Stefan Ignar
Przeciwko miłosierdziu
[1935]
Ujrzawszy taki tytuł, czytelnik pomyśli, że pewnie ktoś potępił miłosierdzie i ja mam zamiar w tym artykule bronić zagrożonego miłosierdzia. Tymczasem to ja sam występuję przeciwko miłosierdziu.
Miłosierdzie w tym rozumieniu, o jakim chcę powiedzieć, znaczy uczucie litości bogatego wobec nędzarza, które to uczucie skłania bogacza do dawania jałmużny dziadowi. Dotychczas uważają ludzie na ogół, że bogaty, który wspiera biedaka, jest dobry i sprawiedliwy i nawet przez to może zarobić sobie koronę niebieską. Ale trzeba także zdać sobie sprawę, że kto daje jałmużnę biednemu, to tym samym już ma nagrodę, bo chodzi w glorii człowieka dobroczynnego i spotyka go wdzięczność biedoty. Natomiast człowieka zmuszonego głodem do żebraniny bardzo poniża podnoszenie rzucanych przez panów groszy i ochłapów.
Miłosierdzie jest skutkiem niesprawiedliwego podziału dóbr, to jest środków żywności, odzieży czy pieniędzy. Chleb, ubrania i pieniądze nie leżą na kupie i nie jest tak prostą rzeczą ten sprawiedliwy podział, bo ludzie muszą najpierw te wszystkie rzeczy wypracować. Chodzi o to, że człowiek pracujący nie otrzymuje dostatecznego wynagrodzenia za pracę albo nawet pracy nie może znaleźć. I jest tak, że miliony chłopów nie jadają na co dzień chleba, choć sami go wytwarzają swą pracą na roli, że robotnik chodzi w lichej i podartej odzieży, choć pracuje w fabryce sukna. A z drugiej strony człowiek, który nie orze ani nie stoi przy maszynie w fabryce, jest syty i dostatnio ubrany. Tak trzeba rozumieć niesprawiedliwy podział dóbr pomiędzy ludzi. Że niekoniecznie dobrobyt jest wynikiem pracy i zabiegliwości człowieka – to rzecz jasna. Nie jest to reguła bezwzględna, ale jeśli weźmiemy z jednej strony bezrobotnego nędzarza, a z drugiej – milionera miejskiego czy obszarnika, to bezwzględnie różnica szalona, jaka tu występuje, nic wspólnego nie ma z pracowitością i zasługą osobistą człowieka, a nawet jest wręcz przeciwnie. Nędzarz jak wół pracował przez kilka czy kilkanaście lat w fabryce i nie mógł nic zaoszczędzić, pokrywając ledwie najpilniejsze wydatki życia z dnia na dzień, a obecnie stracił pracę, jest bez wyjścia. Chłop w gospodarstwie może sobie ręce urobić wraz z rodziną i nie potrafi zapewnić bytu dzieciom. Idą one na komorne i czekają śmierci jako jedynego wyzwolenia z uprzykrzonego niedostatku. A czy magnat, właściciel 100 tysięcy mórg, wypracował sobie ten majątek, czy choć jeden dzień przemierzył kosą szerokie pole?
Jasną jest rzeczą, że nie podług wysiłku i pracy są ludzie wynagradzani w dzisiejszym porządku.
I właśnie miłosierdzie jest zalecane przez księży jako lekarstwo na nędzę i to jako główne lekarstwo i stałe.
Według nich nie potrzeba nic zmieniać dzisiejszego porządku (należałoby raczej powiedzieć – nieporządku), tylko wzbudzać szlachetne uczucia wśród bogatych, aby część majątku oddawali biednym. Zwolennikiem takiego rozwiązania jest nawet poseł Miedziński, który chwali Zamojskiego, że mając wielkie zaległości podatkowe i długi wobec państwa, po męsku spojrzał w życie i oddał dobrowolnie 32 tysiące hektarów ziemi. A więc miłosierdzie ma szerokie zastosowanie, bo gdyby tak „po męsku” nie spojrzał w życie Zamojski, to Skarb Państwa nic by nie dostał i nie byłoby ziemi na parcelację.
