Kazimierz Grosman
„Społecznik” a „indywidualista”
[1904]
Z ustroju psychicznego człowieka wyodrębniam dwa czynniki: rozsądek i uczucie. Buduję dwu ludzi, właściwie dwa schematy ludzkie, w które wcielam wymienione rysy. Z takiego wychodząc założenia, w artykule niniejszym rozpatruję konsekwencje, wynikające z własności duchowych tych dwu idealnych ludzi. Powinienem ich nazwać „rozsądkowcem” i „uczuciowcem” dla większej jednak obrazowości obrałem podane w nagłówku nazwy.
Społecznik kocha abstrakcję, indywidualista – jednostkę. Pierwszy z nich widzi schematy, jest idealistą w platońskim tego słowa znaczeniu, tęskni za prostotą, którą by mógł objąć rozsądkiem, stara się wszystko zamknąć w uogólnieniach, w ścisłej hierarchii pojęć; przenosi logiczne działy i poddziały do życia, do otoczenia swego, apostołuje lakonizm i ścisłość. Na świat patrzy, jako na ilustrację swych uogólnień. Wyłącznie prawie zajmuje go klasyfikacja, forma, którą rozsądek nadaje zjawiskom, nie zaś zawartość. Rozumiejąc niemożliwość poznania całej rzeczywistości doświadczalnej, a chcąc za wszelką cenę rozpatrywać się w jej chaosie, szuka ciągle punktów oparcia wśród doświadczenia, buduje rusztowania i te go zajmują wyłącznie; zachwyca go prostota, symetria, wyrazistość schematów. To człowiek nauki, klasyfikator, logik, to człowiek uganiający się wiecznie za prawami, teoriami, w których karby zdołałby ująć rzeczywistość zjawiskową.
Co innego indywidualista. Ten gardzi tym, co mu narzuca w doświadczeniu rozsądek; łaknie wrażeń bezpośrednich, które przedostają się do niego drogą zmysłów, nie przecedzone przez filtr metody. Tonie sam w chaosie, pragnie go ująć intuicyjnie w obrazie, a unika i nie rozumie abstrakcji. Nie jest to człowiek nauki; a gdy się do niej bierze, to wprowadza pierwiastek mistyczny, nie umie brać wiedzy stopniowo, lecz pragnie posiąść ją w jednym akcie odtwórczym. Jest człowiekiem sztuki, dziedziny podległej uczuciu, zrozumieniu pod kątem wrażliwości, poprzez szkła własnych, subiektywnych pierwiastków psychicznych, na których ukształtowanie składają się warunki chwili odczuwania. Oddaje w dziele sztuki nastrój, kojarzenia świadome, które mu się nasuwają pod wpływem czynników zewnętrznych; tworzy symbole, gdyż postrzega za pomocą symbolów, i każde drgnienie uczucia jawi mu się w obrazie. Idzie dalej jeszcze, gdyż oddaje odczuwania, które w formie niejasnych przeczuć, niewyraźnych stanów psychicznych spod progu świadomości przenikają do jego świadomej jaźni i uwydatniają się jego wzrokowi obrazowemu w formie mglistej, niewyraźnej. Ale ten szkic bez treści widocznej wywołuje w nim po drogach niewidomych zawsze to samo drgnienie uczucia, ten sam „dreszcz”.
Społecznik to człowiek możliwie oczyszczający doświadczenie od swego własnego uczucia i ujmujący je później w wieczne i wszędzie te same formy logiczne. W tym znaczeniu powszechności rozsądku jest on obiektywny. Nie znaczy to, żeby nic nie dodawał do doświadczenia, ale dodaje tylko formę ujmowania umysłem, właściwą wszystkim przedstawicielom gatunku „człowiek”. Dlatego społecznik bywa powszechnie zrozumiany, gdyż każdy włada tymi samymi narzędziami, co i on.
Indywidualista wnosi do doświadczenia swoje specyficzne zabarwienie uczuciowe, tj. subiektywizuje je; widzi i oddaje w pewnej, jemu tylko właściwej tonacji barwnej. Jego utwór odczutym być nie może tak samo przez innych, gdyż nie ma dwu jednostek o tym samym zabarwieniu uczuciowym. Doświadczenie przeszło przez jego pryzmat uczuciowy i nabrało odpowiednich barw i form; gdy następnie przejdzie jeszcze przez pryzmat, będący w stosunku negatywu do poprzedniego, obraz zniknie; gdy przejdzie przez odmienny tylko, zmieni się nieco i zawsze cokolwiek zaciemni. Więc wówczas, gdy społecznik może być zawsze zrozumianym, to indywidualista musi być odczutym – rzetelnie albo niewłaściwie, niekiedy wcale nie jest odczuty albo niedoczuty. Stąd społecznik jest zwykle pogodny, gdy zapomina o warunkach zewnętrznych, które mogą mu zmącić spokój. Indywidualista zaś zawsze musi grzeszyć pewną goryczą, zniechęceniem.
Społecznika można przekonać, bo gdy wskaże mu się błąd w rozumowaniu i dowiedzie niewłaściwego ujęcia materiału, to koniecznie zgodzić się na to musi. Można zarzucić, że w takim razie nauka powinna się zbiegać w swych uogólnieniach, które są logicznie wyrozumowane. Nie! Gdyż źródłem jej jest doświadczenie. Jeden uczony, dzięki charakterowi swej spostrzegawczości, wybiera jedne rysy doświadczenia, zajmuje określone stanowisko względem materiału i buduje z abstrahowanych cech teorię; innemu zaś inne strony wydają się ważniejszymi i wyłania on niekiedy teorię wręcz przeciwną. Dopiero porównanie dwu uogólnień wzbogaca wiedzę, gdyż umożliwia zbudowanie teorii opartej na cechach doświadczenia, oferowanych przez obu badaczy. Dlatego to tak ważną rolę bodźca w rozwoju nauki odgrywa każdy rzucony paradoks, gdyż zwraca uwagę na nowe wciąż rysy doświadczenia i daje nowy materiał. Teorie zatem prowadzą ku coraz pełniejszemu ujmowaniu doświadczenia.
