Cezary Miżejewski: Bohater trudnych czasów. Książka o Janie Józefie Lipskim
Ostatnio wszyscy lubią stawiać pomniki z brązu i zmieniać nazwy ulic. Nie ma sensu wchodzić w dyskusję o tym rodzaju upamiętnienia, choć w zasadzie staje się to banałem lub patosem, nie zmieniając w żadnym stopniu świadomości. Książka, którą otrzymujemy, poświęcona postaci Jana Józefa Lipskiego, to właściwy pomnik, który może stać się nie tylko wspomnieniem, ale także inspiracją. Zapewne to nie pierwsza i nie ostatnia biografia polskiego socjalisty. Ale ta stanowi ważną pozycję, która wymaga uważnej lektury i wymaga też refleksji. Bo to nie tylko zmierzchła historia. To świadectwo, jakim należy i powinno się być w działaniu. Należy jednak pamiętać, że pamięć może uczyć, ale może też być martwą literą. Wybór jest po naszej stronie, zaś autor dostarczył nam surowca, z którego możemy skorzystać. Jeśli tylko będziemy chcieli.
Po ukazaniu się w 2017 roku „krótkiej” – jak stwierdza żartobliwie podtytuł – biografii Jana Józefa Lipskiego pt. „Prezydent opozycji”, liczącej 464 strony, jej autor Łukasz Garbal w ostatnich miesiącach 2018 opublikował zapowiadaną pełną wersję: „Jan Józef Lipski. Biografia źródłowa”. Dzieło to składa się z dwóch tomów, z których pierwszy, obejmujący okres od 1926 do 1968 liczy 936 stron. Drugi, od 1969 do śmierci bohatera w 1991 roku, liczy 944 strony. Przytaczam te liczby, aby czytelnik uświadomił sobie monumentalność pracy poświęconej jednemu człowiekowi.
O autorze
Autor, Łukasz Garbal niespełna 42-letni literaturoznawca, adiunkt w Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie, nie po raz pierwszy zajmował się swoim bohaterem. Obok licznych publikacji w pismach doprowadził – lub aktywnie wspierał – do wydania wielu pism i tekstów Lipskiego. Zaczęło się w 2009 r., gdy wraz z Dorota Szczerbą opublikował pracę „Archiwum domowe Jana Józefa Lipskiego. Próba opisu zasobu”, wydaną przez Muzeum Literatury. W 2010 w Bibliotece „Więzi” ukazały się „Słowa i myśli” (T. 1 „Szkice o poezji”, oraz T. 2 „Szkice rozproszone”) oraz „Dzienniki 1954-1957” Lipskiego. W 2011 w wydawnictwie Krytyki Politycznej „Pisma polityczne” oraz II wydanie znanej książki „Idea Katolickiego Państwa Narodu Polskiego. Zarys ideologii ONR Falanga”. Podsumowaniem w tym samym roku były „Listy 1957-1991” Jana Józefa Lipskiego i Jerzy Giedroycia.
Nie wiem, co przesądziło o zainteresowaniu autora właśnie tą postacią, ale tropem może być fascynacja „Ferdydurke” Gombrowicza (której autor poświęcił osobną książkę). Warto przypomnieć, że to właśnie Lipski był inspiratorem pierwszego powojennego wydania książki Gombrowicza w 1957 roku. Podobnie zresztą jak dzieł Witkacego. I tak od literatury dokonał się krok do fascynacji postacią, która trwa już od wielu lat.
Piszę o tym, by wykazać wieloletnie i wielowymiarowe podejście autora, który nie należy do wiekowych badaczy. Nie znając osobiście autora swoich publikacji, stworzył nie tylko szczegółowy, ale przede wszystkim obiektywny obraz człowieka na tle zmieniających się czasów. A nie jest to proste, bowiem istnieje obawa, że przedstawi się obraz wyidealizowany, pomijający „gorsze” momenty życiorysu. Tu się tak nie stało, co nie znaczy, że odkryliśmy gorszą twarz bohatera, bo takiej nie miał. Nastoletni powstaniec
Kiedy mówi się o Janie Józefie Lipskim, zawsze jestem przekonany, że to osoba tak znana, iż nie trzeba przedstawiać. Niestety minęło już wiele lat i tylko weterani pamiętają. Zwłaszcza że nie był nigdy główną twarzą środowiska dysydentów i opozycji. Zawsze gdzieś z tyłu, choć tak naprawdę w pierwszym szeregu. Przypisujący sobie raczej rolę „listonosza” czy też wspomagającego, niż głównego aktora wydarzeń.
