Julian Hochfeld
Rachunek sumienia
[1938]
Stoimy w obliczu niezwykle doniosłych rozstrzygnięć wewnętrzno-politycznych. Najbliższe tygodnie zobrazują stosunek społeczeństwa do sprawy ordynacji wyborczej, najbliższe miesiące przetłumaczą – w niedoskonały zresztą sposób – na język liczb układ sił politycznych w Polsce, stosunek społeczeństwa do nurtujących w nim prądów ideowych.
Zagadnienia polityki wewnętrznej dominowały dotąd nad życiem politycznym Polski. Słusznie czy niesłusznie, zainteresowania mas koncentrowały się wokół problemu demokracji, wokół sprawy ordynacji wyborczej i nowych wyborów do parlamentu. Z demokratyzacją życia politycznego wiązały się wszystkie niemal najgłębsze tęsknoty mas ludowych, wszystkie nadzieje, dotyczące nie tylko spraw wewnętrznych, nie tylko wewnętrznej polityki społecznej i gospodarczej, ale także stosunku Polski do wielkich wydarzeń, rozgrywających się na arenie międzynarodowej. Masy wierzyły, że rządy pod ich wpływem i kontrolą pozostające przyniosą nie tylko spokój, dobrobyt i harmonię w stosunkach wewnętrznych, ale także zabezpieczą prawdziwe i żywotne interesy Polski w sferze stosunków międzynarodowych, poprzez związanie armii z ludem, poprzez postawienie jej na odpowiednim poziomie technicznym i poprzez zreformowanie polityki zagranicznej.
Masy wierzyły i wierzą w to w dalszym ciągu. W dalszym ciągu sprawy wewnętrzne i sprawy międzynarodowe pozostają obiektywnie i subiektywnie w jak najściślejszym związku. Ale ostatnie wydarzenia przyniosły wprawdzie z jednej strony jeszcze większe zacieśnienie tego związku, z drugiej strony jednak spowodowały przerzucenie akcentu ze spraw wewnętrznych – na sprawy polityki zagranicznej. Jakikolwiek byłby nasz stosunek do tego, jakakolwiek ocena pożyteczności takiego zwekslowania nastrojów z punktu widzenia głębiej pojętych i na dłuższą metę zakreślonych interesów kraju – nie ulega wątpliwości, że wielkie wydarzenia, które ostatnio rozegrały się na arenie międzynarodowej i które w swych bezpośrednich skutkach rozszerzyły granice i sferę interesów Polski, zaciążyły w sposób zdecydowany nad nastrojami olbrzymiej większości społeczeństwa i – co równie ważne – nad obiektywnymi perspektywami dalszego rozwoju sytuacji wewnętrznej.
***
Ziemia Zaolziańska wróciła do Macierzy. Wróciła – a nie została przyłączona czy okupowana. W tej różnicy tkwi naszym zdaniem istota sprawy i ta różnica decyduje nie tylko o naszym do kwestii tej stosunku, ale również i przede wszystkim o ocenie politycznych „sukcesów” obozów, grup i ludzi, dyskontujących w walce z demokracją polską powrót Śląska Zaolziańskiego na łono Ojczyzny.Przed bardzo wielu laty w bój o Polskę i o polskość wystąpił ruch socjalistyczny. Bój ten – w zależności od stosunków i warunków, w których trzeba było działać – toczony był różnymi metodami. Obok konspiracyjnych komórek partyjnych, obok grup i kółek samokształceniowych, obok Organizacji Bojowej w b. zaborze rosyjskim, działała w b. zaborze austriackim legalna partia, legalne związki zawodowe, spółdzielnie, uniwersytety ludowe. Swą polskość, swą wysoką świadomość narodową zawdzięcza Śląsk Zaolziański polskiemu robotnikowi i chłopu, związanemu na śmierć i życie z ruchem socjalistycznym, z tradycją, ideologią, dążeniami Polskiej Partii Socjalistycznej.
Z działalnością i z nazwiskami wybitnych przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej związane są również bohaterskie zmagania ludu śląskiego o pozostanie w granicach wskrzeszonej Ojczyzny. Obrona Bogumina 31 października 1918 roku zorganizowana była przez Dorotę Kłuszyńską. Pamiętna umowa z 6 listopada 1918 roku podpisana była przez Regera i Kunickiego. Bohaterskie walki o Karwinę, Trzyniec i inne gminy prowadzone były przez socjalistycznych górników i hutników. W czerwieni sztandarów PPS jest także krew bojowników o polskość Śląska Cieszyńskiego.
W ciągu osiemnastu ciężkich lat pracy w granicach Czechosłowacji ruch socjalistyczny kontynuował na Śląsku Zaolziańskim swe najpiękniejsze tradycje. I jego jest zasługą, że lud zaolziański wraca dziś w granice Rzeczypospolitej Polskiej. Wraca polski chłop i polski robotnik o niezwykle wysokim wyrobieniu społecznym i narodowym, wykształconym i zahartowanym w organizacjach socjalistycznych, w potężnych związkach zawodowych, we wzorowych spółdzielniach, w komórkach pracy oświatowo-kulturalnej.