Miłosierdzie jest upokarzające dla warstw biednych i nie możemy się na to zgodzić. Każdy człowiek ma jednakowe prawo do życia. Jeżeli ktoś żyje z łaski drugiego, to to go poniża i upadla. No i jeśli łaski pańskiej zbraknie – zdychaj, biedaku.
W dzisiejszym ustroju, który jest panowaniem bogaczy nad biedotą, występuje zjawisko zwane rezerwą robotniczą. To znaczy, że dla fabrykanta i obszarnika jest dobrze, że pewna ilość ludzi nie ma pracy, bo wtedy mogą przemysłowcy i dziedzice płacić głodowe zarobki pracującym u nich robotnikom. Gdyby ci pracownicy zbuntowali się i zażądali podwyżki, to ich wyrzucą, a na to miejsce znajdą zawsze do pracy ręce głodomorów, gotowych za jeszcze niższy zarobek wynająć się kapitaliście-wyzyskiwaczowi.
Kiedyś szedłem przez pola poznańskich obszarników dworskich i ujrzałem taki wiele mówiący obrazek: dziewczyna zmizerowana, z rozpaczą w oczach, w ciąży, z tłumokiem byle jakich łachów na plecach, szła odprawiona ze dwora, bez celu i nadziei znalezienia pracy w innym dworze, bo wygnano ją, żeby nie mieć kłopotu i kosztów z opieką nad przypadkową matką. Kto tam był ojcem tego mającego się narodzić proletariusza rolnego – nie wiem: może rządca, może fornal, może sam pan dziedzic, ale wyganiać dziewczynę w takim stanie może tylko okrutnik.
Zawiodło widocznie miłosierdzie.
Bo jak dla tak zwanych pracodawców potrzebna jest rezerwowa armia bezrobotnych, tak dla dusz miłosiernych musi być rezerwowa armia pokrzywdzonych i nieszczęśliwych, aby miały te dusze nad kim się litować. I tak zwana praca „dla ludu” ze strony różnych apostołów-cierpiętników należy do tego gatunku miłosierdzia. Byli wprawdzie tacy miłosiernicy, którzy cały majątek oddali ubogim, ale to rzadkie wyjątki, zaliczone w poczet świętych. Najczęściej jednak ludzie pobożni i ofiarni oddawali swe majątki nie biednym, ale księżom i zakonnikom, tak że nawet franciszkanie, którym św. Franciszek z Asyżu surowo przykazał, aby każdy posiadał tylko jedną suknię i żył z żebraniny nauczając ludzi, nawet ci franciszkanie bardzo się dorobili, żyli dostatnio, posiadali nie tylko po kilka sukien, ale i wspaniałe pałace. Bo tak nauczali tych pobożnych bogaczy, że wyłudzili od nich wielkie dobra doczesne. Biedni pozostali biednymi.
W Polsce szczególnie właśnie rozwinięte jest miłosierdzie i ofiarność wobec różnych zakonów i kleru. I dziś mistrzami pod tym względem są u nas franciszkanie, siejący ciemnotę swym pismem i dorabiający się na niej.
Ale choćby miłosierdzie było tak wielkie, że nie byłoby ludzi głodnych ani bezdomnych, to i tak byłoby źle, bo miłosierdzie ludzi demoralizuje. Upadla tych, którzy przyjmują jałmużnę i pogrąża ich w stan zwierzęcej służalczości; ujemnie działa na tych, którzy coś drugiemu dają, bo stwarza w nich wstrętne poczucie własnego dobrodziejstwa i wyższości.
Dlatego musi upaść taki ustrój, w którym koniecznie muszą istnieć rezerwy bezrobotnych dla kapitalistów i rezerwy nieszczęśliwych dla tych, którzy od czasu do czasu chcą się zabawić w rolę dobroczyńców, żeby mieć poczucie swej dobroci i łaskawości, i tym oszukiwać własne sumienie, będąc w rzeczywistości pasożytami i wyzyskiwaczami.
