Adam Pragier
Po październiku – listopad
[1957]
Po październiku 1956 – listopad 1957. Rok niewiele znaczy w dziejach narodu i świata, zmiany dziejące się w tym czasie nie muszą mieć znaczenia trwałego, bo przecie przyjdą jeszcze lata następne, w których dziać się będzie, być może, coś całkiem innego. Ale dziś, na zakręcie dziejów, wystarczy i tak krótki okres dla oceny tego co się stało w Polsce w październiku ub.r. i zapowiada się na niedaleką przyszłość.
W niniejszej rubryce [„Puszka Pandory” – przyp. redakcji Lewicowo.pl] poświęcono wiele uwagi przewrotowi warszawskiemu i jego perspektywom; poglądy, jakie wypowiedziano nazajutrz po wydarzeniach warszawskich, znalazły potwierdzenie w rozwoju wypadków. Nie pomniejszano znaczenia tego, co się stało. Nie twierdzono że przewrót październikowy był komedią, ułożoną między moskiewskim przywództwem zbiorowym a jego warszawskimi namiestnikami. Nie przeczono także temu, że przy Gomułce stanęła w październiku ogromna większość narodu. Wyrażono nawet pogląd, że ten właśnie fakt umożliwił Gomułce stawienie czoła Moskwie, wypędzenie Rokossowskiego i usunięcie głównych oprawców warszawskiej NKWD. Ale Pandora stwierdziła także, że przewrót warszawski rozegrał się w nader wąskich granicach, które sam sobie wyznaczył, i że wynikiem jego nie jest i wcale nie może być przywrócenie suwerenności państwa polskiego, ale jedynie uzyskanie, za zgodą Moskwy, pewnego stopnia autonomii wewnętrznej. Jednocześnie Pandora zwróciła uwagę na uzależnienie gospodarcze Polski od Sowietów, tak w zakresie surowców, jak polityki wywozowej, i wskazała że już to samo spaja Polskę z Sowietami w sposób wyłączający swobodę ruchów.
Trudno dziwić się, że wśród tych, co byli w Polsce pionierami prądów, które ostatecznie znalazły wyraz w przewrocie warszawskim, znaczenie przewrotu przeceniono. Że pojmowano go jako punkt wyjścia dalszych zdarzeń, które w wyniku przyniosą krajowi i ludziom w nim żyjącym wolność i chleb; że uznano wreszcie zdobycze polskiego Października za nieodwracalne. Złudzenia co do zasięgu własnych dokonań, zwłaszcza rozwijających się w warunkach dramatycznych, są zrozumiałe. Rzecz o wiele dziwniejsza, że także wśród Polaków w wolnym świecie złudzenia były, a po części są i teraz jeszcze, nie mniejsze. Gomułka wyrósł w wyobraźni tych, co chcieli się łudzić, na miarę już nie Kościuszki pod Racławicami, ale zgoła św. Jerzego, który pokonał smoka Chruszczowa i rzucił go pod kopyta swojego rumaka.
A przecie w wolnym świecie istnieje nie tylko dystans i perspektywa, pozwalające lepiej oceniać prawdziwą istotę zdarzeń nad Wisłą; istnieje także swoboda korzystania z materiałów informacyjnych, ukazujących jak wygląda i jak z dnia na dzień rozwija się panowanie sowieckie nad całym podbitym obszarem europejskim. Prawda, że nie brakło i takich Polaków na Zachodzie, co od samego początku nie dowierzali Gomułce i mówili: „To jest zaciekły komunista; przez przydanie komunizmowi w Polsce charakteru narodowego, chce go tym więcej umocnić”. Ale i taka ocena nie wydaje się słuszna. Pewnie, że Gomułka jest zaciekłym komunistą od kilku dziesiątków lat i nie ma podstaw do przypuszczania, żeby się zmienił. Ale sedno rzeczy leży przecie w tym, że przewrót warszawski nie wyrwał Polski spod panowania Moskwy i że wcale do tego nie zmierzał. Dlatego tylko się powiódł. Ten podstawowy fakt ma swoje oczywiste następstwa. Dyktatura partii komunistycznej pozostała nienaruszona nie dlatego, że tak chce Gomułka, bo nikt by go w Polsce nie posłuchał, ale dlatego, że tak chce Moskwa i że Moskwa ma dosyć środków wymuszenia sobie posłuchu.
Z tego jednego faktu wynikają już wszystkie inne. W polityce zagranicznej Polska w ogóle nie istnieje, stwierdzając przez to zarazem, że nie istnieje jako państwo suwerenne. W polityce wewnętrznej Sowiety pozwoliły Polsce na przywrócenie pewnych swobód Kościołowi, na niejaką swobodę słowa, na zelżenie nacisku na wieś, na ulgi dla rzemiosła i drobnego handlu, wreszcie na złagodzenie ucisku policyjnego. Nie wymagało to żadnych zmian ustrojowych, toteż zmiany takie nie nastąpiły. Z początku przywiązywano wiele nadziei do rad robotniczych w zakładach przemysłowych i chciano nawet widzieć w nich nowe organy demokracji gospodarczej. Te złudzenia rychło prysły. Chciano też widzieć surogaty organów demokracji politycznej w sejmie i w radach samorządu terytorialnego, opartych na nowej ordynacji wyborczej. Przyniosło to zawód całkowity, bo oczywiście przy założeniu utrzymania dyktatury partii komunistycznej, wszelka ordynacja wyborcza, dawna czy nowa, może, tak jak w Sowietach, dopuszczać poddanych jedynie tylko do głosowania, ale nie – do wybierania.
