Halina Krahelska
Człowiek jest żywy... Trujące siły faszyzmu przeminą
[1938]
Zdarzają się w życiu ludzkości okresy takiej grozy, pod której uciskiem milknie człowiek, nieruchomieje pióro, przygasa, jakby zamiera dusza ludzka.
Nawet człowiek świadomy przemijania zjawisk społeczno-politycznych, przekonany, że faszyzm minął już punkt szczytowy swego rozkwitu – z wysiłkiem musi pokonywać w sobie wewnętrzne znieruchomienie, postawę wstrętu, odrazy i grozy, żeby przejść znów do równowagi ducha i do postawy aktywnej.
Jest to tym bardziej konieczne, że nawet przez mgły i opary trujące zbrodni, bandytyzmu i bestialstwa widoczne jest to dźwiganie się żywego człowieka, w pełni ludzkiej godności człowieka, który znamionuje sprzeciw – dosłyszeć też można – poprzez wrzask i wycie wynajętych pogromowych band – żywy głos ducha ludzkiego, ducha przez swą cechę ludzką (niezależnie od kwestii wiary religijnej) – nieśmiertelnego. Mało i słabo podnosi i rozgłasza takie głosy prasa mieszczańska, służąca jawnie lub skrycie celom faszyzmu. W naszej polskiej prasie niewiele znajdujemy świadectw wznoszącego się sprzeciwu człowieka, chociażby w ostatniej zbrodni hitleryzmu, rozprawie z Żydami pod pretekstem śmierci młodego von Ratha. Gdyby nie prasa demokratyczna, gdyby nie relacje niektórych pism obcych, zwłaszcza angielskich, moglibyśmy nie dostrzec i nie pojąć całej wymowy tego sprzeciwu.
Z relacji prasy i naocznych świadków, których już do tego czasu było wiele, można wyprowadzić całkiem zdecydowany pogląd na okoliczności rozprawy z Żydami w III Rzeszy, żeby móc stwierdzić, iż naród niemiecki nie brał udziału w tej zbrodni. Przygodnie obecni w Berlinie w dniu pogromu sklepów – 10 listopada – byli świadkami akcji, która bynajmniej nie wynikła samorzutnie, pod wpływem wiadomości o śmierci von Ratha w nocy z 9. na 10., ale była przygotowana z niemiecką dokładnością i pedanterią na kilka tygodni wcześniej, uruchomiona zaś pod dogodnym, jakże nieludzkim i haniebnym pretekstem zbiorowej odpowiedzialności Żydów za zamach w Paryżu. Z niemiecką dokładnością i pedanterią wyznaczone były sklepy żydowskie i aryjskie już w rannych godzinach dn. 10., na aryjskich malutkie chorągiewki symbolizowały ich nietykalność, dokładnie umiejscowione u góry drzwi wejściowych do sklepu. Bądź co bądź oznaczono i zdemolowano w tym dniu około 3 tysiące sklepów żydowskich w Berlinie – trudno byłoby osiągnąć taki efekt w drodze akcji samorzutnej. A cóż dopiero mieszkania w wielkich wielopiętrowych kamienicach zamieszkiwanych przez Żydów równie jak Niemców i cudzoziemców. Sprawa oznaczania, „przygotowania” dla celów pogromu mieszkań żydowskich w takich kamienicach wymagała na pewno wielu, wielu skrupulatnych wywiadów i dokładnej pracy.
Jakże wyglądał sam pogrom, owo niszczenie sklepów żydowskich. Zgodne relacje wielu niezainteresowanych osób w prasie światowej i relacje Polaków, mieszkańców Berlina i innych miast lub przejezdnych świadczą o tym, że nie tylko ludność, społeczeństwo, ale nawet tzw. „ulica”, przygodnie znajdujący się na ulicy ludzie, wśród których musi się zawsze znaleźć sporo tzw. mętów społecznych, nie brała w tym udziału. Przechodzili mimo gromionych sklepów, okrzyk bólu wydarł się z piersi tej i drugiej strony ulicy, nie „heilowali”, odwracali się ze wstydem, z wyraźną dezaprobatą padały słowa „Das ist ja eine Schande!” albo „Die Rauber”. Demolowanie sklepów wykonywali ludzie w grupie po kilku, którzy przychodzili i odchodzili razem. Przeważnie byli ubrani całkiem po cywilnemu, czasem miewali odznaki szturmowców. Przychodzili już wyposażeni w sprzęt służący do pogromu sklepów, a więc w kije, sztaby i duże młotki. Niszczyli kolejno i pedantycznie jego urządzenie. Na przykład w sklepie zegarków tłukli na miazgę duże zegary stojące i wiszące, a kieszonkowe zabierali lub wyrzucali na ulicę. W sklepach ubrań gotowych płaszcze, suknie rozdzierali nożem przez całą długość. Specjalnie przemyślana była sprawa sponiewierania właścicieli sklepów. Po dokonanym pogromie kazano im uprzątnąć własnoręcznie cały teren sklepu, który odtąd przejść miał w ręce aryjskie. Własnoręczność tego sprzątania była pojmowana całkiem dosłownie: nie wolno było nająć sobie pomocy, nie wolno też było posłużyć się przy sprzątaniu żadnym sprzętem: ani taczką, ani łopatą – gołymi rękami zgarniać trzeba było gruz, szkło, cały rezultat zniszczenia, własnymi rękami wynosić i odnosić do wskazanego przez gromicieli miejsca. Toteż właściciele sklepów wędrowali tego dnia po mieście z rękami ociekającymi krwią jak z tortury.