Indywidualisty niepodobna przekonać, gdyż porozumieć się z nim na gruncie uczucia nie można. Każdy odczuwa prawidłowo, ale tylko dla siebie. Wynikałoby stąd, że dzieło sztuki przedstawia wartość tylko dla autora. Tak nie jest. Pomijając to, że dzieło sztuki, przechodząc przez pryzmat odczuwania danego osobnika, wywołuje w nim wprawdzie inne, ale posiadające wartość dla niego uczucie, pomijając to, winniśmy pamiętać, iż wielkie dzieło sztuki, wytwór możliwie czystego indywidualisty, czyli człowieka o możliwie silnie rozwiniętej zdolności odczuwania obrazowego – że dzieło to promieniuje, przenika do cudzej wrażliwości, i słabiej, ale prawidłowo odczutym być może. I największym zwycięstwem artysty jest właśnie ta sugestia, to wkradanie się w cudze uczucie, chwilowe przetapianie jego na swój sposób i zmuszenie do odczuwania czegoś we właściwej tonacji. I w tym tkwi właśnie punkt porozumienia się uczuć, to wielkie znaczenie sztuki, jako spójni społecznej, wzbogacającej i uruchamiającej uczucia jednostek.
Widząc dokoła siebie powszechność swego narzędzia, swych form logicznych, uczony (społecznik) hołduje optymizmowi. Jest świadom tego, że coraz głębiej i szerzej obejmujemy doświadczenie rozsądkiem i że wiedza nasza staje się coraz to rozleglejszą, a każda nowa teoria udziela silnej pobudki, która niekiedy długo służy jako źródło energii. I patrząc na wszystko ze stanowiska tego ogólnego rozsądku pojmuje, że póki ród ludzki istnieć będzie, dopóty wiedza musi ciągle rozwijać się i wzbogacać. Na czas jakiś indywidualizm może wstrzymać jej pochód, ale uczony rozumie, że koniec końców logika, której zniszczyć, wchłonąć uczucie nie może, będzie dalej wznosiła gmach wiedzy. Wierzy zatem w ród ludzki, w jego postęp, czyli, jak powiedziałem, jest optymistą.
Indywidualista zaś musi hołdować pesymizmowi. Albowiem wiedząc, że jego odczuwanie jemu tylko jest właściwe, nie dba o ród ludzki, ale o jednostkę, ściślej o siebie. Widząc, że takiego drugiego jak on nie ma, czuje, iż z nim razem zginie ów właściwy mu sposób odczuwania. Społecznik ma zawsze przeświadczenie nieskończoności rozwoju, indywidualista znikomości, śmierci. Nie tylko ostatecznej, bo co chwila przed jego wzrokiem umiera odrębny, wywołany warunkami chwili rodzaj odczuwania; śmierć mu zatem ciągle w oczy zagląda.
Społecznik nie potrzebuje szukać ratunku w wytworach fantazji i mistycyzmu. Indywidualista zaś, walcząc ciągle z uczuciem znikomości, tworzyć sobie musi mity o nieśmiertelności, metempsychozie, wyłania pojęcia metafizyczne, byleby swoją jaźń uśpić, boryka się z zagadnieniem o celowości życia. A dzisiejszy, uzbrojony krytycyzmem przedstawiciel tego typu musi dojść do wniosku, że jednostka żyje tylko dla zachowania gatunku i jego doskonalenia się. I dla jednostki nie ma miejsca wobec gatunku. Społecznik zadowolony jest z tego, gdyż w perspektywie czasów dostrzega nieustający rozwój władz rozsądku, indywidualista zaś na samą myśl o tym wpada w rozpacz, szuka ratunku w przypinaniu sobie skrzydeł mistycyzmu i usiłuje zagłuszyć swe rozdźwięki, oddając się jakiemuś nałogowi, świadom jest tego, że jednostka to nie cel, lecz środek tylko do celów, wytykanych przez rozwój.
Wierząc w rozsądek, społecznik ukochał ród ludzki, a właściwie schemat rozumowy gatunku; pogardzając jednostką, urodzony ten demokrata pracuje dla niej, pracując dla społeczeństwa.
Indywidualista pogardza gatunkiem, gdyż nie widzi nici łączącej go z ogółem. To arystokrata ducha, kocha jednostki, bo odczuwa w nich tak cenny dla siebie rodzaj odczuwania wrażeń. Tworzy dla jednostek, a dzięki wpływowi sugestii, jaki wywiera, pomimo woli pracuje dla gatunku.
I takie dziwne mamy tu pokrzyżowanie tych dwóch pierwiastków ducha:
Społecznik przez ludzkość idzie ku jednostce; indywidualista przez jednostkę idzie ku ludzkości.
Kazimierz Grosman
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w tygodniku „Ogniwo” nr 1/1904, 9 stycznia 1904 r. Od tamtej pory nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski, poprawiono pisownię według obecnych reguł. „Ogniwo” było jednym z najważniejszych ówczesnych polskich legalnych czasopism lewicowo-postępowych.
- Kategorie:
- Publicystyka
- Teksty