Przypomnijmy więc krótko młodszym, o kim w ogóle mowa. Harcerz, członek Szarych Szeregów, żołnierz pułku „Baszta” w powstaniu warszawskim. W tym czasie Lipscy zaangażowali się w ratowanie Żydów przed Zagładą, za co siostra Jana, Zofia, otrzymała tytuł Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata.
Jako osiemnastoletni żołnierz „Baszty” poszedł do Powstania i został ranny na Mokotowie. Odznaczony Krzyżem Walecznych. Z wojny wyszedł z poważną wadą serca i strzaskaną dłonią.
Nie był żołnierzem wyklętym. Zgodnie z przesłaniem prof. Tadeusza Manteuffela, nakazującemu ujawnić się Aleksandrowi Gieysztorowi z Komendy Głównej AK słowami „Teraz nie robimy żadnej partyzantki, teraz robimy Uniwersytet”, Lipski zdał maturę i skończył studia polonistyczne na Uniwersytecie Warszawskim. Był raczej lewicowym demokratą, w każdym razie nie ukąszonym przez Hegla. Dlatego okres stalinizmu przeszedł raczej jako „podejrzany uczestnik działań samokształceniowych” i były żołnierz AK, niż uczestnik jakichkolwiek działań afirmujących system.
Literaturoznawca i buntownik
Był niewątpliwie zdolnym literaturoznawcą i krytykiem literackim. O jego zasługach w wydaniu Gombrowicza i Witkacego już wspomniałem. Ale prawdziwą miłością literacką Lipskiego był Jan Kasprowicz, choć jego zainteresowania były dużo szersze. Oddzielał bardzo wyraźnie swoje pasje zawodowe od działalności społecznej. Ale władze PRL ich nie oddzielały. Zaowocowało to wyrzucaniem z pracy, zakazem publikacji, zablokowaniem habilitacji.
Jego prawdziwa aktywność społeczna wybuchła po roku 1956. Od tego czasu był inwigilowany i miał zamontowany stały podsłuch telefoniczny. Działacz Klubu Krzywego Koła (KKK), pierwszej istotnej inicjatywy niezależnych środowisk politycznych, redaktor niepokornego pisma „Po prostu” zlikwidowanego niebawem przez Gomułkę – to tylko początek. We wrześniu 1959 na zebraniu grupy literackiej „Przedmieście” wygłosił Lipski odczyt o faszystowskich korzeniach Stowarzyszenia „PAX”. Podobny odczyt o ONR Falanga i Bolesławie Piaseckim, planowany w KKK na 29 października 1959, został odwołany pod presją władz, zaś Lipski stracił pracę. Sprzeciw wobec antysemityzmu, ksenofobii i narodowego radykalizmu towarzyszył mu od wojny aż do końca życia.
Gdy władze zlikwidowały Klub Krzywego Koła, Lipski uczestniczył w „obudzeniu” wolnomularskiej loży „Kopernik”. To tajna część działań gromadzących ludzi myślących antysystemowo. Lożę odbudowali Jan Wolski, uczeń Edwarda Abramowskiego, Stefan Zbrożyna, socjalistyczny prezydent Płocka, więzień stalinowski, czy Aleksander Lutze-Birk, członek Organizacji Bojowej PPS, uczestnik legendarnej akcji pod Bezdanami w 1908 roku. A do loży wstąpili wkrótce Ludwik Cohn, Edward Lipiński, Antoni Słonimski czy Jan Olszewski. Z tych kręgów wykuwały się akcje wspomagające finansowo osoby represjonowane, np. zwolnionego z pracy Kazimierza Moczarskiego, akcje solidarnościowe chodzenia na procesy sądowe m.in. Joanny Rudzińskiej czy Hanny Rewskiej (uczestniczki zamachu na Kutscherę), aresztowanych za kontakty z paryską „Kulturą”.