A jednak Niemcy i nawet członkowie hitlerowskich formacji wyłamywali się masowo z posłuszeństwa, odmawiali wypełnienia nieludzkich rozkazów. Nawet oddziały hitlerowskich szturmówek, jak w Düsseldorfie, ojczyźnie zabitego von Ratha, potrafiły sprzeciwić się rozkazom. Podobne rzeczy miały miejsce w Wiedniu i nawet w Monachium. Jest tedy podstawa, by twierdzić, że przemówił żywy człowiek, żywa dusza ludzka, po okresowym znieruchomieniu i depresji podnosząca swój sprzeciw.
Martyrologia Żydów niemieckich będzie miała jeszcze swoich pamiętnikarzy i sprawozdawców i ci wyciągną na pewno na światło dzienne ten bezsporny już dziś fakt, że pogromy wykonał nie naród niemiecki.
W innej – jak wiemy – płaszczyźnie, bez związku ze sprawą Ratha, stoi sprawa wysiedlenia Żydów obywateli polskich, których część pokutuje dziś jeszcze w Zbąszyniu, ostatnio przeniesiona podobno z nieopalanych stajni do mieszkań ludności zbąszyńskiej. Jest to znów istna martyrologia, ponury rozdział w dziejach cywilizacji ludzkiej, nad którym tylko ludzie zdziczeli i prymitywni lub źli mogą przechodzić do porządku dziennego. Dziś chcę tu poruszyć sprawę tę pod jednym tylko kątem: właśnie stwierdzenie, że w Polsce, w postawie ludności Zbąszynia, przemówił tu żywy człowiek, przemówiła dusza ludzka: zasady prawdziwej etyki stosunku do człowieka, miłości bliźniego okazały się nietknięte, żywe, czynne. Jest to wielkie zadowolenie dla każdego prawdziwego patrioty, wielki tytuł do dobrze zrozumiałej dumy narodowej. Nasza ludność okazała wygnańcom nie tylko pomoc, ale i serce. W obliczu wielkiego nieszczęścia i nędzy wysiedlonych zamilkły, przestały działać trutki zoologiczne nacjonalizmu, zaszczepiane tak intensywnie do organizmów ludzkich za przykładem hitleryzmu. Żydzi nie spotkali się ze strony naszej ludności nie tylko z żadnym gestem brutalnym czy barbarzyńskim, żadnym obelżywym okrzykiem, ale doznali życzliwości, serdeczności, ciepła.
To właśnie przemówiła Polska, Polska prawdziwa, Polska tolerancji, Polska tradycji humanitarnych. Ludność licząca sześć tysięcy mieszkańców i w tym tylko osiem rodzin żydowskich, samorzutnie, w najpierwszych godzinach rozlokowała w swych mieszkaniach parę tysięcy Żydów, zaopatrując małe dzieci żydowskie w ciepłą odzież, w żywność, dając im miejsce obok własnych dzieci.
Trujące siły faszyzmu w jego najnowszej najszkodliwszej odmianie hitleryzmu – przeminą i będzie o nich ludzkość wspominać jak o złym strasznym śnie. Ale świadectwa żywej szlachetnej duszy ludzkiej i polskiej pozostaną żywe jako trwały dorobek naszej kultury i cywilizacji i wkład, jaki do tej kultury wniosła w ponurych czasach pogardy ludność małego Zbąszynia, będzie się jarzył w świątyni polskiej kultury odrębnym niegasnącym ogniskiem.
Halina Krahelska
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w „Krakowskim Kurierze Wieczornym” nr 250 z dn. 25. XII. 1938 r. Następnie wznowiono go w: „Materiały do historii klubów demokratycznych i Stronnictwa Demokratycznego w latach 1937-1939”, cz. 1, wstęp i oprac. Leon Chajn, Warszawa 1964.