Przeżywamy dziś okres rozmaitych „poprawek historycznych”. Ale „poprawki historyczne” robić można na stronicach cierpliwego papieru. Nikt natomiast nie jest w stanie wymazać tego, co tkwi głęboko w sercach ludu zaolziańskiej części Śląska. I dlatego wzruszeniem ramion przyjęlibyśmy gwałtowną agitację obozu reakcji, dyskontującego powrót Zaolzia do Polski na rzecz propagandy swego stanowiska, gdyby w agitacji tej – poza jej obiektywnym zakłamaniem – nie tkwiło coś znacznie niebezpieczniejszego.
***
Ostatnie tygodnie przyniosły bowiem nie tylko powrót Zaolzia do Polski – fakt, który w skali olbrzymich przemian i decydujących wydarzeń międzynarodowych stanowi jedynie mały fragment. Przyniosły również zajęcie przez Niemcy Sudetów, okupację części Czechosłowacji, ofensywę drogą pośrednią ku Rumunii, zacieśnienie potężnych kleszczy ideowych i militarnych Trzeciej Rzeszy wokół Polski. Przyniosły usankcjonowanie zasady, iż o losach Europy decyduje porozumienie czterech mocarstw, niezależnych nie tylko od woli państw mniejszych, ale wyzwolonych także spod demokratycznej kontroli własnych społeczeństw. Przyniosły niesłychane wzmocnienie ekspansji hitlerowskiej w Europie i faktyczne pierwszeństwo Niemiec w koncercie czwórporozumienia mocarstw.Nikt nie twierdzi oczywiście, że taki układ sił w Europie jest „zasługą” min. Becka. Niejedno wprawdzie w rozwoju wypadków międzynarodowych zależało od stanowiska polskiej polityki zagranicznej i na niejedną decyzję mocne i jasne stanowisko Polski mogło wpłynąć. Ale całość spraw rozgrywała się – przynajmniej ostatnio – poza nami; to zaś już nie jest i nie może być uważane za sukces. „Każdy Polak, interesujący się choć trochę polityką, wie dobrze, kto go o czym pouczał” – pisze p. Stahl w „Gazecie Polskiej”. To prawda. Tak, jak prawdą jest, że wbrew wszelkim pozorom coraz niebezpieczniejsza dla Polski okazuje się stawka na prymat ideowy faszyzmu w Europie i w kraju.
***
Utarło się głębokie nieporozumienie co do istoty stanowiska socjalizmu polskiego wobec zagadnień polityki międzynarodowej. Nieporozumienie, rozdmuchiwane pieczołowicie przez cały obóz reakcji, ale podtrzymywane niestety także przez tych, którym formułki przesłaniały treść obecnej sytuacji. Stwierdzić należy z całym naciskiem, iż rzeczywiście stawialiśmy i stawiamy w dalszym ciągu na demokrację. Wierzymy i wiemy, iż demokracja i wolność jest szczęściem ludów. Ta nasza wiara to trzon naszego programu, to wezwanie, w imię którego ruszyliśmy do walki, które stanowi naszą siłę i naszą dumę. Wierzymy – i tę naszą wiarę podzielają w świecie miliony – że ludzkość wyzwolić się musi z kajdan wszelkiego ucisku, wszelkiej tyranii. Wierzymy, że także Polski udziałem jest być Państwem Niepodległym i Wolnym. Tą naszą wiarą natchnęliśmy lud polski, który spod sztandarów PPS wyruszył do boju o Niepodległość swej Ojczyzny. Ale wiemy równocześnie – i wie o tym wraz z innymi ludami także polski lud – że najgroźniejszym niebezpieczeństwem dla wolności narodów, przede wszystkim zaś dla wolności narodu polskiego, jest ekspansja hitlerowskiego imperializmu, która tylko przez demokrację może zostać zniweczona.O tym rzeczywiście pouczaliśmy i pouczać będziemy w dalszym ciągu. Będziemy walczyć nieubłaganie z tymi, którzy losy Polski związać chcą z faszyzmem, którzy bezpieczeństwo, a w konsekwencji i Niepodległość Polski chcą pogrzebać w stawce na siłę hitleryzmu. Będziemy równocześnie dążyć bezustannie do tego, by poprzez likwidację konserwatyzmu i małoduszności, które niewątpliwie rozłożyć mogą siłę demokracji, idea i polityka obozu wolności odzyskała swą prężność, swą dynamikę, swą wielkość. Tak wygląda nasza stawka i nasz program – a nie inaczej.