W 1964 Lipski był jednym z organizatorów zbiórki podpisów pod słynnym „Listem 34”, autorstwa znanych literatów protestujących przeciw cenzurze i ograniczaniu nakładów książek. Gomułka na spotkaniu ze Związkiem Literatów Polskich wymienia go wówczas z nazwiska jako inspiratora akcji. Tych inicjatyw jest coraz więcej. Protest przeciwko zdjęciu „Dziadów” w Teatrze Narodowym. Protest przeciwko wyrzuceniu z Uniwersytetu Adama Michnika i Henryka Szlajfera w 1968 roku. W grudniu 1975 był jednym z inicjatorów „Listu 59” – protestu intelektualistów przeciw zmianom w Konstytucji PRL, zwłaszcza wpisaniu do niej kierowniczej roli PZPR i wieczystego sojuszu z ZSRR.
Można oczywiście uznać, że to tylko akcje na miarę tupania mrówki przy słoniu. Ale jak stwierdził cytowany na wstępie książki Antoni Słonimski w swoim poemacie „Sąd nad Don Kichotem”: „O co chodziło? Prawie o nic. Aby zbyt łatwo nie zgiąć karku”.
Obrońca robotników
Prostą drogą trafił we wrześniu 1976 do Komitetu Obrony Robotników, a następnie Komitetu Samoobrony Społecznej „KOR”. Był to czas, gdy wskutek ogłoszonych podwyżek cen w dwudziestu czterech województwach zastrajkowało 112 zakładów, a w strajkach uczestniczyło ponad 80 tysięcy osób. Największe wzburzenia miały miejsce w Radomiu, Ursusie i Płocku. W samym Radomiu aresztowano 634 osoby, a następnego dnia w trybie natychmiastowym zwolniono z pracy 939 osób. 25 osób osądzono jako prowodyrów wydarzeń. Osiem z nich skazano na kary od 8 do 10 lat więzienia. Aresztowani byli bici na przesłuchaniach, w transporcie i w ramach tzw. ścieżek zdrowia wśród szpaleru milicjantów. A było jeszcze gorzej, organizowano wielu tysięczne masówki potępiające „warchołów” z Radomia i Ursusa, w trakcie których robotnicy musieli oskarżać własnych przyjaciół i kolegów.
Znalazło się jednak czternastu sprawiedliwych, którzy głośno powiedzieli „nie”. Znaleźli się ludzie, którzy zdecydowali się przeciwstawić władzy opluwającej robotników. I był wśród nich Jan Józef Lipski. Mimo że uznał to za wariactwo i drogę prosto do więzienia, postanowił zrobić to z przyjaciółmi: Antonim Macierewiczem, Piotrem Naimskim, Wojciechem Onyszkiewiczem i Jackiem Kuroniem.
Oczywiście historycy – jak i współcześni – różnie oceniają działaczy KOR oraz samo funkcjonowanie Komitetu, zwłaszcza pod wpływem ich dalszych historii i losów w latach osiemdziesiątych czy w III RP. Warto jednak pamiętać, że wówczas wymagało to dużo większej odwagi, niż dzisiejsze pokrzykiwania i recepty, co należałoby robić. I Lipski miał epizod więzienny za KOR, ale sytuacja gospodarcza PRL nie pozwalała już na większe represje. Warto jednak pamiętać o olbrzymim nacisku i codziennych działaniach SB wobec wszystkich uczestników komitetu, o pobiciach, zatrzymaniach, rewizjach. Nie chcę tu tworzyć ani laurki, ani też czarnego obrazu. Należy jednak dzisiejszym oceniającym przypomnieć kontekst, miejsce i czas, zanim wydaje się sądy i biało-czarne oceny.
Oczywiście w 1980 była „Solidarność”. Lipski organizował ją w Polskiej Akademii Nauk. Był członkiem Zarządu NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze i delegatem na Zjazd Krajowy związku.