Halina Krahelska (1892-1945) – działaczka ruchu socjalistycznego, urzędnik państwowy, publicystka, pisarka. Jako nastolatka krótko związana z PPS, następnie w Odessie, gdzie mieszkała, wstąpiła do rosyjskiej Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (eserów). Za tę działalność aresztowana, więziona i zesłana Syberię. Uwolniona po wybuchu rewolucji lutowej, brała udział z ramienia partii eserów w burzliwych wydarzeniach politycznych, działała w Radzie Delegatów Robotniczych i Żołnierskich w Kańsku, następnie wróciła do Odessy, gdzie działała w miejscowym oddziale Polskiej Organizacji Wojskowej. Po latach opisała te doświadczenia w książce „Wspomnienia rewolucjonistki”. Na początku roku 1919 wróciła do Polski. Sympatyzowała z „lewym skrzydłem” PPS, zarzucając głównemu nurtowi partii politykę zbyt ostrożną i ugodową w kwestii przeobrażeń społecznych, zaś komunistów krytykowała za lekceważenie patriotyzmu i zależność od Rosji sowieckiej. Na początku roku 1919 podjęła zatrudnienie w Inspektoracie Pracy, stając się wkrótce jedną z czołowych w Polsce specjalistek w tej dziedzinie oraz jedną z osób najbardziej zaangażowanych w forsowanie ustawodawstwa i regulacji poprawiających warunki zatrudnienia. Autorka wielu opracowań, analiz i raportów z tej dziedziny, m.in. „Łódzki przemysł włókienniczy wobec ustawodawstwa pracy”, „Praca dzieci i młodocianych w Polsce”, „Praca kobiet w przemyśle współczesnym”. Jako inspektor pracy wizytowała setki zakładów w całej Polsce, a pokłosiem tego była głośna w owym czasie książka „Wspomnienia inspektora pracy” (1936, napisana z M. Kirstową i S. Wolskim). Była prekursorką zakładania żłobków przyfabrycznych. Po zamachu majowym poparła Piłsudskiego i związała się z lewym skrzydłem obozu sanacyjnego, uważając, że dąży on – w odróżnieniu od PPS – do radykalnych przeobrażeń społeczno-gospodarczych. Była jednak radykalnym krytykiem dokonywanego przez sanację „skrętu w prawo”, co pośrednio przyczyniło się do pozbawienia jej zatrudnienia w inspekcji pracy w roku 1931. W pierwszej połowie lat 30. była działaczką sanacyjno-lewicowo-syndykalistycznego Legionu Młodych. Weszła wówczas również w skład prozatorskiej grupy Zespół Literacki „Przedmieście”, która postulowała podejmowanie tematyki związanej z niższymi warstwami społecznymi, a dzieło literackie miało mieć charakter swoistego „wizjera”, służącego obserwacji i analizie realiów społecznych. Efektem tego zaangażowania Krahelskiej stały się dwie jej głośne powieści. „Polski strajk” (1936) opisywał dzieje słynnego, brutalnie spacyfikowanego strajku w krakowskim „Sempericie” – książkę skonfiskowały władze państwowe, autorce wytoczono proces, drugie wydanie książki ukazało się „pocięte” przez cenzurę. Z kolei „Zdrada Heńka Kubisza” (1938) ukazywała nędzę Górnego Śląska i rozczarowanie jego mieszkańców realiami odrodzonej Polski, czego kulminacją jest opowiedzenie się byłego powstańca śląskiego za Niemcami. W roku 1937 była współzałożycielką Klubu Demokratycznego, zrzeszającego prospołeczną inteligencję pracującą oraz ludzi wolnych zawodów, przeciwnych rozwojowi w Polsce tendencji totalistycznych; na bazie Klubów z różnych miast utworzono wiosną 1939 r. Stronnictwo Demokratyczne. W czasie okupacji hitlerowskiej Krahelska działała pod pseudonimem „Myszka” jako współpracownik Komendy Głównej AK. Podczas okupacji napisała „Tezy do działalności inspekcji pracy w odrodzonej Polsce”. Aresztowana przez Niemców w lipcu 1944 r. (istnieją poszlaki, że stało się tak wskutek donosu skierowanego do Gestapo przez polską skrajną prawicę), zmarła z wycieńczenia w obozie koncentracyjnym w Ravensbrück na kilka dni przed wyzwoleniem. Od roku 1989 Główny Inspektor Pracy przyznaje Nagrodę im. Haliny Krahelskiej za wybitne zasługi w dziedzinie ochrony pracy.