Jeśli jednak demokracja zachodnioeuropejska okazała się wobec ostatnich wydarzeń za słaba i za mała, to nie znaczy wcale, że stanowisko naszej rodzimej reakcji jest słuszne. Jeśli most, którym kroczyć musimy, jest za słaby, to nie znaczy, że rzucić się mamy w spienione fale rzeki, której nikt nie przepłynie, albo budować własnymi siłami małą kładkę, którą fale zniosą bez najmniejszego trudu. Znaczy to tylko, że w interesie naszym leży przebudowanie i wzmocnienie mostu, a nie rozluźnianie jego wiązań. Niemądra i przedwczesna jest radość reakcji w Polsce. Niemądra – bo szkodliwa dla Polski. Przedwczesna – bo nie wszystko jeszcze jest stracone.
Siła obozu wolności leżeć musi w pogardzie dla szantażu wojennego, którym hitleryzm umacnia swe wpływy w Europie; w przełamaniu małodusznego strachu przed decydującą rozgrywką; w przezwyciężeniu ciasnego egoizmu narodów sytych; w zarzuceniu niedostosowanego do epoki, którą przeżywamy, a sprzecznego z całą tradycją Wielkiej Demokracji XVIII i XIX stulecia, pacyfizmu „za wszelką cenę”. Zwycięski wyjdzie dziś ten tylko, kto ma mocne nerwy i kto nie zna uczucia strachu. Kiedy dwa samoloty stoczyć mają w przestworzach śmiertelną walkę, to pierwsza jej faza zależy od tego, który z partnerów – o słabszych nerwach – pierwszy zrezygnuje z przewagi, jaką daje mu możliwie najdłuższe „wytrzymanie” na wprost przeciwnika przy zbliżaniu się – i zboczy, ustąpi. Zdarza się, że obaj przeciwnicy godni są siebie i wówczas następuje zderzenie, śmiertelne dla obydwu. W polityce międzynarodowej zderzenie to nie oznacza śmierci, ale oznacza katastrofę – wojnę. Kto nie chce się uchylać, kto nie chce ustępować przeciwnikowi, dawać mu z góry lepszą sytuację w walce, która przecież w końcu po krótszym lub dłuższym kołowaniu musi nastąpić – ten musi być doskonale przygotowany, ale równocześnie doskonale zdecydowany do stoczenia walki. Może nie dojść do zderzenia, do katastrofy, do wojny – szantaż polityczny może się przeciwnikowi nie udać. Tym lepiej. O to właśnie chodzi, by hitleryzm zaczął ustępować i „tracić lepszą pozycję”. Jeśli jednak przeciwnik nasz będzie miał i przygotowanie, i zdecydowanie równe naszemu – musimy być gotowi do wojny.
Tego ducha siły i odwagi, ducha pogardy dla szantażu i niebezpieczeństwa wojny, ducha wielkości i zdecydowania wyrobić musi w sobie cała demokracja i cały socjalizm, jeśli nie chce ulec zalewowi faszyzmu, grzebiąc wraz z sobą wolność narodów.
***
„Naród jest sam sprawcą swoich dziejów, a każdy kto wskazuje mu drogi postępowania, ponosić musi surową odpowiedzialność za wartość swoich wskazań”. I te słowa „Gazety Polskiej” są słuszne. Surową odpowiedzialność poniosą ci, którzy Polsce wskazują drogą ku faszyzmowi, choćby nie wiadomo w jakie piórka się stroili, choćby do nie wiadomo jakich zasług się przyznawali. My za nasze czyny, za naszą przyszłość, za nasze wskazania bierzemy pełną odpowiedzialność. Ale tylko wobec historii i wobec mas ludowych, które nas znały i znają nie z „poprawek historycznych” obozu p. Stahla, lecz z tego, cośmy naprawdę robili i naprawdę mówili. Wyroku ludu polskiego oczekiwalibyśmy ze spokojem, jeśli przed sądem historii znaleźć by się miała nasza Partia, nasz ruch. Dziś sprawa wygląda inaczej. Dziś kto inny stoi przed sądem, kto inny ma zdać sprawę ze swych rządów, swych obietnic, swych wskazań, swych poczynań. A my tylko domagamy się, by sędziom pozwolono wyrokować.I tu właśnie tkwi sedno rzeczy. Na łamach „Gazety Polskiej” słowo „odpowiedzialność” nabiera zupełnie szczególnego posmaku, specjalnie, jeśli połączyć to z atmosferą polityczną, jaką ostatnio czynniki reakcyjne usiłują w Polsce wytworzyć. Wygląda to tak, jakby metodami naszego zachodniego czy wschodniego sąsiada chciał ktoś tę wolność wyrokowania zniszczyć lub przynajmniej ograniczyć. Ale ostrzegamy, że lud polski na to nie pozwoli – kierując się właśnie poczuciem odpowiedzialności za losy Polski Niepodległej.
Julian Hochfeld
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w piśmie „Światło – miesięcznik socjalistyczny” nr 10/1938. Od tamtej pory prawdopodobnie nie był wznawiany, ze zbiorów Remigiusza Okraski.