Stanisław Thugutt
W sprawie komunizmu
[1927]
Zagadnienie stosunku do ruchu komunistycznego jest w Polsce Odrodzonej od samego początku zagadnieniem żywym i spornym.
Od pierwszych dni swojego istnienia zmuszone jest Państwo Polskie toczyć z komunizmem śmiertelną walkę o życie, walkę bez pardonu i bez wytchnienia. Nie mam żadnych wątpliwości, że tylko brak dostatecznych sił nie pozwolił komunistom zniszczyć nam Państwa w jego obecnej postaci. Z drugiej strony, w użyciu policyjno-sądowych represji przeciwko komunizmowi dochodzi Państwo do ostatecznych granic.
Nie podejmuję się przepowiadać dalszego przebiegu wypadków, a tym mniej ich końcowej rozgrywki. Stwierdzić natomiast muszę, że w walce toczonej od tak dawna z najwyższym napięciem sił, komunizm rozwija się i krzepnie. Ostatnie wybory warszawskie [mowa o wyborach do Rady Miejskiej Warszawy – przyp. R. O.] były dla ludzi, chłodno i uważnie przypatrujących się rozwojowi wypadków, ostrzeżeniem stanowczym i groźnym. Kto choćby raz jeden brał udział w kampanii wyborczej, rozumie, jak wielkim wpływem psychicznym rozporządzać trzeba, żeby rzucić kilkadziesiąt tysięcy ludzi do bitwy, w której ich rola ogranicza się do strzelania bez prochu. Pocieszanie się, że były to głosy przeważnie żydowskie, jest nędzną pociechą, skoro Żydzi są także obywatelami Państwa Polskiego.
Kwalifikowanie tego ruchu żywiołowego jako masowego obłędu, nie posuwa nas ani o krok naprzód: właśnie wariat może być niebezpieczny dla otoczenia. Najmniej zaś już wypada sobie samym kłamać, że w grze tu są tylko bolszewickie pieniądze: kto ośmieli się w sposób poważny twierdzić, że 22 maja głosowało na „dziesiątkę” sześćdziesiąt tysięcy przekupionych indywidualnie zdrajców i szpiegów?
Przestańmy zasłaniać sobie oczy dziecinną chusteczką: nastał czas, kiedy z największą uwagą i pośpiechem śledzić trzeba, co jest właściwie źródłem sił komunizmu.
Jest nim niewątpliwie w pierwszym rzędzie zły stan gospodarczy. Byłoby niesprawiedliwością, byłoby niedorzecznym przekomarzaniem się zaprzeczać, że się obecnemu Rządowi udało rozplątać – czasem rozciąć – kilka węzełków, które się zaplątały na naszym życiu państwowym. Byłoby rzeczą śmieszną wmawiać w siebie, że udało mu się rozwikłać węzeł, który się najdotkliwiej zaciska na szyi: sprawę kosztów utrzymania i płac robotniczych.
A przecież w powojennym okresie były to płace głodowe, których każde obniżenie wywoływało upadek sił, chorobę, czasem śmierć mniej odpornych członków rodziny. Tego na dłuższy okres czasu nie zniesie żaden człowiek, żadna grupa społeczna i tego nikt nie ma prawa od nich wymagać.
Jeśli uświadomiony patriotycznie robotnik polski znosił to z bezprzykładnym samozaparciem się, to dlatego, że do budowy Państwa przystępował z niewyczerpanym zdawałoby się kapitałem wiary: w siebie, w Polskę, w szczęśliwą sytuację, w polski urząd, który mu ureguluje życie, w Sejm, który będzie cudownym na wszelkie zło lekarstwem. Niestety, te kwiaty prędko zwiędły. Zawiodło przedwczesne upaństwawianie różnych gałęzi produkcji w braku sił fachowych. Szereg dotkliwych prób przekonał nas, że na dobry polski urząd trzeba poczekać parę pokoleń. Sejm okazał się narzędziem bardzo skomplikowanym, którym nie bardzo umieliśmy posługiwać się.