W miodowych miesiącach władzy Gomułki wydawało się, że jest on głównie zagrożony przez „stalinowców”, czyli przez tzw. grupę natolińską pragnącą powrotu do władzy. (Rzecz szczególna, ci warszawscy stalinowcy są popierani przez moskiewskich antystalinowców). Prędko wszakże okazało się, że nie z tej strony grożą mu prawdziwe trudności. Położenie gospodarcze jest rozpaczliwe; bez wielkiego zastrzyku pomocy z zewnątrz jego naprawa nie jest możliwa. Pomoc amerykańska okazała się, jak dotąd, niedostateczna, pomoc sowiecka, gdyby była nawet dość obfita, nie może żadną miarą przyczynić się do koniecznej przebudowy gospodarstwa polskiego, bo nie leży to w interesie Sowietów. Stąd Gomułka zetknął się od razu z rozczarowaniem mas robotniczych, które chciały wierzyć, że przewrót warszawski przyniesie im ulgę w nędznym istnieniu. Nie jest to wszakże możliwe, póki Polska jest przykuta do imperium sowieckiego, a temu Gomułka nie może zaradzić, gdyby nawet chciał. Po prostu, dochód narodowy został przez gospodarkę moskiewską uprzednich jedenastu lat tak dalece obniżony, że przestał wystarczać na utrzymanie ludności na znośnym poziomie. A ciążąca nad krajem groza srogiej represji sowieckiej sprawia, że gdy część robotników porywa się do strajku, choćby najczyściej ekonomicznego, jak w Łodzi wśród tramwajarzy, ogół robotników w tej walce ich nie podtrzymuje, świadomy że walka o szerszym zasięgu musi z natury rzeczy przybrać charakter polityczny i może przerodzić się w powszechną pożogę. Jest nieuniknione, że takie zdarzenie, jak przegrany strajk łódzki, odsłania przed masami robotniczymi w całym kraju jałowość zdobyczy październikowych, błahość ich nieodwracalności i bezradność Gomułki wobec rzeczywistości. Odziera to oczywiście Gomułkę z nimbu męża opatrznościowego i powołanego wyraziciela potrzeb ludności.
Zawiodła się na nim także inicjatywa prywatna. W pierwszych miesiącach popaździernikowych przywrócono w pewnym zakresie możność pracy rzemieślników i drobnych kupców. Dało to wyniki nieoczekiwane. Wobec niedołęstwa partyjnej i biurokratycznej maszyny, tak w zakresie wytwarzania, jak i rozpowszechniania towarów, wystarczyła drobna szczelina wyłapana w monolicie gospodarki socjalistycznej, by sprawić cud wcale wydatnego zaopatrywania ludności w potrzebne towary, wytwarzane przez biedaków bez kapitału, bez surowców i bez maszyn. Przeraziło to budowniczych polskiej drogi do socjalizmu tak bardzo widmem odbudowy kapitalizmu, że pośpiesznie przydusili inicjatywę prywatną podatkami i zakazami nabywania surowców, aż znowu odcinek gospodarki uspołecznionej panuje dziś niemal bez reszty na wygłodzonym rynku.
Jak dotąd, nieodwracalne okazały się tylko ulgi dla wsi. Nie zdecydowano się jeszcze na przymusowe przywracanie kołchozów, i temu trzeba zawdzięczać, że odłogi zagospodarowano, wytwórczość rolna wzrosła i w kraju nie ma głodu.
W zakresie ideologicznym kryzys zaufania przybrał charakter jeszcze bardziej wyrazisty. Ci, co torowali Gomułce drogę do władzy, wierzyli nie tylko w nieodwracalność zdobyczy październikowych, ale także w ich dynamiczny rozwój ku demokracji i niepodległości. Nie upierali się, by zdobyć je od razu, bo ciążyła na nich pamięć powstania warszawskiego i świeże gruzy Budapesztu. Ale wierzyli, że uczynili pierwszy krok i że gotują się do dalszych, choćby powolnych. Gomułka zawiódł te ich oczekiwania. Mogą się teraz o to spierać, czy zawiódł dlatego, że chciał, czy dlatego, że musiał, ale tak czy owak, przyniósł im rozczarowanie. Nie oparł się, jak się wielu spodziewało, w swej walce ze stalinowcami, na rewizjonistach, ale stanął niejako pośrodku, prowadząc w partii walkę naraz na dwa fronty: przeciw Natolinowi, który chce go wypędzić i zająć jego miejsce, i przeciw rewizjonistom, którzy chcą go zaprowadzić dalej niż sam chce iść.