Patriota bez zaświadczenia
Ale zdarzyła się wówczas rzecz dużo ważniejsza. Lipski napisał wówczas słynny esej „Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy. Uwagi o megalomanii i ksenofobii narodowej Polaków”, wydany w „drugim obiegu” przez Niezależną Oficynę Wydawniczą NOWA. Przez przedstawienie prostych spraw swojskości i obcości, wywyższania się i poniżania innych, doprowadził do wściekłości ówczesną propagandę komunistyczną, a i rodzimych ksenofobów i różnej barwy narodowców dodatkowo. Stawiam tę publikację na równi z „Rodowodami niepokornych” Bogdana Cywińskiego jako tymi, które kształtowały moje przekonania i poglądy nastolatka. Przypomnijmy tylko znamienny cytat z Lipskiego:
„Sądzę, że szowinizm, megalomania narodowa, ksenofobia, czyli nienawiść do wszystkiego, co obce, egoizm narodowy – nie dadzą się pogodzić z chrześcijańskim nakazem miłości bliźniego. W przypadku patriotyzmu natomiast jest to możliwe. Tak jak szczególna miłość w rodzinie nie musi i nie powinna przeszkadzać miłości bliźniego, tak i umiłowanie wspólnoty narodowej winno być podporządkowane tej samej nadrzędnej normie moralnej. Patriotyzm jest z miłości – i do miłości ma prowadzić, jakakolwiek inna jego forma jest deformacją etyczną. »Miłość do wszystkiego co polskie« – to częsta formuła narodowej, »patriotycznej« głupoty. Bo »polski« był przecież i ONR, i pogromy we Lwowie, Przytyku i Kielcach, i getto ławkowe, i pacyfikacje wsi ukraińskich, i Brześć, i Bereza, i obóz w Jabłonnie w 1920 roku – by poprzestać na dwudziestu zaledwie latach naszej historii. Patriotyzm to nie tylko szacunek i miłość do tradycji, lecz również nieubłagana selekcja elementów tej tradycji, obowiązek intelektualnego wysiłku. Wina za fałszywą ocenę przeszłości, za utrwalanie fałszywych moralnie mitów narodowych, za służące megalomanii narodowej przemilczanie ciemnych plam własnej historii jest zapewne mniejsza z moralnego punktu widzenia niż wyrządzanie zła bliźnim, lecz przecież jest źródłem dzisiejszego zła i zła przyszłego”.
Zachęcam do całej lektury, bo nic bardziej mądrego i przenikliwego w tak lapidarny sposób nie napisano. Gdyby Jan Józef Lipski więcej już nie napisał, to zapamiętalibyśmy go z tego właśnie eseju. A jest to tekst aktualny jak nigdy dotąd. Myślę, że ta ponadczasowość, była powodem huraganowego ataku propagandy PRL oraz rodzimych publicystów radykalnej prawicy, dla których Lipski może nie był komunistą, ale „trockistą” i „zdrajcą Polski” już tak.
A ten „zdrajca” 14 grudnia 1981 r. zjawił się w Ursusie na strajku, bo uważał że tam jest jego miejsce, wśród strajkujących robotników. Aresztowany i wypuszczony po wielu miesiącach do Londynu z uwagi na zagrożenie życia z powodu wady serca. Władze bały się jego zgonu w więzieniu. Gdy podczas rekonwalescencji dowiaduje się, że władze postanowiły zrobić proces aresztowanym jedenastu działaczom KSS-KOR i „Solidarności”, 15 września 1982 powrócił do kraju. Następnego dnia został aresztowany. W przededniu powrotu napisał m.in.:
„Junta generała Jaruzelskiego zapowiedziała proces KOR-u. Chcę mieć zaszczyt znalezienia się na ławie oskarżonych z przyjaciółmi, których towarzyszem walki o lepszą Polskę byłem przez te kilka lat. Chcę wziąć udział w ostatnim rozdziale historii KOR-u, tak jak uczestniczyłem we wszystkich innych, po kolei, od początku. […]
O co walczyliśmy? Najpierw po pro¬stu o to, by bici, więzieni, wyrzuceni z pracy robotnicy nie pozostali osamotnieni i by ułatwić im i ich rodzinom przebycie najcięższego okresu wściekłości, które przeciw nim skierował aparat przemocy. Później rozszerzyliśmy nasze cele, wskazując na końcu drogi dwa główne: niepodległość i demokrację. […]
Ale »Solidarność«, dla której pracę zaczęliśmy na korytarzu sądowym pod¬czas pierwszego procesu ursuskiego 17 lipca 1976 roku to nie tylko przeszłość i nie tylko historia. Wierzę, że »Solidarność« to też nie tylko dzień dzisiejszy, lecz i przyszłość. […]
Chętnie dodałbym tu jeszcze jedno słowo: socjalizm – i nie byłbym w tym osamotniony wśród KOR-owców, Po to zakładaliśmy tuż przed wronią wojną Kluby Rzeczypospolitej Samorządnej Wolność – Sprawiedliwość – Niepodległość, by i ten cel realizować. Nie była to już jednak historia Komitetu. Nieraz podkreślaliśmy w KOR-ze, że łączy on ludzi różnych orientacji i światopoglądów. Niech jednak wolno mi będzie w przededniu ciężkich prób i to słowo wpisać do mego osobistego wyznania wiary”.