Poza tym jeszcze każdy z nas widzi, że uczucie litości wzbudza dopiero człowiek pogrążony w ostatecznej nędzy; jeśli się z głodu nie przewraca, nikt mu z pomocą nie pospieszy. Taki stan jest niesprawiedliwy, bo koniecznie wymaga ostatecznych krańcowości: bogacza-milionera i umierającego z głodu nędzarza. Jedni i drudzy muszą zniknąć, wyjdzie to na korzyść ludziom – nie będzie wyzyskiwaczy, głodnych i przestępców.
Na pewno teraz ktoś zapyta: „A co robić, dopóki tej zmiany nie przeprowadzimy? Zarzucić miłosierdzie? To jeszcze gorzej będzie”.
Zupełnie słuszne wątpliwości. I bezwzględnie ludzie muszą spieszyć jedni drugim z pomocą. Chłop każdy, który dziada wygoni nic mu nie dając, zasługuje na potępienie. Ale jeśli ratujemy kogoś w nędzy, to nie miejmy poczucia, żeśmy lepsi od tego człowieka. Jeśli wspieramy kogo, to z obowiązku wewnętrznego, a nie z miłosierdzia i litości. To zasada na dzisiaj, a równocześnie stoi przed nami zagadnienie zapewnienia znośnego bytu wszystkim ludziom.
Stefan Ignar
Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w dwutygodniku „Chłopskie Życie Gospodarcze” nr 3, 1 kwietnia 1935. Następnie zamieszczono go w Stefan Ignar – „Wybór pism publicystycznych”, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1962, za którym to wydaniem przedrukowujemy go tutaj.
Stefan Ignar (1908-1992) – działacz społeczny, publicysta, polityk. Od młodości związany z ruchem ludowym – działacz Polskiej Akademickiej Młodzieży Ludowej, członek Stronnictwa Ludowego, jeden z bardziej aktywnych działaczy Związku Młodzieży Wiejskiej RP (członek zarządu i wiceprezes Łódzkiego ZMW RP), sytuujący się na jego skrajnie lewicowym skrzydle. W latach 1935-39 członek Rady Naczelnej SL, w latach 1933-35 wykładowca w słynnym Uniwersytecie Ludowym im. W. Orkana w Gaci Przeworskiej, prowadzonym przez Ignacego i Zofię Solarzów. W latach 1935-37 wydawca i redaktor dwutygodnika „Chłopskie Życie Gospodarcze” (zamkniętego na mocy decyzji władz sanacyjnych), który reprezentował radykalnie lewicowe skrzydło ZMW RP i SL, ale odcinało się od komunizmu. W 1937 organizował w woj. łódzkim strajk chłopski, skazany na 3 miesiące więzienia. W roku 1938 został redaktorem naczelnym tygodnika „Wici” – oficjalnego organu ZMW RP. W czasie wojny działał w politycznym i wojskowym ludowym ruchu oporu – Stronnictwie Ludowym „Roch”, Straży Chłopskiej (Chłostra) i Batalionach Chłopskich. Od roku 1940 przewodniczący Wojewódzkiego Kierownictwa Ruchu Ludowego w łódzkim, a także członek Komendy Okręgu V Batalionów Chłopskich. Po wojnie niestety zwolennik współpracy ludowców z komunistami, brał udział w odbudowie ZMW RP podporządkowanego komunistom, zaciekle zwalczał PSL oraz ideologię przedwojennego ruchu ludowego. Piastował liczne stanowiska publiczne, partyjne i państwowe, m.in. wielokrotnie zasiadał we władzach ZSL aż do funkcji prezesa ugrupowania, był zastępcą przewodniczącego Rady Państwa, wicepremierem, prezesem „Samopomocy Chłopskiej”, profesorem uczelni rolniczych w Łodzi i Warszawie (SGGW), pułkownikiem rezerwy LWP, posłem na sejm PRL w latach 1952-76.
- Kategorie:
- Publicystyka
- Teksty