Ale taki taniec na linie w praktyce długo nie jest możliwy. Więc Gomułka w rzeczywistości obrócił się przeciw tym, którzy od początku byli jego główną podporą. Jego walka ze stalinowcami jest oględna. Nie zmierza do ich unicestwienia, ale tylko do takiego osłabienia, które by pozwoliło mu na pozostanie przy władzy. Jego walka z rewizjonistami zmierza do ich zupełnego sparaliżowania. Największe wrażenie na Zachodzie zrobiło chyba zamknięcie w listopadzie pisma „Po Prostu”, które wypracowało i rzuciło w masy ideologię polskiego Października, oraz ugruntowało kredyt moralny Gomułki. Ale chyba jeszcze bardziej znamienny jest fakt, że gdy w obronie zamkniętego pisma odbyła się masowa demonstracja studentów, przy czym nie brakło rozlewu krwi i licznych aresztów, masy robotnicze Warszawy nie stanęły przy młodzieży, nie podtrzymały jej walki. Jak to trzeba rozumieć? Tak samo jak to, że Łódź nie podtrzymała strajku tramwajarzy. Naród najoczywiściej doszedł do przekonania, że nie może sobie teraz pozwolić na masową walkę o wolność, bo dostrzegł, że ostrze tej walki nie zwraca się wcale przeciw Gomułce, ale przeciw potędze Moskwy. To rozpoznanie chyba najlepiej odsłania prawdziwe znaczenie przewrotu październikowego.
Na kim więc opiera się Gomułka, jeżeli zerwała się jego łączność z robotnikami i z młodzieżą? Przezornie nie zadarł ponownie z Kościołem, więc w tym względzie nie naruszył uczuć narodu. Jeszcze przezorniej znalazł powrotną drogę do Moskwy. Gdy z początku nie pozwalał się wciągnąć w popieranie tezy moskiewskiej o „kontrrewolucji na Węgrzech”, teraz wymienia komplementy z Kadarem. Tito powołał się na bóle poniżej grzbietu i uchylił się od pielgrzymki do Moskwy na uroczystości 40-lecia rewolucji, a jego wysłannicy nie podpisali deklaracji podyktowanej przez Chruszczowa. Gomułki zdrowie nie zawiodło i deklarację podpisał. W Moskwie Chruszczow nie wymyśla mu już, jak kiedyś na lotnisku warszawskim, ale fetuje go niemal na równi z dyktatorem Chin. Wreszcie ostatnie przedsięwzięcie Gomułki, listopadowa czystka w partii komunistycznej, mająca na celu wypędzenie około jednej trzeciej jej członków, będzie z pewnością przeprowadzona w taki sposób, aby pozbyć się nie tyle opryszków i filutów, którzy rozsiadają się w niej od pierwszego dnia okupacji sowieckiej, ile raczej rewizjonistów, „wściekłych”, malkontentów, czyli tych, co umożliwili przewrót październikowy.
Więc można dziś mówić poniekąd o konsolidacji władzy Gomułki w Polsce. Nie takiej wszelako jaka zaczęła się w październiku 1956, ale jaka zarysowała się w rok później. Moskwa doszła widać do przekonania, że utrzymanie Polski w obrębie imperium komunistycznego jest mniej kłopotliwe przy użyciu Gomułki, niż Ochaba i Rokossowskiego.
Adam Pragier
Powyższy tekst pochodzi z książki Adama Pragiera „Puszka Pandory”, wydanej przez Polską Fundację Kulturalną w Londynie w roku 1969. Książka zawiera zbiór artykułów autora z londyńskich „Wiadomości Polskich” i „Wiadomości”, jednak nie podano w niej szczegółów dotyczących pierwodruku zebranych tekstów. Od tamtej pory artykuł nie był wznawiany.
Adam Pragier (1886-1976) – działacz socjalistyczny od roku 1904, najpierw w PPS, później w PPS - Lewica, żołnierz Legionów, od 1910 r. doktor prawa Uniwersytetu w Zurychu, w niepodległej Polsce uzyskał habilitację jako specjalista od kwestii budżetowych samorządu terytorialnego. W II RP członek najwyższych władz PPS: członek Rady Naczelnej (1921-37) i Centralnego Komitetu Wykonawczego (1924-25), poseł na Sejm w latach 1922-30. Więzień twierdzy brzeskiej, następnie skazany na 3 lata więzienia, uciekł do Francji, jednak wrócił w 1935 r. i odbył karę. Po wybuchu wojny na emigracji we Francji i Anglii. W latach 1941-47 członek Komitetu Zagranicznego PPS, w latach 1942-44 członek Rady Narodowej (emigracyjny parlament). W latach 1944-49 minister informacji i dokumentacji w rządach Tomasza Arciszewskiego i Tadeusza Komorowskiego. Niezłomny socjalista i demokrata, nigdy nie uznał legalności władz PRL-u.