I tak się wówczas zaczęło. Tak zaczęła się droga do PPS, która stanowiła ostatni rozdział i podsumowanie życia Jana Józefa.
Humanistyczny socjalista
W 1987 staje na czele reaktywowanej Polskiej Partii Socjalistycznej. W tym miejscu zaczyna się moja prywatna historia spotkań z Janem Józefem Lipskim. Tym samym czytałem tę cześć książki z dużym zaciekawieniem.
Z jednej strony Jan Józef to jedyna postać dawnej opozycji, która zgodziła się z nami – ludźmi skupionymi wokół niszowego pisma „Robotnik” – rozmawiać poważnie. Pisma członków Międzyzakładowego Robotniczego Komitetu Solidarności, w którym zgromadzili się młodzi ludzie, którzy chcieli wznowić etos Polskiej Partii Socjalistycznej. Którzy wierzyli w misję zarządzania fabrykami przez robotników, w program „Samorządnej Rzeczypospolitej”, i w te wszystkie ideały, które budowały ten niepowtarzalny ruch społeczny i zawodowy. Zwracaliśmy się do wielu, m.in. do Jacka Kuronia, Jana Strzeleckiego, Władysława Frasyniuka, i wielu innych. Jednak tylko Jan Józef zgodził się pójść z nami, nie patrząc „czy w basenie jest woda”. To naprawdę było ważne w ówczesnej rzeczywistości.
Z drugiej strony ta współpraca nie była łatwa. Dzieliła nas cała epoka doświadczeń i uwarunkowań. Doszło do podziału, w którym jedni usiłowali zdobyć kawałek przestrzeni społecznego działania poprzez działania legalizacyjne. Pisali do świeżo powołanego Rzecznika Praw Obywatelskich Ewy Łętowskiej, która odpowiadała w sposób wymijający. Z drugiej strony byli radykałowie, którzy mieli w nosie PRL i legalizowanie czegokolwiek. Władza był antyrobotnicza i antyspołeczna, więc trzeba było ją obalić, a nie rozmawiać z kimkolwiek. No i nie uznawaliśmy, że „Solidarność” ma posiadać monopol na wszystko – przeciwnie: muszą wykreować się polityczne formacje artykułujące interesy grup społecznych. Natomiast „Solidarność” powinna zostać organizacją obrony praw pracowniczych. To nie było mainstreamowe. A nawet dość niepopularne po obu stronach barykady.
Dlatego rozłam w odrodzonej PPS był nieunikniony. Mimo wiary w socjalizm i niepodległość, mieliśmy bardzo różne pomysły na przyszłość. Dotychczasowe publikacje opisywały ten spór z pozycji dokumentów SB. Jak gdyby bezpieka była główną wykładnią sporów politycznych na lewicy. Niestety, wśród obecnych historyków to najprostsze i najbardziej popularne źródło. Łukasz Garbal – co podkreślam z uznaniem – mimo że widzi sprawę oczyma jednej ze stron, opisuje to inaczej. Mimo że pisze z pozycji bohatera swojej książki, zachowuje bardzo wysoki poziom obiektywizmu. Autor obronił się tu jako bezstronny obserwator. I piszę to nawet z goryczą, bo subiektywnie widziałem i widzę różne zdarzenia inaczej.
