wskazówkami technicznymi, a jednocześnie prowadzą wykłady z zakresu geologii, astronomii, techniki, sztuki itd. Największą bolączką klubów jest brak szkół. Robotnika trzeba przygotować odpowiednio, aby mógł słuchać wykładów przez klub urządzanych. Środków na to kluby nie posiadają. Inne organizacje oświatowe powinny zaradzić potrzebie palącej.
Aby się kluby oświatowe zwycięsko rozwijały, trzeba też warunków odpowiednich. Drobna iskierka kultury robotniczej tylko w szczęśliwych warunkach atmosfery politycznej mogłaby się rozwinąć do poziomu klubów robotniczych Zachodu.
Stanisław Posner
Powyższy tekst Stanisława Posnera pierwotnie ukazał się w książce „Praca oświatowa, jej zadania, metody, organizacja”, podręcznik opracowany staraniem Uniwersytetu Ludowego im. A. Mickiewicza, przez T. Bobrowskiego, Z. Daszyńską-Golińską, J. Dziubińską, Z. Gargasa, M. Heilperna, Z. Kruszewską, L. Krzywickiego, M. Orsetti, H. Orszę, S. Posnera, M. Stępowskiego, T. Szydłowskiego, W. Weychert-Szymanowską, Nakładem Michała Arcta w Warszawie, Kraków 1913. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię wedle obecnych reguł. Pominięto kilka przypisów stricte bibliograficznych.Przypisy:
[1]: W r. 1903 obliczano ilość ogólną (bez różnicy celów i charakteru) klubów w Anglii na 6718. Obecnie cyfra ta wynosi przypuszczalnie około dziesięciu tysięcy z kilkoma milionami członków. Pierwsze kluby powstały po roku 1840, miały charakter towarzysko-karczemny. Napoje wyskokowe sprzedawane w klubach członkom klubów nie płaciły akcyzy i ten przywilej był najsilniejszym bodźcem dla robotników do zapisywania się na członków. Demoralizacja panująca w klubach natchnęła pastora angielskiego Solly’ego myślą zreformowania ich w duchu uduchowienia rozrywek. W tym celu w r. 1862 założył „Unię klubów robotniczych”, której przewodził, starając się stworzyć jednolity poziom towarzyski i moralny we wszystkich klubach do Unii należących. Potrafił zjednać dla sprawy klubów robotniczych sympatie najwybitniejszych mężów stanu, literatów, działaczy społecznych, duchowieństwa. Znakomici obywatele wygłaszali z inicjatywy Unii odczyty, służyli zapomogami, dawali książki. Potem utrwaliła się zasada, że wszystko powinno być budowane i kupowane za pieniądze tylko robotników. Solly napisał książkę pt. „Working Men’s Social Clubs and Educational Institutes”, w której nakreślił program działalności klubu w każdym kierunku. Dzieło to, godne uwagi, zostało ponownie wydane po śmierci autora (27 lutego 1903 r.) z uzupełnieniami obecnego, bardzo zasłużonego sekretarza Unii B. T. Hella (Londyn 1904, str. 244) – doskonały podręcznik dla każdego, kto chce wiedzieć nie tylko, czym są kluby robotnicze angielskie, ale i czym być powinny.
[2]: Wydatki na napoje wyskokowe wynoszą przeciętnie na głowę 1 szyling (50 kop.) na tydzień. Niewiele jest klubów abstynenckich. Często dają się w Anglii słyszeć głosy przeciw klubom ze względu na brak abstynencji u członków.