Zawaliły się wszelkie autorytety. Wtedy się zaczęło ratować Polskę „na przełaj”, z pominięciem wszelkich dróg, z połamaniem wszelkich płotów. Na razie dało to silne wzmożenie nadziei. Ale nie będę daleki od prawdy, jeżeli stwierdzę, że w tej właśnie klasie, którą w Polsce komunizm oplątuje najmocniej, w klasie robotniczej, nadzieje te po roku przetworzyły się bez reszty w zawód. Wyrazem tego zawodu jest ciążenie ku komunizmowi, nie dlatego, żeby się podzielało jego zasadniczą koncepcję, nie dlatego nawet, żeby się ją znało dokładnie, tylko wskutek tego, że komunizm jest najjaskrawszym protestem przeciwko temu, co boli.
Są ludzie, którzy by tę chorobę chcieli leczyć żelaznym batem. Myślę, że tego bata używa się u nas aż nadto. W ciągu ostatnich lat siedzi w więzieniach polskich stale parę czy kilka tysięcy komunistów, z których część skazana jest za samą przynależność do partii. Wszelkie manifestacje zewnętrzne – druki, przemówienia, pochody – tępione są z całą surowością, z użyciem broni w razie najmniejszej potrzeby czy zgoła bez potrzeby. I po tym wszystkim kilkadziesiąt tysięcy głosów na zabronioną listę. Zatem lekarstwo bata samo przez się nie jest wystarczające.
Rzecz całkiem zrozumiała. Skoro głównymi przyczynami wzrostu komunizmu jest zły stan gospodarczy i ciemnota polityczna, używanie przymusu fizycznego, bez usunięcia tamtych dwóch przyczyn, raczej pogarsza sytuację, niż zapobiega złu. Jeżeli zaś komunizm jest chorobą psychiczną, należałoby unikać wszelkiego używania gwałtu ponad konieczną potrzebę obrony bezpośredniej. U nas pod tym względem bywa rozmaicie. Dla osadzenia w więzieniu kilku komunistów zapomina się niekiedy nie tylko o Konstytucji, ale o obowiązującej ustawie o postępowaniu sądowym. W ten sposób stwarza się psychiczny odpór części ludności, która staje po stronie komunistów. W ten sposób schodzi się na teren bezprawia, na którym właśnie komunizm najdoskonalej rodzi się i rozwija.
Nie znaczy to, żebym propagował w walce z komunizmem ślamazarność i godną politowania pobłażliwość opartą na fałszywej doktrynie. Tam, gdzie partia komunistyczna chwyta Państwo za gardło, zajmuje się szpiegostwem, przygotowuje zbrojne powstanie, uprawia sabotaż urządzeń państwowych, wprowadza rozkład do wojska, tam należy działać stanowczo, bez wahań i bez sentymentalizmu.
Nie tworząc przez nadmierną surowość fałszywych męczenników, nie denerwując siebie i nie denerwując ludności, nie dając się ściągać na barbarzyński poziom walki, należy po prostu stosować prawo, które jest podstawą i istotą Państwa.
Ale jeżeli chodzi o przekonania, o myśl – myśl nie daje się zakuć w kajdany. Państwo, w którym by myśl wtrącano do więzienia, stałoby się samo jednym wielkim więzieniem. Dlatego jestem zwolennikiem legalizowania partii komunistycznej.
Gdybyśmy ją jednak legalizowali, nie podejmując równocześnie kuracji istotnymi środkami leczniczymi, byłoby to tylko obnażeniem cuchnącej rany. Istotnymi środkami leczniczymi, jak wynika z tego, co powiedziałem wyżej, jest szczere dążenie do poprawy bytu klasy robotniczej, jest walka z demagogią komunistyczną przez odrzucenie od siebie wszelkiej demagogii i wszelkiej szarlatanerii, równie dobrze na wiecu, w prasie, w sejmie, jak w gabinetach ministrów, jest zresztą utrwalenie panowania prawa, które ma stać ponad wszystkim.
Stanisław Thugutt
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Głos Codzienny” 2 czerwca 1927 r. w ankiecie ws. komunizmu. Następnie zamieszczono go w zbiorze artykułów autora, pt. „W obronie parlamentaryzmu”, opublikowanym nakładem wydawnictwa „Demos” Ludwika Chomińskiego, Warszawa – Wilno 1928. Od tamtej pory nie był wznawiany. Udostępnił i opracował R. Okraska.
- Kategorie:
- Publicystyka
- Swobody obywatelskie
- Teksty