Całe te spory i dyskusje są przedstawione dość szczegółowo, choć oczywiście przez pryzmat głównego bohatera. Bardziej precyzyjnie i kompleksowo można znaleźć opisane te dylematy ideowe w publikacji Rafała Chwedoruka „Socjaliści z Solidarności w latach 1989-1993”, wydanej w 2004 roku. Ale to już dla zainteresowanych.
Jan Józef Lipski oczywiście nie był działaczem robotniczym w naszym wyobrażeniu. Choć dał wyraz obrony praw pracowniczych często w większym i znaczniejszym stopniu niż wielu prawomyślnych. Był dzieckiem polskiej lewicowej inteligencji, ale wnosił do naszych działań coś ważnego i coś istotnego, co zrozumiałem dopiero później, po jego śmierci. Wściekaliśmy się wtedy, że w deklaracji ideowej PPS pojawiła się teza, iż bliższe są nam dziś społeczne nauki Kościoła Katolickiego, a przede wszystkim nauczanie Jana Pawła II – niż marksizm. Jednak rok później Piotr Ikonowicz w tekście „Nowa lewica” przypominał w istocie za Lipskim, że to właśnie my odporni jesteśmy na pokusę marksizmu i nie ulegamy fascynacji wszechwyjaśniającą teorią.
Lipski wnosił do naszego ruchu socjalistycznego to, co często jest ulotne, niezauważalne. Coś, co nazwalibyśmy socjalizmem humanistycznym, umiejącym odnaleźć w zbiorowości ludzkiej poszczególnych ludzi i ich motywacje. To pokłosie dyskusji zapoczątkowanych przez Jana Strzeleckiego, Ale jeszcze wcześniej przez Edwarda Abramowskiego. To przekonanie, że zmianę społeczną mogą realizować ludzie wolni, świadomi swoich praw i celów. To również wartość działania etycznego, w którym cel nie uświęca środków. To socjalizm oddolny, w którym wolni ludzie we wspólnotach samorządowych tworzą nowe życie. To, co braliśmy za słabość lub brak zdania, było czymś bardziej złożonym. Ale dla nas rewolucja była za progiem. W zasięgu ręki. Ale ani on, ani my nie wiedzieliśmy, że to już przegrane, i że thatcheryzm w jak najgorszym wydaniu idzie do nas wielkimi krokami.
Dziś oczywiście wszyscy wiedzą jak było i co by było. Wtedy nie było to takie oczywiste. Jak wspomniał po latach Karol Modzelewski, gdyby wiedział, że spędzi te lata w więzieniu za restytucję kapitalizmu, to nie spędziłby tam ani godziny. I wszyscy myśleliśmy tak samo. Tym większym wstrząsem były dla nas wydarzenia społeczno-gospodarcze przełomu 1989/90 roku. Tak, byliśmy zdecydowanie w opozycji wobec Sachsa i Balcerowicza, ale Lipski też był po tej samej stronie, co my. W końcu próbował w parlamencie inicjować wraz z Karolem Modzelewskim, Ryszardem Bugajem, Andrzejem Miłkowskim (działaczem samorządowym z Huty Warszawa), Zbigniewem Romaszewskim, Radosławem Gawlikiem (dziś partia Zieloni) Grupę Obrony Interesów Pracowniczych.
Nie wiem i nie chcę zgadywać, co byłoby dalej, gdyby nie zmarł w 1991 roku. Co robiłby i gdzie działał. To już refleksja dla przyszłych czytelników. Ale ostrzegam: to trudna i czasochłonna lektura. Jednak warto ją mieć na podorędziu. I wracać do niej jak najczęściej.
Cezary Miżejewski
Łukasz Garbal, Jan Józef Lipski. Biografia źródłowa. Tom I 1926-1968, Tom II 1969-1991, Wydawnictwo Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2018.